„Nigdy nie byłam tak przerażona jak tamtego dnia. Widziałam jak ten chłopiec zasypia snem wiecznym w moich ramionach”

smutna kobieta fot. Getty Images, Mr. Big Film
„Zajęłam się malcem. Nie oddychał, więc pierwszą rzeczą, jaką musiałam zrobić, to dostarczyć tlenu do organizmu. Zbadałam serce. Nie biło. Pogotowie przyjechałoby zbyt późno, by uratować małego Piotrusia, choć zjawiło się w kilka minut po otrzymaniu wezwania”.
/ 22.11.2023 09:15
smutna kobieta fot. Getty Images, Mr. Big Film

Jak to jest z przypadkami w naszym życiu? Mają na nie jakikolwiek wpływ czy to bzdury? Kiedy rzekomy zbieg okoliczności powoduje, że wychodzimy cudem z dramatycznego wydarzenia, nie uświadamiamy sobie, że ów „cud” jest niczym innym jak tylko efektem czegoś, co miało swój początek w przeszłości. Czasem wiele lat wcześniej. Tak właśnie stało się w moim przypadku.

Byłam zmuszona zrobić ten kurs

Był 18 września, słoneczne przedpołudnie 2000 roku. Dwa tygodnie temu młodzież wróciła do szkół. A ponieważ okna mojego mieszkania wychodzą na szkolne boisko, skończył się dla mnie czas ciszy. Prawdę mówiąc, jest mi ona bardzo potrzebna. Pracuję w wydawnictwie jako korektorka. Zarabiam niewiele, więc byłam zmuszona brać dodatkowe prace, żeby jakoś związać koniec z końcem.

Wszystko dobrze się układało, gdy żył mój mąż. Pobraliśmy się w 1988 roku. Rodzice dali nam częściowy wkład na mieszkanie, które wzięliśmy na kredyt. Kiedy po dziesięciu latach wreszcie spłaciliśmy ostatnią ratę, byliśmy z mężem przekonani, że wreszcie sobie pożyjemy. Zaplanowaliśmy pierwszy od dziesięciu lat wyjazd na urlop – na Mazury, dwa tygodnie w słońcu razem z naszą sześcioletnią wówczas córeczką.

Na dwa tygodnie przed wyjazdem Tadeusz dostał krwotoku. Nieprzytomnego zawieziono go do szpitala. Okazało się, że ma raka i to już w ostatnim stadium, z licznymi przerzutami. Nie chciałam uwierzyć. Przecież nigdy na nic nie chorował, mógł występować w reklamach telewizyjnych jako okaz zdrowia.Śmierć była jednak podstępna i zamiast jechać nad jezioro, zajęłam się przygotowaniami do pogrzebu.

Od tamtych dni upłynął rok. Ponieważ moja pensja ledwo wystarczała nam na życie, zrobiłam kurs pierwszej pomocy i podjęłam dodatkowy etat w PCK. Nie będąc związana ścisłymi godzinami pracy, mogłam w czasie lekcji odwiedzać szkoły, gdzie pokazywałam dzieciakom, jak ratować życie innym.

Tak więc tego dnia, dwadzieścia trzy lata temu, było wyjątkowo ciepło. Mieszkam na parterze i przed domem wraz z sąsiadami zrobiliśmy sobie małe ogródki. Siedziałam przy stoliku nad korektą książki, świeciło słońce, piłam kawę z mlekiem i zastanawiałam się, czy nie zapalić drugiego od rana papierosa.

Seria nieoczekiwanych zdarzeń

Właśnie tego dnia zaczął się ten nieprawdopodobny „zbieg okoliczności”… A może zaczął się jeszcze wcześniej, a jednym z etapów tego ciągu wydarzeń była śmierć mojego męża. Bo gdyby nie ona, nie byłabym w takim dołku finansowym, by robić kurs pierwszej pomocy i dorabiać w PCK. Dzięki temu miałam w domu defibrylator do pobudzania akcji serca. Czasami prezentuję go dzieciakom, opowiadając, do czego służy i jak się go używa.

Tego samego dnia rano, szykując się do wyjścia do szkoły na kolejny pokaz, sprawdziłam jego baterie – były wyczerpane, więc założyłam nowe. Tyle że nigdzie nie poszłam – na pół godziny przed wyjściem zadzwoniła dyrektorka szkoły i odwołała zajęcia – w toaletach na najwyższym piętrze w nocy wybiły rury i zalało szkołę. Przypadek...

I… kolejny przypadek. Robiąc korektę książki, zawsze nakładam na uszy słuchawki i włączam muzykę klasyczną. Pozwala mi to odseparować się od otoczenia, wyciszyć i lepiej skupić na tekście. Tego poranka nigdzie nie mogłam znaleźć słuchawek. W końcu doszłam do wniosku, że pożyczyła je córka, chociaż po wszystkim okazało się, że leżały na środku stołu w dużym pokoju. Jak mogłam ich nie dostrzec?

Tak więc, zamiast być na drugim końcu miasta, siedziałam w ogródku nad książką, popijałam kawę, i robiłam korektę. Niedaleko, za siatką, dzieciaki bawiły się na przerwie międzylekcyjnej… Zerknęłam nad tujami. To były pierwszaki. Po kilkunastu minutach praca nad tekstem bardzo mnie wciągnęła. Ile mogło upłynąć czasu? Pół godziny? W pewnym momencie poprzez słuchawki usłyszałam krzyki dziewczynek. Oderwałam oczy od tekstu i podniosłam głowę.

Nad tujami zobaczyłam grupę dziewczynek, skupioną obok leżącego na murawie chłopca. Jedna z nich wołała wychowawczynię. Kobieta nadbiegła, ale spanikowana nie wiedziała, co robić. Wtedy pochylony nad chłopcem kolega krzyknął, że ten nie oddycha.

Rzuciłam się na ratunek

Niewiele myśląc, pobiegłam do domu. Chwyciłam leżący na komodzie defibrylator i popędziłam w stronę szkolnego ogrodzenia. Jak miałam dwanaście lat, to bez trudu przesadzałam takie płoty, żeby móc dobierać się do działkowych jabłek i gruszek. Starych nawyków się nie zapomina. Dobiegłam do siatki. Teraz było trudniej – miałam trzydzieści parę lat, a nie 12 – ale udało mi się ją pokonać.

– Jestem pielęgniarką – krzyknęłam, dobiegając zdyszana do leżącego dziecka.

To było najrozsądniejsze, co mogłam zrobić. Tłumaczenie, kim jestem naprawdę, zajęłoby zbyt dużo czasu. Zajęłam się malcem. Nie oddychał, więc pierwszą rzeczą, jaką musiałam zrobić, to dostarczyć tlenu do organizmu. Zbadałam serce. Nie biło.
Jak potem stwierdzili lekarze, zjawiłam się na miejscu w ostatnim momencie.

Wezwane pogotowie przyjechałoby zbyt późno, by uratować małego Piotrusia, choć zjawiło się w kilka minut po otrzymaniu wezwania. A pasmo kilku przypadków sprawiło, że miałam działający defibrylator. Chłopiec przeżył zawał serca. Można powiedzieć, że to jedna z typowych historii, w której zbieg wielu szczęśliwych okoliczności ogniskuje się w jednym czasie i miejscu. Tyle tylko, że nie była to typowa historia…

Najciekawszy był ciąg dalszy…

Minęły dwadzieścia dwa lata. Moje życie wyglądało już zupełnie inaczej – miałam drugiego męża, razem prowadziliśmy dobrze prosperującą księgarnię. Z tego też względu rzadko razem wyjeżdżaliśmy na urlop. Tym razem pojechałam z córką do ośrodka wczasowego nad Śniardwami. Kasia właśnie zaczęła studia, więc wrzesień miała wolny. Był 18 września, poranek 2022 roku. Było wyjątkowo słonecznie, woda w jeziorze cudownie ciepła, kuchnia zjadliwa, więc wypoczynek zapowiadał się wspaniale.

Przed południem poszłyśmy na plażę. Weszłam do jeziora. Najpierw popluskałam się przy brzegu, a potem odpłynęłam daleko od brzegu. Za daleko! Kiedy zaczęłam płynąć z powrotem, zabrakło mi sił. Zaczęłam tonąć. Nikt nie usłyszał mojego wołania. Poczułam, że zbliża się koniec. Nie walczyłam. Po prostu ześliznęłam się w wodną otchłań postanawiając, że jak zabraknie mi powietrza, to…

Wtedy zobaczyłam na wprost siebie nurka, który patrzył na mnie przez maskę nieco zaskoczonym wzrokiem. Nagle przypomniałam sobie, jak nurkowie przekazują sobie pod wodą sygnały. Gdy jednemu z nich brakuje w butli powietrza, a do wynurzenia ma długą drogę, wykonuje ruch uderzenia kantem dłoni w szyję. To międzynarodowy znak nurków: „Brakuje mi powietrza. Podaj mi tlen”.

Wiedziałam też, że przy każdym aparacie do nurkowania są dwa ustniki. Dodatkowy służy właśnie do udzielania tlenowej pomocy potrzebującemu. Nie, nie jestem fanką nurkowania. Po prostu kilka dni przed wyjazdem, gdy układałam nowe książki na półkach księgarni, jedna z nich spadła. Był to poradnik dla nurków-amatorów. Tak jakoś przeczytałam stronę, na której książka „przypadkowo” się otworzyła. Teraz zdobyte w ten sposób informacje przydały się jak znalazł.

Dałam znak, kantem dłoni dotykając szyi. Nurek podał mi ustnik ze zbawiennym tlenem. Potem chwycił za dłoń i pociągnął w górę. Przy jego pomocy dopłynęłam do brzegu.

– Gdyby nie pan – wyplułam ustnik, gdy znalazłam się na brzegu – poszłabym na dno. Dziękuję.

– Mówiąc szczerze, bałem się chyba bardziej od pani.

To ten mały Piotruś, którego uratowałam

Roześmialiśmy się oboje. Jak dowiedziałam się przy kolacji, Piotr – bo tak miał na imię – tamtego dnia miał pływać z kolegami. Ci jednak chcieli popłynąć do innej zatoki. On jednak postanowił zostać na miejscu. Na szczęście, poprzedniego dnia kupił dodatkową butlę z tlenem. Siedzieliśmy zatem przy smażonej rybie, na którą zaprosiłam mojego wybawiciela, i opowiadaliśmy o sobie. 

Okazało się, że moja córka i Piotr pracują w tej samej firmie, jednak w innych oddziałach. Co za przypadek! Nie pierwszy, i nie ostatni, jak się okazało. Otóż Piotr miał przyjechać na Mazury tydzień wcześniej. Jednak w wyniku choroby instruktora nurkowania, wyjazd został przeniesiony. Wtedy ja wspomniałam o książce do nurkowania, która usłużnie otworzyła się na konkretnej stronie, jakby wiedziała, że ta wiedza wkrótce będzie mi potrzebna. I wtedy wybuchła bomba.

– Wiecie, panie, jak się tak zastanowić – powiedział Piotr, marszcząc brwi. – To wszystko zaczęło się o wiele wcześniej. Gdy byłem małym chłopcem, nieznajoma kobieta uratowała mi życie. W dzieciństwie miałem problemy z sercem, i gdyby nie pewna pielęgniarka, która nie wiadomo skąd, pojawiła się w szkole z defibrylatorem, nie byłoby mnie tutaj…

Poczułam gorąco. Czyżby Piotr spłacał dług, który niegdyś u mnie zaciągnął?
Przez długi czas sprawa zbiegu tych niesamowitych okoliczności nie dawała mi spokoju. Aż pewnego dnia odpowiedź znalazłam w internecie: „Synchroniczność” – ten termin został wprowadzony przez szwajcarskiego psychologa oraz szwajcarskiego fizyka, noblistę.

Według obu tych uczonych, zbiegi okoliczności nie zawsze są wynikiem przypadku; niektóre z nich to wyraz działania sił natury, które wiążą ze sobą wydarzenia niezależne przyczynowo. Czy jest w tym jakiś wyższy cel? Nie wiadomo.

– Co mam o tym myśleć? – zapytałam po tej lekturze męża.

– Nie zawracaj sobie głowy takimi drobnostkami – odpowiedział. – W końcu, jak wyliczyli naukowcy, żeby na planecie Ziemia mogło powstać, życie musiało zajść… wiele milionów przypadków! Cóż więc znaczy tych kilka w twoim życiu? Najważniejsze, że żyjesz, jesteś zdrowa, a twoja córka znalazła sobie fajnego narzeczonego.

Czytaj także:
„Mąż zrobił ze mnie kurę domową i opiekunkę do dzieci. Nie chciałam tego robić, ale zmusił mnie, bym rzuciła pracę”
„Nie wiedziałam czemu tak często odwiedza nas proboszcz. Mama na łożu śmierci wyznała, że to on jest moim ojcem”
„Zaczęło mi się powodzić, i nagle otoczył mnie wianuszek kobiet. Każda widziała jedynie mój stan konta, więc je testowałem”
 

Redakcja poleca

REKLAMA