„Nieznajoma poprosiła, żebym popilnowała jej dzieci na placu zabaw. Nie wróciła, a dzieci mieszkały u mnie przez tydzień”

Kobieta na placu zabaw zostawiła mnie ze swoimi dziećmi fot. Adobe Stock, velishchuk
„Minęła następna godzina, a ja zrozumiałam, że musiało coś się stać. Kobieta z niemowlęciem nie wracała, jej dzieci zaczynały się chyba nudzić, a ja koniecznie musiałam iść do toalety. Zaczęłam się zastanawiać, co zrobić. Nie miałam żadnego kontaktu z ich matką. Zabrać je do domu? Ale przecież ona może zgłosić porwanie, jeśli tu wróci”.
/ 29.08.2022 21:30
Kobieta na placu zabaw zostawiła mnie ze swoimi dziećmi fot. Adobe Stock, velishchuk

Mam troje wnuków i żadnego dotąd nie widziałam. No, na zdjęciach i podczas wideorozmów na komputerze, ale to nie to samo. Carmen, Will i Patricia mieszkają na drugim końcu świata w Nowej Zelandii razem z moją córką i jej brytyjskim mężem. Jego widziałam. Raz, na ich ślubie, który wzięli z Rzymie. Potem wyjechali na antypody, a ja zostałam sama. Zazdrościłam sąsiadkom otoczonym wianuszkiem wnuków, a kiedy słyszałam, jak dzieci na placu zabaw pod moim blokiem krzyczą: „Babciu, mogę iść się pohuśtać?”, to łzy napływały mi do oczu.

Wnuki są daleko stąd

Czułam się jak żałosna, stara kobieta, ale czasami nie mogłam się oprzeć i szłam na plac zabaw, żeby chociaż trochę posiedzieć na ławeczce i powyobrażać sobie, że któreś z bawiących się dzieci zaraz zawoła tak do mnie. Na ogół nikt na mnie nie zwracał uwagi. Dzieci były pochłonięte zabawą, matki siedziały z nosem w swoich telefonach albo czytały kolorowe gazety. Ja też je czytałam dla niepoznaki i trochę po to, żeby nikt się do mnie nie odzywał. Ale któregoś dnia ktoś rzucił głośno „dzień dobry” i zasłonił mi słońce. Stała przede mną młoda kobieta o zmęczonym wyrazie twarzy.

– Przepraszam, czy mogę mieć prośbę? – zaczęła niepewnie. – Będzie tu pani siedzieć przez piętnaście minut? Mój synek zwymiotował i muszę skoczyć do domu go przebrać, a dwójka starszych bawi się na zjeżdżalni i nie chcę ich ze sobą ciągać. Mogłaby pani przypilnować, żeby nie wyszli za furtkę? – poprosiła.

Przyjrzałam jej się. Znałam ją z widzenia i jej dzieci też. Nieraz widziałam, jak przychodzi na placyk z całą trójką, szarpiąc się na piaszczystej drodze z wózkiem. Miała kilkumiesięczne niemowlę, to, o którym wspomniała, że zwymiotowało, córkę na oko czteroletnią i synka, który mógł mieć z pięć, sześć lat. Dzieci były grzeczne, więc kiwnęłam głową i zgodziłam się ich popilnować.

– Wrócę najdalej za dwadzieścia minut. Po prostu skończyły mi się czyste rzeczy i muszę go przebrać, a poza tym muszę przeprać kocyk… – tłumaczyła się. – A jak wezmę ze sobą starsze, to zejdzie mi godzina, wie pani, jak to jest z dziećmi, zaraz pić, jeść, zdjąć buty, poszukać zabawek…

Chyba założyła, że przychodzę tam z wnukami, a ja nie wyprowadziłam jej z błędu. Domyśliłam się, że musiała mnie widywać na ławeczce. Pewnie nie przyszło jej do głowy, że przychodzę tam sama. To było takie żałosne, żeby ktokolwiek na to wpadł.

– Powiem im, żeby pani słuchały – powiedziała na odchodne i zbliżyła się do dzieci, a po chwili wskazała na mnie.

Ładne miała te dzieci. Chłopiec był blondynem, dziewczynka miała jasnorude, kręcone włoski. Dopiero kiedy ich matka poszła, zdałam sobie sprawę, że nie znam ich imion. Ale przecież do niczego ich nie potrzebowałam, miałam po prostu pilnować, żeby nie zbliżały się do furtki raptem przez kwadrans.

