„Nie wyszło mi małżeństwo. Potem drugie. A potem jeszcze kilka związków. Nie potrafiłem zapomnieć o dawnej miłości”

mężczyzna który nie może zapomnieć o dawnej miłości fot. Adobe Stock
Można przegrać życie, goniąc za mrzonkami… Ale trzeba w końcu zejść na ziemię.
/ 28.04.2021 16:48
mężczyzna który nie może zapomnieć o dawnej miłości fot. Adobe Stock

Zaskoczyła mnie. Choć gdzieś tam przez skórę czułem, że nasza idylla ma swoją ciemną stronę – mimo wszystko nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. A jednak, kiedy Aneta powiedziała, że odchodzi, nie zrobiłem nic, żeby ją zatrzymać. Po jej minie zrozumiałem, że podjęła decyzję. Spakowała  swoje rzeczy w godzinę. Usiedliśmy przy stole, czekając na taksówkę.
Rozstaliśmy się kulturalnie, bez awantur i goryczy
– Niewiele tego uzbierałam przez te trzy wspólne lata… – zauważyła z ironicznym uśmieszkiem.
Zawsze podziwiałem twój rozsądek, zmysł przewidywania i oszczędność – odparłem całkiem serio. – Kawał życia raptem w kilku torbach. Nie licząc frytkownicy, elektrycznego grilla i mikrofalówki, bez których nie umiesz funkcjonować.
– Daruj sobie. Nigdy nie udawałam pasjonatki gotowania i stania godzinami przy garach. Zresztą, wszelkie zażalenia wyjaśnialiśmy sobie w wiadomy sposób – tym razem uśmiechnęła się frywolnie.

Odpowiedziałem jej podobnym uśmiechem. Naprawdę, dobrze nam było razem. Konflikty obracaliśmy w żart albo godziliśmy się w łóżku. Nie pojmowałem więc, co ją napadło. A raczej nie chciałem zrozumieć. Dla mnie nasz nieformalny układ sprawdzał się lepiej niż moje dwa nieudane małżeństwa. Ale cóż – do czasu… „Czemu nagle zdecydowała się odejść? Co złego zrobiłem?” – myślałem, przyglądając się jej uważnie.
– Wszystko i nic – mruknęła, zdając się czytać w moich myślach. – Wszystko się układa i nic z tego nie wynika. Kiedy się dowiedziałam, że Patrycja drugi raz zostanie mamą, dało mi to do myślenia
– Odchodzisz, bo przypilił cię instynkt macierzyński? – zdębiałem.

Co w tym dziwnego? Przekroczyłam trzydziestkę. Chcę mieć męża, dzieci, rodzinę. Najwyższy czas. A ty czekasz cholera wie na co! Mam dość, poddaję się. Nie tyle żyłam z tobą, co u ciebie mieszkałam. To znaczna różnica. Po kanapę i biurko przyślę kogoś później.

Wstała i pocałowała mnie na pożegnanie, a potem zapytała szeptem:
Czy te pachnące listy, które ostatnio dostajesz, są od niej? Od tej panny, która złamała ci serce?
Zarumieniłem się w odpowiedzi.
– Tak, zauważyłam, że zdradzasz mnie na odległość. Adam… – spojrzała mi prosto w oczy. – Nie mogło nam się udać. Prawda?
Poczułem się winny.
– Tak myślałam – westchnęła. – Stara miłość nie rdzewieje, jak powiadają…
To prawda. Przymknąłem oczy i oto znów stała przede mną Joasia. Jesienna dziewczyna o kasztanowych włosach
i oczach koloru orzechów.

Miałem wówczas dwadzieścia lat, z trudem – czyli za drugim podejściem – zdaną maturę i pewną posadę w hydraulicznej firmie ojca. Staruszek wreszcie pojął, że inżyniera ze mnie nie zrobi… W wolnych chwilach spotykałem się z kumplami. Piliśmy piwo, chodziliśmy na dyskoteki i podrywaliśmy laski.
Uważałem się za twardziela. Liczyła się dobra zabawa. Nie wierzyłem w takie bzdury jak miłość od pierwszego wejrzenia czy love story po grób. Joasia kompletnie wywróciła mój prosty świat uczuć do góry nogami.

Brodziła po kałużach jak mała dziewczynka

Tamten listopad był wyjątkowo zimny. Spacery z psem ograniczałem do minimum. Wyprowadzałem go na skwerek po drugiej stronie ulicy, kuliłem się pod wielkim kasztanowcem, czekając, aż załatwi swoje sprawy, i czym prędzej wracałem do domu.
Ale tamtej pamiętnej soboty moją uwagę przykuła dziewczyna w czerwonym płaszczu przeciwdeszczowym i tego koloru kaloszach. Zamiast pospiesznie umykać przed deszczem, brodziła po kałużach jak mała dziewczynka. Mżawka moczyła jej ciemnorude włosy, zwijając je w pukle.
Ruszyłem w jej kierunku. Byłem kilka kroków za nią, gdy Azor zaszczekał. Dziewczyna drgnęła, obróciła się i obdarzyła mnie zdziwionym spojrzeniem.
– Jesteś zjawą? Nie spodziewałam się spotkać kogokolwiek w tym punkcie czasoprzestrzeni – rzuciła lekkim tonem.
Stwierdzenie czy pytanie? Nie miałem pojęcia. Zachwyciły mnie jej w orzechowe oczy. Zabrakło mi słów… Nie byłem w stanie wydukać nawet swojego popisowego tekstu na podryw. I dobrze, bo czułem, że takim zagajeniem sporo bym stracił.
– Lubię spacery w deszczu. Wtedy wszystko jest takie… – zapętliłem się.

Nie miałem doświadczenia w poetyckiej retoryce.
– Czyste, jasne, wyraziste – wyręczyła mnie, uśmiechając się melancholijnie.
– Kolory, zapachy, dźwięki, uczucia.
No i zakochałem się. W tonie jej głosu, w kolorze oczu, w zapachu włosów. W pociągłej twarzy, ciemnych brwiach, inteligentnym spojrzeniu i pięknym uśmiechu, w którym błyskały białe zęby. Nawet w siatce, do której zbierała kasztany, liście i żołędzie.
– Jestem przedszkolanką – wyjaśniła.
– Fajnie. Będziesz tu jutro o tej samej porze? – spytałem przytomnie.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

Prowadziła mnie pewnie po mapie swojego ciała

Czekałem na nią następnego dnia.
I przez kolejne dni. Na próżno. Chciałem dać sobie spokój. Mówiłem: „chłopie, więcej dumy…”. Jednak kiedy po tygodniu dostrzegłem z okna jej czerwony płaszcz, wybiegłem z domu, zapominając o pretekście w postaci Azora.
– Mam na imię Joasia – powiedziała, a ja rozpłynąłem się jak masło na patelni.
Nigdy wcześniej czegoś takiego czułem. Może dlatego że nigdy przedtem nie znałem takiej dziewczyny.
Zacząłem żyć tak, jakby ogarnęła mnie listopadowa mgła. Poruszałem się po omacku, próbując zgadywać, co ona myśli, czuje, czego pragnie. Jedno jej uniesienie brwi przyprawiało mnie o bezsenną noc. Jeden pocałunek sprawiał, że wrzała we mnie krew. Marzyłem o czymś więcej, ale nie spieszyłem się. Joasia nie była kolejną panienką do zaliczenia.

Odciąłem się od dawnych rozrywek. Joasia nie pasowała ani do hałaśliwego towarzystwa, którym się zwykle otaczałem, ani do przaśnego dowcipu moich kolegów. Poza tym chciałem mieć ją tylko dla siebie. Dla niej pragnąłem stać się lepszy, mądrzejszy. Inspirowała mnie.
Nawet wiersz dla niej napisałem. Nieporadny, ale ją wzruszył.
Gdy zgodziła się na wspólną noc, byłem w siódmym niebie, choć po chwili ogarnął mnie strach, czy aby jej nie zranię. Nie pozwoliła mi pobłądzić. Wciąż pamiętam zapach świec, aromat dalii
w wazonie, smak wina i jej niski, zmysłowy głos, który kierował dotykiem moich ust i dłoni. Osiągając spełnienie, niemal się popłakałem.

A potem dotarło do mnie, że nie byłem pierwszy. Nie wiedzieć czemu uznałem, że Joasia jest dziewicą. Powinna nią być! Zazdrość ogarnęła mnie jak ogień.
Z kim to robiłaś? Kochałaś go? Ilu ich było? – zarzuciłem ją pytaniami.
– Nieważne – przytuliła się do mnie.
Musiała czuć, jak mocno wali mi serce.
– Liczy się tylko tu i teraz. Ty i ja.

Nie przekonała mnie.

