Ten fircyk w garniturze nie miał chyba nawet trzydziestu lat. Szczeniak był ponad dwa razy ode mnie młodszy! A mimo to miał niezły tupet zwracać się do mnie na ty! Coś bredził o konieczności odmłodzenia firmowych kadr, a także o tym, że „starzy pracownicy” nie nadążają już za najnowszymi cyfrowymi technologiami i najlepiej, gdyby udali się wreszcie na zasłużony, emerytalny odpoczynek. Bezczelny!
Zmiany w firmie
– Przepraszam bardzo – wycedziłem przez zaciśnięte wargi. – A jakie szanowny pan kolega ma wykształcenie?
Dzieciak napuszył się, że omal mu gajerek nie pękł. Aż się uśmiałem w duchu.
– Mam tytuł licencjata prywatnej uczelni handlu i marketingu! – oznajmił.
– A ja jestem od ponad czterdziestu lat inżynierem Politechniki Warszawskiej! – wypaliłem. – Więc jakim prawem z takim wykształceniem oceniasz, młokosie, moje kompetencje zawodowe?!
– No właśnie – parsknął. – Dyplom pamiętający czasy Gierka. Sporo się od tamtego czasu zmieniło w branży elektronicznej. – Lepiej to podpisz dziadku, bo inaczej znajdziemy powód, żeby wywalić cię dyscyplinarnie – zarechotał. – A potem spadaj na emeryturkę!
Wyrzucił mnie jak śmiecia
Strata pracy w tej firmie bardzo mnie zabolała. W końcu spędziłem w niej dwadzieścia lat! Od samego początku, kiedy nieżyjący już prezes zatrudniał tylko parę osób i wszystko trzeba było tworzyć od podstaw. Kochałem ją jak własne dziecko!
Firma zajmowała się instalowaniem oprzyrządowania reklamowanego jako „inteligentny dom”. Klient musiał tylko nauczyć się obsługiwać aplikację w swoim smartfonie, żeby zdalnie – poprzez internet – sterować oświetleniem, klimatyzacją, otwieraniem bramy i drzwi, włączaniem alarmu czy monitoringu oraz wieloma innymi funkcjami w swoim domu.
Mógł na odległość, na przykład z biura, uruchomić podlewanie trawnika lub sprawdzić, czy dzieci już śpią i kazać przyciemnić im światło oraz zgasić telewizor. Sterujące tym skomplikowane systemy informatyczne miałem w małym palcu! Jak ten nowy prezes zarząd spółki, mógł mnie wyrzucić tylko dlatego, że jestem po 60-tce?! Tak mnie to przygnębiło, że zamiast jechać prosto do domu, postanowiłem wstąpić na drinka do jednego z barów przy Nowym Świecie.
Musiałem odreagować
Normalnie nie piję. Ale w dniu, kiedy po raz pierwszy w życiu wyrzucono mnie z roboty, postanowiłem zrobić wyjątek.
Zamówiłem u barmana bourbona z lodem. Umoczyłem usta. Aż mnie zapiekło na języku. Dobre i paskudne zarazem.
– Dla mnie to samo, co pije ten pan! – usłyszałem za sobą tubalny głos.
Obejrzałem się i… szybko odwróciłem. Na sąsiednim barowym stołku właśnie sadowił się potężnej postury wytatuowany facet. Dziwny, jakby wyszedł z pierdla.
– Co słychać, panie M.? – zagaił.
– My się znamy? – zdziwiłem się.
– Nie. To ja znam pana – odparł z szerokim uśmiechem.
– Niby skąd? – mój niepokój narastał, na wszelki wypadek złapałem się za portfel.
– Spokojnie – wielkolud poklepał mnie po ramieniu. – Powiedzmy, że mam pewne znajomości w dziale kadr pańskiej firmy.
Od razu pomyślałem o naszej nowej kadrowej noszącej imię Dżesika.
Tleniona blondynka z dekoltem do pasa. Tak, pasowałaby do tego olbrzyma… A on mówił dalej, jakbyśmy się znali od lat.
– Porządny z pana człowiek. Świetny pracownik, wybitny znawca systemów alarmowych. Nawet wielkie firmy ubezpieczeniowe to doceniają, zatrudniając pana co jakiś czas jako biegłego!
– To już nieaktualne – uciąłem, opróżniając jednym haustem kieliszek. – Właśnie mnie zwolniono.
Dostałem propozycję
Mężczyzna o posturze kulturysty i spojrzeniu bandyty, ze zrozumieniem pokiwał głową. A potem krzyknął na barmana, żeby nalał nam jeszcze raz to samo, po czym rzekł z filozoficzną zadumą:
– Czasem coś, co się kończy, otwiera nam drzwi do czegoś nowego, lepszego.
– Co pan konkretnie ma na myśli?
Zmierzył mnie długim spojrzeniem, zastanowił się, po czym wypalił:
– Mam na myśli włamania.
Nigdy nie złamałem prawa – nawet przepisu dotyczącego parkowania. Zawsze byłem uczciwym człowiekiem i pracownikiem. W pierwszej chwili kazałem więc temu wytatuowanemu iść do diabła. Nie zdenerwował się, nie wkurzył. Skinął tylko na barmana po kartkę i papier, na którym zapisał numer telefonu.
– Nic nie jesteś im winien – powiedział.
– Harowałeś jak wół, a oni kopnęli cię w dupę. Masz! – podał mi kartkę. – Jak zmienisz zdanie, zadzwoń i pytaj o Bubę.
Po czym rzucił na blat dwa stuzłotowe banknoty i wyszedł.
Nie wyrzuciłem tej kartki, coś mnie powstrzymało. Może już wtedy zaczynałem się łamać? W końcu od chwili rozmowy z tym niedokształconym chłystkiem, który mnie zwolnił, dusiłem w sobie wściekłość. Myślałem, że mi przejdzie. Ale nie.
Trochę się bałem
Nazajutrz, do poczucia złości i rozżalenia doszły jeszcze czarne myśli związane z niespłaconą hipoteką dzieci. A przecież chciałem im pomagać.
– Wiedziałem, że się odezwiesz! – w telefonie zadudnił baryton Buby, kiedy do niego oddzwoniłem po tygodniu rozterek.
Trochę się bałem, w końcu nie miałem żadnego doświadczenia w kontaktach z bandytami. Ci jednak okazali się w sumie normalnymi ludźmi. Tylko Buba wyróżniał się posturą i tatuażami. Pozostali, a było ich trzech, nie wyróżniali się z tłumu.
– Główne pytanie – zagrzmiał Buba.
– Czy umiesz wyłączyć domowy alarm?
– Tylko taki, który sam instalowałem – odparłem. – Ale za to potrafię go nie tylko wyłączyć, lecz także zapętlić monitoring.
– Czy to znaczy, że kiedy my będziemy „czesać” mieszkanie, jego właściciel nie zobaczy nas na swoim smartfonie? Nawet jeśli wejdzie w funkcję monitoring?
– Dokładnie tak. Wy wchodzicie, a ja tak ogłupiam monitoring i alarm, że systemy bezpieczeństwa w ogóle was nie rejestrują. Nie musicie też się włamywać. To ja zdalnie otworzę wam bramę i drzwi, a nawet zapalę światła i włączę nastrojową muzykę.
Moja „kariera” ruszyła z kopyta
Ale się ucieszyli! Przyznali, że do tej pory wchodzili do domów, wyłamując okna i od razu uruchamiając alarm.
– Wtedy mieliśmy tylko sześć minut na obrobienie lokalu – wyjaśnił Buba.
– Dlaczego akurat tyle a nie więcej? – zaciekawiłem się mimowolnie.
– Bo najszybciej po sześciu minutach przyjeżdżają agenci ochrony.
I tak zostałem włamywaczem, choć nigdy nie postawiłem nawet stopy w obcym domu. Systemy alarmowe hakowałem zdalnie, nie ruszając się od swojego laptopa. A ponieważ znałem dobrze wszystkie ich słabe strony, zapewniałem ekipie Buby bezkarność.
W czasie, kiedy oni wyrywali ze ścian sejfy, wynosili elektronikę i biżuterię, ja tak zapętlałem system, że domowe kamery pokazywały obrazy pustych pokoi. Kasa płynęła szerokim strumieniem. Spłacałem kredyt mieszkaniowy dzieci i obiecałem sfinansować zagraniczne studia wnuka. To miało być takie zadośćuczynienie za lata, kiedy zaniedbywałem rodzinę, całymi dniami przesiadując w pracy
Do moich drzwi zapukała policja
W ciągu roku mojej złodziejskiej kariery, tylko raz przyszła do mnie policja. W pierwszej chwili się przestraszyłem, ale szybko okazało się, że nie uważają mnie za podejrzanego, tylko za eksperta.
– Prosimy o pomoc – westchnął komisarz. – Jakaś szajka włamuje się do willi, w których pańska ekipa montowała alarmy. Oczywiście pana nie podejrzewamy, wiemy, jakim uczciwym jest pan człowiekiem. Ale może wpadł panu w oko ktoś, kto zachowywał się podejrzanie?
– Chciałbym wam pomóc, ale nie mogę – ciężko westchnąłem. – Niestety, już tam nie pracuję. Dobrze panowie to wiedzą.
Wiarygodność mojej dawnej firmy szybko legła w gruzach. Młody prezes wyleciał, a mimo to poszkodowani klienci masowo domagali się odszkodowań, co doprowadziło spółkę do bankructwa.
Nam z kolei w końcu zabrakło alarmów do zhakowania, uznaliśmy więc z Bubą, że kończymy współpracę.
A nazajutrz znów przyszła do mnie policja. Tyle że tym razem zostałem zakuty w kajdanki. Tak dla odmiany.
– Wiemy wszystko o pańskiej przestępczej działalności – wycedził komisarz. – Mamy świadka, który opisał przestępczy proceder Grupy Buby.
Teraz siedzę w areszcie, czekając na proces. Grozi mi nawet kilkanaście lat, co w moim wypadku może oznaczać dożywocie. Nie przejmuję się jednak zbytnio. Miałem ciekawe życie, a w więzieniu jest mi wygodniej niż w domu starców, do którego pewnie bym trafił. Pociesza mnie też myśl, że moje dzieci mają spłacone kredyty, a wnuczek studiuje we Francji. Taki był mój cel. Chciałem im pomóc i pomogłem.
Czytaj także: „Nie mogłam się uwolnić od zazdrości męża. Gdyby mógł, na pewno wsadziłby mnie do klatki, by mieć mnie tylko dla siebie”
„Po 10 latach w małżeńskim piekle wołałam o pomstę do nieba. W końcu spotkałem anioła, a męża posłałam do diabła”
„Narzeczony okazał się mięczakiem. Nie mogę wyjść za kogoś, kto ucieka, gdzie pieprz rośnie, zamiast mnie obronić”