„Nie zwracałem na nią uwagi, bo była zwykłą szarą myszą, a ja wolałem wampy. Byłem zwykłym pustakiem”

mężczyzna którego zaskoczyła kobieta fot. Adobe Stock
Lizałem rany po Lence i baby omijałem szerokim łukiem, a tu mi każą na gwałt znaleźć parę. Skąd ja im ją wytrzasnę?!
/ 29.04.2021 14:55
mężczyzna którego zaskoczyła kobieta fot. Adobe Stock

Martyna była świetną koleżanką, znakomicie się z nią współpracowało, ale widziałem w niej tylko fachowca. Zawsze uczesana w koński ogon, bez makijażu, w spodniach w kant lub spódnicach za kolana, w których kobieta przypomina raczej kostyczną urzędniczkę niż wampa. Doprawdy trudno byłoby stracić dla niej głowę, gdybym nawet było wolny. A ja miałem związek i własne problemy.

A kiedy Lena porzuciła mnie bez słowa, w ogóle zniechęciłem się do kobiet. „Niby każdy facet to świnia, ale czy one są od nas lepsze? Czy taka Martyna byłaby wierniejsza od pięknej Lenki?” – rozmyślałem, przyglądając się zza biurka swojej pogrążonej w pracy koleżance.

One naprawdę potrafią nam zaleźć za skórę

Starałem się nie okazywać jej niechęci, choć mnie to trochę kosztowało. Po związku z Leną żywiłem urazę do kobiet. Te ich wszystkie gierki, podchody, sztuczki, którymi zdobywały nasze serca! I po co? Tylko po to, żeby nas w końcu bez skrupułów porzucić!
Musiała to wyczuwać, bo o ile przedtem – kiedy akurat nie było nic pilnego do roboty – zdarzało nam się nawet sporo rozmawiać, to teraz zamienialiśmy dosłownie po kilka zdawkowych zdań. Nie mogłem się przemóc.

Lenę zawsze zabierałem na imprezy organizowane przez firmę. Odbywały się dwa, trzy razy do roku. Po jej odejściu przestałem na nie chodzić, choć szef działu się wściekał, bo – jak mówił – takie spotkania to też część naszej pracy.
Tego sierpniowego dnia znowu stanął nade mną i zaczął warczeć:
– Bartek, ileż można?! Rozumiem, że raz byłeś chory, potem zwyczajnie ci się nie chciało... Ale teraz? Co mam powiedzieć staremu? Że masz jakieś fochy?
– Przecież wiesz...
– Wiem, wiem – nie dał mi dokończyć. – Ale tego kwiatu jest pół światu. Znasz takie powiedzenie? Pora się otrząsnąć, rozejrzeć! Wokoło pełno jest pięknych kobiet! Dobrze mówię, Martyna?
A ona zaczerwieniła się, odwróciła głowę i bąknęła coś niewyraźnie.
– No! – sapnął z zadowoleniem szefuńcio. – To się rozglądaj, tylko szybko! Bo tym razem przychodzimy na imprę w parach! Takie jest oficjalne zalecenie! A kto przyjdzie sam, ten jest frajer i sierota boża! Bez gadania!

Musiałem te niby lekko rzucone słowa potraktować jako polecenie służbowe. W życiu zawsze jest coś za coś – na przykład dobra pensja wiąże się z koniecznością podporządkowywania korporacyjnym obyczajom. Tylko jak tu się rozglądać za parą, nie mając na to najmniejszej ochoty?!
Następnego ranka przyszedłem do pracy dziesięć minut wcześniej. Drzwi do naszego pokoju były lekko uchylone, a gdy położyłem rękę na klamce, żeby je pchnąć, usłyszałem głos Martyny:
– Nie mam z kim iść... Wyobrażasz sobie, kochana, jak mi będzie głupio? Co ja zrobię? Nie mogę nie pójść… Ale skąd ja im wezmę jakąś cholerną parę?!

Nie ja jeden znalazłem się w tak idiotycznej sytuacji

Wycofałem się czym prędzej, a potem, wracając, narobiłem trochę hałasu, żeby ją uprzedzić. Kiedy wszedłem, Martyna otwierała już komputer. Uśmiechnęła się do mnie zdawkowo, kiwnąłem jej głową. Zaraz potem przyszły papiery i wpadłem w wir pracy. Dopiero koło południa miałem czas wypić kawę.
– Zrobić ci może? – spytałem Martynę, podchodząc do ekspresu.
– Będę wdzięczna – westchnęła. – Co za dzień. A jutro tak przeklęta impreza.
- Nawet mi nie mów! – jęknąłem. – Nie chcę o tym myśleć!
– Nadal nie masz z kim iść? – spytała niby lekkim tonem, ale wyczułem w jej głosie napięcie – pewnie obawiała się, że znów jako jedyna może nie mieć pary...
– Nie mam do tego głowy – parsknąłem lekko. – Trudno, wyjdę na frajera...
A potem powiedziałem nieśmiało:
– Martyna, słuchaj... A może, skoro oboje jesteśmy w głupiej sytuacji...
– Co? – spytała nieco napastliwie.
– No wiesz... – brnąłem dalej. – Może wybierzemy się razem? Co nam szkodzi.

Milczała przez chwilę tak długą, że straciłem nadzieję. Ale zaskoczyła mnie.
– W sumie masz rację – stwierdziła rzeczowo. – Co nam szkodzi.
Umówiliśmy się, że podjadę po nią w sobotę o dziewiętnastej. Od jej domu do lokalu, w którym odbywała się impreza było może pięć minut. Wjechałem windą na szóste piętro, zapukałem do drzwi z numerem 17. Otworzyły się: zobaczyłem jakąś obcą mi kobietę. To Martyna z kimś mieszka? Nigdy o tym nie wspominała. Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, że to... właśnie ona!
– Wyglądasz... – ledwo wydukałem.
– Wyglądasz super! Rewelacyjnie!
Burza ciemnych włosów – kompletnie niepodobnych do tej ulizanej fryzury do pracy. Oczy podkreślone cieniami – wcześniej nie zwróciłem uwagi, jak są ciepłe, głębokie i jak lśnią. Długa sukienka, zakrywając, ukazywała więcej niż gdyby jej nie było. I te nogi widoczne w rozcięciu... Nie miałem pojęcia, że moja koleżanka ma tak zgrabne nogi! W służbowych ciuchach wyglądały na krótkie i nawet jakby krzywe...
– Przesadzasz – uśmiechnęła się Martyna.

I tu też mnie poraziło. Jakie ona miała piękne wargi i śliczne ząbki! Jak mogłem nie zwrócić na to nigdy wcześniej uwagi?!
– Jesteś niesamowita – odpowiedziałem natychmiast, całkiem odruchowo.
– Idziemy czy będziesz tak stał? – spytała niby surowo, ale z zadowoleniem.

Cała męska część zespołu przeżyła szok

W lokalu było już tłoczno. Celowo przyszliśmy te parę minut później, żeby uniknąć krępujących powitań ze strony wszystkich wchodzących. Kierownik działu podszedł do nas z tyłu.
– Widzisz – klepnął mnie w ramię.
– Jak chcesz, to potrafisz!
Oczywiście miał na myśli moją towarzyszkę. Ale kiedy na nią spojrzał, zatkało go. Podobnie jak mnie przed godziną.
– Martyna? – wykrztusił, po czym niezbyt inteligentnie dodał: – No, no...
Podobnie reagowali także inni. I nic dziwnego. Do tej pory moja towarzyszka na firmowe imprezy przychodziła prawie w tym samym co do pracy. Kiedy to sobie uświadomiłem, zrobiło mi się gorąco. Czy powinienem to odczytywać jako pewien znak? Czy zrobiła to specjalnie dla mnie? Pomyślalem nawet, że bardzo bym chciał, by właśnie tak było…

Siedzieliśmy przy stoliku, a ja myślałem tylko o jednym: chciałbym się znaleźć z Martyną w cichym, ustronnym miejscu... Ciekawe, co by powiedziała, gdyby mogła odczytać moje myśli? Odetchnąłem głęboko, odganiając niegrzeczne skojarzenia. Niechcący dotknąłem kolanem jej kolana. Niechcący? Nie jestem do końca pewien… Ale najważniejsze, że nie cofnęła nogi. Co więcej, miałem wrażenie, że jakby leciutko się do mnie zbliżyła!
Przedtem tańczyliśmy, coś tam zjedliśmy, coś wypiliśmy. Ja, oczywiście, bezalkoholowo, bo miałem jeszcze prowadzić, a ona wyraźnie nie przepadała za nadmiarem procentów. Usta nam się praktycznie nie zamykały. Prawie już zapomniałem, jak fajnie się z nią gada.

Ale teraz zamilkła. Chyba nawet urwała w pół słowa. Nie dokończyła tego, co chciała powiedzieć; a może nawet nie zaczęła? Pochwyciłem jej szybkie, badawcze spojrzenie. Serce zabiło mi szybciej i mocniej. „A co tam – pomyślałem – zaryzykuję, najwyżej mnie odpali!”.
Korzystając z tego, ze obrusy na stolikach były dość długie, położyłem rękę na jej dłoni, spoczywającej na udzie. Martyna drgnęła, cofnęła dłoń, więc natychmiast zabrałem swoją, ale ona zaraz uśmiechnęła się lekko. Znów jej dotknąłem. Ręka Martyny była ciepła miękka… Poczułem przyjemny dreszcz podniecenia. Tym bardziej że Martyna delikatnie wysunęła dłoń spod mojej, ale tak, żebym nie myślał, że to koniec rozkosznej gry.

