„Nieświadomie wystawiłam córkę lwom na pożarcie. Stare kwoki z bloku obrzuciły ją błotem, bo wsadziła mnie do przytułku”

Matka pociesza córę fot. Adobe Stock, fizkes
„Byłam wściekła na sąsiadki. Owszem, żyłyśmy w jednym bloku i znałyśmy się od wieków, ale to ich nie upoważniało do krytykowania moich wyborów i, co gorsza, do zarzucania mojej córce jakichś zmyślonych grzechów. Jak te wrony mogły coś takiego sugerować, dziecko mi obrażać, wnuka straszyć?”.
/ 05.08.2022 17:15
Matka pociesza córę fot. Adobe Stock, fizkes

Sąsiedzi odsądzili moje dzieciaki od czci i wiary. I za co to wszystko? Za moją własną decyzję, z której w dodatku byłam bardzo zadowolona! Aż się wierzyć nie chce, że ludzie potrafią tak bardzo włazić z butami w cudze życie i na dokładkę przeinaczać fakty. Naprawdę by się wstydzili!

Nie jestem zniedołężniałą staruszką, która musi leżeć, i to na specjalistycznym łóżku, której trzeba zmieniać pampersy i karmić ją przez rurkę. O nie, bardzo daleko mi do takiego stanu, choć nie ukrywam, nogi i plecy już nie te.

Swoje przeżyły i nie pozwalają mi wspinać się po schodach na trzecie piętro, znaczy, nie tak rączo jak dawniej. Za to główka pracuje i nikt ze znajomych ani rodziny nadal nie daje rady mnie pokonać w warcaby. A moje wnuki nauczyły mnie nawet ostatnio grać w „Minecrafta”!

Jednak PESEL-u nie oszukasz i coraz częściej tu mnie boli, tam mi strzyka. Zaś przewrotna pamięć, choć podsuwa dawno nieużywane przepisy kulinarne mojej mamy i babci, to szwankuje przy prostych, powtarzalnych czynnościach, na przykład brania rano i wieczorem przepisanych lekarstw.

Po co mi ktoś obcy w mieszkaniu?

Moje dzieciaki często do mnie wpadały, by pomóc mi w gruntowniejszym sprzątaniu, podrzucić cięższe zakupy czy po prostu spędzić ze mną czas, a jak mieli dłuższą chwilę wolną, zabierali wnuki. No ale wiadomo, jak to jest. To praca, to angielski Damianka, to balet Julki, to choroba zięcia… Nie mogły być u mnie dzień w dzień.

– Mamo, może zatrudnimy kogoś do pomocy? Żeby wpadł codziennie, choć na trochę, dopilnował, sprawdził, pomógł w razie czego. A my i tak będziemy przyjeżdżać, przecież wiesz, tylko bez takiej presji czasu… – córka szukała rozwiązania. – Bo inaczej co? Mam dzwonić, żeby ci przypominać o braniu pigułek? A jak zapomnisz, ledwo się rozłączę? Musi tu ktoś być i mieć cię na oku…

– A daj spokój! – zaprotestowałam. – Ktoś obcy ma mi się po domu kręcić? Nie, nie, dziękuję uprzejmie. Czułabym się nieswojo. Wystarczy mi wasza pomoc. Ale może jakąś rehabilitację bym wycisnęła na fundusz, wtedy troszkę sprawniejsza będę…

Taak… Na fundusz terminy były takie, że mogłabym nie dożyć realizacji skierowania. Humoru mi to nie poprawiło. Toteż ziarno padło na przygotowany wstępnie grunt, gdy usłyszałam o domu opieki, do którego przenosi się moja sąsiadka.

Zawsze w sobotę spotykałyśmy się rano na targu, gdzie kupowałyśmy warzywa i owoce bezpośrednio od rolników, prosto z pól i sadów. Jak było ciepło, siadałyśmy sobie na ławeczce, pod nogami stawiałyśmy torby pełne ziemniaków, jabłek, ogórków czy śliwek, i gadałyśmy jeszcze z godzinkę, grzejąc się na słońcu jak jaszczurki. Często kupowałyśmy lody, ja waniliowe, ona owocowe.

Jak to? Sama chce się zamknąć w przytułku?

– Wiesz, kochana, za tydzień to już zakupów tu robić nie będę. Powiem ci, Wandziu, że akurat tego naszego małego rytuału będzie mi brakowało – powiedziała pewnej pięknej soboty, delektując się rożkiem wiśniowym.

– Dlaczego? Co się dzieje? – zaniepokoiłam się.

– Zamieszkam w domu opieki – powiedziała. – Niedaleko, żeby nie tracić kontaktu z rodziną, ale już na targ przychodzić nie będę.

– W domu opieki? Czyś ty zwariowała? W przytułku chcesz się dać zamknąć?!

– Zamknąć? Nikt tam nikogo pod kluczem nie trzyma. No i w Magnolii mają bardzo dobre warunki. Lekarz i pielęgniarki na miejscu, rehabilitant też jest, i duży ogród, a wiesz, jak lubię kopać w ziemi… – całe osiedle wiedziało. Balkon Basi od wiosny do jesieni tonął w kwiatach. – Wokół rówieśnicy i święty spokój. Emerytury mi wystarczy akurat na opłatę za pobyt, a wreszcie przestanę się martwić o posiłki, sprzątanie, zmywanie, branie leków…

I z tego powodu Basia, całkiem energiczna babeczka po siedemdziesiątce, z własnej woli chce iść do domu starców?! Nie mieściło mi się to w głowie. No ale się uparła i już.

Odwiedziłam ją kilka tygodni później i przestałam się dziwić. Mały, ale schludny i przytulny pokoik, smacznie wyglądające jedzenie, ogród jak z bajki, którym zajmowały się co sprawniejsze seniorki, świetlica z telewizorami, pokaźna biblioteczka.

To wyglądało jak kolonie dla seniorów, a nie jak niesławne domy starców pokazywane w reportażach. Nikt tu na nikogo nie krzyczał, nikt nikogo nie głodził, nie przywiązywał do łóżka, a jedna z opiekunek zapytała, czy wolę kawę czy herbatę do tego ciasta, które przyniosłam
dla Basi.

– I co? Sama widzisz, że nikt mi tu krzywdy nie robi, przeciwnie, troszczą się o mnie i czuję się tu naprawdę dobrze. Przeczytałam szesnaście książek, dasz wiarę? Skończyłam z chodzeniem na zakupy, z praniem, gotowaniem, czasem przetrę kurz, jak mi się zachce, ale jak mi się nie chce, to nie muszę, bo ktoś to zrobi za mnie – ciągnęła wyraźnie zadowolona.

– A ja sobie myk, do ogrodu, z Haliną i Zbyszkiem, bo mam tu już własnych znajomych, żeby dosadzić jakichś roślin albo przesadzić te, które się rozrosły za bardzo. Albo na spacerek sobie pójdę. Jak mnie plecy bolą, to nie umawiam się na Bóg wie kiedy do lekarza, tylko pani rehabilitantka przychodzi, żeby mnie pomasować czy inaczej usprawnić. Czuję się zdrowsza, bezpieczniejsza. Mam czas i siły na wizyty wnuków...

Swoją prośbą rozpętałam burzę

Brzmiało to wszystko jak bajka i zaczęłam się zastanawiać, czy i dla mnie nie byłaby to dobra opcja. Gdyby tylko moja emerytura była trochę wyższa… Brakowało mi kilku setek miesięcznie, żeby opłacić tam pobyt.

Zaczęłam się więc rozglądać za innymi domami opieki, które były w zasięgu moich możliwości finansowych, a potem powiedziałam o moim pomyśle córce i synowi. Oni trochę lepiej orientowali się w tych komputerowych wyszukiwarkach, więc chciałam, żeby mi pomogli szukać.

No i rozpętałam burzę.

– Nie oddam rodzonej matki do domu starców! – oburzała się córka. – Po moim trupie! Co ludzie powiedzą, pomyślałaś o tym w ogóle?

– Akurat zdanie obcych to ja mam wiecie, gdzie…

– Mamo, przecież zawsze możesz zamieszkać z nami – wtrącił syn, a synowa pokiwała głową na znak, że się z nim zgadza. – Miałabyś własny pokój, a my byśmy się tobą zajęli.

– Boże, a co ja… dziecko?

Syty głodnego nie zrozumie

Po długiej, niełatwej rozmowie chyba pojęli, że nie chodzi o to, żeby zrzucić na nich opiekę nade mną, kiedy nastaną gorsze lata starości. Po pierwsze, miałam swoją dumę, a po drugie, chciałam miło spędzać czas, jak Basia.

Owszem, kwestia wyręki w codziennych, prozaicznych czynnościach była ważna – nie stawałam się młodsza i zakupy, sprzątanie, pranie wymagały ode mnie coraz większego wysiłku – ale też po prostu kusiło mnie byczenie się całymi dniami, czytanie, pogawędki z ludźmi, którzy byli w moim wieku i przeżywali to samo co ja.

Syty głodnego nie zrozumie, podobnie młody starego. Mogłabym pomagać Basi w pielęgnowaniu ogródka, chodzić w swoim własnym tempie na spacery, a z wnukami nadal grałabym w warcaby, gdyby przyszły do mnie w odwiedziny.

Tereska z ciężkim westchnieniem ustąpiła.

– Skoro tak ci zależy, nie będę Rejtana w progu odstawiać. Co do brakującej kasy… twoje mieszkanie będzie stało puste, więc można je wynająć i fundusze się znajdą. Również na dodatkowe zabiegi, w razie czego.

– O, widzisz, o takim prostym rozwiązaniu nie pomyślałam – ucieszyłam się. – Dziękuję, córeczko.

Ekscytowałam się przeprowadzką. Tyle lat mieszkałam w jednym miejscu, że czułam się tak, jakbym w nie wrosła. Ale wcale nie byłam przerażona czy zasmucona perspektywą przenosin. Nie mogłam się doczekać!

Damianek płakał, że niedługo umrę

Szybko przywykłam do mojego nowego życia. Ciało odpoczywało od codziennych, męczących czynności, choć ćwiczenia i spacery utrzymywały je w stosunkowo dobrej formie. Spędzałam mnóstwo czasu na świeżym powietrzu, a gdy pogoda się psuła, czytałam książki, nadrabiając wieloletnie zaległości.

Lubiłam posiedzieć w fotelu przy oknie, z kocem na kolanach, dobrą książką w ręce i gorącą herbatą na stoliczku. Albo pograć w karty w świetlicy.

Współmieszkańcy okazali całkiem sympatyczni, a tego się trochę obawiałam, że będę albo nachalni, albo marudni. Nawet moje dzieci, sceptycznie nastawione do tego pomysłu, szybko zauważyły, że jestem zadowolona, zrelaksowana, a personel traktuje nas z troską i szacunkiem.

Tylko wnuk przytulił się kiedyś i zapytał, prawie płacząc:

– Babciu, ale ty nie umrzesz, prawda? Nie umrzesz tutaj, zaraz czy jutro?

– Damianku, dziecko, co ty opowiadasz? Przecież widzisz, że mam się dobrze. Zamierzam na twoim weselu zatańczyć, więc na pewno zaraz ani jutro nie umrę. Skąd ten pomysł w ogóle?

Damian się wygadał, że pojechał z mamą po czynsz za moje wynajęte mieszkanie, no i sąsiadki zaczepiły ich i zaczęły wypytywać, jak się miewam. A potem wytykać Teresce, jak mogła oddać matkę do domu starców, do tej umieralni, z której wyjadę już tylko na cmentarz, nogami do przodu, a ona moje mieszkanie wynajmuje, żeby zyski z tego ciągnąć.

Ciśnienie mi niebezpiecznie podskoczyło

Sama miałam wątpliwości, gdy Basia powiedziała mi o domu opieki, ale przecież nie obwiniałam o nic jej rodziny. Jak te wrony, te kwoki mogły coś takiego sugerować, dziecko mi obrażać, wnuka straszyć? Może Damianek źle coś zrozumiał…? Niestety nie. Teresa, przyciśnięta do muru, potwierdziła wersję małego.

– I wybacz, mamo, wiem, że miałam sprawdzać, co i jak, ale chyba więcej tam nie pójdę. Niech mi kasę na konto przelewają. Nie chciałam cię denerwować, więc nic nie mówiłam, ale nie pali mi się, by co miesiąc wysłuchiwać, jaka ze mnie wyrodna córka.

Byłam wściekła na sąsiadki. Owszem, żyłyśmy w jednym bloku i znałyśmy się od wieków, ale to ich nie upoważniało do krytykowania moich wyborów i, co gorsza, do zarzucania mojej córce jakichś zmyślonych grzechów.

Sama wybrałam dla siebie ten pensjonat spokojnej starości. Były jednak rodziny, które sytuacja zmuszała do takiej decyzji. Na przykład panią Zosię córka mogła odwiedzać tylko raz w miesiącu.

Jako samotna matka pracowała na dwa etaty, żeby utrzymać dzieci i chorą mamę, która już niemal nie wstawała. Miejsce w porządnym domu opieki było najlepszym, co mogła jej zapewnić, a i ona pewnie nieraz się nasłuchała, jaką to jest niewdzięczną córką. Łatwo mówić i oceniać, nie będąc na cudzym miejscu. Niemniej po osobach, które znały mnie od lat, spodziewałam się większego wyczucia i zrozumienia.

Zrobiły się czerwone ze wstydu

Wystroiłam się jak do teatru i wybrałam się na „stare śmiecie”.

– O Boże, Wandzia, co ty tu robisz?! Jednak żyjesz! – zawołała na mój widok jedna z sąsiadek.

Jak zwykle siedziała w oknie i śledziła ludzi wzrokiem, może notatki robiła, skąd i dokąd idą, jak szybko, z kim, po co… Jak czegoś nie wiedziała, dopowiadała sobie i plotkowała.

– Ano żyję i mam się świetnie. Przyszłam was odwiedzić.

Natychmiast, jakby się jakiś alarm włączył, zleciało się stadko moich dawnych sąsiadek, poruszonych faktem, że oto wróciłam cała i zdrowa z tej „umieralni”, do której wsadziły mnie moje wstrętne dzieci.

– No tak, tak… pewnie tęsknisz za domem, prawdziwym… W tej… w tym domu… opieki musi ci być okropnie. Jak w więzieniu. Dali ci przepustkę czy uciekłaś? – pytały jedna przez drugą.

– Niejeden wolałby takie więzienie od domu, w którym ciągle trzeba coś robić – ironizowałam. – A wyjść mogę, kiedy chcę. I żyje mi się cudownie. Nie macie pojęcia, ile zyskuje się czasu na przyjemności, kiedy odejdą nudne i męczące obowiązki! Mam wielu nowych znajomych. Takich, którzy nie obrażają mi dzieci i nie doprowadzają moich wnuków do łez. Którzy nie oceniają moich wyborów, nie mając pojęcia, co mną kierowało, i z którymi spędzam czas na robieniu ciekawych rzeczy – wypunktowałam je, z satysfakcją obserwując, jak się czerwienią.

– Szczerze powiedziawszy, przyjechałam tylko po to, by wam to powiedzieć. Nie tęsknię za tym miejscem, a już na pewno nie za starymi kwokami, dla których cudze życie to żer. Lubicie ploty, wasza sprawa, ale obmowa i oszczerstwo podpadają pod paragraf!

– Ale… Ale my tylko… martwiłyśmy się o ciebie… – wyjąkała jedna z nich.

– Jasne, tak bardzo, że przez ostatnie pół roku żadna z was nie zadzwoniła ani razu. A komórkę przecież wzięłam ze sobą, numeru nie zmieniałam. Ale chyba dobrze, że zmieniłam środowisko…

Mam mnóstwo pomysłów na życie!

To już nie jest moje miejsce na ziemi. Znalazłam je w domu opieki, domu starców, w pensjonacie pogodnej starości. Jakkolwiek by go nazwać, dla mnie jest po prostu domem. Dzieci i wnuki odwiedzają mnie raz albo dwa razy w tygodniu.

Nie zdążę zatęsknić, a już któreś mnie szuka. W pokoju, świetlicy, ogrodzie, parku. A ich obecność cieszy nie tylko mnie. Wszyscy mieszkańcy naszego domu w pewnym momencie zaczynają traktować wnuki innych jak swoje. Więc i ja mam teraz niezłą czeredę. Damian i Julka wiedzą, że „dziadek” Jarek ma zawsze zachomikowane dla nich cukierki. A kiedy przywiozły laurki na Dzień Babci, miały ich ze dwadzieścia!

Cieszę się, że Basia podjęła taką decyzję, a ja poszłam jej śladem i uparłam się, żeby tu zamieszkać. Moje dzieci – może w głębi serca – ale wreszcie odetchnęły z ulgą, że nie muszą się o mnie martwić.

Bo a nuż zasłabnę, gdy nikogo nie będzie w pobliżu. Teraz wiedzą, że są osoby, które mnie dopilnują. I że nie spędzam dni i wieczorów jedynie w towarzystwie telewizora. Teraz mam z kim porozmawiać, pójść na spacer, mogę pracować w ogródku albo pouczyć koleżankę szydełkowania. Nie nudzę się ani trochę, śpię bez leków nasennych i mam jeszcze wiele pomysłów na to, co mogę i chcę zrobić, zanim umrę.

Od Tereski dowiedziałam się, że sąsiadki przestały o mnie pytać. Płakać nie będę. Grunt, że przestały czepiać się mojego dziecka i wpędzać je w absurdalne poczucie winy. Nie wspomniałam jej, że byłam u nich i tak im nagadałam, że zamknęły dzioby. Sytuacja została opanowana.

A ja mogę zająć się tym, co ostatnio wychodzi mi najlepiej: korzystaniem z uroków jesieni życia. Mam nadzieję, że jeszcze przez długie lata…

Czytaj także:
„Zgodziłam się, aby dziewczyna syna u nas zamieszkała. Ale wkrótce niedojrzały gnojek się wyniósł i… zostawił ją ze mną!”
„Całe życie byłem zimnym draniem. Ożeniłem się tylko dla interesów, o dzieciach i wielkiej miłości nie było mowy”
„Kontrahenci wzięli mnie za sekretarkę i rzucali chamskimi tekstami. Mina im zrzedła, gdy wyszło, że jestem córką prezesa”

Redakcja poleca

REKLAMA