„Mąż wiedział, że nie chcę być matką, a i tak wrobił mnie w dziecko. Ta świnia podmieniła mi tabletki antykoncepcyjne”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Maksymiv Iurii
„Jacek miał szczęście, że był wtedy w delegacji. Gdyby stał obok albo wrócił normalnie po pracy do domu, to chyba bym go zamordowała. Nie potrafiłam zrozumieć, jak człowiek, któremu tak ufałam, mógł mnie oszukać, działać wbrew mojej woli! Byłam załamana”.
/ 16.09.2021 13:24
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Maksymiv Iurii

Kiedy Jacek mi się oświadczył, uprzedziłam go, że nie chcę mieć dzieci. Sporo zaryzykowałam, bo marzyłam o tym, by spędzić z nim resztę życia, ale uważałam, że muszę być uczciwa. Mój ukochany wychował się w wielodzietnej rodzinie i podejrzewałam, że marzy o licznym potomstwie. Tymczasem ja nie zamierzałam zachodzić w ciążę.

– Możesz się jeszcze wycofać, zrozumiem to – powiedziałam, zanim włożyłam na palec pierścionek.

– Nie ma mowy, kocham cię i chcę z tobą być. Tylko na tym mi zależy – odparł, patrząc na mnie rozanielonym wzrokiem.

Spytał, czy może zmieniłam zdanie

Rok później wzięliśmy ślub i rozpoczęliśmy wspólne życie. Układało się nam wspaniale. Oboje mieliśmy świetną pracę, więc stać nas było na egzotyczne wakacje, romantyczne weekendy… Cieszyliśmy się sobą, swoją miłością, wolnym czasem. Mnie to w zupełności wystarczało, ale Jackowi, jak się miało okazać, nie.
Trzy lata po ślubie dostaliśmy zaproszenie na chrzciny siostrzenicy męża. Po uroczystości poszliśmy na obiad. Głównym tematem rozmów przy stole była oczywiście malutka Kamilka. Goście wprost oszaleli na jej punkcie. Mój mąż oczywiście też.

– Widziałaś, jaka Kamilka jest śliczna? Jak pięknie się uśmiecha? Jak macha rączkami? – rozpływał się w zachwytach nad dzieckiem.

– Rzeczywiście, jest słodka. I taka spokojna. Nie rozpłakała się nawet wtedy, gdy ksiądz polał jej główkę wodą święconą – przyznałam.

– No właśnie… Może więc my też sprawimy sobie maleństwo? Byłoby wspaniale – patrzył na mnie z nadzieją, a ja aż podskoczyłam na krześle.

– Nie ma mowy! Przecież o tym rozmawialiśmy! Uprzedzałam cię – nastroszyłam się od razu.

– Wiem, wiem, ale myślałem, że coś ci się odmieniło. Obudził się w tobie instynkt macierzyński i takie tam. Mama mówiła, że na każdą kobietę przychodzi kiedyś czas – zaczął mi tłumaczyć.

– Ale nie na mnie. Ja, kochanie, jestem szlachetnym wyjątkiem – ucięłam dyskusję.

Mówiłam prawdę. Moja niechęć do macierzyństwa wcale nie osłabła. Wręcz przeciwnie, po opowieściach moich koleżanek o nieprzespanych nocach i chronicznym braku wolnego czasu, jeszcze wzrosła. Na samą myśl, że miałabym zrezygnować z pracy, dotychczasowego stylu życia i zagrzebać się w pieluchach, robiło mi się słabo.

– O rany, nie denerwuj się, tak tylko zapytałem… Tylko wiedz, że jakbyś jednak kiedyś zmieniła zdanie, to jestem zwarty i gotowy – odparł.

– Będę o tym pamiętać – mruknęłam, ale tylko na odczepnego.

Doskonale wiedziałam, że to „kiedyś” nigdy nie nastąpi.

Przez następne dwa lata miałam spokój. Jacek nawet nie wspominał o dziecku. Ba, bronił mnie nawet przed wścibskimi pytaniami ze strony swoich najbliższych. Moi rodzice szczęśliwie siedzieli cicho. Ale jego? Przy każdej okazji próbowali dowiedzieć się, kiedy wreszcie powiększymy rodzinę. Paplali, że Jacek jest jedynym, który nie dał im wnuka, że nie mogą się już doczekać i takie tam… Mąż jednak dość szybko ucinał dyskusję.

