Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby się z nim spotkać. Przeżyłam koszmar. Historia z życia wzięta nadesłana przez Joannę.
Tego faceta zauważyłam, ledwie zajęłam miejsce. Siedział przy barze i coś sączył, ale nie piwo czy whisky. Chyba zwykły napój. Czy ze wzmacniaczem, nie mam pojęcia. Rozglądał się czujnie, jakby z niepokojem. Pomyślałam, że jego też ktoś wystawił. Kumpel albo kobieta.
„Nie ma w domu nic gorszego niż chory facet”. Zgadzacie się z tym?
Spodobał mi się – taki silny typ z kwadratową szczęką. No, może ta szczęka była nieco zbyt wystająca. Musiał zauważyć, że mu się przyglądam, bo zerknął w moją stronę raz i drugi. Potem wyjął notes z kieszeni marynarki, coś zapisał, wyrwał kartkę i siedział dalej. Wreszcie skończył pić, wstał i ruszył do wyjścia. Ale nie prosto do drzwi. Przeszedł obok mojego stolika, potknął się lekko, oparł dłonią o blat.
– Przepraszam – mruknął.
Karteczkę zauważyłam po chwili. „Jutro o osiemnastej pod Pomnikiem Przyjaźni, trzecia ławka z lewej. Proszę koniecznie zniszczyć tę kartkę”.
Parsknęłam śmiechem na tę konspirację. Nie mógł podejść jak człowiek, przedstawić się, zagadać? Ale zaraz pomyślałam, że to może jakiś nieśmiałek o wyglądzie twardziela. To się zdarza
i bywa urocze. Tylko dlaczego kazał mi zniszczyć kartkę? Czyżby uznał, że jestem wygłodniałą mężatką i nie chciał narobić mi kłopotów, gdybym się zapomniała
i wzięła ją do domu? Nie miałam zamiaru brać udziału w tej partyzantce.
Miłość przychodzi wtedy, gdy się jej najmniej spodziewasz - niesamowita historia Joanny
Zniszczyła pani kartkę? – zapytał, nawet się nie witając.
– Oczywiście – odparłam z pełną powagą. – Podarłam i spaliłam.
– Bardzo dobrze! – ucieszył się.
Usiadł obok mnie na tej trzeciej ławce po lewej stronie pomnika, ale kręcił się niespokojnie. Żonaty i boi się wpadki? Skrzywiłam się w duchu na tę myśl. Zaczęłam żałować, że się złamałam i przyszłam, wiedziona ciekawością.
– Chodźmy do auta – zaproponował. – Podjedziemy
w bezpieczne miejsce.
– Do kawiarni? – upewniłam się.
– Tak, do kawiarni – odparł pośpiesznie. – Zaparkowałem niedaleko bramy.
Wzruszyłam w duchu ramionami. W końcu kawa nie zaszkodzi, a facet był naprawdę przystojny, szeroki w ramionach, szczupły, lekko opalony… Tylko te czujne spojrzenia, rzucane na boki.
Do samochodu dotarliśmy prawie biegiem. W środku wreszcie trochę się uspokoił. Spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Bardzo ładna z pani kobieta – powiedział. – I wygląda pani na godną zaufania. Inaczej bym nie podszedł.
Trochę był dziwny, ale kiedy się uśmiechał, wyglądał sympatycznie.
– Jedziemy – rzekł wreszcie i ruszyliśmy.
Tyle tylko, że zamiast w stronę centrum, skręcił w przeciwnym kierunku! Przeraziłam się.
– Dokąd mnie pan wiezie?! – zapytałam zdenerwowana.
– Spokojnie – odparł, nie odrywając wzroku od drogi przed sobą. – W bezpieczne miejsce – dodał.
To oczywiste, że byłam zaniepokojona. Ale naprawdę przeraziłam się, gdy za miastem nagle skręcił na pobocze. Chciałam wysiąść i spróbować uciec, lecz nie dał mi szans. Pochylił się nade mną, kładąc rękę na zagłówek.
– Telefon – powiedział spokojnie, ale stanowczo.
– Słucham? – w pierwszej chwili nie zrozumiałam.
– Oddaj mi komórkę – porzucił grzecznościową formę, co wprawiło mnie w jeszcze większy popłoch.
Nie protestowałam. Miał nade mną przewagę, i nie dałabym rady nic zrobić.
Oddałam telefon. Myślałam, że zacznie go przeglądać, jednak on sprawnie wyjął baterię i schował ją do kieszeni, a aparat mi oddał.
– Teraz nas nie namierzą – oznajmił zadowolony.
– Kto miałby nas namierzyć? – zdumiałam się tak bardzo, że na chwilę zapomniałam o strachu.
– Służby wroga – odparł krótko. – Mają mnie na celowniku, ale potrafię im zniknąć. Teraz myślą, że pojechałem się zabawić, to nie wysłali za mną samochodów, ale mogliby namierzyć twój telefon i dowiedzieć się, gdzie mam melinę.
Po tym oświadczeniu o mało nie zemdlałam. Dotarło do mnie z całą ostrością,
że mam do czynienia z jakimś świrem. Może schizofrenikiem, a może wariatem innego rodzaju. W każdym razie czułam zimno pełznące od stóp aż do krzyża i dalej, pod serce…
A on ruszył i jakby nigdy nic zagadywał mnie o jakieś bzdury.
„Mało brakowało, a zniszczyłabym ten związek”
Stanęliśmy przy zrujnowanych zabudowaniach, będących pozostałością po dawnym państwowym gospodarstwie rolnym. Poziom paniki osiągnął u mnie apogeum, miałam ochotę krzyczeć o pomoc, tylko niewiele by to dało.
– Patrz – powiedział i rozpiął marynarkę. W pierwszej chwili pomyślałam, że zaczyna się do mnie dobierać, ale on odchylił połę i zobaczyłam coś, co rozpoznałam dopiero po chwili. – Widzisz? Muszę go zawsze mieć przy sobie.
To był pistolet. Pistolet! Ten psychol miał broń. Zakręciło mi się w głowie. A on wyjął spluwę i zademonstrował z dumą.
– Piękny – powiedziałam słabym głosem.
– Chcesz potrzymać? – zapytał.
– N-nie, dziękuję – wyjąkałam, choć przez chwilę pomyślałam, że mogłabym przecież w niego wycelować i uciec. Tylko co z tego, że wzięłabym broń do ręki, skoro nie miałam pojęcia, jak sobie z nią radzić? Przecież to nie jest tak, że się wyciąga i od razu strzela. A poza tym, dałby mi ją pewnie bez nabojów.
I wtedy padły słowa, których powinnam się spodziewać, ale i tak mnie zaskoczyły.
– To co z tym seksem?
Przełknęłam ślinę, myśląc intensywnie, jak wyjść z opresji bez szwanku.
– Tutaj chcesz to zrobić? – zapytałam ostrożnie. – A poza tym, czy my umawialiśmy się na seks?
Potrząsnął gniewnie głową, spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
– Nie mam czasu na zabawy – rzucił. – Pamiętam, jak w tamtej knajpie na mnie patrzyłaś. Czekałem wtedy na kontakt, ale się nie zjawił. Pewnie go zdjęli. Myślałem nawet, że jesteś od nich, ale uznałem, że nie. Zatem spodziewałaś się seksu. Tutaj będzie dobrze. Spokojnie.
Miałam wrażenie, że przyjął tę propozycję z ulgą, jakby dostał pretekst, żeby odłożyć ten błyskawiczny seks.
To było w sumie najdziwniejsze. Niby gadał o konkretach, ale się nie ruszał, ręce trzymał na kierownicy. Poza tym, mówił jakoś dziwnie obojętnie, jakby miał spełnić obowiązek, a nie przeżyć podniecającą przygodę.
– Możemy w aucie – dodał po chwili.
– Albo w środku, mam tam przygotowane takie pomieszczenie. Ale teraz jest tam zimno i wilgotno.
Dosłownie słyszałam, jak poruszają się trybiki w moim mózgu. Wciąż nie zabierał się do rzeczy. O co tu chodziło? Nie żebym się martwiła, ale świr to świr, nie wiadomo, co może strzelić mu do łba.
– Słuchaj – powiedziałam, dobierając starannie słowa. – Nie zrozum mnie źle, ale wolałabym najpierw napić się jakiejś kawy, pogadać… Nawet na stacji benzynowej, jeśli nie w lokalu.
Miałam wrażenie, że przyjął tę propozycję z ulgą, jakby dostał pretekst, żeby odłożyć ten błyskawiczny seks.
– Dobra – mruknął, zapuszczając silnik.
– Niedaleko jest mała stacja. Tam nas nie namierzą.
Jechałam, czując pewną ulgę, ale też ogromny niepokój. Co jeszcze się wydarzy? Co on wymyśli? A jeśli uzna mnie za agentkę wroga? Przecież może mnie zastrzelić i nikt się nie dowie.
Kiedy zajechaliśmy pod niewielką stacyjkę benzynową z równie maleńkim barem, zostałam zaskoczona po raz kolejny. Wysiadłam i już miałam puścić się pędem w stronę pawilonu, ale świr zdążył złapać mnie za rękę.
– Dobrze, mała – powiedział. – Ja nie mam już czasu, zostawiam cię tutaj,
bo muszę coś ważnego załatwić. – Nie mogę cię zabrać.
– A bateria? – zapytałam, zanim zdążyłam pomyśleć. Powinnam korzystać z okazji, a nie martwić się takimi bzdurami.
Porywacz pokiwał głową, po czym sięgnął do kieszeni, ale akumulatorka mi nie oddał, tylko otworzył drzwi i cisnął go w trawę.
– Muszę zdążyć odjechać, zanim włączysz telefon i cię namierzą – wyjaśnił.
– Do zobaczenia!
Na szczęście nigdy więcej już go nie zobaczyłam. Do domu odwiozła mnie policja. Natychmiast do nich zadzwoniłam, korzystając z telefonu na stacji benzynowej. Musiałam złożyć zeznanie. Na szczęście zapamiętałam numer rejestracyjny auta porywacza. Mam nadzieję, że świr znalazł się bardzo szybko tam, gdzie jego miejsce. A ja, kiedy zobaczę następnym razem takiego supermana, chyba natychmiast ucieknę z krzykiem.
Polecamy także:
Karałam moje dziecko za kapryszenie i histerię. Żałuję, bo okazało się, że to objawy choroby
„Sprzątałam po nim i pilnowałam, by się nie zadławił wymiocinami” - historia żony alkoholika
Chciałam schudnąć, łykając tabletki. Pomogły? Tyle, że zgubiłam kilogramy podczepiona do kroplówki