„Kiedyś uważałam, że horoskopy to stek bzdur, ale teraz... Chyba zacznę w nie wierzyć. To dzięki nim poznałam... miłość"

Zaczęłam wierzyć w horoskopy fot. Adobe Stock, fotofabrika
„Eleonora mówiła coraz mniej, aż zasnęła na kanapie. Robert zaproponował ściszonym głosem, byśmy spotkali się na kawie następnego dnia. Zgodziłam się bez namysłu, spragniona dalszych opowieści. Kawa przerodziła się we wspólny obiad, a obiad w intymną kolację. Spotykamy się do dziś, a ja zaczęłam wierzyć w przepowiednie".
/ 26.10.2022 11:46
Zaczęłam wierzyć w horoskopy fot. Adobe Stock, fotofabrika

Tego dnia naprawdę się rozzłościłam. Została mi do przejścia jedna ulica, słońce chyliło się ku zachodowi, a pod zgniłozielonym domem pies ugryzł mnie w rękę. Właściwie mu się nie dziwiłam. Gdybym mieszkała w takiej ruderze, też szczerzyłabym kły z wściekłości. Zawinęłam zakrwawioną dłoń w chusteczkę, bo właściciel psa – niemiły, przygłuchy dziad – nawet nie raczył się zainteresować.

Ludzie zwykle cieszą się na widok listonoszy, zwłaszcza starsi, gdy wypada to w najważniejszym dla nich dniu miesiąca. Ale ten dziad nie dość, że był głuchy, to jeszcze w najmniejszym stopniu nie czuł się odpowiedzialny za swojego czworonoga. Jego sąsiadka szepnęła mi, że facet ma w Ameryce bogatą córeczkę, która kompletnie się nim nie interesuje.

To smutne. Tylko dlatego nie doniosłam na niego policji

Pociągnęłam swój wózek w dół ulicy.

– Pani listonoszko, pocztówki pani dla mnie nie ma? – zawołała staruszka w waciaku.

Właśnie wlewała psu do miski jakąś breję.

– Bo wnusia poleciała na Kanary i obiecała przysłać.

„Czego to wnusie nie naobiecują” – pomyślałam.

Niestety nie miałam dla niej dobrych wieści. Ruszyłam dalej, odprowadzana przez ciekawskie spojrzenia mieszkańców okolicznych domów.

Wiedziałam o tych ludziach prawie wszystko

W ostatnim domu, drewnianym, pobielonym, nieco pochylonym na prawo, ale przez to urokliwym, mieszkała pani Eleonora. Włosy zawsze upinała w nienaganny kok, kolor oczu podkreślała delikatnym cieniem, na ramiona zarzucała szal z czerwonej włóczki, ozdobiony filcowym nagietkiem. Była najsympatyczniejszą staruszką, jaką znałam. Zawsze cieszyłam się, że mogę jej coś zanieść.

Zdarzało się, że zostawałam na herbatę. Napar podawała na srebrnej tacy, w fajansowym imbryku. Obok imbryka stawiała dwie filiżanki na dwóch spodkach i dwie srebrne łyżeczki z misternym wzorem. Sadzała mnie w głębokim fotelu przy okrągłym stoliczku. Sama siadała po drugiej stronie. Zazwyczaj mówiła o horoskopach. Czytała je chyba w każdej gazecie, jaka jej wpadła w ręce.

Oczywiście wypytała mnie o znak zodiaku. Odkąd dowiedziała się, że jestem spod Ryb, starała się ostrzegać mnie przed każdym przepowiadanym niebezpieczeństwem albo gratulowała sukcesu, na który dopiero miałam zapracować. Przy okazji kolejnych odwiedzin pytała, czy przepowiednia się spełniła.

– Oczywiście, pani Eleonoro – odpowiadałam, choć jej horoskopy nigdy się nie sprawdzały.

Co tu dużo kryć, gazetowe wróżby piszą osoby, których celem jest poprawienie humoru czytelnikom. Układ gwiazd i planet nie ma nic do rzeczy. Ale nie miałam serca wyprowadzać starszej pani z błędu.

– Monisiu, spotkasz miłość swojego życia – powiedziała tego dnia z pełnym przekonaniem. – Według mnie blondyna wieczorową porą, ale to już moja kobieca intuicja. A ty jakiego chłopa byś wolała?

Obie zaśmiałyśmy się z żartu nad filiżanką parującej herbaty.

– Wszystko jedno, pani Eleonoro. Byleby mnie chciał.

– Powiem ci, że ten nie tylko zechce, ale i wesprze, przytuli i jeszcze posprząta.

„Szkoda, że to wszystko wygląda ładnie na papierze w gazecie” – pomyślałam.

Eleonora była w świetnym humorze, dopóki nie założyła okularów i nie przyjrzała się mojej lewej dłoni.

– Nic takiego – powiedziałam. – Do wesela się zagoi.

Jednak Eleonora, zamiast podchwycić żart, poszła do kuchni po plaster i wodę utlenioną. Gdy zakończyła opatrywanie rany, zauważyłam zmęczenie na jej twarzy, więc podziękowałam za gościnę i zostawiłam ją, by odpoczęła.

Na wieczór umówiłam się z koleżanką

Miała imieniny i zaprosiła mnie na wino. Zgodziłam się, ale nie planowałam zostać u niej długo. Był środek tygodnia, następnego dnia szłam do pracy. Na miejscu okazało się, że oprócz mnie Justyna zaprosiła cztery inne koleżanki. Zapanowała wesoła, babska atmosfera, wino rozwiązało nam języki, zaczęłyśmy plotkować o mężczyznach. Dziewczyny opowiadały o swoich facetach. Głównie o tym, co je w nich denerwuje.

