Odkąd pamiętam, zawsze byłyśmy z mamą tylko we dwie. W moim życiu nie było ojca, rodzeństwa, dziadków, ciotek i wujków. Była tylko mama — czasem zmęczona i smutna, czasem radosna i uśmiechnięta, ale zawsze kochana.
Jeszcze jako dziecko pytałam ją, gdzie jest tatuś, babcia i dziadek, ale zawsze zbywała mnie stwierdzeniem, że nikt inny nie jest nam potrzebny do szczęścia. A ja w to wierzyłam. I chociaż wraz z upływem czasu pytania bez odpowiedzi zaczynały mnie coraz bardziej męczyć, to wiedziałam, że od mamy niczego się nie dowiem. A prawda była bolesna. Poznałam ją dopiero po wielu latach, gdy moja mama na łożu śmierci żegnała się z życiem.
Obrazek z dzieciństwa — ja, mama i ksiądz proboszcz
Moje dzieciństwo było bardzo szczęśliwe. Chociaż nam się nie przelewało, a ja nie miałam nikogo innego oprócz mamy, to nigdy nie odczułam, że jestem niepotrzebna lub niekochana. Mama kochała mnie całym sercem i na każdym kroku dawała mi to odczuć.
— Jesteś moich największym skarbem i to ciebie kocham najbardziej na świecie — mówiła, gdy pytałam ją, kto jest w jej życiu najważniejszy.
— A gdzie jest tatuś? — dopytywałam dalej. Moje pytania dotyczyły też babci i dziadka. W końcu miałam zaledwie kilka lat, a moje koleżanki ze szkoły oprócz mamy miały też ojców i dziadków.
— Jesteśmy tylko we dwie — za każdym razem słyszałam to samo. W końcu przestałam zadawać niewygodne pytania i zrozumiałam, że nasza mała rodzina składa się z tylko dwóch osób.
Jednak nie byłyśmy całkowicie same. Odkąd pamiętam, częstym gościem w naszym domu był ksiądz proboszcz, który przychodził znaczenie częściej niż wymagały tego wizyty duszpasterskie. Ksiądz charakteryzował się wysokim wzrostem, tubalnym głosem i radosnym śmiechem. Bardzo go lubiłam — tym bardziej że za każdym razem przynosił jakieś zabawki, ciuchy lub słodycze.
Często się ze mną bawił, a gdy poszłam do szkoły, to pomagał w odrabianiu lekcji. Mama bardzo dużo pracowała, więc proboszcz czasami odbierał mnie ze szkoły i zostawał aż do jej powrotu. Czy wtedy wydawało mi się to dziwne? Byłam tylko dzieckiem, więc nie przywiązywałam do tego wagi. Księdza traktowałam jak wujka i dopiero później zrozumiałam, że te wizyty nie należą do standardowych kontaktów duchownych z parafianami. I chociaż z boku wydawało się to co najmniej dziwne i podejrzane, to prawda okazała się zupełnie inna.
Mamo, ksiądz Piotr ma takie same oczy jak ja
Lata mijały, a ksiądz Piotr był cały czas obecny w naszym życiu. Wprawdzie gdy stawałam się coraz starsza i bardziej samodzielna, to jego wizyty straciły na częstotliwości. W końcu nie potrzebowałam już odbierania ze szkoły, pomocy w nauce czy dopilnowania, że zjadłam obiad. Ale to nie znaczy, że straciłyśmy kontakt z proboszczem. Nadal był u nas częstym gościem, który przychodzi z dobrym słowem i podarkami. Jednak nasze rozmowy były już nieco inne. Coraz częściej dyskutowaliśmy o książkach, podróżach czy wyborach życiowych. Muszę przyznać, że dobrze mi się z nim rozmawiało, a z każdej dyskusji wynosiłam coś wartościowego.
Jednak im byłam starsza, tym zauważałam coraz więcej szczegółów. Ksiądz Piotr miał dołeczki w policzkach, szare oczy i charakterystyczne znamię na lewej ręce. Zupełnie tak jak ja. Wcześniej nie przykładałam do tego wagi, ale z czasem zaczynałam dostrzegać coraz więcej szczegółów.
— Mamo, czy zauważyłaś, że ksiądz Piotr jest do mnie podobny? — zapytałam którego dnia przy obiedzie. Miałam wtedy trzynaście lat i zaczynałam być coraz bardziej spostrzegawcza.
— Wydaje ci się — powiedziała szybko mama. Ale w jej wzroku zobaczyłam coś dziwnego. Wtedy tego nie rozumiałam, ale dzisiaj wiem, że był to strach.
— Nie wydaje mi się — mówiłam dalej z dziecinną naiwnością. — Ma takie same oczy jak ja. A pani w szkole mówiła, że taki kolor oczu to bardzo rzadki przypadek.
Potem zaczęłam wymieniać inne podobieństwa, których było całkiem sporo. Jednak mama tylko pokręciła głową i powiedziała, żebym przestała już wymyślać. A potem kazała mi dokończyć obiad i iść odrabiać lekcje.
Nie wracałyśmy więcej do tego tematu. I chociaż jeszcze wielokrotnie zastanawiałam się nad swoim podobieństwem do księdza Piotra, to z czasem zaczynałam do tego przywiązywać coraz mniejszą wagę. Miałam inne rzeczy na głowie — liceum, maturę, egzaminy na studia czy pierwszą miłość. A w końcu także przygotowania do ślubu z Markiem, którego poznałam na studiach.
Ślubu udzieli wam ksiądz Piotr
Gdy tylko ustaliliśmy z Markiem datę ślubu, to przygotowania ruszyły pełną parą. Początkowo nie byliśmy pewni czy chcemy brać ślub kościelny. Rodzice Marka nie byli zbyt religijni, a on sam chyba wolał uroczystość w urzędzie stanu cywilnego. Ja natomiast marzyłam o białej sukni i dźwięku organów, który towarzyszy zmierzaniu panny młodej do ołtarza. Moja mama także nalegała na uroczystość kościelną.
— To jeden z najważniejszych dni w twoim życiu i dobrze by było, aby odbył się zgodnie z tradycją — przekonywała mnie, gdy tylko zaczęłam wspominać o ślubie cywilnym. — Poza tym nie wyobrażam sobie, aby ślubu miał wam nie udzielić ksiądz Piotr. To przecież przyjaciel rodziny — dodała.
„Przecież ślub jest dla nas, a nie dla księdza Piotra" — pomyślałam z nutką buntu. Wtedy nie byłam już tak religijna jak w dzieciństwie i nie chciałam podporządkowywać się żadnym tradycjom. Jednak widziałam, jak bardzo mamie zależy. Dlatego też wypełniłam jej wolę i zdecydowałam się na ślub kościelny.
To był bardzo wyjątkowy dzień. Nigdy nie przypuszczałam, że dzień ślubu może być tak wzruszający. Jednak nie tylko ja się wzruszyłam. Ksiądz Piotr przez całą uroczystość wyglądał tak, jakby miał się rozpłakać, a podczas czytania przysięgi jego głos drżał znacznie bardziej od mojego. A na samym końcu mocno mnie przytulił i życzył wszystkiego najlepszego. Wtedy myślałam, że to po prostu kwestia wieloletniej znajomości i opieki nade mną. Teraz wiem, że przyczyna tego wzruszenia była zupełnie inna.
Muszę ci coś powiedzieć
Przez kilka kolejnych lat moje kontakty z księdzem Piotrem nieco się rozluźniły. Razem z Markiem przeprowadziliśmy się do innego miasta, więc widywałam proboszcza znacznie rzadziej niż wcześniej. Jednak z opowieści mamy wiedziałam, że nadal ją odwiedza. Przez cały ten czas pytał co u mnie słychać, a gdy urodziłam syna, to przygotował wyprawkę i prezent. A gdy moja mama podupadła na zdrowiu, to jej pomagał i cały czas się nią opiekował.
Tamten zimowy dzień będzie tkwił w mojej pamięci do końca życia. Właśnie wróciłam z pracy, gdy zadzwonił do mnie ksiądz Piotr. Powiedział, że mama jest bardzo ciężko chora, a lekarze nie dają jej zbyt wiele nadziei na wyzdrowienie. Poprosił mnie też, abym przyjechała. Nie zastanawiałam się ani chwili — wsiadłam w samochód i po trzech godzinach byłam w rodzinnym domu.
— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? — zapytałam mamę, która blada i wyczerpana leżała w łóżku. Byłam już po rozmowie z księdzem Piotrem, który poinformował mnie, że mama ma ostatnie stadium raka.
— Nie chciałam cię martwić — usłyszałam cichy głos mojej mamy. I jak już chciałam wypowiedzieć reprymendę, to mama powstrzymała mnie gestem dłoni. — Mnie już nic nie uratuje — usłyszałam. — Zostało mi zaledwie kilka dni. Dlatego muszę ci coś powiedzieć — dodała.
Nie chciałam tego słuchać. Co mogło być ważniejsze od tego, że moja ukochana mama umierała?
Jednak mama nie dawała za wygraną.
— Posłuchaj mnie uważnie — zaczęła swoją opowieść. — Wiem, że będziesz na mnie zła, ale stwierdziłam, że musisz się o tym dowiedzieć — przerwała i zaczerpnęła tchu. „O czym ona mówi?" — pomyślałam. A potem usłyszałam słowa, które wszystko zmieniły.
— Ksiądz Piotr to twój ojciec — powiedziała cicho moja mama. — Bardzo się kochaliśmy i nie potrafiliśmy bez siebie żyć. Jednak Piotr kochał też Boga, którego nie chciał opuścić. Nawet dla ciebie — w jej głosie wybrzmiała pewna nuta pretensji. A potem dowiedziałam się o wyprowadzce do innego miasta, o zerwaniu kontaktów z rodziną, o łapaniu chwil szczęścia, o zakazanym uczuciu i ciągłych wyrzutach sumienia.
— Nie mogliśmy żyć ani razem, ani oddzielnie — powiedziała cicho moja mama. — Ale Piotr zawsze cię kochał — dodała. A potem zamknęła oczy i zasnęła.
Mama umarła trzy dni później. Byłam załamana, a jednocześnie odczuwałam ogromną złość. Jak mogła mi to zrobić? Jak mogła mnie oszukiwać przez tyle lat? Teraz wszystko stało się dla mnie jasne — fizyczne podobieństwo, pomoc finansowa, opieka czy w końcu wzruszenia podczas udzielania ślubu.
Wyjechałam od razu po pogrzebie. Nie potrafiłam i nie chciałam rozmawiać z księdzem Piotrem. Widziałam w jego oczach ból, ale nie mogłam przemóc się, aby do niego podejść. Wiem, że kiedyś będę musiała z nim porozmawiać, ale to jeszcze nie jest ten moment.
Marta, 30 lat
Czytaj także:
„Mąż mnie zdradzał ze stażystką. Kiedy dowiedziałam się o romansie i postanowiłam odejść, zapytał, czy zapłacę mu rachunki”
„Mąż mówił, że mam obsesję, skoro podejrzewam go o romans. W końcu przyłapałam go w łóżku z przyjaciółką”
„Moja mama ma łeb do interesów. Taka z niej bizneswoman, że ma w nosie urzędy i sanepid. Zdziwię się, jeśli to nie rypnie”