Niedziela to jedyny dzień, kiedy mamy z Adamem trochę luzu. Nawet w sobotę zdarza nam się pracować – jeśli nie w biurze, to w domu, nadrabiając zaległy raport lub przygotowując prezentację na poniedziałek.
– Wyspałaś się, córeczko? – bardziej ziewnęłam, niż zapytałam moją sześcioletnią Alicję, kiedy rano stanęła w drzwiach naszej sypialni.
– Nie.
– Oj, dlaczego? – zainteresował się Adam. – Złe sny?
– Nie – powtórzyła.
Oboje z mężem spojrzeliśmy na nią zaciekawieni
Może chora? Do tej pory Ala sypiała zawsze kamiennym snem. Czoło córki było jednak chłodne.
– Te krzyki dzieci za oknem mi przeszkadzały.
– W nocy wydzierały się jakieś maluchy? – Adam z niedowierzaniem podrapał się w głowę.
Owszem, okna naszego mieszkania wychodziły na plac zabaw. Ale w nocy zdecydowanie było tam pusto. A poza tym była połowa stycznia, siąpiła lodowata mżawka, no i my mieszkaliśmy na siódmym piętrze… Nie drążyliśmy jednak tematu. Pewnie się coś dziewczynce przyśniło. Na śniadanie zrobiłam jej ulubione parówki z kakao i smutna buzia szybko się rozpromieniła. Adam włączył telewizor. Nie cierpiałam tego jego nawyku! Nawet w dni powszednie, śpiesząc się do pracy, uruchamiał odbiornik, bombardując nas ponurymi wieściami ze świata. Nie inaczej było i tamtego dnia. Wojna w Syrii, napięcie między Rosją a Turcją, meandry krajowej polityki, zboczeniec grasujący pod szkołami, wypadek na autostradzie, zabójstwa, gwałty…
– Błagam, wyłącz to! – jęknęłam.
– Dobry news, to news z trupem. A jeszcze lepszy, z dwoma trupami – błysnął dowcipem mąż, który na co dzień miał do czynienia z dziennikarzami, bo pracuje w domu mediowym.
Ale posłusznie wyłączył odbiornik. Dalsza część poranka, a nawet całego dnia, upłynęła spokojnie. Tylko jeden drobny epizod zmącił na chwilę nasze rodzinne szczęście:
– A wiesz, mamo, że te dzieci z podwórka znają moje imię? – odezwała się podczas obiadu Ala. – Wołały mnie, żebym do nich wyszła.
Spojrzeliśmy na siebie z Adamem znacząco. Stanowczo nasza córka powinna oglądać mniej kreskówek! Nie pamiętam już dokładnie, kiedy powrócił temat dzieci z podwórka. Nie przywiązywałam wówczas do tego wagi. Ba! Nawet się ucieszyłam, że Alicja, która poszła we wrześniu do pierwszej klasy, nareszcie nawiązuje jakieś przyjaźnie. Bo do tej pory była raczej typem samotnika.
– Ola jest ode mnie o rok starsza, ale i tak chce się ze mną bawić – powiedziała z dumą moja latorośl. – Ma długie włosy, a do tego jest mądra. Umie dodawać i wie nawet, ile to jest 3 razy 4!
– To wspaniale, że jesteście przyjaciółkami!
– Tak, przyjaciółkami! – Ala aż pokraśniała z zadowolenia. – I wiesz co? Oleńka powiedziała, że już niedługo zamieszkamy razem.
– Tylko we dwie? – uśmiechnęłam się pobłażliwie, bo przecież sama pamiętałam, jakie marzenia snułam, gdy byłam w wieku mojego dziecka.
– Nie tylko! – zapaliła się. – Zamieszkają z nami jeszcze inne dzieci! Filip, Marzenka, Bonio i Natalka.
Śmiałam się już na całego
Wyglądało na to, że Alicja prowadziła w szkole bardzo intensywne życie towarzyskie!
Minął styczeń, zbliżała się połowa lutego. Alicja chodziła do szkoły na naszym osiedlu, tuż obok naszego bloku. Odbieraliśmy ją jednak dopiero o 17. kiedy ja albo mąż mogliśmy się wyrwać z pracy. Biedna mała, choć kończyła lekcje koło 13., dalszą część dnia musiała nudzić się w świetlicy, gdzie kłębił się tłum starszych dzieci, nad którymi nie była w stanie zapanować dyżurna nauczycielka. Córeczka była jednak zbyt mała, żeby wracać sama do domu. Na szczęście, miała tam Olę i inne dzieci.
– Mamo, a może Bonio mógłby odprowadzać mnie do domu? – spytała pewnego razu. – On jest duży, ma 12 lat. Często odprowadza Olę, Filipa, Marzenkę i Natalkę. Ja też chciałabym z nimi wychodzić. –
Pani nauczycielka na to pozwala? – zdziwiłam się. – Wiesz, 12 lat to jednak jeszcze nie pełnoletność.
Alicja nie odpowiedziała na to pytanie. Zamiast tego powiedziała coś zagadkowego:
– Bo wiesz… – spojrzała na mnie badawczo, jakby zastanawiała się, czy może powierzyć mi jakiś sekret – …chcemy być razem, kiedy on po mnie przyjdzie.
– Jaki „on”? – zaniepokoiłam się.
– No on, ten pan. Żebym w końcu mogła zamieszkać razem z innymi dziećmi.
– Jaki pan? – dociekałam. – Czy to któryś z tatusiów tych dzieci?
– Nie, skąd.
– Jakiś wujek? A może nauczyciel?
Alicja przecząco pokręciła głową, a ja poczułam narastający niepokój. Dociekałam więc dalej:
– A dlaczego powiedziałaś, że ten „pan” po ciebie przyjdzie?
– Mówiłam przecież – usta córci zaczęły wyginać się w podkówkę – żebym mogła zamieszkać razem z innymi dziećmi. Nic z tego nie rozumiałam.
„Czy tajemniczy „on” jest facetem, który wraz z Boniem odbiera dzieciaki? Może to jakiś rodzaj pomocy domowej? Kierowca? Ochroniarz wynajęty przez któregoś z majętniejszych rodziców?”.
Postanowiłam wybadać sprawę
Pogadać z wychowawczynią, wydębić od niej numery telefonów do rodziców przyjaciół Alicji, poznać się z nimi i ustalić jakąś strategię działania. Rzeczywiście, byłoby fajnie, gdyby godny zaufania dorosły odprowadzał mi dziecko do domu. Alicja mogłaby posiedzieć u nas z Olą i pozostałymi członkami swojej paczki, dopóki ja albo Adam nie wrócimy z pracy.
W ciągu następnych dni nie zrobiłam jednak nic w tej sprawie, bo w pracy zwaliła się na mnie masa problemów. Zasuwałam jak robot, a terminy i tak strasznie goniły. Bonio i tajemniczy „on” wyparowali mi więc z głowy. Aż do pewnego dnia na początku marca, kiedy zadzwonił Adam. To był akurat jego dyżur w odbieraniu małej.
– Nie uwierzysz – powiedział. – Alicja wróciła dziś sama do domu. Twierdzi, że odprowadził ją niejaki Bonio i jeszcze kilkoro młodszych dzieciaków. Nie miała klucza do mieszkania, zastałem ją więc u sąsiadów.
– A pozostałe dzieciaki? – spytałam. – Poznałeś je?
– Nie. Odstawiły ją tylko do naszego bloku, a potem się ulotniły.
Uznałam, że zdecydowanie muszę w końcu poznać rodziców przyjaciół mojej Alicji. Była jednak środa, a ja na poniedziałek musiałam uwinąć się z nawałem roboty. Pomyślałam więc, że nic złego się nie stanie, jeśli sprawa zaczeka jeszcze dwa robocze dni. Na razie daliśmy Ali klucze. Aż do końca tygodnia Bonio odstawiał ją prosto do domu. Mogliśmy z mężem nieco odetchnąć. Ani dla niego, ani dla mnie wychodzenie z pracy przed 17. nie było komfortowe.
– Jutro on po mnie przyjdzie – w niedzielę rzuciła mimochodem córeczka. – Fajnie, że zamieszkam z Olą, Boniem i resztą. Ale trochę jednak będę za wami tęskniła…
Poczułam, jak po plecach przechodzi mi lodowaty dreszcz. Zbyt długo zwlekałam z wyjaśnieniem tej tajemniczej sprawy.
– Powiesz mi, kim jest ten „on”? – spytałam, biorąc Alicję na kolana.
Mocno się do mnie przytuliła
Zupełnie, jakbyśmy naprawdę miały się wkrótce rozstać.
– Nie wiem – szepnęła. – Oni nie chcą mi powiedzieć. Ola uprzedziła tylko, że to nie będzie przyjemne, ale potem, jak zostaniemy tylko ze sobą, wszystko mi wynagrodzą.
Słuchałam tego z mieszaniną niepokoju i niedowierzania. Historia zamieszkania z innymi dziećmi i tajemniczego „Onego”, który ma do tego doprowadzić, wydała mi się tak niedorzeczna, że najchętniej od razu zaklasyfikowałabym ją do kategorii „wybujała wyobraźnia 6-latki”. Smutek córki był jednak tak rzeczywisty, że postanowiłam w końcu coś zrobić.
– Powiedz mi, córuś, jak nazywają się twoi przyjaciele? Pamiętasz nazwiska Oli, Filipa, Boniego, Marzenki i Natki?
Skinęła głową. A potem mi podyktowała. Skrupulatnie wynotowałam je na kartce, postanawiając solennie, że jutro zadzwonię do szkoły i dowiem się czegoś więcej o tych dzieciach. A póki co…
– Kochanie, obiecaj mi coś – zwróciłam się do córki. – Że zaczekasz jutro w świetlicy aż do mojego przyjścia. Spojrzała na mnie z takim smutkiem, że aż ścisnęło mi się serce.
– Spróbuję… – wybąkała bez przekonania i uciekła do swojego pokoju.
Chciałam za nią pójść, ale akurat odezwała się moja komórka. „Szef” – widniało na wyświetlaczu. Musiałam odebrać. nazajutrz, w poniedziałek, miałam w pracy piekło. Zamykaliśmy ważny projekt, wszyscy chodzili podminowani. Kiedy więc zadzwonił telefon, w pierwszym odruchu nie chciałam odbierać. Na wyświetlaczu widniało jednak: „Wychowawczyni Ali”.
– Niepokoję się o pani córkę – bez ogródek wypaliła nauczycielka. – Właśnie dotarła do mnie wiadomość, że od środy ucieka ze świetlicy. Coś pani na ten temat wiadomo?
– Tak – odparłam. – Podobno odbiera ją ze szkoły niejaki Bonio, 12-latek.
– Proszę pani, nieletnim nie wolno odbierać innych dzieci. A zresztą, pani dziecko jest typem samotnika. Nie ma w szkole żadnych koleżanek ani kolegów, trzyma się na uboczu.
– Niemożliwe! – jęknęłam. – Przecież mówiła, że…
– Kim jest ten Bonio? – przerwała mi. – Do której klasy chodzi?
Podałam jego nazwisko. Nauczycielka sprawdzała dłuższą chwilę na liście uczniów szkoły, aż wreszcie oświadczyła.
– Taki uczeń nie figuruje u nas. Ma pani kontakt do jego rodziców?
Zrobiło mi się wstyd. Nie miałam. Zapewniłam więc solennie, że tego dnia osobiście odbiorę Alę, a wcześniej wyjaśnię, kim jest jej starszy kolega. Czując narastający niepokój, wpisałam imię i nazwisko Bonia do internetowej wyszukiwarki. Nie liczyłam, że go (a raczej jego rodziców) w ten sposób znajdę, narastał jednak we mnie lęk i musiałam coś zrobić. Cokolwiek.
Zdziwiłam się, kiedy pojawiły się wyniki
Bartek Zagłocki lat 12, przezywany Boniem, uczeń jednej z podstawówek w naszym mieście, był… martwy. Jego okaleczone zwłoki znaleziono pół roku temu w parku. Policja podejrzewała, że chłopiec padł ofiarą nieuchwytnego pedofila mordercy grasującego w całej Polsce. Zamarłam nad klawiaturą. Omal nie zemdlałam. Zdrewniałymi z przerażenia palcami wpisałam personalia Oli.
Znów od razu wyświetliły się wyniki. Siedmiolatka została uprowadzona rok temu w Szczecinie. Zmasakrowane zwłoki znaleziono na plaży. Podobnie Marzenka, Filip i Natalka. Wszyscy przyjaciele mojej córeczki zostali brutalnie zamordowani. Ignorując rozpaczliwe próby szefa, który chciał mnie zatrzymać, wybiegłam z pracy i wskoczyłam do samochodu. Dochodziła akurat 13. Godzina zakończenia lekcji.
Pędziłam przez miasto jak oszalała. W pobliże szkoły dotarłam w kilka minut. Na ostatnim skrzyżowaniu, z którego widać już było bramę, zatrzymały mnie światła. I wtedy dostrzegłam wychodzącego z niej mężczyznę, który prowadził za rączkę… Alicję! Otworzyłam okno i zaczęłam do niej krzyczeć, ale mnie nie usłyszała.
Pozwoliła się zaprowadzić do stojącego opodal auta i wsiadła na tylne siedzenie. Facet zamknął jej drzwi kluczykiem, a potem obszedł wóz i wsiadł za kierownicę.
„Zaraz odjedzie!” – byłam przerażona.
Nie mogłam już dłużej czekać. Mimo że wciąż paliło się czerwone, wcisnęłam gaz i ruszyłam prosto na niego. Rozległy się klaksony, pisk hamulców, ale ja nie zwolniłam. Sekundę później mój samochód uderzył prosto w drzwi kierowcy tamtego auta. Nie zwracając uwagi na porywacza, który leżał na kierownicy zakrwawiony, skoczyłam do córki.
Sama nie wiem, jakim cudem wybiłam boczną szybę i wyciągnęłam ją z wnętrza. Na szczęście nic jej się nie stało. Mocno się do mnie przytuliła.
– Mamo – szepnęła. – Dobrze, że jesteś. Ola i reszta dzieci są super, ale ja tak strasznie się bałam. No i jednak wolę zostać z wami.
Przytuliłam ją jeszcze mocniej. Wokół nas gęstniał tłum gapiów, w dali słychać było sygnał radiowozu.
– Zostaniesz – szepnęłam do małego uszka. – Przysięgam, że już nigdy cię nie opuszczę.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”