„Niewinne spotkanie w leśnym zagajniku, było zwiastunem tragedii. Wtedy nie wiedziałem, że to nasze ostatnie pożegnanie”

mężczyzna w lesie fot. iStock, FotoDuets
„Zadzwoniłem do Adama i do Marysi. Pierwszy raz w życiu przekazywałem tak dramatyczną wiadomość. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Życie jest takie kruche”.
/ 15.10.2023 20:30
mężczyzna w lesie fot. iStock, FotoDuets

To śmieszne, że właśnie Łukasz odgrywa w moim życiu rolę starszego brata. Z kilku powodów: po pierwsze jestem jedynakiem i nigdy nie potrzebowałem starszego brata, po drugie Łukasz jest o dwadzieścia lat ode mnie młodszy. Po trzecie Łukasz nie ma pojęcia, że wybrałem go sobie na starszego brata.

Poznaliśmy się, gdy pracowaliśmy nad projektem strony internetowej. Popadałem w różne stany, od euforii po rozpacz. On emanował spokojem. To mi się udzielało. Wcześniej nie miałem problemu z moim emocjonalnym rozedrganiem. Pielęgnowałem swoje neurotyczne nawyki i kompletnie niehigieniczny tryb życia.

Potrafiłem z sympatią przyglądać się bałaganowi, w który zamieniało się moje życie, gdy beztrosko dawałem się nieść jakiejś kosmicznej sile. Coś mnie dokądś gnało, coś powodowało, że byłem w centrum chaosu i wreszcie coś wyprowadzało mnie na bezpieczny brzeg. Tak żyłem od zawsze i nie zmieniła tego ani moja żona, ani dzieci. Czasami tylko z niedowierzaniem kręcili głową, że można być aż tak bezmyślnym typem. A ja uśmiechałem się sam do siebie z pogodną akceptacją.

On nie kręcił głową, nie pouczał, nie miał pretensji. Po prostu był. Czasami nazywał tylko to, co się wydarzało. Czasami wypowiadał cichym szeptem, bez specjalnych emocji i bez oceny jakieś proste zdanie. Nie pamiętam już, przy którym z nich zdałem sobie sprawę, że Łukasz ma umiejętność wprowadzania harmonii w moje życie.

Nic się nie zmienia, ale wszystko zaczyna znaczyć coś innego. Jestem dokładnie w tym samym punkcie, co przed chwilą, ale nagle chaos przestaje być chaosem, a Łukasz, zupełnie nieświadomy tego, co zrobił, sięga po termos i kubek z herbatą i wolno wypija kilka łyków.

– Zawsze przylatują do ciebie maleńkie ptaszki? – zapytał pewnego wczesnego poranka, gdy siedzieliśmy w leśnej altanie.

– Nie bardzo. Raczej nie jestem świętym Franciszkiem. A dlaczego pytasz?

– Nie ruszaj się – powiedział i wyjął z torby aparat fotograficzny.

Powoli wycelował obiektyw gdzieś w okolice mojego łokcia, ustawił odległość i zaczął naciskać migawkę.

– Już?

– Aha. Siedzi przy tobie maleńki ptaszek, nie znam się, ale wygląda jak młoda sikorka.

Od lat musiała toczyć nierówną walkę

Delikatnie odchyliłem się do tyłu i spojrzałem w dół. Sikorka siedziała na drewnianej ławie tuż obok mnie i lekko opierała łepek o moją bluzę.

– Tak mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło – powiedziałem cicho. – Może jest chora.

Delikatnie przysunąłem do niej dłoń i leciutko pogłaskałem jej kruche ciałko. Spojrzała na mnie, mogę przysiąc, że radośnie. Przechyliła łepek.

– No co jest z tobą, maleńka?

Nastroszyła piórka i zrobiła mały krok, odsuwając się ode mnie. Rozłożyła skrzydełka i podfrunęła na oparcie. Siedziała teraz na wysokości połowy mojego ramienia i przyglądała się mi z zainteresowaniem.

– Zrób jeszcze zdjęcie.

– Aha.

Łukasz sięgnął po aparat i pstrykał dalej. Sikorka dała się jeszcze raz pogłaskać, aż wreszcie zatrzepotała skrzydełkami i odleciała w stronę brzóz.

– Niesamowite.

– Dlatego cię zapytałem, czy zawsze tak masz. Ona zachowywała się, jakby cię dobrze znała. Stara kumpelka.

Zadzwonił telefon. Odruchowo obaj sięgnęliśmy po nasze komórki. Dzwonił do mnie ktoś z numeru, którego nie znałem.

– Tak?

– Cześć. Przepraszam, że tak wcześnie. Mam nadzieję, że cię nie budzę, ale jestem potwornie zaniepokojona. Mówi Marysia, córka Ewy. Mama dała mi kiedyś numer do ciebie, tak na wszelki wypadek. Nie wiem, co się z nią dzieje. To na pewno nic złego, ale się wystraszyłam. Mama nie odbiera telefonu, a byłyśmy umówione. Nie wiem, obraziła się na mnie albo coś ? Nie mam pojęcia, ale może zadzwoń do niej, żeby dowiedzieć się, co się dzieje… proszę…

– Jasne, Marysiu. Nic się nie przejmuj. Na pewno śpi. Zaraz zadzwonię i dam ci znać.

Ewa to moja przyjaciółka

Znamy się od lat, ale też od dawna nie udaje nam się spotkać. Każde zajęte jest swoimi sprawami. Tak czasami bywa. Za to dzwonimy do siebie nawet kilka razy dziennie. 

– Nikt już mnie nie potrzebuje, zobacz, jak jest. Po rozwodzie większość znajomych się ulotniła. Adam jest bardziej towarzyski.

– I atrakcyjny zawodowo.

– Tak jest! Mnie mają już w dupie. Wszyscy się wypięli. Żadnych zleceń, nic.

– Ale masz przecież Marysię…

– Marysię? Wyprowadziła się i baluje.

– Przestań. Wpada przecież do ciebie.

– Wpada, ale jak z łaski. Jej też już nie jestem potrzebna. Jej się wydaje, że wszystko w życiu jest takie proste, a nie jest.

– No i dobrze. Na tym polega miłość rodzicielska, żeby dziecko poszło swoją drogą. O co ci chodzi? Daj jej żyć po swojemu. To świetna i rozsądna dziewczyna.

– Ale ja już nie mogę… jestem kompletnie sama – skarżyła się.

Na miejscu były już karetka 

Ewa dzwoniła, bo musiała komuś powiedzieć o swoich pretensjach do Adama, Marysi, do znajomych i współpracowników. To były wyczerpujące rozmowy. Czasami miałem ich serdecznie dość, ale nie znajdowałem w sobie aż tyle siły, żeby któregoś dnia przestać odbierać telefon. Teraz musiałem sam zadzwonić. I jeszcze raz. I jeszcze, dla pewności. Ewa nie odbierała.

– Marysiu, nie odbiera. Może śpi, a komórka jej się rozładowała? Nie martw się.

– To, co ja mam zrobić?

– Poczekaj. Ja jeszcze popróbuję.

Pomiędzy kolejnymi telefonami opowiedziałem Łukaszowi, o co chodzi.

– Wiesz co? Pojedźmy tam, tak na wszelki wypadek – zasugerował.

Pojechaliśmy. Pod budynkiem stały już karetka pogotowia. Sąsiadka zawiadomiła ich z samego rana.

– To przypadek, że właśnie byłam na klatce. Tuż obok drzwi. Jak usłyszałam ten gruchot, to od razu wiedziałam, że coś złego się stało. Dzwoniłam i pukałam, ale pani Ewa nic. Cisza. I wtedy zadzwoniłam po panów.

Zadzwoniłem do Adama i do Marysi. Pierwszy raz w życiu przekazywałem tak dramatyczną wiadomość. Ewa zasłabła i uderzyła głową o ziemię. Nie miała szans na to, by przeżyć, bo w jej głowie czekał cichy zabójca. Tętniak. 

 Łukasz zabrał nas do mojego mieszkania. Rozdygotany nalałem sobie wódki do szklanki.

– Przyleciała się z tobą pożegnać – powiedział spokojnie.

– Kto? – nie rozumiałem.

– Ptak – powiedział. – Ta sikorka to była Ewa, przyleciała się z tobą pożegnać.

Czytaj także:
„Nikt nie zadba o mojego syna lepiej niż ja. Obrzydzałam mu wszystkie kobiety, żeby nie trafił w łapy pierwszej lepszej”
„Nadgodziny mojego męża miały rude włosy i nogi po samą szyję. Mówił, że pracuje, a w tym czasie figlował w lesie”
„Chłopak zostawił mnie z brzuchem, a teraz wrócił i nagle chciał być tatusiem. Tylko że mój syn już ma innego ojca”

Redakcja poleca

REKLAMA