Siedzę w pracy, ale myślami jestem gdzie indziej. Nerwowo patrzę na zegarek. Zbliża się piętnasta, mój syn powinien już wrócić do domu. Umówiliśmy się, że gdy tylko przyjedzie, zadzwoni, a tymczasem telefon milczy. Jego komórka nie odpowiada, włącza się sekretarka. Nagrałam mu się już trzy razy, co jeszcze mogę zrobić? Nie mogę już wytrzymać tego napięcia, więc idę zrobić sobie herbaty. Może to mnie chociaż trochę uspokoi. Właśnie zalewałam herbatę wrzątkiem, gdy moja komórka zadźwięczała w kieszeni.
Niewiele brakowało, abym się poparzyła
Rzut oka na wyświetlacz – i niemal słyszę ten spadający mi z serca kamień.
– Cześć, synku, nareszcie, co się dzieje? – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
– Nic, no chciałaś, żebym zadzwonił – głos Tymka brzmi jak zwykle, nieco flegmatycznie.
Powoli się uspokajam, czujne ucho matki wychwyciłoby jakiś fałsz albo zdenerwowanie.
– A co się ma dziać?
– Tym, prosiłam, żebyś miał zawsze włączoną komórkę. No i miałeś zadzwonić, jak tylko przyjdziesz, a powinieneś być w domu ponad 20 minut temu!
– Oj, mamuś – niemal widzę, jak się krzywi. – No dobra, zapomniałem. Głodny byłem i najpierw chciałem coś zjeść na szybko. A komórkę miałem wyłączoną, bo się rozładowała. Teraz ładuję.
– Synku, przecież wiesz, że ja się denerwuję – złościłam się. – Po tym, jak cię napadli, po prostu się martwię.
– Oj, spoko, mamuś, jest OK – Tymon wyraźnie chciał zakończyć tę rozmowę. – To było dawno, raz i tyle. No, więc już jestem, dobra? No to pa.
Wzięłam kubek z herbatą i stanęłam przy oknie naszej biurowej kuchenki. Widok to tam akurat jest nieciekawy – odrapana ściana starego wieżowca i jedno rachityczne drzewko na miniaturowym podwórku. Ale ja i tak nie podziwiałam krajobrazów, przed oczami miałam zupełnie inną scenę… To było miesiąc temu, czwartek, tak jak dziś. Zawsze miałam z Tymkiem taką umowę, że gdy wraca do domu to dzwoni. Ale wiedziałam, że z chłopakami to różnie bywa – a to zapomniał, a to nie wziął komórki, kiedy indziej najpierw poszli z kumplami na pizzę… Rugałam go więc raczej za niewywiązywanie się z umowy, a nie dlatego, że nie wiedziałam, co się dzieje.
Zazwyczaj był z kumplami
Dlatego nawet, gdy nie dzwonił przez godzinę, nie denerwowałam się. Aż do tamtego dnia. Telefon zostawiłam na biurku i poszłam zrobić sobie kawę. Gdy wróciłam, dziewczyny powiedziały, że ktoś się do mnie dobijał. Wychowawczyni Tymka. To mogło oznaczać tylko jedno – mój krnąbrny syn znowu pokłócił się z jakimś nauczycielem. No trudno, trzeba stawić czoła prawdzie… Wybrałam numer, ale nawet nie zdążyłam się przedstawić, gdy wychowawczyni od razu zaczęła mówić:
– Jak to dobrze, pani Agnieszko, że pani dzwoni – w jej głosie słychać było napięcie, więc i ja się od razu zdenerwowałam. – Czy mogłaby pani przyjechać do szkoły? Bo miał miejsce pewien incydent…
– Coś z Tymkiem? – prawie krzyknęłam do słuchawki. – Co się stało?
– Proszę się nie denerwować, na szczęście to nic poważnego, pielęgniarka już go opatrzyła – usłyszałam i poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. – Naprawdę, proszę się nie martwić. Natomiast dobrze by było wyjaśnić od razu pewne rzeczy i dlatego dzwonię do pani.
Poprosiłam, żeby dała mi syna do telefonu i dopiero gdy usłyszałam jego głos, trochę się uspokoiłam. Tymek powiedział, że jacyś chłopcy go napadli, ma rozbity nos, ale w sumie nic poważnego mu się nie stało. W szkole okazało się, że Tymek wychodził jak zwykle z kumplami ze szkoły. Tuż obok ich boiska jest stary, opuszczony sad. Dzieciaki często tam przesiadują, rozmawiają. No i właśnie tam mój syn i jego koledzy poszli wymienić się jakimiś kartami. Podeszło do nich kilku chłopców, z ich szkoły, z trzeciej klasy gimnazjum.
Chcieli im zabrać karty, żądali pieniędzy
Od słowa do słowa, i doszło do przepychanki. Dwóch kumpli Tymka uciekło, a on i jego przyjaciel zostali pobici i okradzeni. Przytomnie od razu pobiegli do szkoły, gdzie pielęgniarka ich opatrzyła. Byli tylko lekko poobijani, więc, jak twierdziła, żadne wewnętrzne urazy im nie groziły. Stałam w tym gabinecie u pielęgniarki i patrzyłam na opuchniętą twarz syna, podartą kurtkę, którą miał na sobie, i starałam się myśleć logicznie.
– Ale rozumiem, że wiesz, kto to zrobił i zgłosiłeś to? – zapytałam Tymka, który kiwnął głową potakująco. – Wezwała pani policję? – zwróciłam się do wychowawczyni.
– Nie – nauczycielka była nieco spłoszona. – Wie pani, to są uczniowie naszej szkoły, znamy ich. Już dzwoniliśmy do rodziców, mają się jutro pojawić u pani dyrektor. Na pewno wyciągniemy też konsekwencje w stosunku do samych winowajców. Natomiast wezwanie policji wiąże się z oskarżeniem, przesłuchaniem. To kładzie cień na dalszym życiu tych nastolatków. Nie chcę podejmować pochopnych decyzji…
– Pochopnych? – oburzyłam się. – To był zwykły, bandycki napad! Rozumiem, że miałaby pani obawy przed wezwaniem policji, gdyby ci chłopcy wybili szybę albo podpalili śmietnik. Ale oni napadli, pobili i obrabowali ludzi!
– Wiem, proszę pani – nauczycielka wyraźnie się zdenerwowała. – Natomiast zgłoszenie tego napiętnowałoby ich na długie lata. Dlatego najpierw chcemy z nimi porozmawiać i z ich rodzicami. To był pierwszy taki wypadek…
– Pierwszy, kiedy sprawcy zostali rozpoznani – przerwałam jej. – Dobrze pani wie, że kradzieże w okolicach szkoły zdarzały się już nie raz. A może ofiary po prostu bały się przyznać, kto ich okradł? A teraz w dodatku pobicie! Do jakiego nieszczęścia musi dojść, żeby ukarać winnych?
– Nie wiemy, czy to za każdym razem byli ci sami chłopcy – nauczycielka trwała przy swoim. – Dlatego jutro będziemy rozmawiać, postaramy się to wyjaśnić. Nie powiadomię policji, bo uważam, że moim zadaniem jest chronić uczniów…
– Tak jak mojego syna? – zapytałam.
Nic nie odpowiedziała. A ja wzięłam Tymka za rękę i wyszliśmy. Pojechaliśmy do szpitala, gdzie na szczęście badania nie wykazały żadnych urazów wewnętrznych. Na policję nie zadzwoniłam, ale nie mam zamiaru tak zostawić tej sprawy. Od miesiąca rozmawiam z rodzicami, proszę, żeby podpytali swoje dzieci, kto na osiedlu kradnie, napada, wyłudza. Zbiorę dowody i zgłoszę. Bo ja takich nastolatków chronić nie będę!
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”