Chory facet w domu - najgorsza rzecz świata - historia prawdziwa

Chory facet fot. Adobe Stock
„Mam dość tych facetów! Niby ojcowie rodzin, panowie domu, a jak złapią katar, od razu umierają”. Historia Izabeli może być historią każdej z nas?
/ 31.10.2019 10:40
Chory facet fot. Adobe Stock

Jak to mówiła moja babcia: „Jak kobieta jest chora, to facet musi być >chorszy<”.
Historię z życia wziętą nadesłała Izabela

Już w pracy czułam, że coś mnie bierze, ale nie miałam zamiaru narzekać. Nie ja! Jak to się mówi: „mamy nie chorują”, a ja to już na pewno nie. Nie wzięłam zwolnienia od dziesięciu lat. Uważałam, że mam żelazną odporność na wszelkie bakterie i wirusy. Ileż to już razy dzieciaki przynosiły z przedszkola katar, jelitówkę czy grypę i nic mi nie było. Wojtek zaraz się od nich zarażał i miałam w domu szpital, więc nie było opcji, żebym nie robiła za pielęgniarkę. Łamanie w kościach i uczucie zimna, gdy wszyscy wokół narzekali na zepsutą klimatyzację, było więc dla mnie czymś nowym i niespotykanym. Czułam, że puchnie mi głowa, trudno było mi się skupić na nabijaniu towarów na kasę.

– Nie wiem, czy nie będę miała dzisiaj jakiegoś manka, bo nie mogę się skupić – powiedziałam podczas przerwy do koleżanki, a ona spojrzała na mnie podejrzliwie.
– Ty nie masz czasem gorączki? Wyglądasz jak żywy trup!
– Dzięki! – zaśmiałam się z rozpędu, bo nawet na śmiech nie miałam już siły.

Ewa przyłożyła mi dłoń do czoła i z niepokojem oświadczyła, że jestem rozpalona. Teraz już nie dało się jej przekonać, że dotrwam do końca zmiany. Kazała mi iść do szefa i natychmiast zwolnić się do domu.

Posłuchałam, bo naprawdę nie miałam już siły pracować. Edek spojrzał na mnie z politowaniem i powiedział, żebym natychmiast szła do lekarza. Szczerze mówiąc, to pewnie łyknęłabym w domu paracetamol i następnego dnia wróciła zdrowa jak ryba, ale w tej sytuacji musiałam dostać L-4. Poszłam więc do mojej przychodni, a lekarz osłuchał i oświadczył, że to zapalenie oskrzeli, a jeszcze chwila i przeszłoby na płuca. Zapisał mi antybiotyk, którego nie brałam od czasów szkoły. Uznałam, że nie ma co ryzykować i wykupiłam leki.

Wróciłam do domu przed dziećmi. Było cicho i spokojnie. Zwykle, gdy wracałam z pracy, panował harmider. Filip kłócił się z Kalinką, oboje chcieli pomocy przy zadaniu domowym, zmywarka piszczała, żeby ją wyładować, pralka chodziła (włączamy ją niemal codziennie, przy parze podrostków i mężu mechaniku to konieczność) a Wojtek gadał przez telefon. Popiłam leki wodą, przebrałam się w piżamę i powlokłam do sypialni. Miło było dla odmiany położyć się i zasnąć. Nie wiem nawet, kiedy odpłynęłam. Spałam tak głęboko, że kiedy Filip stanął nade mną i zaczął mną potrząsać, aż krzyknęłam. Nie wiedziałam, gdzie jestem i co się dzieje.

Mamy nie chorują, tatusiowie umierają na katar

Nie jestem agresywna, ale gdyby coś było pod ręką…
– Mamo, dlaczego nie jesteś w pracy? – zapytał, a ja miałam galopadę myśli. Czemu jestem w domu? Zaspałam?! Dopiero po chwili ułożyło mi się wszystko. Kiedy powiedziałam, że jestem chora, Filip spojrzał na mnie jak na kosmitkę. Myślał, że to niemożliwe. On, Kalina, tata – owszem! Ale mama?! Spojrzałam na zegarek i wiedziałam, że zaraz wszyscy wrócą, więc zwlekłam się z łóżka, żeby zrobić im coś do jedzenia. Nie miałam siły myśleć nad żadnymi specjałami, ale nie chciałam zostawiać ich głodnych. Kiedy Wojtek z Kalinką weszli do domu, kładłam właśnie talerze na stół.
– Naleśniki z dżemem? A co to za obiad? – skrzywił się Wojtek.
– Mam zapalenie oskrzeli, słabo się czuję – powiedziałam i zaczęłam kasłać w rękaw szlafroka.
– A wiesz, że mnie też coś rozkłada…– odparował natychmiast Wojtek.

Szczerze mówiąc, podejrzewałam, że mogę to usłyszeć. Odkąd poczułam się źle, gdzieś pod skórą czułam, że tak to się skończy. Jak to mówiła moja babcia: „Jak kobieta jest chora, to facet musi być chorszy”. Nie zareagowałam na tę uwagę i powiedziałam, że dostałam antybiotyk, a lekarz kazał mi leżeć, więc niech oni sobie zjedzą, ja idę spać…

Marzenia ściętej głowy! Co dwie minuty ktoś wpadał do sypialni ze sprawą niecierpiącą zwłoki. Filip zapytał, czy nie mogłabym tylko posłuchać, jak deklamuje wiersz, który musi znać na jutro. Mogłabym, to akurat nie wymaga aktywności obu półkul. Tak przynajmniej mi się wydawało, póki nie usłyszałam jak duka i wymyśla. Nic się nie rymowało i nie pasowało rytmicznie, więc założyłam z dużym prawdopodobieństwem, że to wolna twórczość mojego syna.
– Pokaż mi ten wiersz w podręczniku
– zarządziłam, choć opadały mi powieki. Wałkowanie poprawek zajęło nam godzinę.

Założyłam szlafrok i poszłam do salonu. Oczywiście! Książę leżał pod kocem i ciężko sapał.

Po chwili była u mnie Kalinka poprosić, żebym przyszyła guzik do kurtki, bo się oderwał.
– Niech tata ci przyszyje.
– Tata jest chory – odparło moje dziecko, a we mnie się zagotowało. Nałożyłam szlafrok i poszłam do salonu. Oczywiście! Książę leżał pod kocem i ciężko sapał.
– Co ci jest?! – warknęłam na niego, a on ledwie dysząc, wyszeptał, że chyba ma zapalenie płuc. Normalnie nie jestem agresywna, ale w tamtej chwili poważnie rozważałam użycie przemocy! Gdyby jakiś kapeć był w tym momencie pod ręką, nie zawahałabym się ani chwili.
– Nie, Wojtek, to ja jestem chora! Rozumiesz?! Pierwszy raz od dziesięciu lat!
– A… czyli zarezerwowałaś tę pozycję i ja już nie mogę, tak? – zaniósł się tym swoim ironicznym, głupawym śmiechem.
– To idź do lekarza! – trzasnęłam drzwiami i wróciłam do sypialni tak wkurzona, jak chyba jeszcze nigdy.

Zakryłam się kołdrą, a po chwili zauważyłam Kalinkę siedzącą na łóżku z poduszeczką igieł i kurteczką. Nie mogłam jej odmówić. Wzięłam kurtkę, doszyłam guzik, a po chwili po raz kolejny przepytałam Filipa z wiersza. Znał go już lepiej, więc uznałam, że dziś więcej z niego nie wycisnę. Nic się nie stanie, jak raz dostanie tróję! Wzięłam drugi antybiotyk i chciałam się położyć, ale nie było szans, bo małolaty wciąż przybiegały z raportami – że skończyło się mydło, że telewizor wyświetla jakiś dziwny komunikat, że nie mogą znaleźć popcornu do mikrofalówki, że Kalinka nie chce się dziś kąpać i w końcu z ostatnim, najważniejszym (bo dotyczącym życia mojego małżonka), że tata wyszedł do przychodni, bo bał się przerzutu choroby na mięsień sercowy.

Był przecież śmiertelnie chory i śmiertelnie obrażony, więc kwestia mojego samopoczucia zeszła na dalszy plan.

Wyglądało na to, że mąż sięgnął po najcięższe działo. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Wrócił po godzinie i nawet się do mnie nie odezwał. Był przecież śmiertelnie chory i śmiertelnie obrażony, więc kwestia mojego samopoczucia zeszła na dalszy plan.

Kazałam się dzieciakom wykąpać, dałam im po łyżce tranu na odporność i ułożyłam je do spania. Raz jeszcze przepytałam Filipa, opowiedziałam Kalince bajkę i zasnęliśmy wszyscy. Pół godziny później obudził mnie przeraźliwy kaszel dobiegający z salonu. Mąż najwyraźniej umierał. Pobiegłam tam, a on leżał, ciężko dysząc.

– Wziąłeś lekarstwa? – zapytałam.
– Jeszcze nie wykupiłem – powiedział, wskazując na receptę na stoliku.
– Zwariowałeś?! Przecież jak ci coś przepisali, to trzeba było od razu wykupić w aptece i wziąć! – nakrzyczałam na niego. Nic nie powiedział. Dotknęłam jego czoła, faktycznie miał gorączkę. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że byłam na niego zła.
– Pojedziesz? – wysapał spod kołdry, a ja spojrzałam na niego zdumiona.
– Gdzie?
– No, do apteki.

Mąż jest zawsze bardziej chory od żony?

Jak to w ogóle możliwe, że mam takiego męża?! Tego już było za wiele. Lało jak z cebra, była noc, ja miałam leżeć w cieple i się kurować, a on każe mi jechać do apteki, bo sam nie wykupił leków?! Niedoczekanie!

Spojrzał błagalnie, tłumacząc, że on nie da rady prowadzić, nie chce spowodować jakiegoś wypadku. Wróciłam do sypialni, ale oczywiście wyrzuty sumienia nie pozwoliły mi zasnąć. W końcu wstałam i zebrałam się do wyjścia, choć wierzyć mi się nie chciało, że to robię. Musiałam wziąć parasol, bo wciąż bardzo padało.

Najbliższa apteka była o tej porze nieczynna, więc musiałam jechać do sąsiedniej miejscowości. Samo przejście z parkingu do apteki przemoczyło mnie do suchej nitki. Teraz zapalenie płuc miałam murowane! W deszczu i gorączce ledwie cokolwiek widziałam, ale jakimś cudem udało mi się dowieźć te jego leki. Gdy wróciłam, chrapał tak głośno, że obudziłby umarłego.

– Wojtek, leki! – potrząsałam go, ale tylko przewrócił się na drugi bok i wyciągnął dłoń, żebym mu je podała.
– A wodę mi przyniesiesz? – zapytał słabym głosem. Nie mogłam uwierzyć, że nie dostrzega śmieszności swojego zachowania.

Przeleżeliśmy w łóżku kolejne dwa dni, a dzieci wciąż przychodziły i zadawały dziesiątki pytań. Wojtek marudził i kazał im wychodzić, a ja słuchałam cierpliwie i odpowiadałam. Dwa dni później antybiotykoterapia zaczęła przynosić rezultaty. Mniej więcej doszłam do siebie, więc zgodnie z zaleceniem stawiłam się u lekarza na kontroli. Kiedy wracałam, zadzwoniłam do mojego chorego, a on wysapał, żebym kupiła rzeczy na rosół, bo nie ma siły nic ugotować.

W takich chwilach zastanawiałam się, jak to w ogóle możliwe, że mam takiego męża. W chorobie był nieporadny jak dziecko i egoistyczny do granic możliwości, a przecież zwykle można na niego liczyć. Jak jakikolwiek facet śmie nazywać się panem domu czy głową rodziny, skoro cały dom i rodzina są zawsze na głowie kobiety?! Wróciłam bez zakupów i usiadłam przed telewizorem.

– Nie gotujesz? – zapytał zdziwiony.
– Nie. Lekarz kazał mi jeszcze odpoczywać. Muszę się trzymać jego zaleceń. Ale jak chcesz, zamów sobie pizzę – odpowiedziałam i włączyłam serial. Może i żadna to zwycięska walka o prawa kobiet, ale chociaż poczułam złośliwą satysfakcję.

Polecamy! Mam 36 lat i apetyt na miłość. Czy to grzech, że założyłam konto na portalu randkowym?Więcej prawdziwych historii w rubryce „Z życia wzięte” na Polki.pl

Redakcja poleca

REKLAMA