– Kiedyś na pewno się doczekacie. A na razie pogadajmy o pogodzie. Piękne dzisiaj słońce, prawda? – pytał z uśmiechem, a ja byłam mu za to bardzo wdzięczna.

Niestety, jego wysiłki na niewiele się zadawały. Na każdym rodzinnym spotkaniu temat wracał jak bumerang. Jak teściowe milczeli, to zaczynały ciocie kuzynki, babcia… Byłam tym już coraz bardziej zmęczona i wkurzona.

– Dość tego! Gdy następnym razem znowu zapytają o dziecko powiem im wprost że nie zamierzam się rozmnażać. Może wtedy się odczepią – zagroziłam, ale Jacek był przerażony.

– Błagam cię, nie rób tego! To byłaby totalna katastrofa! – złożył dłonie.

– Dlaczego? Przecież to prawda! Chyba już nie masz złudzeń, że się złamię. Naprawdę nie chcę i nigdy nie będę chciała mieć dzieci – wycedziłam.

– Przecież wiem… Ale to nie o to chodzi… – machnął ręką.

– Tak, no to o co? – byłam ciekawa.

– O rany, przecież wiesz, jakie oni wszyscy mają poglądy. Ich zdaniem macierzyństwo to największa radość i szczęście. Cel w życiu każdej kobiety. Nie zrozumieją, że można świadomie z tego rezygnować. Jeśli więc nie chcesz, by patrzyli na ciebie krzywo, musimy ich zwodzić. Do czasu, aż nie odpuszczą – tłumaczył.

– Masz rację, po co mamy się narażać? Przecież tobie też by się pewnie dostało za to, że wziąłeś sobie za żonę dziwadło – przyznałam.

Cieszyłam się, że mąż jest taki rozsądny, dba o mój spokój. Uważałam, że to najwspanialszy facet pod słońcem. Był moim księciem z bajki. Aż do tego feralnego przedpołudnia.

Moja koleżanka gadała głupoty…

Od rana czułam się fatalnie. Non stop biegałam do łazienki i rzygałam jak kot. Jacek jak na złość wyjechał dzień wcześniej w delegację do Paryża, więc nawet nie miał mi kto pomóc. Kursowałem więc sama między łazienką i łóżkiem, zastanawiając się, czy to przeżyję. To było straszne!

Po dwóch godzinach trochę mi przeszło, ale byłam tak osłabiona, że nie miałam najmniejszej ochoty iść do pracy. Niestety, dopiero co wróciliśmy z mężem z urlopu w Kenii i głupio mi było tak od razu prosić o wolny dzień. Poza tym na moim biurku czekał stos teczek z niezałatwionymi sprawami. Zebrałam się więc w sobie i jakoś dowlokłam się do firmy.

– Rany boskie, wyglądasz jakby cię walec przejechał – złapała się za głowę Malwina, gdy weszłam do biura.

– I tak się czuję – wykrztusiłam.

– Co ci jest?

– Nie wiem… Biegam od rana do toalety i wymiotuję. Wszystko mnie już w środku boli – skrzywiłam się.

– Słuchaj, a może ty w ciąży jesteś? – wypaliła nagle, przyglądając mi się uważnie. – To typowe objawy…

– Zwariowałaś? Nie ma takiej możliwości! Od lat biorę tabletki. Pewnie się w Afryce czymś przytrułam…Jak do wieczora mi nie przejdzie, to pójdę do lekarza. Cholera wie, może to jakaś ameba albo inne świństwo – zmartwiłam się, a koleżanka uśmiechnęła się pod nosem.

– Eee tam, zaraz ameba. Ja na twoim miejscu zrobiłabym najpierw test ciążowy.

– Jezu, po co? Przecież ci tłumaczę, że nie jestem w ciąży. Zamiast dawać mi durne rady, zrób mi po prostu gorzkiej herbaty. Może to postawi mnie na nogi – jęknęłam, ale Malwina nie ruszyła się nawet na krok.

– A nie spóźnia ci się przypadkiem okres? – ciągnęła.

– Ja wiem, może o kilka dni… – odparłam po chwili zastanowienia

– No właśnie! Jak nic spodziewasz się dzidziusia! – triumfowała.

Poczułam, jak znowu zbiera mi się na wymioty. Zerwałam się z krzesła i ruszyłam w stronę łazienki.

– No to jak? Mam iść do apteki? – dogonił mnie głos Malwiny.

Skinęłam głową, że tak…

Nie podejrzewałam ciąży. Nawet spóźniająca się miesiączka nie dała mi do myślenia. Byłam pewna, że to jakieś wahania hormonalne.

Dwa miesiące wcześniej ginekolog zmienił mi tabletki antykoncepcyjne i sądziłam, że mój organizm po prostu się do nich przyzwyczaja. Pozwoliłam Malwinie pójść po test, bo wiedziałam, że inaczej nie da mi spokoju i do końca dnia będzie gadać o tym, że pewnie spodziewam się dzidziusia. Chciałam jej udowodnić, jak się myli. I żeby wreszcie zamiast gadać głupoty, zrobiła mi tej gorzkiej herbaty.
Wróciła po kwadransie. W reklamówce miała aż trzy testy.

– Żeby nie było żadnych wątpliwości – wyjaśniła.

– Dobra, dawaj. I idź wstawić wodę – wyrwałam jej torebkę i odważnie poszłam do toalety…

To był szok. Gapiłam się na wyniki i nie mogłam uwierzyć. Na wszystkich były dwie kreski! Jak zahipnotyzowana wróciłam do pokoju i położyłam testy na biurku. Malwina rzuciła na nie okiem.

– A nie mówiłam? Jesteś w ciąży! Gratuluję! – chciała mnie przytulić

– Nie ma czego – warknęłam.

– Jak to? Nie cieszysz się? – była mocno zdziwiona.

– Nie! – warknęłam.

– Ale dlaczego? Przecież… – zaczęła, ale natychmiast jej przerwałam.

– Słuchaj, muszę natychmiast wyjść. Wytłumaczysz mnie jakoś przed szefem? Tylko na razie nic nie mów… O tym… – wskazałam na testy.

– No dobra, znikaj. Tylko uważaj na siebie – powiedziała.

Wpadłam do gabinetu lekarza z pretensjami

Pojechałam od razu do domu. Walnęłam się na łóżko i próbowałam pozbierać myśli. Ciąża? Jak to? Przecież co wieczór brałam pigułkę! Bardzo tego pilnowałam. Co więcej, w dniach podwyższonego ryzyka starałam się unikać seksu. Przez wiele lat to wszystko się sprawdzało. Dlaczego więc teraz nie? Dumałam tak, dumałam, i w końcu doszłam do wniosku, że to wszystko przez te nowe tabletki antykoncepcyjne. Są za słabe albo… Nic innego nie przyszło mi do głowy.

„Muszę to wyjaśnić i to jak najszybciej!” – postanowiłam i zadzwoniłam do kliniki, w której pracował mój ginekolog. Okazało się, że może mnie przyjąć dopiero za trzy godziny.

Przyjechałam punktualnie. Z tabletkami antykoncepcyjnymi w torebce. Byłam tak wściekła, że w środku wszystko się we mnie gotowało.

– Cholera! Za co panu płacę za każdym razem dwie stówki! Za pomyłki? Do sądu pana podam! – zaczęłam krzyczeć, gdy weszłam do gabinetu.

– Spokojnie… O co pani chodzi?

– O te cholerne nowe tabletki! Miały być podobno świetne, bez skutków ubocznych. A tu proszę, jestem w ciąży! – wrzasnęłam, rzucając na biurko opakowanie.

Lekarz wziął je do ręki.

– Ale to nie są pigułki antykoncepcyjne – wzruszył ramionami.

– Jak to nie? Sami mi je pan przepisał jakieś dwa miesiące temu – upierałam się wkurzona.

– Nic podobnego! Proszę, nawet podziałki na dni na opakowaniu nie ma. Sama je pani wykupywała? – dopytywał.

Poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca.

– Nieee… Mąż… Sam zaproponował, że pojedzie do apteki – wykrztusiłam.

– No, no, nie wiem, czy wielu facetów zdecydowałoby się na taki numer. Pani mąż chyba bardzo chce zostać tatusiem – pokręcił głową.

– Chce pan powiedzieć, że podłożył mi inne tabletki?! – jęknęłam.

– Wygląda na to, że tak… – uśmiechnął się pod nosem. – No to co, chyba panią zbadam… Żebyśmy już mieli stuprocentową pewność…

– Może nie dzisiaj, mam już dość wrażeń. Przyjdę niedługo – wykrztusiłam i wybiegłam z gabinetu.
W głowie miałam taki mętlik, że nawet nie wiedziałam, jak się nazywam.

Jacek miał szczęście, że był wtedy w delegacji. Gdyby stał obok albo wrócił normalnie po pracy do domu, to chyba bym go zamordowała. Nie potrafiłam zrozumieć, jak człowiek, któremu tak ufałam, mógł mnie oszukać, działać wbrew mojej woli! Gdy trochę ochłonęłam, zadzwoniłam do niego.

– Ty gnoju, jesteś wredną, podstępną żmiją! Nie daruję ci tego! – wrzasnęłam w słuchawkę.

– O czym ty mówisz? – był zdumiony.

– O tym, że jestem w ciąży!

– Naprawdę? To wspaniale! – nie krył radości. – Wiem, że tego nie planowałaś, ale widać Bóg tak chciał…

– Bóg? Chyba ty! Wiem, że podmieniłeś tabletki. Byłam u ginekologa! – przerwałam mu.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała kompletna cisza.

– Co, nie masz mi nic do powiedzenia? – ponaglałam go.

– No dobrze, podmieniłem. Ale zrobiłem to dla twojego dobra. Nie chcę, żebyś w przyszłości żałowała, że nie zdecydowałaś się na dziecko! Ta twoja niechęć do macierzyństwa, to tylko fanaberia, uwierz mi. Jak maleństwo przyjdzie na świat, oszalejesz ze szczęścia. I będziesz wspaniałą matką, zobaczysz – przekonywał mnie.

– Nie będę! Nie licz na to! – wpadłam mu w słowo.

– Co… takiego? – był przerażony.

– Gówno cię to obchodzi! To moja sprawa! A tak w ogóle, to wiesz co? Nie chce mi się z tobą gadać! – krzyknęłam i się rozłączyłam.

W nocy nie przespałam nawet minuty. Przewracałam się z boku na bok i zastanawiałam, co zrobić. Z dzieckiem, ze swoim małżeństwem…

Nie chciałam być matką, ale na samą myśl o aborcji robiło mi się tak jakoś dziwnie. Zawsze wydawało mi się, że to prosta decyzja. Wystarczy wziąć kartę kredytową, pojechać za południową granicę do prywatnej kliniki i po kłopocie. Teraz jednak ogarnęły mnie wątpliwości. Nie byłam w stanie podjąć tej decyzji.
Nad ranem byłam więc pewna tylko jednego, że nie mogę żyć pod jednym dachem z człowiekiem, który tak mnie zawiódł i postawił przed tak trudnym wyborem. Spakowałam więc kilka swoich rzeczy i wyprowadziłam się do rodziców. Gdy Jacek wrócił z delegacji, zastał puste mieszkanie…

On nie rozumie istoty problemu

Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Nadal mieszkam u rodziców. I nadal jestem w ciąży. Mam jeszcze chwilę czasu, by zastanowić się, czy chcę ją donosić… Na szczęście rodzice nie naciskają, nie próbują mnie do niczego przekonywać. Mama tylko powiedziała, że jak zdecyduję się urodzić, to mi pomoże. Kochana mama!

Jacek szaleje. Tata nie wpuszcza go do domu, więc zostawia kwiaty pod drzwiami, wydzwania. Jak nie odbieram, wysyła esemesy i maile. Przeprasza, kaja się… Błaga o wybaczenie… Obiecuje, że to on zajmie się dzieckiem, pójdzie na urlop ojcowski, że w moim życiu nic się nie zmieni.

Słucham, czytam te wiadomości i ogarnia mnie coraz większa złość. Przecież to wcale nie o to chodzi! Czy on tego nie rozumie? Nigdy nie chciałam być matką i uczciwie go o tym uprzedziłam. Powinien to uszanować albo się wycofać. Ale zamiast tego on zlekceważył moje zdanie…

Czytaj także:
„Mąż szantażował mnie i groził, że skrzywdzi naszego syna. Gdy zażądałam rozwodu, porwał Krzysia i wywiózł do Niemiec”
„Łukasz zaginął. Przez 6 lat nie można było go pochować ani przejść żałoby. Wszyscy umarliśmy za życia”
„Mąż sprzedawał mnie swoim szefom, by dostawać awanse. Byłam tylko ślicznym dodatkiem, teraz jestem śmieciem”

Redakcja poleca

REKLAMA