Pół godziny później ich matki nadal nie było

Westchnęłam, bo chciało mi się siusiu, a nie mogłam przecież tak po prostu wyjść z placu zabaw, skoro obiecałam przypilnować maluchów. Minęła następna godzina, a ja zrozumiałam, że musiało coś się stać. Kobieta z niemowlęciem nie wracała, jej dzieci zaczynały się chyba nudzić, a ja koniecznie musiałam iść do toalety. Zaczęłam się zastanawiać, co zrobić. Nie miałam żadnego kontaktu z ich matką. Dzieci wiedziały, że to ja się nimi tymczasowo opiekuję i mają mnie słuchać. Może mogłabym je zabrać do domu, skorzystać z toalety i wrócić z powrotem?

Tylko co będzie, jeśli ich matka w międzyczasie się pojawi i nie zastanie nas na placyku? Przecież może zadzwonić po policję i zgłosić porwanie! Może to ja powinnam zadzwonić po policję i zgłosić, że zostawiła dzieci bez opieki? Gorączkowe rozmyślania przerwało mi pojawienie się moich tymczasowych podopiecznych przy ławeczce.

Proszę pani, kiedy nasza mamusia wróci? – zapytał chłopiec.

– Niedługo – zapewniłam.

– Bo mnie się chce bardzo do toalety – oznajmiła dziewczynka.

– A ja jestem głodny – dodał chłopczyk. – Mamusia kazała nam pani słuchać. Możemy iść do pani domu, żeby Asia poszła do toalety? I da nam pani obiadek? – malec zasypał mnie pytaniami.

Przemyślałam opcję z dzwonieniem po policję. Przecież zanim by dojechali, mała pewnie narobiłaby w majtki, a nie wiadomo, czy i mój pęcherz by wytrzymał. Zdecydowałam, że zostawię między szczebelkami ławki wiadomość dla ich mamy i zabiorę dzieciaki do siebie.

Dobrze, niech zostaną u mnie…

„Nikodem i Asia są u mnie, poszliśmy do toalety. Zaraz wrócimy” – naskrobałam na jakimś kawałku kartki, zostawiłam na ławce i wzięłam dzieci za rączki.

Plac zabaw mogłam obserwować z okien swojego mieszkania i widziałabym, czy mama dzieciaków się zbliża. Niestety, kobieta nie pojawiła się. Przez głowę przelatywały mi miliony myśli. Zniknęła celowo, uciekając od dzieci? A może miała wypadek? Zaczęłam delikatnie wypytywać dzieciaki o sytuację w domu.

– Nie mamy taty – oznajmił Nikodem.

– Mamy, tylko jest w niebie – sprostowała Asia i poczułam, że łzy nabiegają mi do oczu. – Kiedy pójdziemy do domu?

Zerknęłam przez okno. Placyk był już pusty. Ciemne chmury wypłoszyły ostatnie matki z dziećmi. Spojrzałam na telefon. Nie miałam wyjścia, musiałam zadzwonić po policję i zgłosić sprawę. Zaczął padać deszcz, lało coraz mocniej. Asia zasnęła na kanapie. Rączki dała do góry, jak to robią małe dzieci, oddychała równo i głośno. Nikodem rysował coś na kartce, którą mu dałam, co i rusz ziewając. Podniosłam słuchawkę. W tej chwili dostrzegłam ruch na placu zabaw. Przez furtkę wbiegła zakapturzona kobieca postać w żółtej pelerynie. Nie mogłam jej rozpoznać, ale domyśliłam się, że to mama moich podopiecznych.

– Cholera! – zaklęłam na głos, kiedy zdałam sobie sprawę, że deszcz prawdopodobnie rozmoczył, a wiatr porwał moją kartkę.

Wybiegłam na balkon.

– Halo! Proszę pani! – zawołałam.

Ale ulewa zagłuszyła moje krzyki. Usłyszał je tylko mężczyzna, który akurat biegł od strony przystanku pod moim balkonem. Podniósł głowę.

– Proszę pana! Niech pan zawoła tę panią w pelerynie! – błagałam. – Tu są jej dzieci, a ona ich szuka!

O dziwo, zawrócił i podbiegł do kobiety, która już biegła po chodniku. Sekundę później patrzyła na mnie stojącą na balkonie. Kiedy jej otworzyłam, wstrząsnęło mną, w jakim była stanie. Twarz miała mokrą, ale nie od deszczu, tylko od łez.

Była roztrzęsiona

– Są tutaj! – uspokoiłam ją. – Asia śpi, Nikodem rysował, ale też się chyba zdrzemnął. Zaraz ich zawołam.

– Nie! – złapała mnie za ramiona. – Jeśli mogą, niech zostaną u pani. Kubuś, on… – zaczęła się krztusić własnymi słowami. – Kubuś jest w szpitalu… miał drgawki, gorączka ponad czterdzieści stopni… Muszę do niego wracać…

– Ale… – próbowałam protestować.

– Błagam! – spojrzała na mnie z paniką w oczach. – Mój mąż zginął sześć tygodni temu razem z moją mamą. Odwoził ją, ja… nie mam nikogo, a muszę jechać do szpitala do dziecka. Błagam, niech się pani zajmie moimi dziećmi. Inaczej mi je odbiorą. Zabiorą do domu dziecka!

– Dobrze! – zgodziłam się. – Niech zostaną u mnie. Tylko niech mi pani zostawi numer telefonu do siebie, dobrze?

W tym momencie z dużego pokoju wyszedł Nikodem i zobaczywszy matkę, rzucił się do niej biegiem. Następne kilkadziesiąt sekund omal nie złamało mi serca. Pani Ola tłumaczyła synkowi, że jego braciszek jest chory, więc ona musi jechać do szpitala, a on musi zaopiekować się siostrzyczką. Kazała chłopcu słuchać nowej cioci, czyli mnie i obiecała, że niedługo wróci. Myślałam, że Nikodem nie będzie chciał jej puścić, jak to dziecko, ale on stanął spokojnie z rączkami opuszczonymi wzdłuż ciała i poważnie kiwnął głową. Pani Ola wyszła.

Jak mogłabym jej nie pomóc?

Zadzwoniłam do niej wieczorem, kiedy dzieci były już wykąpane i najedzone po kolacji. Dziękowała mi wylewnie, ale czułam, że nie może się skupić na tym, co mówię. Kubuś wciąż miał bardzo wysoką gorączkę, leżał pod kroplówką i co chwila wymiotował.

– To rotawirus – powiedziała. – Kuba ciężko przechodzi tę infekcję. Zostaniemy w szpitalu jeszcze kilka dni, nie wiem dokładnie ile – powiedziała. – Czy Nikodem i Asia mogą u pani…

Tak, mogą u mnie zostać – zgodziłam się, zanim dokończyła zdanie. – Tylko ja nie mam żadnych rzeczy dla nich… Następnego dnia Ola przyjechała na godzinę i przyniosła dwie torby z ubraniami. Nie została jednak dłużej, bo jej najmłodszy synek został w szpitalu sam.

– Płacę za możliwość pobytu z nim na sali – wyjawiła. – Śpię na dziecięcym łóżeczku, ale to nie problem, inne matki spędzają noc na podłodze na karimatach. Pielęgniarki nie są w stanie zajmować się wszystkimi dziećmi na oddziale, bo one ciągle wymiotują albo trzeba im zmieniać pieluchy. Muszę wracać do Kuby – dodała nerwowo. – Już pewnie leży cały brudny. Boże, jak ja pani dziękuję! Oczywiście zapłacę za opiekę. Pierwszego dostanę pieniądze, wszystko oddam. Za jedzenie też.

Żachnęłam się, że nie robię tego dla pieniędzy. Nie byłabym w stanie postąpić inaczej. Ta kobieta była w okropnej sytuacji. Straciła niedawno męża i matkę, została sama z trójką dzieci. Jak mogłabym jej nie pomóc? Maluchy zostały u mnie tydzień. Nie chciały mówić do mnie „ciociu”.

– Ciocie nie mają takich włosów – oznajmiła Asia, pokazując na moje siwe fale. – Nasza babcia takie ma.

– Miała – poprawił ją brat. – Babcia umarła – dodał z poważną miną.

– I poszła do nieba! A w niebie dalej ma takie włosy! – dziewczynka nie zamierzała ustępować bratu.

Możecie do mnie mówić „babciu” – powiedziałam ze ściśniętym gardłem. – A babcie co robią? Pieką ciasta! Chcecie upiec ze mną sernik?