Delikatnie dotknąłem jej uda, dokładnie na krawędzi rozcięcia w sukience… Leciutko je pogładziłem koniuszkami palców. Jeszcze nie byłem pewien, jak ona to przyjmie – jeszcze spodziewałem się, że w każdej chwili może nastąpić jej gwałtowna reakcja… Nie wiedziałem przecież, na ile mogę sobie pozwolić!
Zsunąłem dłoń nieco niżej, znalazła się gdzieś w okolicach jej kolana. Martyna nawet nie drgnęła; udawała, że uważnie obserwuje tańczących. Poczynałem więc sobie coraz śmielej…  Prowadziłem rękę to nieco wyżej, to niżej, wciąż starając się wyczuć, ile jeszcze mi wolno. Kiedy wreszcie wśliznąłem się pod sukienkę, zamarłem na chwilę. To było jakby przekroczenie granicy…
Z radością zauważyłem, że nogi Martyny leciutko się rozchyliły – na tyle, na ile pozwalał krój sukienki. Ale też trudno mi było pójść dalej bez przybrania dziwnej pozycji, bo musiałbym się teraz pochylić i wygiąć... Wsunąłem się więc nieco głębiej z krzesłem, ale to było wszystko, co mogłem zrobić.
Wtedy Martyna ułatwiła mi zadanie. Odwróciła się lekko, jej kolana dotknęły mojego biodra, a ja… sięgnąłem naprawdę daleko. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy moje palce natrafiły na ciepłą nagą skórę w pachwinie… Zacząłem oddychać głębiej, próbując uciszyć walący w uszach puls.

To było chyba najbardziej podniecające przeżycie w moim życiu. A na pewno od bardzo długiego czasu… Gdy  w końcu dotarłem do majteczek, Martyna usiadła nagle prosto. Choć oczy miała lekko zamglone, stwierdziła bardzo trzeźwo:
- Jest takie powiedzenie, żeby na parkowej ławeczce nie zaczynać tego, czego nie można na niej skończyć.
Rozśmieszyło mnie to powiedzonko, bo go nie znałem, a było bardzo trafne. Nie zabrałem jednak ręki.
– To może zamienimy tę parkową ławeczkę na coś wygodniejszego? – spytałem bezczelnie i wprost, rzucając wszystko na jedną kartę.

Spojrzała na mnie ostro, z jej oczu zniknął wyraz rozmarzenia.
– O nie, mój drogi! – prychnęła. – Tyle czasu nie zauważałeś nawet mojego istnienia, a teraz być chciał dostać wszystko od razu? Musisz się trochę postarać!
Poczułem ukłucie zawodu, a ona z promiennym uśmiechem rzuciła:
– Pójdziemy zatańczyć?

Po północy, kiedy ją odprowadziłem, pozwoliła się pocałować, a potem pobiegła do siebie. Poczułem się jak nastolatek zdobywający wymarzoną klasową piękność – i nie było mi z tym źle. Może tylko trochę dziwnie.

Skoro już przejrzałem na oczy, ruszę do ataku

W poniedziałek przyszła do biura tak jak zawsze – nieefektowna i kompetentna. No, może teraz miała mocniej podkreślone oczy. A może po prostu ja już wiedziałem, jak piękne ma te oczy, więc dostrzegałem ich urodę? I to, że nogi ma śliczne, i że cała jest warta grzechu...
– Witaj, piękna pani – przywitałem ją.
– Piękna? – zmarszczyła brwi. – Nie kpij sobie, dobrze?
– Piękna! – potwierdziłem z mocą.
Prychnęła, wydęła wargi, ale nie potrafiła całkiem ukryć uśmiechu. A ja przypomniałem sobie dotyk jej warg
i znów zrobiło mi się gorąco.
Co robisz dzisiaj po pracy? – spytałem od niechcenia.
– A masz jakieś propozycje? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Może mam – uśmiechnąłem się.
– Późny obiad razem, a potem do kina...
– Do kina czy na film? – odparła, mrużąc lekko oczy.
Cholera, ależ ona była piękna! Jak mogłem tego do tej pory nie widzieć?
– Do kina – odparłem z uśmiechem. – Przy takiej kobiecie byłbym w stanie obejrzeć nawet całe „Przeminęło z wiatrem” i nie zauważyć, jakie to nudne...
Spojrzała na mnie z namysłem.
– Zastanowię się – odparła, ale takim tonem, że już nie miałem wątpliwości. Zabrałem się do pracy, nucąc w duszy marsz triumfalny.

Czytaj także:
„Nie wyszło mi małżeństwo. Potem drugie. A potem jeszcze kilka związków. Nie potrafiłem zapomnieć o dawnej miłości”
„Znajomi z pracy na imprezach firmowych zachowują się jak małpy w zoo. Nie rozumieją, że ja nie lubię się upadlać”
„Narzeczona odeszła do innego, bo byłem dla niej nudziarzem bez perspektyw. Po kilku miesiącach błagała o wybaczenie”

Redakcja poleca

REKLAMA