Nie mogłam uwierzyć, że moja mała córeczka dopuściła się czegoś tak potwornego! Musiała zajść jakaś pomyłka, przecież znałam swoje dziecko! Marysia nie była bezduszną bestią w ludzkim ciele.
Zawsze z entuzjazmem włączała się we wszelkie akcje niesienia pomocy domom dziecka, schroniskom dla zwierząt i trudnej młodzieży. W szkole ciągle ją chwalili za zachowanie i oceny. Nauczyciele prześcigali się w domysłach, kim zostanie w przyszłości, bo taka była wszechstronna.
Zrobiła coś tak złego?
A jednak to na nią wskazała pobita bezdomna kobieta. Na nią i na dwie najgorsze uczennice w jej gimnazjum. Rozbestwione, aroganckie dziewuchy niestroniące od romansów ze starszymi chłopakami, papierosów i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze.
– Zrób coś, proszę, porozmawiaj z tą kobietą – błagałam męża, żeby przemówił do rozsądku bezdomnej. – Mogła się przecież pomylić… Co ja mówię, mogła?! Z pewnością pomyliła Marysię z kimś innym!
– Spróbuję, ale sprawą zainteresowali się już dziennikarze… – westchnął Heniek.
Jemu też nie było do śmiechu. Taki skandal na rok przed wcześniejszą emeryturą!
– Może ktoś chciał cię zniszczyć? – drążyłam. – Zastanów się! To ma sens! Ty, policjant o nieposzlakowanej opinii, ulubieniec szefów, niejedną miernotę musiałeś kłuć w oczy swoimi wynikami i awansem. Tu coś śmierdzi. Skąd ta baba wiedziałaby o Marysi? Przecież nasze dziecko nigdy nie zadawało się z takimi dziewuchami. Musisz ją chronić! W końcu jesteś ojcem! – zażądałam.
– Tak, wiem, ale może najpierw powinniśmy porozmawiać z Marysią – zaproponował nieco zrezygnowany.
– Ani mi się waż! – pisnęłam.
Zawsze, kiedy ponosiły mnie emocje, mój głos wpadał w wysokie tony, co jeszcze bardziej mnie denerwowało.
– Nie będziesz dręczył mojego dziecka! Nie widzisz, jaka jest zestresowana? Nie z nią trzeba rozmawiać, tylko z tą babą! Jak możesz? Ty… Moje dziecko… Moja duma – zaszlochałam, zrywając się z fotela.
– No nie, istny dom wariatów! Jedna nie chce wyjść ze swojego pokoju, druga spazmuje, jakby miał nastąpić koniec świata – zdenerwował się w końcu mąż.
– Bo to jest koniec świata, Heniu! Ale proszę bardzo! Idź! Uciekaj do swoich papierów, kiedy rodzina cię potrzebuje!
Marysia uciekła z domu
Zostałam sama, jak zwykle, kiedy sytuacja wymagała radykalnego działania. Mój mąż okazał się zwykłym tchórzem drżącym przed opinią społeczną, jednak ja nie byłam matką, która porzuciłaby dziecko w potrzebie.
Postanowiłam interweniować u samego naczelnika, a nawet, jeśli zaszłaby taka potrzeba, i u naczelnych władz w Warszawie.
– Marysiu, mama cię nie zostawi – pocieszałam córkę przez zamknięte drzwi jej pokoju. – Domyślam się, co czujesz… Ale, kochanie, odezwij się. Halo, jesteś tam? – zapytałam, bo zaczynało mnie niepokoić jej zachowanie.
Nieopatrznie nacisnęłam klamkę i drzwi ustąpiły. Ostrożnie zajrzałam do pokoju.
Był pusty, a otwarte okno jednoznacznie wskazywało na drogę ucieczki!
– Matko przenajświętsza, jeszcze sobie coś zrobi! – krzyczałam przez telefon do męża, który zdążył dotrzeć na komisariat. – Heniek, zróbże coś! Szukajcie jej! Wyślij radiowozy! Niech ją znajdą! – piszczałam przerażona.
Nadaremnie mąż próbował mnie uspokoić. Mówił coś o Facebooku, jakimś filmie w internecie i tym podobnych sprawach, ale go nie słuchałam. Nie miałam czasu przebijać się przez mur jego obojętności.
– Cholerny służbista! – zaklęłam wreszcie, ruszając w pościg za córką.
Sądziłam, że zdążę uchronić ją przed najgorszym. Biegnąc przed siebie, rozpytywałam ludzi o Marysię. Jednak choć wszyscy dobrze nas znali w okolicy, to nikt nie zauważył mojej córki.
Wreszcie jakaś dziewczyna z wózkiem i śpiącym smacznie dzieciątkiem wskazała na drogę prowadzącą do zaniedbanego parku, którą podobno poszła Marysia. Wahałam się, czy podążyć tym śladem. Sądziłam, że Marysia schroni się u przyjaciółki.
Po chwili zastanowienia postanowiłam jednak zaufać tej kobiecie.
„Byleby nie było za późno! Byle nie wisiała gdzieś na jakimś drzewie” – powtarzałam sobie, w panice przeczesując chaszcze tu i tam, bo nasz park nie należał do małych.
Nie znam własnej córki
W końcu, wyczerpana psychicznie i fizycznie wydarzeniami poranka, zwolniłam tempo. Chętnie przysiadłabym na którejś ze zniszczonych ławek, by złapać oddech i przemyśleć sytuację. Zastanawiałam się, czy zadzwonić po poradę do męża, ale matczyna intuicja kazała mi iść dalej. Mimo zmęczenia brnęłam więc przez kolejny gąszcz krzaków, mając nadzieję spotkać córkę całą.
– Kopsnij szluga, maleńka – usłyszałam gdzieś przed sobą donośny chłopięcy głos.
„Jeszcze to, rany boskie! Pewnie jakaś gówniarzeria urwała się z lekcji” – pomyślałam, zatrzymując się w pół kroku.
Oczywiście nie miałam najmniejszej ochoty na spotkanie z wyrostkami. Zaczęłam się więc im uważnie przysłuchiwać, w nadziei, że wkrótce sobie pójdą i ani ja, ani tym bardziej moja Marysia nie wpadniemy w ich sidła.
– Nie mów do mnie k…, maleńka! – usłyszałam nagle głos córki.
Takiej jej nigdy nie znałam. Kim jest ta dziewczyna?! Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. „Zaczepili ją i pewnie teraz przetrzymują!” – przebiegło mi przez głowę.
Oczyma wyobraźni już widziałam Marysię związaną sznurem. Przecież w tym stanie psychicznym była dla nich świetnym celem!
– Dobra, dobra, dawaj – zarechotał chłopak i ktoś jeszcze mu zawtórował.
– Jak mi się zechce – prychnęła.
„Odważna jest! Charakter odziedziczyła po mnie!” – pomyślałam z dumą.
– Przesłuchiwali cię – tym razem odezwała się jakaś dziewczyna.
– No coś ty! Mój stary jest policjantem. Nikt mnie nie ruszy! – odpowiedziała butnie.
„Musi grać twardzielkę” – natychmiast wytłumaczyłam sobie jej zachowanie.
– A mnie, k…, już te ch… przemaglowały! Mówili, że mają nagrania z monitoringu! Będzie ciężko, ale rżnęłam głupa, tak jak kazałaś – tłumaczyła jakaś dziewczyna.
– Nic by się nie wydało, gdybyś, idiotko, nie wrzuciła jej zdjęcia na Facebooka. Musiałaś się chwalić akcją? Mówiłam, żeby dorżnąć tę lochę, a nie pozwolić jej odejść wolno! – wrzeszczała moja córka.
– Dorżnąć?! Chcesz siedzieć? I tak już się nie ruszała! Waliłaś ją po głowie, aż huczało. Myślałam, że jej mózg wypłynie – zaśmiała się dziewczyna.
– Spoko, stara, miałyśmy się tylko powygłupiać. W najgorszym wypadku dostaniemy kuratora. Przecież nikt nas nie zamknie w poprawczaku! Postarasz się o to, nie? – odezwał się jakiś inny dziewczęcy głos.
Nawet ładny, niewinnny…
– Jasne, jasne. No dobra, muszę spadać, bo się matka skapnie, że nawiałam – prychnęła Marysia. – Daj łyka, muszę przepić szluga i spadam. Jak sprawa przycichnie, pomyślimy o czymś ciekawszym – zaśmiała się. – A teraz spadam udawać grzeczną córeczkę – dodała łagodnie, a reszta parsknęła śmiechem.
Porażona tym, co usłyszałam, nie miałam sił wyjść z krzaków i zmierzyć się z córką. Takiej jej nie znałam! Musiałam odpocząć, przemyśleć sobie wszystko, czego byłam świadkiem w ciągu ostatnich godzin.
Cofnęłam się w głąb chaszczy, więc Marysia po drodze do domu nawet mnie nie zauważyła. Wyglądała jak zwykle. Ubrana schludnie, niewyzywająco, w szary dres podkreślający jej całkiem obfity biust… „Moja córeczka” – pomyślałam, gdy mnie minęła.
Musiała ponieść konsekwencje
Kiedy młodzież się rozeszła, wyszłam z cienia i przysiadłam na pobliskiej ławce. Chciało mi się płakać na myśl o naszej naiwności. „I co mam teraz począć?!” – zapytałam sama siebie, a ponieważ głowa pękała mi z bólu, zadzwoniłam do Henia.
– Już rozmawiałem z szefem – zaczął, nie czekając na moje powitanie. – Co prawda, przeciwko Maryśce są twarde dowody, ale spróbujemy coś z tym zrobić. Nagrania przecież mogą zaginąć… Nie zrujnujemy życia dziewczynie jednym wygłupem – mówił,
Czułam, jak mąż się poci, próbując nadać swojej wypowiedzi lekki ton.
Zrobiło mi się go żal. Owszem, dotąd chętnie korzystaliśmy z przywilejów związanych z jego stanowiskiem, umieliśmy nawiązywać kontakty i podtrzymywać odpowiednie znajomości, jednak nie byliśmy tacy…
– Nie, Heniu – odezwałam się w końcu do męża. – Marysia powinna ponieść konsekwencje – powiedziałam z ciężkim sercem.
– Co ty mówisz? I to teraz, kiedy już pogadałem z szefem?! Na kogo ja wyjdę?! Mowy nie ma, Marysia niedługo zda do dobrego liceum, a potem pójdzie na prawo. Nie pozwolę zniszczyć jej życia! – denerwował się.
– Musisz, inaczej będę zeznawać przeciwko własnemu dziecku. Właśnie słyszałam, jak przed znajomymi chwaliła się, że zaplanowała tę akcję. Heniu, ona chciała zabić tę kobietę… – wyznałam ze łzami w oczach.
W słuchawce zapadła cisza. Ja też nie miałam odwagi się odezwać. Oboje wiedzieliśmy, co oznaczają moje słowa. Tylko Marysia uważała, że jest bezkarna.
– Rany boskie, czy ty wiesz, co mówisz? – westchnął mąż.
– Wiem, ale ona już myśli o czymś następnym… Musimy to przerwać, Heniu! Jak mogło do tego dojść? Gdzie popełniliśmy błąd? – rozłączyłam się i rozpłakałam.
Nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji. Może chroniłabym Marysię ze wszystkich sił, gdybym nie usłyszała jej w parku. Nie znałam tej dziewczyny. Nie tak ją wychowałam. Biła po głowie tamtą bezdomną kobietę. Chciała ją zabić – tylko dlatego, że uważała za śmiecia.
Zrobiłaby to, gdyby nie powstrzymały jej dwie największe łobuziary w szkole. One miały więcej sumienia od mojej córki… Moje gorzkie rozmyślania przerwał SMS od męża.
Jeszcze to przemyśl.
Nawet go rozumiałam. Wiedziałam, że chce dobrze dla swojego dziecka, bo wciąż się łudzi, że jest inne.
Musi ponieść karę, a potem pójdziemy z nią na terapię i wyciągniemy ją z bagna, w które wpadła.
Odpisałam i po raz pierwszy tego dnia poczułam spokój.
– Tak postępuje matka – powiedziałam do siebie na głos i uśmiechnęłam się, choć wcale nie było mi do śmiechu.
Ona ciągle się buntowała
Nie musiałam składać zeznań, ponieważ taśma – jeden z dwóch dowodów w sprawie, oprócz opublikowanego zdjęcia – nie zaginęła. Zanim doszło do procesu, przeżyliśmy w domu piekło. Maryśka prawie się nas wyrzekła.
Groziła ucieczką, w najlepszym wypadku przeprowadzką do dziadków, którzy nie uwierzyli w jej winę, ale zamknęłam usta córce opowieścią o jej spotkaniu w parku.
Od tamtej pory jakby złagodniała. Na terapii przyznała, że od dawna uważała mnie za głupią, a ojca za naiwnego staruszka, którego można sobie owinąć wokół palca. Jej wywody nie sprawiły mi przyjemności. Muszę jednak przyznać, że moja postawa z czasem zaczęła imponować Marysi.
– Wiesz, twarda sztuka z ciebie – powiedziała, gdy jechaliśmy na pierwszą rozprawę. – Zaskoczyłaś mnie.
– Ty mnie też – odpowiedziałam chłodno, choć moje serce wywinęło radosnego fikołka.
Na polecenie sądu Marysia przeszła badania psychiatryczne i psychologiczne. Nasza postawa wobec niej sprawiła, że nie trafiła do poprawczaka, choć otrzymała dozór kuratora.
– Ale muszą państwo mieć córkę na oku, ponieważ ona ma silne skłonności przywódcze, a nawet dyktatorskie. Następnym razem sąd nie będzie tak wyrozumiały – dodała na zakończenie uzasadnienia wyroku pani sędzia.
O dziwo, wszystko układa się dobrze, ale może dlatego, że ja jestem już całkiem inną matką. Dojrzalszą, bardziej doświadczoną, która patrzy na córkę jak na osobny byt, a nie bezbronne pisklę… Choć ta nauka trochę nerwów mnie jednak kosztowała.
Czytaj także:
„Szkolni koledzy zastraszyli niepełnosprawnego Adama i zmusili go do kradzieży. Kurator grozi matce, że zabiorą jej syna”
„Pedagog niesłusznie oskarżyła moją córkę o pobicie. Zgotowałam małpie piekło. Ktoś taki nie powinien pracować w szkole!”
„Koledzy pobili mojego syna. Wychowawczyni powiedziała, że nie zawiadomi policji, bo >>nie chce robić chłopcom problemów<<”