„Kontrahenci wzięli mnie za sekretarkę i rzucali chamskimi tekstami. Mina im zrzedła, gdy wyszło, że jestem córką prezesa”

córka prezesa firmy fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt
„– Skoro wreszcie możemy porozmawiać z kimś kompetentnym… – dodał drugi, ten młody, z głupim uśmieszkiem. – Nie, żebym miał coś przeciwko uroczym paniom, ale biznes to jednak sprawy między mężczyznami! Zwłaszcza w naszej branży…”.
/ 11.07.2022 13:15
córka prezesa firmy fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt

Zawsze wszyscy mi zazdrościli, kiedy mówiłam, że mój tata jest prezesem dużej firmy w branży chemicznej. Oczekiwali, że będę miała najfajniejsze zabawki i najmodniejsze gadżety, że będę sypała kasą jak z rękawa… No cóż, myślę, że nawet dużo biedniejsze dzieciaki dostawały większe kieszonkowe ode mnie. Nie chodzi o to, że rodzice byli skąpi – co to, to nie. Nigdy nie szczędzili pieniędzy na naszą naukę czy dodatkowe zajęcia, a w wakacje wysyłali nas na wymarzone obozy. Jednak wyznawali zasadę, że dzieci – zwłaszcza dzieci bogatych rodziców – nie powinny mieć zbyt łatwo w życiu, bo zejdą na złą drogę.

Pewnie mieli rację, zwłaszcza że dzieci ich zamożnych znajomych to w większości niezłe ziółka. Jeden zaczął ćpać, kilkoro para się hazardem, a dziewczyny wyrosły na wypacykowane lale, które nie grzeszą rozumem i spędzają mnóstwo czasu w solarium i u fryzjera. 

Kiedy oni „korzystali” z życia, ja chodziłam do pracy. Tak, to nie żart. Już w liceum tata w wakacje zabierał mnie i mojego brata do firmy. Początkowo zwykle porządkowaliśmy papiery w archiwum albo spełnialiśmy polecenia typu „przynieś, wynieś, pozmiataj”. Co najlepsze, tatko zawsze mówił swoim pracownikom, żeby nas… nie oszczędzali!

– Do wszystkiego, co mam, doszedłem  ciężką pracą – powtarzał nam. – Całe lata harowałem u dziadków na gospodarstwie, a potem we własnej firmie. Dlatego nie myślcie sobie, że wam będzie łatwiej. Każdy musi przejść w życiu odpowiednią dla siebie szkołę, bo inaczej nie zapamięta lekcji!

Miałam żal, że zaprzągł nas do pracy

Na początku się buntowałam, no bo jak to? Koleżanki chodziły na lody, bawiły się, a ja miałam pracować? W dodatku to własny ojciec mnie do tego zmuszał! W chwilach największego buntu nawet myślałam, czyby czasami nie donieść do inspekcji pracy, że on wykorzystuje nieletnich…

Z czasem jednak zmądrzałam. Zwłaszcza po wysłuchiwaniu opowieści moich koleżanek, które z własnej woli zaczęły pracować w wakacje, żeby mieć pieniądze na swoje zachcianki. Włos mi się jeżył na głowie, kiedy opowiadały, jak pracodawcy je wykorzystują, każą pracować po dziesięć godzin i nie płacą. A w razie wypadku nie chcą ponieść odpowiedzialności, bo przecież nie podpisywali żadnych umów…

Z naszym tatką było inaczej. Gdy skończyłam szesnaście lat, podpisał ze mną normalną umowę. Całe wakacje i ja, i mój brat pracowaliśmy za rozsądne stawki. Większość pensji tata wpłacał nam na konto, bo te pieniądze były przeznaczone na studia. Nie miałam żadnej taryfy ulgowej i robiłam wszystko, co kazali mi tata albo pani Zosia, jego asystentka i prawa ręka. Zajmowałam się dokumentami, parzyłam kawę, uaktualniałam naszą stronę internetową, a nawet sprzątałam. Mój brat Krystian miał jeszcze gorzej, bo czasami, kiedy brakowało pracowników, stawał przy taśmie produkcyjnej.

– Dzięki temu poznacie, jak funkcjonuje cała firma – upierał się tata, gdy czasami skarżyliśmy się, że poniewiera nami jak niewolnikami.

– Nie wiem, czy będziecie chcieli tu zostać, czy firma pójdzie w obce ręce, ale umiejętność ciężkiej pracy zawsze wam się przyda.

Wyglądało jednak na to, że spełnimy nadzieje, które pokładał w nas tata, bo ja wybrałam się na studia na chemię, a Krystian na marketing i zarządzanie. I w jego wypadku nie był to wcale wybór na odczepnego, bo on naprawdę chciał rozwijać firmę!

– Wiesz, jak się tu chodzi po korytarzach i pomaga od małego, to człowiek jakoś się przyzwyczaja… – zwierzył mi się brat. – A tyle tu rzeczy można ulepszyć, rozwinąć…

Rozumiałam go, bo sama marzyłam o tym, żeby kiedyś nasza firma, oprócz produkcji chemii gospodarczej, zajęła się kosmetykami. Po to pilnie studiowałam przez pięć lat i dokładałam starań, żeby być najlepsza na roku, aby potem wykorzystać to, czego się nauczę, w rodzinnym biznesie, w naszej firmie – bo tak właśnie o niej myślałam.

Tata miał widać rację, kiedy zaganiał nas do pracy, bo pieniądze raczej by nas do tego miejsca tak nie przywiązały… Tak czy owak – jako studentka nadal w czasie wakacji pracowałam w firmie, tylko że teraz już nie w sekretariacie, ale w laboratorium. W sercu firmy – tam, gdzie odbywała się właściwa praca.

Nie byli zainteresowani konkretami

Egzamin magisterski przełożyłam na wrzesień, bo chciałam jeszcze przez wakacje porobić ostatnie badania w laboratorium. Krystian zakończył edukację planowo, w czerwcu, i zaraz następnego dnia ruszył w trasę, żeby zdobyć nowych odbiorców dla naszej firmy. Mnie czekało jeszcze ostatnie studenckie lato i ostatnia studencka praca…

Praktycznie nie wychodziłam z laboratorium i nie pomagałam już wcale, jak się to wcześniej zdarzało, w sekretariacie. Ale pewnego dnia pod koniec lipca jedna z sekretarek zachorowała, a tatko spodziewał się akurat wizyty poważnych kontrahentów.

Aśka, błagam, pomóż mi – poprosiła druga sekretarka, Iwona. – Szefa jeszcze nie ma, ja nawet nie zdążyłam przygotować wszystkich dokumentów... Wiesz, jaki tu dziś młyn! A oni przyjadą lada chwila!

Obiecałam, że zajmę się naszymi gośćmi. Nie pierwszy raz to robiłam, ale mało kto wiedział, że jestem córką prezesa. Ot, jeszcze jedna sekretarka, która ma za zadanie podtrzymać rozmowę. Zrzuciłam laboratoryjny fartuch, poprawiłam makijaż, żeby godnie reprezentować firmę, i poszłam powitać kontrahentów – dwóch mężczyzn, jak się okazało.

Zaprowadziłam ich do jednego z gabinetów, zaproponowałam kawę, a potem, czekając na tatę, zaczęłam niezobowiązującą rozmowę. Wiedziałam oczywiście, w jakim celu tu przyjechali, bo tata nieraz o tym wspominał, ale goście jakoś nie kwapili się do rozmowy o odczynnikach chemicznych, choć ten temat mnie najbardziej interesował. Po obronie magisterki miałam zająć się właśnie tą dziedziną. Goście jednak, zamiast poruszyć zasadniczy temat, woleli mnie wypytywać o okoliczne rozrywki… Opowiedziałam im więc o rezerwacie ptaków i ruinach klasztoru, ale nie wyglądali na zainteresowanych.

W końcu pojawił się tatko i powitał gości  z szerokim uśmiechem.

– Mam nadzieję, że Asia dobrze się panami zajęła – rozjaśnił się na mój widok. – Tak naprawdę to ona…

Nie mogłam uwierzyć. Co za cham!

– Tak, tak – przerwał obcesowo starszy facet. – Interesująco sobie porozmawialiśmy, ale czy możemy przejść do konkretów?

– Skoro wreszcie możemy porozmawiać z kimś kompetentnym… – dodał drugi, ten młody, z głupim uśmieszkiem. – Nie, żebym miał coś przeciwko uroczym paniom, ale biznes to jednak sprawy między mężczyznami! Zwłaszcza w naszej branży…

Zaczerwieniłam się jak burak, bo pierwszy raz miałam do czynienia z takim chamem! Seksistowski palant! Przez lata pracowałam z mężczyznami, którzy wprawdzie wiedzieli, kim jestem, ale i tak nigdy nie podważali moich umiejętności ani nie pozwolili sobie na takie żenujące gadki!

A tata… zamarł.

– No cóż – chrząknął znacząco. – Przykro mi, że moja córka, najlepsza studentka chemii na roku, która zna sprawy tej firmy od podszewki, nie wydaje się panom wystarczająco kompetentna – powiedział lodowatym tonem. – W takim razie obawiam się, że nasza współpraca nie może dojść do skutku.

W życiu nie widziałam, żeby ktoś tak bardzo się jąkał, czerwienił, przepraszał i całował mnie po rękach… Tata był jednak nieubłagany i choć przeprosiny przyjął, to żadnej umowy podpisać nie chciał.

– Ale, tato – zaczęłam, kiedy zamknęły się za nimi drzwi – to wielka firma, może nie warto marnować takiej szansy…

– Zapamiętaj sobie, że jeśli my nie będziemy siebie szanować, to nikt nie będzie szanował nas – powiedział mi tata.

Miał rację, a ja wzięłam sobie jego słowa do serca. Bo nawet gdybym była sekretarką albo osobą bez żadnego wykształcenia, to i tak nikt nie ma prawa mną pomiatać!

Czytaj także:
„Po tym jak nazwałam dyrektora nadętym dupkiem, myślałam, że z hukiem wylecę z pracy. Szef jednak bardzo mnie zaskoczył”
„Kiedyś byliśmy z rodzeństwem blisko, ale teraz to dla mnie obcy ludzie. Nie powiedziałam im nawet o swojej chorobie...”
„Koleżanki dziwią mi się, że kocham swojego męża. Dla nich normą jest, że męża się toleruje, a nie lubi”

Redakcja poleca

REKLAMA