Nie wiedziałam, czy zamiast się smucić, nie powinnam dziękować Bogu, że jestem singielką. Znudziły mnie nieco te wynurzenia, ponieważ nie mogłam dodać nic od siebie. Wzięłam ze stolika pierwszą lepszą babską gazetę i zaczęłam przerzucać kartki.

– A ty co, Monika? – głos Justyny przedarł się przez wybuchy śmiechu dziewczyn. – Przeglądasz ogłoszenia matrymonialne?

„No ładnie” – pomyślałam. „Teraz skupiły się na mnie”.

Nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć.

– Ja… – zaczęłam niepewnie.

W tym momencie Justyna wyrwała mi gazetę. Traf chciał, że akurat zatrzymałam się na horoskopach.

– Aha! Chcesz poznać swoje przeznaczenie. – roześmiała się.

Przyjaciółki jej zawtórowały.

– Spod jakiego jesteś znaku? – zawołała Kaśka i wyjęła Justynie gazetę z rąk.

– Spod Ryb – wyrwało mi się.

Natychmiast zbeształam się w duchu

– Jeśli jesteś samotną Rybą – zaczęła czytać Kaśka – uśmiechnie się do ciebie szczęście. Wypatruj blondyna wieczorową porą…

Przerwała, widząc moje zaskoczenie.

– Monia, wszystko w porządku? – spytała Justyna.

– Tak – odpowiedziałam po chwili. – Dajcie spokój. Nie wierzę w horoskopy. Piszą je przypadkowi ludzie, a nie wróżki. Mają pewnie w redakcji taką panią Józię, która napisze, że udasz się w daleką podróż, kiedy usłyszy w tramwaju ludzi rozmawiających o wycieczce do ZOO.

Dziewczyny wybuchnęły śmiechem, po raz nie wiem który tego wieczoru.

– Niekoniecznie... – stwierdziła Justyna.

Chciała chyba coś dodać, ale dziewczyny przekrzyczały ją, znów nadając o swoich nieudanych związkach. Opowiadały jakieś bzdury o niepasujących pierścionkach, kiepskich restauracjach i butach podeptanych w trakcie tańca. Kobiety przed trzydziestką albo po, a zachowywały się jak nastolatki.

Kaśka zaczęła nawet pokazywać tatuaże w miejscach, które akurat nie my powinnyśmy oglądać. Wypiłam do końca to, co miałam w kieliszku, i pożegnałam dziewczyny. Zastanawiałam się nawet, czy po drodze do domu spotkam jakiegoś blondyna, ale najwyraźniej o tak późnej godzinie wszystkich wymiotło. Przez kilka kolejnych tygodni nie odwiedzałam pani Eleonory.

Spotkałyśmy się dopiero, gdy przyniosłam jej emeryturę. Jak zwykle udałam się do niej na końcu, kiedy słońce już zaszło. Lubiłam u niej kończyć swój obchód.

– Wejdź, Monisiu, właśnie wstawiałam herbatę – powiedziała, wciągając mnie do domu.

Weszłam niechętnie, pewna, że zapyta, czy przepowiednia się sprawdziła. Nie tylko wolałam nie mówić prawdy, ale w ogóle nie chciałam o tym rozmawiać. Która stara panna ma ochotę opowiadać o samotnych wieczorach? Wprowadziła mnie do saloniku. Odruchowo ruszyłam w stronę „mojego” fotela, gdzie zwykłam u niej siadać.

Jakie było moje zaskoczenie, gdy ujrzałam w nim mężczyznę o jasnych włosach, w wieku trzydziestu kilku lat. Zerwał się natychmiast i wyciągnął do mnie dłoń.

– Robert – przedstawił się.

– Mój wnuczek – wyjaśniła Eleonora. – Już dawno chciałam was ze sobą poznać.

Zanim zdążyłam coś z siebie wykrztusić, zniknęła za drzwiami kuchni.

– Monika – powiedziałam niepewnie.

Uścisnęłam jego dłoń. Spojrzałam w brązowe oczy. Wyglądał na nieco onieśmielonego.

– Blondyn wieczorową porą – powiedzieliśmy jednocześnie i uśmiechnęliśmy się porozumiewawczo.

Pani Eleonora musiała i jemu czytać horoskopy

Robert jak gdyby nic zajmował moje miejsce.

„Jak on tak mógł!”, pomyślałam. Czar prysł momentalnie. Urażona, przeszłam na drugą stronę stolika i klapnęłam w fotelu pani Eleonory. Dopiero wtedy dostrzegłam laskę opartą o podłokietnik, tuż pod jego dłonią. Nie potrafiłam ukryć zaskoczenia, a on natychmiast to zauważył.

– Skutki szaleństwa na nartach – wyjaśnił, klepiąc się w lewe udo.

„O kurczę”, pomyślałam. „Skoro wciąż chodzi o lasce, musiał się poważnie połamać. Ale jestem głupia”.

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie spojrzałam na niego zbyt pogardliwie i czy można tę gafę naprawić? Wtedy do pokoju weszła Eleonora z imbrykiem i trzema filiżankami na tacy. Nastroje się poprawiły. Rozmawialiśmy bardzo długo. Robert opowiadał w tak wciągający sposób, jakby był pisarzem. Pracował jako fotoreporter dla magazynu podróżniczego. Miał bajeczne życie. Zwiedzał cały świat.

Eleonora mówiła coraz mniej, aż zasnęła na kanapie. Robert zaproponował ściszonym głosem, byśmy spotkali się na kawie następnego dnia. Zgodziłam się bez namysłu, spragniona dalszych opowieści. Kawa przerodziła się we wspólny obiad, a obiad w intymną kolację. Spotykamy się do dziś, a ja zaczęłam wierzyć w przepowiednie.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA