Jeszcze przed ślubem moje relacje z teściem układały się, delikatnie mówiąc, kiepsko. Każdym swoim gestem, słowem i spojrzeniem dawał mi odczuć, że nie akceptuje wyboru swojego jedynego syna, że nie akceptuje mnie.
Bardzo się „starał”, więc w końcu zaczęłam jego niechęć odwzajemniać, choć nigdy otwarcie. Po jakimś czasie drażniło mnie w nim wszystko: jego gesty, sposób mówienia, zachowanie, nawet wygląd. Irytowałam się, gdy w charakterystyczny sposób pocierał nos w miejscu, gdzie skrzydełka okularów zostawiały ślad, drażniło mnie, jak przeciągał samogłoski i cedził poszczególne wyrazy, jak wstawał nagle od stołu i wychodził bez słowa, kiedy rozmowa toczyła się nie po jego myśli, wkurzał mnie nawet sposób, w jaki zaczesywał włosy do góry, ukazując rosnące z dnia na dzień zakola.
Ale naprawdę dostawałam gęsiej skórki, kiedy zaczynał obracać na palcu swoją ślubną obrączkę, bo zaraz po tym zawsze rzucał jakiś przytyk, złośliwość albo ironiczną pochwałę, po której miałam ochotę schować się w mysią dziurę. A najbardziej bolało mnie, że Jerzy, mój własny mąż, nigdy się za mną nie ujął, tylko w milczeniu znosił wszystkie połajanki pod moim adresem, których jego ojciec mi nie szczędził. Był pod jego dużym wpływem. Cud boski, że się w ogóle ze mną ożenił wbrew woli nestora rodu. Może tą śmiałą decyzją wyczerpał całą odwagę, cały limit sprzeciwów względem apodyktycznego rodzica?
Kiedy teść umarł po ciężkiej, na szczęście krótkiej, chorobie – podczas której zdążył dać w kość całej rodzinie – początkowo nie chciałam nawet pójść na jego pogrzeb. Uległam namowom teściowej i presji Jurka: pojechałam na cmentarz. I nawet płakałam. Nie wiem, jak inni uczestnicy, ale – wstyd się przyznać – ja płakałam z ulgi. Byłam przekonana, że skończyła się wreszcie moja udręka z teściem, który szczerze mnie nienawidził. Ja żyję, on umarł, niech mu ziemia lekką będzie.
Miałam nadzieję, że nie zechce jej nosić
Po pogrzebie w trakcie małej domowej stypy teściowa, osoba o gołębim sercu, którą podziwiałam za jej cierpliwość i takt, położyła przed Jurkiem małe pudełeczko. A do mnie uśmiechnęła się nieśmiało.
– Beatko, mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, ale… Zenek prosił przed śmiercią, abym przekazała to Jureczkowi – stuknęła palcem w puzderko.
Z ciekawością zerknęłam do środka, gdy Jurek je otworzył. Na atłasowej poduszeczce leżała szeroka, złota obrączka.
Nie wiem dlaczego, ale nagle ogarnęły mnie złe przeczucia. Odpędziłam je od siebie. A Jurek długo i w milczeniu wpatrywał się w obrączkę po zmarłym ojcu.
Ja uznałam, że to po prostu prezent, pamiątka – nic więcej. Niemniej w głębi duszy wyraziłam życzenie, żeby Jerzy nigdy nie wpadł na pomysł, aby ją nosić. Ale nie powiedziałam tego głośno, żeby nie wyjść na zapiekłą jędzę, która nawet po śmierci teścia wciąż traktuje go jak wroga.
I to był błąd. Jerzy kilka razy przymierzył obrączkę po ojcu, aż wreszcie uznał, że jego własna jest za ciasna. Zbagatelizowałam sprawę i nie zaprotestowałam ani słowem, kiedy po prostu zdjął swoją ślubną obrączkę, a na jej miejsce założył tę ojcowską.
Któregoś dnia Jerzy wrócił do domu bardzo późno. Zdarzało mu się to czasami, zwłaszcza gdy jakaś ważna narada przeciągnęła się ponad miarę i ponad zwykłe godziny pracy. Ale tym razem powód był inny. Od kilkunastu tygodni skarżył się, że coraz gorzej widzi. A to nie mógł przeczytać programu telewizyjnego, bo za małe literki, a to w sklepie odsuwał od oczu etykiety, żeby poznać skład produktu, a to wieczorami nie mógł pracować przy komputerze, bo wzrok mu się męczył. Trochę się z niego podśmiewałam, że po prostu starość mu w oczy zagląda, a do czytania ma za krótkie ręce, co zbywał wzruszeniem ramion, patrząc spode łba.
Ale tego dnia z wielką dumą wkroczył do mieszkania, nie zdejmując kurtki. Stanął na środku dużego pokoju i zapytał:
– No i jak?
A mnie zmroziło…
Na jego nosie tkwiły okulary w lekko pozłacanej oprawce obejmującej tylko górę szkieł. Niby nic wielkiego, okulary jak okulary, dobrze, że wybrał się do okulisty, jednak kiedy uniósł prawą rękę i tak charakterystycznym, tak dobrze mi znanym i znienawidzonym gestem pomasował nasadę nosa, tam gdzie okulary lekko go uciskały, mimowolnie krzyknęłam:
– Przestań!
– O co ci chodzi? – zdziwił się, natychmiast opuszczając dłoń.
– Nic, nic… Przepraszam, tak jakoś… no, zaskoczyłeś mnie po prostu.
– Ale pozytywnie, mam nadzieję? – uśmiechnął się krzywo i posłał mi zimne spojrzenie; zupełnie jak jego ojciec.
– Na pewno jesteś głodny – szybko zmieniłam temat. – Podam kolację.
Każdego dnia coraz bardziej go przypominał
Kilka dni później, zaraz po porannym prysznicu, Jerzy wszedł do kuchni, gdzie szykowałam śniadanie. Objął mnie w pasie od tyłu, przytulił, jeszcze lekko pachnący szamponem, i powoli odwrócił do siebie.
Znów przeszedł mnie dreszcz – mokre włosy zaczesał ku górze, co uwidoczniło i uwydatniło niewielkie zakola.
Boże, przez chwilę miałam wrażenie, że to nie on, nie mój Jurek, lecz jego ojciec trzyma mnie w ramionach! Zagryzłam wargi, żeby nie krzyczeć, żeby nie wyrwać się, odtrącając go z całych sił. Niczego nie zauważył. A przecież dotąd był wrażliwy na moje humory. Nie zawsze im ulegał, ale dostrzegał zawsze. Teraz zaś oślepł lub stały mu się obojętne. Jakby ktoś go podmienił.
Po śniadaniu mąż ubrał się, znowu zaczesał włosy do góry, pożegnał mnie zdawkowym „do widzenia” i poszedł do pracy. A ja miałam coraz gorsze przeczucia.
Jurek w niczym nie przypominał swojego ojca; gdyby istniał choć jeden rys wspólny między nimi, na pewno bym go nie kochała tak bardzo. Ale teraz zaczynał się jakby do niego upodabniać.
Czy to była kwestia wieku, czy może…?
Próbowałam odegnać od siebie tę myśl, lecz wracała, uparta i natrętna. I to już nie było przeczucie, tylko połączenie kilku faktów. Kiedy się to wszystko zaczęło? Kilka dni, kilka tygodni po tym, jak zaczął nosić na palcu obrączkę po ojcu. Najpierw okulary, potem te gesty, fryzura… To nie mógł być przypadek! Działo się coś złego, czułam to instynktownie, i miałam poparcie w swoich obserwacjach.
Poczułam ciarki biegnące po krzyżu całą chmarą. Zasadniczo nie wierzę w duchy ani inne tego typu czary-mary, ale moja wiara, czy raczej niewiara w zjawiska nadprzyrodzone została bardzo mocno nadwątlona. Właściwie całkiem legła w gruzach. Zaczęłam podejrzewać, że teść nienawidził mnie tak bardzo, iż nawet po śmierci postanowił nadal zatruwać mi życie. I kompletnie nie wiedziałam, co z tym fantem zrobić. Komu się zwierzyć, do kogo zwrócić, by nie wzięto mnie za wariatkę, histeryczkę?
Tego dnia wszystko leciało mi z rąk.
Pracuję w domu, dużo czasu spędzam przy komputerze, lecz zupełnie nie mogłam się skupić na najnowszym zadaniu, czyli projekcie kuchni dla klienta. Zamiast tego odpaliłam internet i zaczęłam szukać. Po dwóch godzinach nabrałam pewności; wiem, że to brzmi jak z kiepskiego horroru, ale wyszło mi, że prawdopodobnie mojego męża opętał duch jego zmarłego ojca. Duch, który uznał, że ma ze mną jeszcze jakieś niezałatwione sprawy, i postanowił je na swój sposób kontynuować. Medium była oczywiście obrączka, przedmiot nacechowany bardzo silną osobistą aurą zmarłego.
Gdy już wiedziałam, na czym stoję – bez względu na to, jakby się ten grunt wydawał absurdalny – odzyskałam spokój. Ale taki pełen determinacji spokój.
O nie, nie pozwolę jakiemuś choremu z nienawiści duchowi zniszczyć mojego małżeństwa!
Powoli w mojej głowie krystalizował się plan. Poczyniłam nawet stosowne przygotowania polegające między innymi na… zatkaniu zlewu w kuchni. I czekałam na powrót opętanego męża.
Tuż przed kolacją, stojąc w kuchni, syknęłam, a potem na głos puściłam niecenzuralną wiązankę. Po chwili Jerzy był już przy mnie.
– Zapchało się, dziadostwo– powiedziałam bezradnie, wskazując na odpływ zlewozmywaka.
Mój mąż przez chwilę gapił się to na mnie, to na obiekt, aż wreszcie zaczął kręcić obrączką na palcu.
– Wiesz… – wycedził, przeciągając samogłoskę „e”, jak miał w zwyczaju teść, i spojrzał na mnie lodowato. – Czy ty musisz się tak wyrażać? Myślałem, że naprawdę coś poważnego się stało. Ale skoro dla ciebie problemem jest tak błaha sprawa, to…
– Nie gadaj tyle, tylko ściągnij tę obrączkę – stwierdziłam. – Skoro nią kręcisz, widać jest ciut za luźna, i jeszcze ci spadnie. A potem bierz się do przetykania.
– Ja?
– A kto? Ja? Jesteś facetem czy nie?
Najwyraźniej Jurek czuł to samo co ja…
Westchnął ciężko i powoli, z wyraźną niechęcią, zdjął obrączkę. Położył ją na ociekaczu, blisko, tak aby była w zasięgu ręki, zakasał rękawy i bez słowa sięgnął po „usta Mariana”, czyli gumowe urządzenie do przepychania zatkanych zlewozmywaków. Poszło mu świetnie, bo już po trzecim, czwartym „pompnięciu” nagle zrobił się wir i litry brudnej cieczy spłynęły do kanalizacji. A wraz z nimi popłynęła także ta nieszczęsna obrączka, którą „przypadkiem” zsunęłam w ślad za żyburą.
– Ups, Jurek, aleś ty nieuważny! Twoja tatowa obrączka popłynęła do morza.
W przypływie nagłej paniki czy wściekłości zaczął się miotać, rzucać, już chciał odkręcać kolanko, kiedy nagle… Stanął jak wryty i przez długą, bardzo długą chwilę patrzył gdzieś w dal. A potem spojrzał na mnie wzrokiem zupełnie przytomnym i po dawnemu ciepłym i serdecznym.
– Wiesz co? Nie będziemy jej szukać. Jakoś tak… jakoś tak mnie uwierała czy coś.
Odetchnęłam z ulgą. Mój Jurek wrócił.
Czytaj także:
„Teść traktuje mnie jak śmiecia, bo nie mam rodziców. Gardzi mną, a mąż i synek tańczą jak stary dziad im zagra”
„Teść ubrał moich synów jak emerytów. Powiedział, że nie będą chodzić w tych szmatach, które im z żoną kupujemy”
„Teść na każdym kroku wbijał szpile mojemu synkowi. Pewnie wciąż obrzucałby go mięsem, gdybym nie odkryła jego tajemnicy”