„Łukasz zaginął. Przez 6 lat nie można było go pochować ani przejść żałoby. Wszyscy umarliśmy za życia”

kobieta, która przeżywa zaginięcie siostrzeńca fot. Adobe Stock, Seventyfour
„Dorota większość dni spędzała w oknie, wyglądając czy Łukasz wróci. Niczego nie pozwoliła zmienić w jego pokoju. Niepewność była najgorsza. Nie było pogrzebu, nie było żałoby. Nie było grobu. A skoro nie ma grobu, to latami trwa złudna nadzieja...”.
/ 14.09.2021 10:29
kobieta, która przeżywa zaginięcie siostrzeńca fot. Adobe Stock, Seventyfour

Dorota jest moją młodszą o trzy lata siostrą. Ja wyszłam za mąż wcześnie i wcześnie miałam dzieci, Dorota ułożyła sobie życie po trzydziestce, a starania o dziecko zajęły jej kilka lat. Nic dziwnego, że kiedy urodził się Łukasz, ona i jej mąż kompletnie oszaleli na jego punkcie. Moje córki były już wtedy dorosłe i zajęte swoim życiem, dlatego dla mnie też był jak syn. Wyrósł na bystrego, dobrego chłopaka. Skończył technikum, pasjonował się elektroniką, zaraz po szkole dostał dobrą ofertę pracy.

Tamten dzień pamiętam, jakby był wczoraj

To była sobota, telefon zadzwonił dwadzieścia po dziewiątej rano. Dzwonił Jurek, mój szwagier. Starał się bagatelizować sprawę, ale kiepsko mu to wychodziło. Spytał, czy może miałam jakiś kontakt z Łukaszem od poprzedniego wieczora. Zaprzeczyłam. Głupie pytanie. W piątkowy wieczór dwudziestoletni chłopak ma ciekawsze zajęcia niż odwiedziny u ciotki. Łukasz wyszedł z domu o dziewiętnastej. Był umówiony z kolegami, mieli świętować wyjazd jednego z nich do wojska. W planie była pizza, piwo, dyskoteka – komplet atrakcji dostępnych w naszym mieście. Uprzedził rodziców, że wróci późno i żeby nie czekali.

Nie czekali – miał klucze i zawsze był odpowiedzialny, a od pewnego czasu także dorosły. Rano zorientowali się, że nie wrócił. Pomyśleli, że przesadził z alkoholem i nocuje u któregoś z kolegów, jednak nie było go nigdzie, podczas gdy wszyscy koledzy spali w swoich łóżkach. Obdzwonili krewnych i znajomych, sprawdzili szpital, a w końcu zgłosili zaginięcie Łukasza na policji. Moja siostra odchodziła od zmysłów… Brat mojego szwagra, czyli wuj Łukasza, pracuje w lokalnej prokuraturze, więc sprawą zajęto się na serio i bez zwłoki.

Policja wyciągnęła z łóżek trzech kolegów, z którymi Łukasz spędził piątkowy wieczór. Wszyscy trzej zeznali to samo. Że wyszli razem z dyskoteki, poszli jeszcze na rynek, a potem rozstali się i każdy poszedł do domu. Policjanci próbowali odtworzyć dokładną trasę ich powrotu, ale spora ilość wypitego alkoholu tłumaczyła luki w pamięci i nieścisłości. Łukasza od tamtej pory nikt nie widział. W ciągu następnych dni policjanci wraz ze sporą grupą ochotników przeczesali metr po metrze miasto i jego okolice.

Rozważano wersję potrącenia na drodze, rozboju albo utonięcia w rzece, ale ani ciała, ani żadnych śladów nie znaleziono.

Mój siostrzeniec zapadł się pod ziemię. Póki był cień szansy, wierzyliśmy

Dorota z Jurkiem pytali wszystkich, rozlepili tysiące ogłoszeń. Któryś z policjantów powiedział, że po dwóch tygodniach szanse odnalezienia zaginionej osoby spadają poniżej dziesięciu procent. Policja poddała się po kilku miesiącach, my po roku z okładem. Życie naszej rodziny zmieniło się całkowicie. Siostra nigdy się z tego nie otrząsnęła. Spędzała całe godziny w oknie, wypatrując syna, odmówiła wszelkich wyjazdów. Codziennie sprawdzała skrzynkę pocztową, nie rozstawała się z telefonem, wierzyła, że Łukasz żyje i któregoś dnia da znać, gdzie jest albo po prostu wróci. Nie pozwoliła niczego zmienić w jego pokoju.

Jurek starał się żyć normalnie, ale przestał się uśmiechać. Ja miałam koszmarne sny. Najgorsze jest to, że choć bliskiego człowieka nie ma, a logika mówi, że nie żyje, nie można go pożegnać, wyprawić pogrzebu, odbyć żałoby. Nie ma grobu. A jeżeli nie ma grobu, co jakiś czas powraca absurdalna nadzieja, że ten człowiek o podobnej sylwetce. Ten, który w tym momencie idzie po drugiej stronie ulicy, to właśnie zaginiony…

Nasza miejscowość jest niewielka, więc na ulicy, w sklepie, czy urzędzie spotykaliśmy kolegów Łukasza – tych, z którymi spędził tę feralną noc. Patrzyliśmy jak z młodych chłopaków stają się dorosłymi mężczyznami. Wojtek, który wówczas wyjeżdżał do wojska, ożenił się. Kamil, syn adwokata, skończył studia i dostał się na praktykę w dobrej kancelarii. Czarek, kolega Łukasza z technikum, też się ożenił, a poza tym załatwił sobie świetną pracę przy montażu baterii słonecznych. Tragiczna śmierć Czarka, który sześć lat po zaginięciu Łukasza spadł z dachu, sprawiła, że tamto wydarzenie i tamte emocje do nas wróciły.

Jego pogrzeb, na którym byliśmy wszyscy: Dorota, Jurek i ja z mężem, był dla nas bardzo ciężkim przeżyciem. Najpierw Łukasz, potem Czarek. Dwóch młodych ludzi odeszło w bezsensownych okolicznościach – zanim ich życie miało szansę się spełnić… Nie jestem pewna, kiedy dokładnie to się stało. Może trzy, może cztery tygodnie po pogrzebie Czarka. Szłam na pocztę, zapłacić prąd. Zatrzymałam się na chwilę przy wystawie sklepu obuwniczego. Popatrzyłam na buty i tylko przypadkiem rzuciłam okiem na sąsiednią witrynę. To był trochę komis, trochę sklep z antykami – głównie porcelana, szkło, stare zegary i tym podobne. Właściciel miał zwyczaj wystawiać za szybą najnowsze nabytki.

Czarek nie był przyjacielem Łukasza, dlaczego miałby dostać piersiówkę?

Zobaczyłam ją od razu, bo była niezwykle charakterystyczna. Srebrna płaska butelka wielkości portfela, z zakręcanym korkiem, tzw. „piersiówka”. Z jednej strony miała wygrawerowanego orła w koronie – wojskowego, noszonego przez żołnierzy jeszcze przed wojną. I tę stronę było widać na witrynie. Z drugiej była dedykacja „Władkowi od towarzyszy służby” i nazwa oddziału. Tej drugiej strony nie było widać, ale ja doskonale wiedziałam, jak wygląda, bo znałam ją od dzieciństwa…

Musiałam oprzeć się o framugę, żeby nie upaść. To była piersiówka mojego ojca, artylerzysty, który walczył we wrześniu 1939 roku, a potem trafił do akowskiej partyzantki. Dał ją na osiemnaste urodziny Łukaszowi. Łukasz był z tego niezwykle dumny. Od dzieciaka interesował się historią, nosił znaczki z rozmaitymi emblematami typu „Polska Walcząca”. Autentyczna pamiątka po dziadku była dla niego bardzo ważna. Nigdy by jej nie sprzedał.

Wiedziałam, że muszę wejść do sklepu i zapytać. Serce waliło mi jak młotem. Nie mogłam zdradzić, dlaczego pytam, musiałam udać obojętność i w jakiś sposób dowiedzieć, się skąd piersiówka wzięła się w sklepie. Nie musiałam jednak kłamać. Właściciel sklepu był gadatliwy i sam mi wszystko powiedział.

– Ładna rzecz, prawda? Pewnie została po jakimś krewnym. Smutna historia. Pamięta pani pogrzeb chłopaka, co spadł z dachu? Zostawił żonę z dzieciakiem, kobieta nie ma za co żyć, nie miała pracy, nie była tutejsza. Zdaje się, że teściowie nie bardzo życzliwi i wraca do rodziców. Przyniosła po cichu trochę rzeczy na sprzedaż, żeby mieć się chociaż za co przeprowadzić. Ale wiele na tym nie zarobi. No, może ktoś tę piersiówkę kupi, bo srebro i ładna robota…

Zapytałam, ile za nią chce. Podał z pewnością zbyt wysoką cenę, ale zapłaciłam od razu. Usiadłam na ławce niedaleko sklepu, patrzyłam na piersiówkę, obracałam ją w palcach i próbowałam opanować myśli. Oczywiście Łukasz mógł ją dać w prezencie Czarkowi i tamtej fatalnej nocy nie była już jego własnością, ale nie wierzyłam w to. Czarek nie był przyjacielem Łukasza, tylko kolegą ze szkoły. Dlaczego Łukasz miałby mu oddać coś tak cennego? Czy to możliwe, że Łukasz miał piersiówkę przy sobie tamtej nocy? Dlaczego nie?

Młodzi ludzie zawsze mają za mało pieniędzy. Łukasz mógł zabrać ze sobą wypełnioną piersiówkę, zwłaszcza, że lubił się nią chwalić kolegom. W jaki więc sposób Czarek wszedł w jej posiadanie? Może po prostu Łukasz zgubił ją wtedy, w dyskotece albo na ulicy, ktoś znalazł, sprzedał na pchlim targu, a Czarek przypadkowo kupił? I nigdy nikomu o tym nie powiedział? Ani nam, ani policji? Taka wersja wydarzeń wyglądała nieprawdopodobnie. Byłam pewna, że piersiówka mojego ojca stała się własnością Czarka tamtej feralnej nocy. I z całej siły odsuwałam od siebie wniosek, który się narzucał…

Czarek nie żył i nie mogłam zadać mu żadnego pytania. Uznałam, że wypytywanie wdowy też nic nie wniesie. Tylko dwóch ludzi mogło znać prawdę – Wojtek i Kamil, towarzysze nocnej zabawy Łukasza i Czarka. Czy to ma sens? Przecież sześć lat wcześniej, wielokrotnie przesłuchiwani przez policję, zgodnie podawali tę samą wersję wypadków… To był raczej instynkt, przeczucie. Miałam wrażenie, że jakaś tajemnicza siła kazała mi to zrobić i że to ona podpowiedziała mi, żebym poszła najpierw do domu Wojtka.

Wiedziałam, że wciąż mieszka z rodzicami. Jego ojciec miał niewielki warsztat samochodowy, Wojtek tam dorabiał. Była szansa, że zastanę go podczas pracy. Kiedy dotarłam do warsztatu, Wojtek leżał pod maską jakiejś furgonetki. Nie poznał mnie, ale widzieliśmy się może raz w życiu, wiele lat wcześniej. Powiedziałam, że mam bardzo ważną, osobistą sprawę i chciałabym chwilę porozmawiać na osobności. Był zdziwiony, ale poprosił mnie do biurowego kantorka przy warsztacie i zamknął drzwi. Wyjęłam piersiówkę.

– Poznajesz? Jeżeli nie, powiem ci, co to jest. To własność Łukasza, pamiątka po jego dziadku. Miał ją ze sobą tamtej nocy. Kilka dni temu wdowa po Czarku wstawiła ją do komisu. Jak to możliwe, że ta piersiówka znalazła się u Czarka? Dlaczego nigdy nie powiedział policji, że ją ma? Co się naprawdę stało tamtej nocy? Gdzie jest nasz Łukasz?!

Alkohol i brawura skończyły się tragedią już na podjeździe domu

Wojtek wpatrywał się w piersiówkę. Zrobił się blady jak ściana, a potem nagle zaczął rozpaczliwie płakać. Płakał i mówił, w zasadzie krzyczał. Wyrzucał z siebie potoki słów. Powtarzał te same zdania, klął… On na to czekał. Przez sześć lat milczał i nie miał już siły milczeć dłużej. Cokolwiek miało się zdarzyć, chciał to z siebie wreszcie wyrzucić. Kiedy skończył i trochę się uspokoił, zapytałam, czy powtórzy to wszystko, kiedy wezwę policję i prokuratora. Kiwnął głową, już spokojny i pogodzony.

– Wszystko mi jedno. Co kilka nocy mam koszmary. Niech mnie już wsadzą. No chyba, że ci bandyci każą mnie powiesić w areszcie. Oby ten pani krewny, ten prokurator, jakoś mnie ochronił…

Kiedy przyjechała policja, Wojtek powtórzył swoje zeznanie. Zrobił to zresztą także później, w sądzie, gdzie był głównym świadkiem oskarżenia. A oto, co się zdarzyło… Tamtej nocy wszyscy czterej, po sporej ilości alkoholu, wyszli z dyskoteki i poszli na rynek. Tu jednak wcale się nie rozstali. Kamil, syn adwokata, namówił ich, żeby poszli do jego domu. Powiedział, że rodziców nie ma, więc spokojnie zabiorą jego nowy skuter, żeby pojeździć po pustej trasie rowerowej nad rzeką.

Kiedy przyszli po skuter, Kamil usiadł za kierownicą, a pozostała trójka postanowiła się zabrać na fotelu pasażera… Alkohol i brawura skończyła się tragedią już na podjeździe domu. Kamil stracił panowanie nad pojazdem, skuter się przewrócił. Trzem kolegom nic się nie stało, ale Łukasz upadł i uderzył głową w krawężnik… Zginął na miejscu.

Być może koledzy wezwaliby pogotowie i policję, ale w tym momencie do domu wrócili rodzice Kamila. Jego ojciec natychmiast zrozumiał konsekwencje prawne tego, co się stało. Wystraszył chłopaków i kazał im przysiąc, że będą milczeć do śmierci. Według jego wskazówek wszyscy trzej nauczyli się wspólnej wersji zeznań. Zabronił im oczywiście nawet dotykać martwego Łukasza, ale Czarek nie posłuchał. Kiedy adwokat odszedł na chwilę, zabrał piersiówkę – na pamiątkę po koledze.

Najgorsze było to, co potem. Adwokat kazał Wojtkowi i Czarkowi wracać do domów. Sam zadzwonił do dawnego klienta – bandyty, którego kiedyś wybronił przed wyrokiem. Wdzięczny klient zgodził się przyjechać i zająć ciałem Łukasza – tak, by nigdy nie zostało odnalezione… Nie ma sensu przytaczać koszmarnych szczegółów, które wyszły podczas procesu. Adwokat otrzymał surowy wyrok więzienia, jego syn i Czarek tylko wyroki w zawieszeniu. Sąd wziął pod uwagę stan upojenia alkoholowego, a potem silną presję psychologiczną ze strony doświadczonego prawnika.

My musieliśmy przejść przez ten koszmar jeszcze raz. Nie musielibyśmy, gdybym nie zobaczyła piersiówki. Prawda okazała się gorsza od złudzeń. Ale ponieważ ją znamy, mogliśmy naszego Łukasza wreszcie pochować – przynajmniej symbolicznie.

Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie

Redakcja poleca

REKLAMA