Po tamtej nocy stałem się obsesyjnie zazdrosny. O listonosza, ekspedienta, uśmiech skierowany do przechodnia.
Wszędzie widziałem potencjalnych rywali. Najchętniej zamknąłbym ją w szklanej kuli i schował do kieszeni. Myśl o jej poprzednich kochankach doprowadzała mnie do szału. Wolałem wiedzieć, niż wyobrażać sobie najgorsze. Dociekałem, nie przebierając w słowach, a ona milczała. Wiedziałem, że przeginam, ale nie potrafiłem przestać. Byłem jak w amoku.
Gdy ze mną zerwała, nie przyjąłem tego do wiadomości.

Wystawałem pod jej oknem, śledziłem ją, dzwoniłem, pisałem listy, przysięgałem, że się zmienię. Nie uwierzyła. Nic dziwnego, skoro prześladowałem ją na każdym kroku. W końcu zaczęła spotykać się z kimś innym.
Żeby nie zrobić czegoś naprawdę głupiego, poprosiłem ojca o pożyczkę i przeprowadziłem się do innego miasta.
Obudzona przez Joasię ambicja zaprocentowała. Po pięciu latach ze zwykłego hydraulika awansowałem na właściciela własnej firmy. W interesach szło mi świetnie, w życiu osobistym znacznie gorzej. Dwa małżeństwa, dwa rozwody. Kobiety pojawiały się i znikały, bo żadna nie była Joasią.

Każesz sercu zamilknąć – ono nie posłucha

Potem spotkałem Anetę: rzeczową, sarkastyczną, szczerą. Zapytana o poprzednich partnerów, przedstawiła mi listę
z nazwiskami i adresami. Niczego nie ukrywała. W przeciwieństwie do mnie.
Joasia wrosła korzeniami w moje myśli i pamięć. Usunąć ją? Daremny trud.
Przypominała mi się w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Na zakupach, w restauracji, u fryzjera, w łóżku. Zastanawiałem się, co by zrobiła, co powiedziała. Nikt nie mógł się z nią równać. Nawet Monika.

Gdy znalazłem w skrzynce pachnącą daliami kopertę, długo wpatrywałem w piękne kaligraficzne pismo. List? Zwykły list? Tylko jedna osoba na świecie mogła w dobie internetu wybrać pośrednictwo staroświeckiej poczty. Tylko czego chciała ode mnie Joasia po prawie dwudziestu latach? Pełen obaw zajrzałem do środka. Przeczytałem kilka linijek i poczułem coś w rodzaju satysfakcji. Dostała adres od moich rodziców. Wszystko u nich
w porządku. Są z ciebie dumni, czekają na wizytę w święta i tęsknią. Ja też… Przeglądałam stare zdjęcie i zrobiło mi się żal. Byliśmy tacy szczęśliwi, tacy młodzi. Za młodzi na tak wielką miłość. Wiem, że masz kogoś, ale czy możemy zostać przyjaciółmi?

Odpisałem w ostrożnym tonie. Oczywiście również tradycyjnie: na papierze. Przyjaciele? Czemu nie. Rana już nie boli... Nie chciałem, by odgadła, że za nią tęskniłem. I tak się zaczęło.
Korespondowałem z Joasią za plecami Anety. Uważałem, że nie robię niczego złego. Ot, niewinny flirt po latach. Głupi by odgadł, że sam siebie oszukiwałem.
A Aneta głupia nie była.

Kolejna ciąża jej przyjaciółki i tajemnicze, pachnące listy do mnie przelały czarę goryczy. Aneta odeszła, a ja zamiast ją gonić, przepraszać, oświadczyć się – znów napisałem list do Joasi. Jej odpowiedź była krótka: Przyjedź, czekam.
Na dworcu przyglądaliśmy się sobie uważnie. Bałem się tych oględzin. Nieco przytyłem i czupryna mi się przerzedziła. Joasia prawie nic się nie zmieniła. Kurze łapki dodawały jej uroku, a makijaż – powagi. Poza tym pozostała tą samą dziewczyną, której nieodgadniony uśmiech złamał mi kiedyś serce.
– Zmężniałeś… – zaczęła neutralnie.
– Odepchnęłaś mnie – nie umiałem powstrzymać wyrzutu.
– Nie potrafiłeś mi zaufać.
– Żałuję.
– Ja też. Gdyby młodość wiedziała…
– … a starość mogła – dopowiedziałem. – Ale nie jesteśmy starzy.
– Właśnie. Wszystko…
– …być może.
Kończyliśmy za siebie zdania. Roześmialiśmy się. Zaiskrzyło jak dawniej.

Zabrała mnie do siebie. Pierwszy pocałunek w windzie. Drugi przed drzwiami jej mieszkania. Przepłoszyła nas sąsiadka. Pochlebiło mi, że wszystko zaplanowała. Świece, dalie w wazonie, czerwone wino. Kochaliśmy się jak przed laty. Zasnęła z policzkiem na mojej piersi. Musiała czuć, jak mocno bije mi serce.
Postanowiłem kuć żelazo, póki gorące. Firmę powierzyłem zaufanemu zastępcy i wziąłem długi, zasłużony urlop. Zatrzymałem się u Joasi. Było bosko, ale z drobnymi zadrami.
– Opuszczaj klapę albo korzystaj na siedząco. I wyciskaj pastę od końca tubki, nie od środka, bardzo proszę – zwróciła mi uwagę trzy dni później.
– Przepraszam, postaram się.

Pomyślałem, że Aneta nie czepiała się tego, jak sikam czy myję zęby. Skarcony niczym przedszkolak poczułem się dziwnie. Każdy facet zwykł zaznaczać swoją obecność. Na przykład w łazience. Po tygodniu usłyszałem, że bałaganię.
– Rzucasz gatki i skarpetki, gdzie popadnie. Na dokładkę gadasz przez sen.
– Coś ciekawego? – chciałem obrócić całą sprawę w żart.
– Nie wsłuchiwałam się, próbowałam spać – odparła poważnie Joasia.

A raczej Joanna. Gdzie się podziało jej poczucie humoru? A może nigdy go nie miała? To Aneta była tą dowcipną i wyrozumiałą… Co gorsza, Joanna wyznawała zasadę: „Jaki dzień, taka noc”. O jednaniu się w łóżku nie było mowy.

Romantyczne uniesienia? A skąd! Teraz proza życia

Dobiła mnie afera o nieumytą szklankę. Napiłem się soku w nocy, a rano zamiast buziaka dostałem burę, że po sobie nie posprzątałem.
– Do diabła, przecież to tylko jedna szklanka! Proszę, myję i odkładam na suszarkę. Może być, pani porządnicka? Chryste, chyba się nie obrazisz?! – wkurzyłem się, widząc jej zaciętą twarz.
A jednak nie odzywała się do wieczora. Dopiero bukiet róż przełamał lody.

Spojrzałem w przyszłość i przeraziłem się. Kłótnie o skopaną pościel. Ciche dni z powodu niewyrzuconych śmieci. Zero seksu za picie piwa prosto z puszki. Fortuna przepuszczona na kwiaty. Już jej staranne, równiutkie pismo powinno mnie ostrzec, że pakuję się w związek z chorobliwą pedantką. Co się z nią porobiło?! Gdzie się podziała romantyczna istota z moich marzeń?!
Dojrzała. To się stało. Nabrała przyzwyczajeń – jak każdy dorosły człowiek. I strzegła ich jak każdy, kto długo mieszkał sam.

Jesienna dziewczyna, którą pokochałem pierwszą, młodzieńczą miłością, istniała już tylko w moich wyidealizowanych wspomnieniach. Nikt się do niej nie umywał: ani moje żony, ani Aneta, ani nawet sama Joanna. Dorosła Joasia nie ruszała się z domu bez parasola i robiła awantury z powodu jednej nieumytej szklanki.

Rozstaliśmy się bez żalu, może z odrobiną nostalgii. Obiecaliśmy utrzymywać kontakt listowny, ale czułem, że go nie chcę. Odkryłem, że tęsknię jak pies za Anetą, jej humorem, obiadami z mikrofali, dzikimi pomysłami, wspólnym zwykłym życiem. Oby zechciała mi wybaczyć skok w bok… Potrzebowałem tej smutnej konfrontacji snów z rzeczywistością, by zrozumieć, co jest ważne. Nie pierwsza, a ostatnia miłość.
Zadzwoniłem do niej, ledwie wsiadłem do samochodu:
– Anetko, stęskniłem się za tobą okropnie. Proszę cię, spotkajmy się.
– Po co?– zapytała zaskoczona.
Zrobimy dziecko i pobierzemy się. Ty wybierasz kolejność – i przyłożyłem słuchawkę do piersi. – Słyszysz, jak wali?
Wahała się kilka, ciągnących się w nieskończoność sekund. Aż wreszcie usłyszałem znajomy, frywolny śmiech.

Czytaj także:
„Znajomi z pracy na imprezach firmowych zachowują się jak małpy w zoo. Nie rozumieją, że ja nie lubię się upadlać”
„Żaden mężczyzna nie dorasta mojemu mężowi do pięt. Szkoda, że zauważyłam to… dopiero po rozwodzie”
„Po samobójstwie mamy ojciec już nigdy nie związał się z żadną kobietą. Na towarzyszkę życia wyznaczył sobie mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA