Nie lubię oceniać ludzi i naprawdę nie moją rolą jest rozsądzanie, czy ktoś postąpił kiedyś właściwie, czy nie. Ale kiedy do twoich drzwi puka pięciolatek w brudnej koszulinie i pyta, czy masz trochę chleba, bo mama znów nie kupiła i wszyscy są głodni, to jednak zaczynasz się zastanawiać, co się dzieje za tamtymi drzwiami. Hałasy to jedno. Wiadomo, że dzieci potrafią być głośne, ale kiedy maluch z góry płacze niezmiennym tonem od trzech godzin, idziesz i pytasz, czy możesz jakoś pomóc.
Drzwi otworzyła mi nastolatka w widocznej ciąży.
– Wiem, wiem, przepraszam… On tak będzie wył, dopóki mama nie wróci, zawsze tak wyje… – rozłożyła ręce.
– A mama jest w pracy? Nie przywykł jeszcze? – spytałam.
– Nie wiem, gdzie poszła. Pewnie wróci jutro. Postaram się go trochę uciszyć. Do widzenia – ucięła rozmowę i zamknęła mi drzwi przed nosem.
Płacz trochę ucichł, ale mój niepokój ani trochę. Zresztą nie tylko ja zwracałam uwagę na sytuację tej rodziny. W windzie sąsiadka z mojego piętra spytała, czy do mnie też pukają dzieciaki z prośbą o jedzenie.
– Te z góry? – upewniłam się. – Parę razy się zdarzyło…
– Do mnie pukają tak co trzeci dzień. I proszą o jedzenie albo o kilka złotych, bo nie mają za co kupić jedzenia. A ta najstarsza jest w ciąży – sąsiadka zniżyła głos do szeptu.
– A to smarkula przecież. Któreś z tych małych mówiło, że ma piętnaście lat. Uwierzy pani? Zresztą mamusia też po trzydziestce jej nie urodziła…
Nie dawało mi to spokoju
Kobieta nie ogarniała rzeczywistości, skoro jej dzieciaki udawały się po prośbie do sąsiadów. Z drugiej strony nie było libacji, nie dochodziło do awantur, dzieci nie wyglądały na bite czy maltretowane. Tylko… bywały głodne. I jedno zaszło w ciążę, choć było niepełnoletnie. Jak pomóc takiej rodzinie?
Matkę widziałam ledwie dwa razy, kiedy wychodziła z bloku. Powiedziałyśmy sobie „dzień dobry” i każda poszła w swoją stronę. I co, miałam za nią iść, by z głupia frant zapytać, czy mogę coś dla niej zrobić? Odpowie, że nie albo że to nie moja sprawa, i temat się skończy. Kiedy więc następnym razem zapukał do mnie jej syn, zaprosiłam go na ciastko. Zawahał się w progu.
– Obiecałem, że zaraz wrócę z chlebem… – mruknął, ale widziałam, że ma ochotę na słodycze.
– Tylko na chwilę. Ty zjesz ciastko, ja poszukam chleba.
Wmanewrowałam dzieciaka, ale cel uświęca środki. Dałam mu ciastko czekoladowe i sok, a przygotowując kanapki, wypytywałam delikatnie, co się dzieje u nich w domu.
– Mama czasem znika. Mówi, że idzie do pracy albo do ojców.
– Do ojców? – zdziwiłam się.
– No, do któregoś z naszych ojców. Albo do taty Lidki, albo mojego, albo Zosi…
– To ilu jest tych ojców do odwiedzenia?
– Czterech – rezolutnie odpowiedziało dziecko lat pięć. – Znaczy… pięciu, ale jeden siedzi.
– Słucham?
– Mama mówi, że go posadziła. Nie wiem, co to znaczy.
– Aha… A ty nie chodzisz do przedszkola?
– Mama mówi, że skoro Lidka jest w ciąży i nie chodzi do szkoły, to może się nami zająć, że po co wydawać kasę na przedszkole. Pycha to ciastko. Mogę dostać dla reszty?
– Jasne…
Zapakowałam mu stos kanapek i całe opakowanie ciastek, po czym odprowadziłam na górę, żeby pomóc mu to nieść. Znowu otworzyła mi ciężarna nastolatka. Już wiedziałam, że ma na imię Lidka.
– Słuchaj… – zaczęłam, gdy jej brat wszedł do domu.
Po chwili z głębi dobiegły mnie okrzyki radości, zapewne na widok jedzenia.
– Potrzebujecie czegoś?
– Nie, dziękuję – dziewczyna znów chciała mi zamknąć drzwi przed nosem, ale położyłam na nich dłoń.
– Pawełek powinien chodzić do przedszkola, a nie żebrać o jedzenie wśród sąsiadów. A ty powinnaś być w szkole. Może jednak mogłabym jakoś pomóc. Pytam poważnie.
– A pani z opieki społecznej czy co? Więcej nie będziemy się narzucać. Do widzenia – wypchnęła mnie.
– Chodzi mi o was! Rozumiesz? – zawołałam.
Nie otworzyła. Nie chciała mojej pomocy, nie życzyła sobie jej, ale nie mogłam tego tak zostawić. Przecież tym domu były dzieci, które potrzebowały pomocy.
Tylko co ja mogłam?
Zorganizować zbiórkę pieniędzy w internecie? Pójść do dzielnicowego, żeby donieść, co się dzieje u sąsiadki? Albo rzeczywiście powiadomić opiekę społeczną i przekazać im pałeczkę? Nie chciałam wyrządzić im większej krzywdy… Te dzieciaki nie powinny żebrać, nie powinny być chowane samopas, ale mimo wszystko to była jedyna rodzina, jaką miały. Może wystarczyłoby zorganizować sąsiadce pracę, zapisać dzieci do przedszkola, zadbać o małoletnią ciężarną i jakoś by się ułożyło?
Myślałam nad tym kilka tygodni, aż w końcu zdarzyło się coś, co popchnęło mnie do działania. Za długo czekałam i mogło się to źle skończyć. Zwykle widywałam na pokazowych spacerach piątkę, ale od kilku dni była tylko czwórka.
Pawełek zniknął. Miałam do niego słabość, bo to on przychodził do mnie po chlebek i ciastka, więc zwracałam na niego większą uwagę. Nie wiedziałam go już dobry tydzień, choć pozostała trójka szalała na placu zabaw pod okiem najstarszej siostry. Wyszłam z domu, by zapytać, czy mały nie jest chory.
– Boże, co się pani tak uparła, żeby nas męczyć? – dziewczyna przewróciła oczami.
– Widać taka ze mnie męczydusza. Poza tym polubiłam twojego brata. Jeśli jest chory, może czegoś potrzebuje?
Lidka poczerwieniała ze złości
– Pawła nie ma i nie będzie! Niech się pani wreszcie od nas odwali! – krzyknęła mi prosto w twarz i przeniosła się na inną ławkę, wyraźnie kończąc rozmowę.
Mnie zaś odpłynęła cała krew z twarzy. Nie ma i nie będzie…? Jej słowa brzmiały tak… ostatecznie.
– Jak to Pawła nie ma? Co to znaczy?
Dziewczyna zwołała swoje rodzeństwo i zagoniła jak stadko piskląt do domu. A ja zostałam na dworze, trawiąc informację. Czyli co? Rozpłynął się w powietrzu? Znalazł magiczną szafę i przelazł do Narnii? Tego było dla mnie za wiele. Już nie miałam cienia wątpliwości, że muszę działać. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer alarmowy.
– Chciałabym zgłosić zaginięcie dziecka.
Policja przyjechała błyskawicznie. Wypytali mnie o powód zgłoszenia, a potem poszli na górę. Wkrótce wyprowadzili całą czwórkę, wsadzili do dwóch radiowozów i odjechali. Policjant, który wcześniej ze mną rozmawiał, wrócił i powiadomił mnie, czego się dowiedział:
– Dzieci były pod opieką starszej siostry, a ponieważ są niepełnoletnie, zostaną w pieczy zastępczej, póki nie znajdzie się ich matka i nie wyjaśnimy sytuacji. Będziemy poszukiwać chłopca, dziewczyna nie chciała nic mówić.
– Boże… – łzy napłynęły mi do oczu na myśl, co mogło mu się przytrafić. Jedna rzecz gorsza od drugiej.
– Spokojnie, postaramy się wyjaśnić sprawę jak najszybciej.
W nocy policja zatrzymała pijaną sąsiadkę
Dobijała się do moich drzwi, wściekła, że przeze mnie zabrano jej dzieci. Zadzwoniłam kolejny raz na numer alarmowy. Sprawa skończyła się dobrze, bo Pawełek odnalazł się cały i zdrowy, choć zaniedbany. Matka oddała go pod opiekę ojca, uznawszy, że niech teraz on zajmuje się swoim bachorem.
A ponieważ ojciec też był kiepskim rodzicem, Paweł trafił do rodziny zastępczej, podobnie jak reszta jego rodzeństwa. Sąsiadka szybko się wyprowadziła. Cieszyłam się z tego, bo szczerze powiedziawszy, bałam się spotykać ją na korytarzu czy w windzie.
Czy żałuję, że doniosłam? Ani trochę. Jeśli czegoś żałuję, to tego, że tak długo zwlekałam. Gdyby Pawłowi coś się stało, nigdy bym sobie nie wybaczyła. A tak, może uratowałam te dzieciaki przed schematem, w jaki już zaczęła wpadać najstarsza Lidka. Myślę o nich często. Zastanawiam się, co u nich, i mam nadzieję, że wreszcie cieszą się dzieciństwem, jakie należy się każdemu dziecku.
Czytaj także:
„Myślałam, że szef darzy mojego narzeczonego tylko sympatią, ale prawda okazała się brutalna. Musiał mi słono zapłacić”
„Miałam życie jak w Madrycie. Czar prysł gdy się okazało, że mój mąż to powiatowy Casanova, który brał, co chciał”
„Obracałem starsze panie jak zawodowiec. Aż przyszli smutni panowie, którzy chcieli zarobić na moim interesie”