„Nigdy nie brałam zwolnienia, a do urlopu wręcz mnie zmuszano. Żyłam jak robot, bo panicznie bałam się złości przełożonych”

Nigdy nie brałam wolnego, pracowałam jak robot fot. Adobe Stock, fizkes
„Nie mogłam uwierzyć, że uciekam z pracy. Chyba oszalałam! Zachowywałam się jak gimnazjalistka. Przecież ryzykowałam całą swoją karierę dla jakiegoś głupiego, szczeniackiego wyskoku!".
/ 23.01.2023 07:06
Nigdy nie brałam wolnego, pracowałam jak robot fot. Adobe Stock, fizkes

Nigdy nie jest za późno, by zaszaleć. Zwłaszcza gdy nie robiło się tego nigdy wcześniej.

Siedziałam w gabinecie, opisując kolejny projekt dla szefa, kiedy wpadła Anka z plikiem teczek.

– No nie! – krzyknęła od progu, z hukiem zamykając za sobą drzwi.

Z rozmachem cisnęła teczki na biurko. Cud, że nie pospadały.

– Patrz, ile mi tego dał, i mamy to oczywiście zrobić jak najszybciej! Czy jemu się wydaje, że nie mamy nic do roboty? Że siedzimy tu sobie, wcinając ciastka i pijąc kawkę? Powiedziałam mu, co o tym myślę!

Nie wątpiłam, że powiedziała

Anka, w przeciwieństwie do mnie była osobą śmiałą i pyskatą. Bez wątpienia oznajmiła też szefowi, że powinien zatrudnić dodatkową osobę, a nie zostawiać wszystko na naszych głowach. Ja… no cóż, ja nie miałabym odwagi, żeby choć podnieść głos na przełożonego, a co dopiero coś mu radzić czy wręcz narzucać. Nasz przełożony nie był typem tyrana, ale szef to szef.

– Niech przyjmie kogoś choćby na staż – burczała pod nosem Anka, siadając przy biurku.

Otworzyła pierwszą z brzegu teczkę, przejrzała, wyjęła jedną z kartek

– No pięknie. Przecież tu nie ma jego podpisu. Podrobimy? – spojrzała na mnie. – No, czemu nic nie mówisz?

Zmieszałam się. Czasami czułam się przytłoczona żywiołowością Anki. Po cichu jednak zazdrościłam jej temperamentu.

– Dużo tego – mruknęłam, patrząc niepewnie na teczki.

– Dużo, dużo – zgodziła się ze mną. – Jeśli w pozostałych teczkach, na którejś kartce też nie będzie jego podpisu, to… – zawiesiła głos.

– To co? – zainteresowałam się.

– Jeszcze nie wiem – roześmiała się. – Pewnie zaniosę mu z powrotem i powiem: panie Witoldzie, utrudnia nam pan pracę – zachichotała.

Westchnęłam. Tak… Anka byłaby do tego zdolna. Pracowałyśmy razem od kilku lat. Wciąż w tym samym pokoju, przy tych samych biurkach, pod rządami tego samego kierownika. Ona energiczna i głośna, ja cicha i niepewna. Ona miała szalone pomysły, ja starałam się unikać wszystkiego, co wykraczało poza przyjętą normę.

– Wiem! – uniosła w górę palec. – Niedługo dzień wagarowicza.

Popatrzyłam na nią, nie bardzo wiedząc, co ma na myśli.

– Zerwiemy się z pracy i pójdziemy poszukać wiosny. Co ty na to?

– Jak to: zerwiemy się? – propozycja Anki nie tylko mnie zaskoczyła, ale również zaniepokoiła.

Miałabym wziąć dzień wolnego? Przecież ja nigdy nie brałam wolnego! Z trudem zmuszałam się do wykorzystania urlopu. Zresztą co miałam robić w domu? Siedzieć, patrzeć w okno i żałować swojej samotności?

– Normalnie, uciekniemy – Anka znowu się roześmiała. – Jak w szkole. Nigdy nie byłaś na wagarach?

– Nigdy – wyznałam.

To fakt. Ucieczka z lekcji zawsze była dla mnie czymś, czego nie należało robić. Nawet kiedy cała klasa uciekała, ja zostawałam w szkole. Nie przysparzało mi to popularności wśród innych uczniów, ale bardziej się bałam reakcji nauczycieli. Anka spojrzała na mnie wyraźnie zdziwiona.

– No to niedługo będzie twój pierwszy raz – oznajmiła. – Zwiejemy jak dwie niegrzeczne nastolatki.

W ogóle mi się ten pomysł nie spodobał. Ba! Ciarki mnie przeszły na samą myśl, że mogłybyśmy to naprawdę zrobić.

– Aniu, tak nie można – zaoponowałam. – Nie jesteśmy już w szkole.

– Nie przesadzaj – prychnęła. – Jesteśmy dopiero po trzydziestce.

– Dopiero…?

– A tak! Dopiero – wsunęła kartkę i zamknęła teczkę. – Podoba ci się to czy nie, za kilka dni uciekamy. Bez dyskusji – wstała zza biurka. – Zaniosę to szefowi, żeby podpisał – rzuciła już w biegu.

Pomysł Anki mnie przeraził

Kilka kolejnych dni biłam się z myślami, co zrobić.

„Może udam, że skręciłam kostkę? Ze skręconą kostką nie da się zwiać. Może dopadnie mnie przeziębienie?”. Pierwszy raz w życiu chciałam udać chorobę, by nie przyjść do pracy i tym samym uniknąć urwania się z pracy. Paranoja.

Nadszedł pierwszy dzień wiosny. Jak na złość ani nie skręciłam kostki, ani się nie przeziębiłam. Ba, nawet kataru nie złapałam. Przyszłam do pracy jak zwykle na ósmą i zaparzyłam kawę. Anki jeszcze nie było.

„Może poszła sama i zapomniała o mnie” – łudziłam się.

Za szybko. Kwadrans po ósmej do pokoju wkroczyła uśmiechnięta Anka.

– Zostaw tę kawę – odsunęła mój kubek. – Wypijemy coś na mieście. Zbieraj się.

Zesztywniałam.

– Co powiemy szefowi?

– Prawdę. Że jest pierwszy dzień wiosny i kontynuujemy szkolną tradycję wagarów. Pospiesz się. Jak wrócimy, to zdążymy jeszcze posiedzieć nad którymś z projektów.

Aha. Czyli zamierzała wrócić do biura. Trochę mnie to podniosło na duchu.

„Jak szef zapyta, dlaczego nas nie było, może powiem, że wyszłyśmy tylko do sklepu? Na chwilkę? A może jednak zostaniemy…?”.

Moje tchórzostwo przegrało z rozbuchaną energią koleżanki.

– Wyłaź, wyłaź – pogoniła mnie. – I pamiętaj. Skradamy się korytarzem, żeby reszta nas nie zauważyła – nagryzmoliła coś na kartce i złożyła ją wpół. – Mamy to! – pomachała mi kartką przed nosem.

Chcąc nie chcąc, poszłam za nią. Kiedy zobaczyłam, jak Anka przywiera plecami do ściany korytarza, zachciało mi się śmiać. Przesuwała się małymi kroczkami, zerkając na boki niczym jakiś szpieg. Jeżeli zrobiła to, by mnie rozbawić, rozluźnić, to się jej udało. Dotarłyśmy pod drzwi gabinetu szefa. Anka przykucnęła i wsunęła w szparę pod nimi złożoną kartkę.

– Wiejemy!

Pobiegłyśmy korytarzem

Nie mogłam uwierzyć, że uciekam z pracy. Chyba oszalałam! Wypadłyśmy przez drzwi, przyciągając zaskoczone spojrzenie pana Andrzeja z dyżurki. Anka zatrzymała się dopiero na ulicy. Zadyszana, oparła się o słupek i roześmiała.

– Aniu, jeśli szef się dowie… – z trudem łapałam oddech, dawno nie biegałam.

– Idziemy na kawę – zarządziła. – Do kawiarni na rynku.

Ostatnio mieli tam pyszne ciastka. Nie pozostało mi nic innego, jak iść razem z nią. O tej porze w kawiarni było mało ludzi. Z głośników sączyła się łagodna muzyka. Zamówiłyśmy kawę i usiadłyśmy przy stoliku w kącie sali. Dziwnie się czułam ze świadomością, że powinnam teraz być w pracy, a jestem tutaj: przyjemnie podekscytowana.

Zrobiłam coś szalonego

Ja! Z ciekawością rozglądałam się po wnętrzu. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w kawiarni. Przez oszkloną witrynę spojrzałam na przechodzących ulicą ludzi. Wszyscy gdzieś się spieszyli. Tymczasem my siedziałyśmy tutaj, z dala od zgiełku. Anka coś paplała, słuchałam jej nieuważnie. Kelnerka przyniosła kawę i ciastka. Zabrałam się za jedzenie.

Koleżanka miała rację: ciastka mieli tutaj pyszne. A kawa – to prawda z tym owocem zakazanym, bo ta na wagarach smakowała mi bardziej niż biurowa.

– Trudno, najwyżej załatwię sobie zwolnienie lekarskie na jeden dzień. – Sama nie wierzyłam, że te słowa padły z moich ust.

Anka puściła do mnie oko, a potem uśmiechnęła się i wskazała palcem na przeszklone drzwi kawiarni.

– Chyba nie będzie ci potrzebne.

Spojrzałam w tamtą stronę i… zamarłam. Do kawiarni właśnie wchodził nasz szef! W pierwszej chwili miałam ochotę schować się pod stolikiem, ale się opanowałam. Spiekłam tylko raka i patrzyłam z niedowierzaniem, jak Anka macha ręką w stronę pana Witolda.

– Tutaj, szefie! – wrzasnęła tak, że z zaplecza wyjrzała kelnerka. – Prosimy jeszcze o jedną kawę i wielkie ciastko! – krzyknęła do niej.

Pan Witold podszedł do naszego stolika. O dziwo, wydawał się rozbawiony. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Wyjął z kieszeni marynarki złożoną kartkę.

– Oj, moje panie, nieładnie… jak można składać przełożonemu takie niemoralne propozycje… – rozłożył liścik i odczytał: – „Szefie, dzisiaj Dzień Wagarowicza. Zrywamy się do kawiarni na rynku. Jak się szef pospieszy, to zostawimy dla szefa ciastko. Niestrudzone pracownice Anka i Marzena”.

Anka zachichotała

– Zaraz tam niemoralne. Wagary to wagary – oznajmiła. – A szef też człowiek, ciastko mu się należy.

Pan Witold westchnął, wyraźnie rozbrojony logiką mojej koleżanki.

– Pierwszy dzień wiosny… – mruknął. – Pamiętam, jak w szkole uciekaliśmy wtedy z lekcji.

Kelnerka przyniosła dla niego filiżankę kawy i talerzyk z ciastkiem.

– A Marzena nie uciekała – zdradziła mnie Anka.

Szef spojrzał na mnie z autentycznym zdziwieniem.

– Nigdy pani nie była na wagarach?

Pokręciłam przecząco głową.

– Najwyższa pora to nadrobić – odparł, sięgając po kawę.

– Właśnie jej to tłumaczyłam – wtrąciła Anka. – No i jeszcze pana udało mi się wyciągnąć – była z siebie bardzo zadowolona.

– Nie samą pracą człowiek żyje.

Wypiliśmy kawę, zjedliśmy ciastka, pogadaliśmy – nie o pracy, projektach, zestawieniach, tylko tak po prostu, o życiu. Pan Witold okazał się sympatycznym facetem. I przystojnym. Nie wiem, jak mogłam przez tyle lat tego nie zauważyć…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA