Gdy dowiedziałam się, że w lasach jest wysyp grzybów, od razu miałam ochotę na wyprawę i zbiory. Niestety, nie wszystko potoczyło się tak, jak to sobie wyobrażałam.
Na grzyby chodziłam z dziadkiem
Właśnie miałam chwilę przerwy w pracy i postanowiłam sprawdzić prywatną pocztę. Zanim jednak zalogowałam się na swoje konto, mój wzrok przyciągnął wielki nagłówek: „Wysyp grzybów w polskich lasach! Ty też skusisz się na wypad?”. Kliknęłam w artykuł, a moim oczom ukazał się reportaż, w którym zapaleni grzybiarze opowiadali o swoich zbiorach.
Tegoroczna jesień zaczęła się prawdziwą obfitością borowików, podgrzybków i rydzów, które dumnie pyszniły się na licznych zdjęciach dołączonych do artykułu. Ludzie opowiadali o najlepszych okazach, które udało się im odnaleźć podczas codziennych wypadów lub weekendowych wycieczek.
Przyznam szczerze, że sama nabrałam ochoty na taką wyprawę. Gdy byłam dzieckiem, na grzyby zawsze zabierał mnie dziadek. Miał swoje tajemne polany, na których zawsze czekały na mnie wyjątkowe okazy. Z prawdziwym piskiem radości do nich biegłam, zrywałam i wrzucałam do dużego wiklinowego kosza.
– Pamiętaj Monika, nigdy nie wybieraj się na grzyby z foliową torebką czy plastikową siatką. Tylko zbierane do koszyka, zachowują swój wyjątkowy aromat i smak – powtarzał dziadek.
Babcia z tych naszych zbiorów przygotowywała prawdziwe pyszności. Chociaż mam już 34 lata, nadal pamiętam smak jej gęstego sosu z kurek, jajecznicy z prawdziwkami, parującej zupy czy pierogów z grzybowym farszem, do którego zawsze dodawała odrobinę zielonej natki pietruszki. Ach te wspomnienia. Po prostu palce lizać.
Na moich rozmyślaniach przyłapała mnie Ewa – koleżanka z biurka obok, która właśnie wróciła z działu kadr z kolejnym stosem faktur i innych dokumentów.
– Patrz, ile mamy cyferek do wprowadzenia. Dzisiaj już na pewno się z tym nie wyrobimy, bo jest piątek. Ale bym chciała odpocząć od tych wyliczeń, tabelek, podatków i innych liczb, które cały czas migają mi przed oczami – powiedziała z nutką irytacji.
– A wiesz, że mnie też przydałby się odpoczynek. A co robisz w sobotę i niedzielę? – powiedziałam, a w mojej głowie już pojawiła się pewna myśl.
– Nie mam jeszcze planów. A czemu pytasz? Masz ochotę ba babski wieczór z winem? Mogę skrzyknąć Olę i Izę. Zrobimy sobie sobotnią domówkę we własnym gronie. Z pysznymi drinkami i najlepszą pizzą w mieście – odpowiedziała z entuzjazmem.
– Miałam na myśli coś innego – próbowałam powiedzieć jej o moim planie, ale przerwała.
– Jasne, możemy gdzieś wyjść na miasto. Wolisz kino, pub czy iść gdzieś potańczyć?
– A może tak pojechałybyśmy na grzyby – wykrzyknęłam jednym tchem.
Nie dały się namówić
Mina Ewki była bezcenna. Zdziwienie wprost malowało się w jej oczach. O co jej chodzi? Normalnie jakbym zaproponowała jej coś zupełnie nieoczekiwanego.
– No co ty, Monia. Na grzyby chcesz iść? Gdzie tu masz w ogóle jakiś las?
– Nie wiem, ale możemy poszukać inspiracji w necie. Na pewno są grupy dla grzybiarzy, gdzie ludzie polecają fajne miejsce na zbiory.
– Daj spokój. Nie mam ochoty włóczyć się po krzakach. To nie moje klimaty. Ostatnio w lesie to ja chyba byłam w podstawówce, gdy rodzice na siłę wysłali mnie na obóz harcerski. I wspominam bardzo źle tę wyprawę. Pamiętam, że przewróciłam się na ścieżce i rozbiłam sobie oba kolana – zaczęła mi opowiadać .
– Będzie fajnie. Weźmiemy koszyk z pysznościami i zrobimy sobie przy okazji piknik – kusiłam. – Patrz, teraz jest pełnia sezonu – próbowałam pokazać jej oglądane przed chwilą zdjęcia koszy i wiaderek wypełnionych po brzegi, ale koleżanka nie była zainteresowana.
– Ja odpadam. Jakbyś zaproponowała wypad do galerii handlowej to chętnie, ale na grzyby nie mam zamiaru marnować weekendu. Wybacz Monika, ale nie piszę się na to – powiedziała i zajęła się wprowadzaniem do systemu danych z pierwszej faktury.
Próbowałam jeszcze namówić inne moje koleżanki, ale ich reakcja była podobna do tego, co powiedziała mi Ewa. Nikt nie miał ochoty na przedzieranie się przez leśne ostępy w poszukiwaniu cennych darów natury ukrytych gdzieś w ściółce. Już miałam odpuścić i zrezygnować z tego grzybobrania. Los chyba jednak wyjątkowo był za moją wyprawą do lasu. Popołudniu zadzwoniła do mnie mama.
– Córuś, tata z wujkiem Krzyśkiem przywieźli dwa koszyki grzybów. Teraz będę je obierać. Piękne borowiki i podgrzybki. Zaraz prześlę ci zdjęcie – z entuzjazmu niemal krzyczała do telefonu.
U nas w domu wyprawy na grzyby były jedną z ulubionych jesiennych rozrywek i nikt nie darowałby sezonu, w którym zabrakłoby maślaków w occie czy suszonych prawdziwków na wigilię. Fotki, które za chwilę pojawiły się na moim telefonie, były naprawdę imponujące. Mama narobiła mi jeszcze większej ochoty na wyprawę do lasu. Niestety teraz mieszkałam prawie na drugim końcu Polski i zwyczajnie nie opłaciło mi się jechać do nich przez tyle godzin tylko po to, aby wybrać się na ulubione grzybowe miejsca odkryte niegdyś przez mojego dziadka.
Postanowiłam wybrać się do lasu sama
A może pojadę sama i nazbieram mnóstwo grzybów? Tylko nigdy sama nie byłam, bo trochę boję się lasu. Co innego w grupie, która rozprasza tę ciszę wokół, a co innego tak samemu jak palec. Postanowiłam jednak zaryzykować. Śmieszne, żeby dorosła kobieta nie potrafiła poradzić sobie na samodzielnej wycieczce.
Sprawdziłam w Internecie, że całkiem niedaleko miasta rośnie las, który jest celem wielu grzybiarzy. To nieco ponad 20 km, dlatego spokojnie szybciutko tam dojadę. Przeszukałam szafę i na jej dnie znalazłam kolorowe kalosze w kwiatki. Spakowałam też płaszcz przeciwdeszczowy.
Rano – uzbrojona w duży koszyk, z termosem herbaty i kanapkami na drogę –wyruszyłam na miejsce swoich zbiorów. Ubrałam wygodne spodnie dresowe i luźny t-shirt, na to narzuciłam cienką bluzę, bo dzień zapowiadał się naprawdę ciepły.
Na miejsce dotarłam w niecałe pół godziny. W czasach sieci 4G, nawigacji GPS i innych cudów techniki na pewno się nie zgubię. Nawet w obcym lesie.
Samochód zostawiłam na przyleśnym parkingu i wyruszyłam ścieżką, która prowadziła do sosnowego zagajnika. Na parkingu stało wiele aut, co oznaczało, że nie tylko ja postanowiłam spędzić sobotnie przedpołudnie w lesie. To poprawiło mi humor.
Po przejściu niewielkiego kawałka w oddali mignęła czerwona kurtka i usłyszałam nawoływania grzybiarzy. Jakaś rodzina również wybrała się na grzyby, dlatego poczułam się dużo pewniej, wiedząc, że w lesie jest dużo innych ludzi. W razie czego, będę miała kogo zapytać o drogę. Ścieżka, którą weszłam, właśnie się rozwidlała. Mimowolnie skręciłam w lewą stronę i za kilka kroków znalazłam kilka dorodnych podgrzybków. Zrobiłam im zdjęcie i wysłałam do mamy, a potem do Ewki. A co? Niech zazdrości.
Mój koszyk wypełniał się w błyskawicznym tempie, a ja zagłębiałam się coraz bardziej w las. W oddali dostrzegłam dużą kanię i całkiem zeszłam ze ścieżki pomiędzy drzewa. Mój kierunek wyznaczały kolejne grzyby.
Zgubiłam się pośród drzew
W końcu koszyk był prawie pełny i zaczął robić się coraz cięższy, ale kolejne piękne okazy kusiły do dalszej wędrówki. Aż w pewnym momencie zauważyłam, że przede mną rozciąga się gęsty zagajnik, w którym rosły niedawno posadzone drzewa. Rozejrzałam się wokół, ale nie dostrzegłam żadnego charakterystycznego punktu.
Z przodu były zarośla, z tyłu otaczały mnie wysokie dęby, graby i klony. Nigdzie ani śladu drogi. W tym monecie uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, gdzie jestem. Sięgnęłam do kieszeni bluzy po komórkę i spotkała mnie kolejna niemiła niespodzianka. Telefon był wyłączony. Próbowałam go włączyć, ale ekran przez chwilę migał i gasł. No tak, nie naładowałam baterii. Poczułam bolące nogi, kosz z grzybami zaczął coraz bardziej ciążyć, a wokół nie było żywej duszy. Postanowiłam chwilę usiąść na mchu i odpocząć. Później postaram się znaleźć drogę powrotną.
Jednak okazało się, że to nie koniec moich przygód. Z gęstwiny zaczęły dochodzić jakieś bardzo dziwne szmery. Jakby odgłos pękających gałązek. Spojrzałam w tamtą stronę, a moje serce niemal zamarło. Wśród gałęzi wędrowały czarne dziki. Jeden duży, a za nim kilka małych. Locha z młodymi. Ta myśl wywołała we mnie prawdziwą panikę.
– Ratunku, ratunku!!! – zaczęłam wrzeszczeć niczym opętana, chociaż kto niby miał mnie słyszeć.
Wiem, że wtedy złamałam wszystkie obowiązujące przykazania, ale po prostu odwróciłam się, zostawiłam kosz pod drzewem i zaczęłam biec przed siebie. Nogi same niosły mnie w odwrotną stronę niż polana, na którą właśnie wychodziła przerażająca rodzina dzików. Nie mam pojęcia, ile przebiegłam. Ale chyba naprawdę daleko, bo dostałam potężnej zadyszki, podrapałam sobie całe nogi, pokonując jeżyny po drodze i tylko cudem nie skręciłam kostki, potykając się na wystającym pniu.
Uratował mnie przystojny leśniczy
Cała spocona, czerwona i rozczochrana przysiadłam przy dużym drzewie i zaczęłam płakać. Moja sytuacja była tragiczna. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję, goniły mnie dziki, a mój telefon nie dawał się włączyć. I po co były mi te grzyby? Dlaczego uparłam się na samotną wyprawę? W końcu czułam, że las może być straszny.
– Dzień dobry – nagle usłyszałam wesoły głos w bliskim sąsiedztwie.
Spojrzałam w tamtą stronę i dostrzegłam młodego i przystojnego mężczyznę w ciemnozielonym ubraniu i czapce z daszkiem. Chyba mój widok zaskoczył go równie bardzo, co mnie jego głos.
– Co pani tutaj robi? Stało się coś? – zaczął dopytywać.
Najpewniej dostrzegł moje łzy. No nieźle. Przecież ja stanowię teraz prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Co on sobie pomyślał? Chyba, że jestem ofiarą jakiegoś przestępstwa. Dopiero po dobrych kilku minutach udało mi się na tyle uspokoić, że opowiedziałam mu, co się stało. Tomek, bo tak przedstawił się mój wybawiciel, zaczął głośno się śmiać, gdy usłyszał o rodzinie dzików goniącej mnie po lesie.
– Ależ dziki nikogo nie gonią. Najpewniej w ogóle cię nie zauważyły. Te zwierzęta dobrze nie widzą, dlatego wystarczy im po prostu zejść z drogi. Nie trzeba skończyć leśnictwa, żeby o tym wiedzieć – śmiał się coraz głośniej.
Co za niewychowany człowiek. Ja tutaj w nieszczęściu, a ten zamiast pomóc, to się śmieje. W końcu jednak chyba zauważył moje totalne załamanie, bo zaczął przemawiać łagodniej.
– Spokojnie. Nic się przecież nie stało. Zaraz cię odprowadzę. Pamiętasz, gdzie zaparkowałaś? – zapytał już całkiem poważnie.
Gdy zrozumiał, o który parking chodzi, zrobił ogromne oczy.
– Ale przecież to jest niemal 10 km stąd. Jak ty przeszłaś taki kawał drogi? – był autentycznie zdziwiony. – Odwiozę cię, mam samochód tutaj na drodze obok. Jestem leśniczym i właśnie zaznaczałem drzewa do wycinki. Miałaś dużo szczęścia, bo grzybiarze nie zapuszczają się tutaj na co dzień.
I jak się skończyła moja samotna wyprawa na grzyby? Tomek odwiózł mnie na miejsce i długo dopytywał, czy teraz na pewno dam sobie radę. Chyba wpadłam mu w oko, bo poprosił o mój numer telefonu i już zdążył przysłać mi kilka wiadomości. Na jutro jesteśmy umówieni na kawę. W sumie całkiem fajny ten hardy leśniczy. A ten jego śmiech wcale nie był złośliwy, po prostu to pozytywny chłopak. Już nie mogę doczekać się kolejnego spotkania. A może wyjdzie z tego coś więcej? Teraz miałabym wymarzone towarzystwo. I to nie tylko na grzybobranie i w roli obrońcy przez groźnymi dzikami.
Czytaj także:
„Patrzyłam jak przyjaciółka stacza się na dno, ale nie mogłam jej pomóc. Wiedziałam, że nie doczeka jesieni życia”
„Gdy ojciec otworzył przed nią portfel, od razu zapragnęła rozgrzać w łóżku jego stare kości. Obydwoje mnie zdradzili”
„Za bałamucenie kolejnych nałożnic przyszło mi słono zapłacić. Miałem jedynie nadzieję, że żona nie wie o zdradach”