Chcieli. Pomagali, jak tylko umieli, rozsypując mąkę i objadając się masą serową prosto z miski. Patrzyłam na nich, rozmyślając o tym, jak dobrze radzą sobie ze śmiercią ojca i babki. Jakby tata i babcia po prostu gdzieś pojechali. Do miejsca zwanego niebem. Kiedy na nich patrzyłam, czułam, że oddałabym wszystko, żeby jakoś ułatwić im życie. Chciałam pomagać im każdego dnia, być przy nich i wspierać, bo wiedziałam, że ich życie na pewno nie będzie usłane różami. W końcu Ola wróciła do domu z Kubusiem i zabrała Nikodema i Asię. Znowu zaczęła mówić, że wszystko mi odda i zapłaci za opiekę, aż ją ofuknęłam.

– Słuchaj, dziecko – zwróciłam się do niej. – Nie chcę pieniędzy. Mam dobrą emeryturę. Zostawmy już ten temat. Cieszę się, że mogłam ci pomóc. Jeśli będziesz potrzebowała, żeby ktoś z nimi posiedział, kiedy będziesz musiała albo chciała gdzieś wyjść, to ja chętnie się nimi zaopiekuję. Co ty na to? – zaproponowałam.

Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że mówiąc to, mimowolnie wstrzymuję oddech, ponieważ tak ogromnie mi zależało, żeby Ola się zgodziła!

Czy to możliwe, by tak pokochać obce dzieci?

Spędziłam z nimi kilka dni, ale czułam, że rozstanie z nimi jest bolesne. Za nic nie chciałam tracić tych dzieci.

– Dziękuję – powiedziała Ola. – Ogromnie pani dziękuję! Ale pani ma własne wnuki, prawda? Widziałam panią na placu zabaw. Może się spotkamy i…

– Nie, nie mam wnuków. Przynajmniej nie w Polsce – zaprzeczyłam. – Po prostu lubię siedzieć i patrzeć na bawiące się dzieciaki… – wyznałam.

Pomyślałam, że zabrzmiało to żałośnie. Stara kobieta, która nikogo nie ma i z tej samotności przesiaduje pośród cudzych dzieci. Ale Ola nie wyglądała na zdziwioną ani zniesmaczoną. Zaproponowała, żebyśmy się spotkały następnego dnia na placyku. Przyznała, że ciężko jej z trójką maluchów i czasami po prostu marzy, żeby móc samej pójść do warzywniaka.

– Niech mi pani uwierzy, pół godziny samotności to dla mnie luksus – posłała mi zmęczony uśmiech. – Marzę czasami, by samotnie móc obrać kartofle – dodała zrezygnowana.

Od tamtego dnia spotykamy się regularnie. Ona przyprowadza dzieci na plac zabaw, a potem idzie załatwiać swoje sprawy, gotować obiad albo czasami po prostu się zdrzemnąć. Ja opiekuję się dzieciakami. Bujam wózek z Kubusiem, gdy przychodzi pora posiłku, karmię go ze słoiczka. Odpowiadam na wołania Nikodema i Asi. Na ogół maluchy pytają, czy mogą iść się pohuśtać albo – o zgrozo! – zjeżdżać na główkę ze zjeżdżalni.

Czasami Asia nudzi się zabawą ze starszym braciszkiem i przychodzi do mnie przewijać albo karmić swoją lalkę zupką z piasku i trawy.

Babciu, Rozalka nie chce jeść! – poskarżyła ostatnio. – Nakarmisz ją? Ja muszę iść na pocztę – wyjaśniła.

Posadziła mi lalkę na kolanach i sekundę później już przybijała znaczki na murku od piaskownicy. Zostałam z Rozalką na kolanach, Kubusiem usiłującym usiąść w wózeczku i łzami w oczach. Pamiętam, jak zastanawiałam się, czy jestem prawdziwą babcią, skoro nigdy w życiu nie widziałam swoich wnuków. Dzisiaj wiem, że jestem jak najprawdziwszą babcią, chociaż dla innych dzieci. Nikodem, Asia i Kubuś nie mają co do tego żadnych wątpliwości, więc jak ja mogłabym je mieć? Skoro można zaadoptować dziecko i być dla niego prawdziwym rodzicem, to oznacza, że można też zaadoptować wnuki i być ich ukochaną babcią. Albo zostać zaadoptowaną przez nie.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA