„Nadgodziny mojego męża miały rude włosy i nogi po samą szyję. Mówił, że pracuje, a w tym czasie figlował w lesie”

płacząca kobieta fot. Getty Images, Halfpoint Images
„Gdy podeszłam na tyle blisko, że mogłam odczytać numer rejestracyjny, nie miałam już żadnych wątpliwości. To było auto Adriana. Nie musiałam zastanawiać się, co robi w środku lasu. Doskonale słyszałam głośne jęki rozkoszy, jego i jakiejś flądry. Musiałam jednak przekonać się o tym na własne oczy”.
/ 13.10.2023 08:30
płacząca kobieta fot. Getty Images, Halfpoint Images

Wyprowadzka na wieś była naszym wspólnym marzeniem, jednak kiedy udało nam się je zrealizować, okazało się, że mój mąż woli spełniać pragnienia innych kobiet.

Chciałam mieszkać na wsi

Jeszcze dwa lata temu byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Miałam obok siebie mężczyznę, z którym tworzyłam zgodne i zgrane małżeństwo. Realizowałam największe marzenie mojego życia i byłam przekonana, że los nie szykuje dla mnie żadnych przykrych niespodzianek. Życie jednak bywa nieprzewidywalne i zwykle przypomina nam o tym, gdy wszystko układa się po naszej myśli.

Niektórzy są wprost stworzeni do życia w mieście. Ja od dawna wiedziałam, że moje miejsce jest na wsi, pośród pól i lasów. Zakochałam się w sielskim krajobrazie już jako dziecko, gdy z rodzicami spędziłam wakacje w gospodarstwie agroturystycznym. Kiedy skończyłam studia i podjęłam pracę, obrałam sobie jasny cel: miasto ma być etapem przejściowym na mojej drodze. Miałam to szczęście, że mój mąż chciał od życia tego samego. Adrian tak samo jak ja kochał naturę i nie widział niczego atrakcyjnego w miejskiej codzienności.

Każdą wolną chwilę spędzaliśmy w taki sposób, by móc obcować z przyrodą. Zdobywaliśmy górskie szczyty, spacerowaliśmy po lesie lub po prostu wylegiwaliśmy się na odludnej plaży nad brzegiem rzeki. Powrót do domu był dla nas jak najgorsza kara. Smród spalin, niecichnący hałas i ludzie, którzy nieustannie gdzieś się spieszą. Rozumiem, że komuś może odpowiadać taki styl życia, ale nie nam.

Ten dom skradł moje serce

Pamiętam to, jakby wydarzyło się wczoraj. Dokładnie dwa lata temu Adrian pokazał mi ogłoszenie sprzedaży starego domu na podkarpackiej wsi.

– Popatrz tylko na to! – wykrzyczał podekscytowany. – Właśnie o takim domu marzyłaś! Na pewno ma niesamowitą historię – kontynuował.

Niezbyt duża, ale też na pewno przytulna chatka od razu skradła moje serce. Już na pierwszy rzut oka było widać, że wymaga ogromu pracy, ale za to było nas stać na nią. Kilka dni później pojechaliśmy na miejsce, by obejrzeć nasz potencjalny nowy dom. Chciałam tego od zawsze, ale gdy stanęłam przed możliwością spełnienia marzenia, zaczęły nachodzić mnie wątpliwości. Adrian stawał na głowie, by je rozwiać.

– I tak masz stanowisko zdalne, więc żadna różnica, czy będziesz pracować tu, czy tam. Ja mogę przenieść swój gabinet. W takiej okolicy zawsze jest popyt na dobrego weterynarza. Poza tym będziemy mieli pieniądze z wynajmu mieszkania. To na początek wystarczy – przekonywał mnie.

Przekonywał, przekonywał i przekonał. Następnego dnia pojechaliśmy do banku i zlikwidowaliśmy wszystkie lokaty. Wcześniej zadzwoniliśmy do agenta nieruchomości, który pokazał nam dom. Kilka tygodni później oficjalnie porzuciliśmy dotychczasowy status „mieszczuchów”.

Coś zaczęło się zmieniać

Początki życia na wsi nie były łatwe. Dom wymagał wielu pomniejszych i kilku pilnych, wręcz priorytetowych napraw. W ferworze pracy musieliśmy jeszcze znaleźć czas na obowiązki zawodowe. Najtrudniej było Adrianowi, który rozkręcał nowy gabinet w pobliskim miasteczku. Nie mieliśmy czasu ani siły na nic więcej. Nie przejmowałam się więc, że nocami w naszej sypialni nie działo się absolutnie nic. To nie tak, że byłam tym zdziwiona. Rozumiałam, że mój mąż jest wyczerpany. Zresztą, mnie też nie nachodziła ochota na nocne igraszki.

Z czasem wszystko zaczęło wracać do normy. Dom zaczął zyskiwać swój właściwy kształt. Gabinet działał już pełną parą. Interes kręcił się na tyle dobrze, że Adrian musiał brać nadgodziny. Mogliśmy więc porzucić gospodarczy system pracy i zlecić dalszy remont fachowcom. Wreszcie mogliśmy odetchnąć i zacząć cieszyć się sielskim życiem. Było idealnie. No, prawie idealnie, bo w naszej sypialni wciąż panował chłód.

– Skarbie, czy ty jeszcze pamiętasz, że twoja żona ma swoje potrzeby? – zagadnęłam żartobliwie Adriana.

– Oczywiście, że pamiętam, ale moja żona musi mieć świadomość, że po dwunastu godzinach pracy jedyną potrzebą jej męża jest zdrowy, regeneracyjny sen – odpowiedział mi w ten sam sposób.

Zawsze byłam wyrozumiałą żoną, więc nie zamierzałam zmuszać go do niczego. Rozumiałam, że gdy mężczyzna pada ze zmęczenia, może nie mieć ochoty na bliskość. Gdy jednak nasza „łóżkowa absencja” zaczęła się przedłużać, pojawiły się u mnie dziwne myśli. Wcześniej nie musiałam zapraszać Adriana do sypialni, to raczej on inicjował bliskość i nigdy nie miał mnie dosyć. Teraz stał się oziębły, a  gdy domagałam się jego uwagi i czułości, zawsze miał jakąś wymówkę. Prawda wkrótce miała ujrzeć światło dzienne.

Nakryłam ich na leśnych harcach

To był dzień jak każdy. Rano przygotowałam dla nas śniadanie i zrobiłam Adrianowi kanapki do pracy. Pożegnałam męża w drzwiach i sama usiadłam do swoich obowiązków. Musiałam się spieszyć, by wykonać chociaż część pracy, bo zatrudniona przez nas firma miała rozpocząć remont kuchni. Wiedziałam, że gdy zaczną kuć ścianę, hałas będzie nie do zniesienia. Mam ten komfort, że sama układam sobie harmonogram, więc zaległości zamierzałam nadrobić wieczorem.

Dzień był piękny, więc postanowiłam nie marnować czasu. Gdy budowlańcy wzięli się do roboty, ja spakowałam do plecaka suchy prowiant, butelkę wody i wyruszyłam odkrywać niepoznane dotąd tereny leśne, otaczające naszą wieś. Wracałam już do domu, gdy zobaczyłam, że na malowniczej polanie położonej w pobliżu drogi pożarowej stoi samochód. „Nawet tutaj ludzie nie mają szacunku do przyrody” – pomyślałam. Zbliżyłam się nieco i spostrzegłam, że to taki sam SUV, jakim jeździ mój mąż.

Gdy podeszłam na tyle blisko, że mogłam odczytać numer rejestracyjny, nie miałam już żadnych wątpliwości. To było auto Adriana. Nie musiałam zastanawiać się, co robi w środku lasu. Doskonale słyszałam głośne jęki rozkoszy, jego i jakiejś flądry. Musiałam jednak przekonać się o tym na własne oczy.

Wszystko stało się jasne

Okrążyłam polanę i zakradłam się od drugiej strony. Przez chwilę jeszcze łudziłam się, że to jedno wielkie nieporozumienie. Moja mama mawiała, że gdyby człowiek dostawał złotówkę za każdym razem, gdy sam siebie oszukuje, spokojnie mógłby się utrzymać. Wtedy zrozumiałam, co miała na myśli. To rzeczywiście był mój mąż, który teraz powinien leczyć zwierzęta. Powinnam być w szoku, ale nie byłam. Tak naprawdę mój wewnętrzny głos podpowiadał mi to już od jakiegoś czasu. Ja po prostu nie chciałam go słuchać.

Nie przerwałam im. Po co? Żeby stracić resztę godności? Wróciłam do domu i zaczęłam płakać. Potrzebowałam tego, by wyrzucić z siebie emocje. Wieczorem odbyliśmy poważną rozmowę. Doceniam, że nie próbował zaprzeczyć, że ma romans. Stwierdził, że to tylko przygoda i ona nic dla niego nie znaczy. Zapewniał mnie o swojej miłości. Ale czy ktoś, kto bez mrugnięcia okiem kłamie prosto w twarz, ma w sobie jakiekolwiek uczucia?

Jeszcze nie postanowiłam, co dalej. Na razie wyprowadziłam się z sypialni, choć Adrian nalegał, że to on przeniesie się na kanapę. Teraz muszę na spokojnie zastanowić się nad wszystkim. Przede mną wiele bezsennych nocy, więc czasu mi nie zabraknie.

Czytaj także:
„W szkole syna śmieją się ze mnie, bo utrzymuje nas mój mąż. 12-letni Michaś zapytał, ile wynosi moje kieszonkowe”
„Sąsiadka przepisała na mnie dorobek życia. Po czasie okazało się, że oprócz pereł i porcelany odziedziczyłam jej długi”
„Zamiast się rozwieść z nudną żoną, znalazłem ognistą kochankę. Miałem wszystko: jazdę w łóżku i domowe obiadki”

Redakcja poleca

REKLAMA