„Nie wierzyłam, że kuzynka może być szczęśliwa z mężem. Byłam pewna, że im większy uśmiech, tym mocniej on ją leje za drzwiami”

Mąż urządził sobie życie z inną kobietą fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„– I jak to tam z tym Jureczkiem ci się żyje? To już chyba z 6 lat i zawsze taka sielanka, torcik od rana do wieczora? A gdzie są w takim razie dzieciaki, owoce tej wielkiej szczęśliwej miłości? Zajrzałaś już do esemesów? Albo poczty mejlowej? I co tam takiego zobaczyłaś? – brnęłam na przekór sobie, trochę już nawet na siebie zła”.
/ 01.11.2022 22:00
Mąż urządził sobie życie z inną kobietą fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Gdy tak siedzieli na kanapie, wtuleni w siebie, drobni, delikatni i cisi, chwilami budzili we mnie wzruszenie. Idealna para. Wzorcowa. Nic, tylko fotografować, a potem dodać sepii. Byliby jak moi dziadkowie w bardziej współczesnych strojach i nowoczesnych aranżacjach. Babcia bez fal na głowie, za to z pięknymi, lśniącymi czarnymi włosami. Ze smartfonem i kubkiem herbaty w dłoni. Dziadek bez zakręconych wąsów, lecz z modnym trzydniowym zarostem. Można by ich też namalować, monochromatycznie, w brązach albo gołębich szarościach, oprawić w złote ramy, powiesić na ścianie w jadalni, ponad dębowym kredensem. Znakomicie współgraliby z  solidną, mieszczańską aurą.

Dobra jakość trwająca wieki

Nie tandetna, byle jaka chińszczczyzna na jeden dzień. Coś też jednak niepokoiło mnie w tym sielankowym obrazku, i to bardzo. Aż tak dobrze w życiu nie ma. Sorry, wiem coś o tym. Przyjechali do nas z dwutygodniową wizytą – brat cioteczny Roberta, Jurek, z żoną Alą. Niby kuzynostwo, ale prawie ich nie znaliśmy. Jurek jest dwanaście lat młodszy od mojego męża, ponadto mieszkali zawsze na dwóch różnych krańcach Polski. Ich matki, mimo że rodzone siostry, nigdy nie były ze sobą blisko, więc oni sami również. Widzieli się może kilka razy w życiu, trzy, cztery…

Ja poznałam Jurka na naszym weselu, był wówczas jeszcze bardzo młody, chłopięcy, o szczupłej figurze i subtelnej twarzy, nieśmiały i wycofany. Mimo różnicy wieku poczułam do niego sympatię, wydał mi się przeciwieństwem mojego świeżo poślubionego męża. Ciekawe, prawda? Ale rodzinnych więzów nie udało się wtedy zacieśnić, drogi znowu się rozeszły. Kiedy Jurek się żenił, na ślub nie dotarliśmy, bo mieszkaliśmy daleko za granicą. Przesłaliśmy jedynie życzenia. Czasami dzwonił do nas, czasami my do nich, ale raczej rzadko, przy okazji świąt, imienin czy urodzin. Zawsze chętnie opowiadał nam o swojej żonie, że śliczna, mądra, delikatna, w ogóle cudowna, że pokochalibyśmy ją natychmiast. Nawet mieliśmy taką ochotę, minęło jednak aż kilka lat, zanim ją spotkaliśmy, tym razem przy okazji jakiegoś rodzinnego pogrzebu. I rzeczywiście okazała się miłą, łagodną, spokojną kobietą obdarzoną ciepłym spojrzeniem wielkich orzechowych oczu. Z miejsca nam się spodobała.

Zaprosiliśmy ich na naszą działkę w górach, gdzie co roku spędzamy zimowy urlop. Przyjęli zaproszenie i zjawili się. W ciągu dnia jeździliśmy na nartach, ale wieczory należały do długich rozmów przy kominku, lektury, wspólnego oglądania filmów, ze szklaneczką czegoś na rozgrzanie w ręce. Wydali mi się zachwycający – dwa gołąbki, które przysiadły na kruchej gałązce życia, kruchości tej świadome i podporządkowane, pokorne. Często spoglądali na siebie z czułością, trzymali się za ręce i przytulali do siebie. Ani razu nie zauważyłam, by się pokłócili. Przeciwnie, jednocześnie wydawali z siebie okrzyki zachwytu bądź też westchnienia zawodu.

Zawsze jednym głosem

Jedność z nich promieniowała, choć mijały dni i zaczęłam już czekać na pierwsze pęknięcia w tej idealnie gładkiej tafli obopólnego porozumienia. Można powiedzieć, że wraz z przyjazdem Ali i Jurka w naszym małym górskim domku nastał wielki spokój. Jakoś nawet nie wypadało się pokłócić czy choćby wymienić przeciwnych opinii, a mamy z Robertem taki zwyczaj. Szczerze mówiąc – rzadko się ze sobą zgadzamy. Ale przykład gości podziałał i na nas. Robert częściej się do mnie uśmiechał, a ja przed telewizorem machinalnie szukałam jego ręki i gładziłam ją miękko. Chwilami od tej słodyczy robiło mi się trochę mdło, ale generalnie czułam się dobrze i bezpiecznie, było tak miło. Więc zupełnie nie mam pojęcia, co mnie nagle napadło. I po co.

Może sprowokowała mnie czujność jej spojrzenia. Piłyśmy czerwony barszczyk zmęczone jazdą od rana, choć nasi niestrudzeni panowie wciąż jeszcze śmigali po stoku. Nagle, patrząc prosto w te duże, serdeczne, a jednak zawsze dziwnie czujne oczy, wypaliłam niespodziewanie dla siebie samej:

– I jak to tam z tym Jureczkiem ci się żyje? To już chyba z sześć lat i zawsze taka sielanka, torcik od rana do wieczora? A gdzie są w takim razie dzieciaki, owoce tej wielkiej szczęśliwej miłości?

Kompletnie zaskoczona, spojrzała na mnie pytająco. Czułam, jak psychicznie zaczyna się ode mnie oddalać, niczym wystrzelona właśnie w kosmos rakieta.

– No wiesz, ciekawi mnie to bardzo, jak to zwykle drugą babę. Czy na przykład wdarłaś się kiedyś do jego smartfona? Zajrzałaś do esemesów? Albo poczty mejlowej? I co tam takiego zobaczyłaś? – brnęłam na przekór sobie, trochę już nawet na siebie zła.

– Zwariowałaś? Dlaczego miałabym to robić? Mamy do siebie z Jurkiem stuprocentowe zaufanie. Nie – roześmiała się sztucznie – to nie jest ani w moim stylu, ani w jego. Nie czytam korespondencji Jurka i zresztą niczyjej innej, i nawet nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek czytał moją. Z własnym mężem na czele.

Temperatura jej głosu, tonu obniżała się z każdą sekundą, chłodła jak zimowe powietrze po zachodzie słońca.

Bo wy niby z Jurkiem tacy fajni jesteście, ha, ha. Zakochani w sobie po uszy, choć tyle lat po ślubie, uczciwi do bólu, lojalni, szczerzy… Aby na pewno nic się za tym nie kryje? Za tą kosmetyczną maseczką – cud? Powiesz mi? Jesteśmy przyjaciółkami? Czy nie?

Patrzyłam na nią coraz bardziej prowokująco

Skoro już weszłaś w te buty, to w nich pochodź trochę, powiedziałam sobie. Nie trać rezonu. Dowiedz się prawdy, która przecież nigdy nie pachnie fiołkami.

– Nie ma żadnej maseczki – wzruszyła ramionami z nieskrywaną irytacją. – Wymyślasz jakieś dziwne rzeczy. O co ci w ogóle chodzi? Lewą nogą wstałaś?

Czułam, że Ala traci cierpliwość i ma wielką ochotę skończyć tę rozmowę. Nie wiem, naprawdę nie wiem, dlaczego tak usilnie ją kontynuowałam. Ala nie była oczywiście żadną mają przyjaciółką ani raczej nigdy nie miała nią zostać. I nie tylko z powodu różnicy wieku.

– O to, że z takich miłych chłopców wychodzą często damscy bokserzy…

– To już absurd, wybacz, ale wolałabym wrócić na stok, skończyłaś swój barszczyk?

– …niekoniecznie lejący pięścią, ale na przykład znęcający się psychicznie dręczyciele. Tacy niepozorni, cisi sadyści.

– Bo ja swój skończyłam, więc chodźmy – podniosła się gwałtownie.

Osiągnęłam przynajmniej to, że z jej twarzy zniknął wreszcie słodki uśmiech. Okej, ale ten wzrok pociemniały z wściekłości… Przecież nie chciałam tego. Czym mi ta dziewczyna zawiniła?

– W oczach świata funkcjonują jako osoby nieskazitelne, ale w domowych pieleszach pokazują pazury. Długie, ostre, potrafiące kaleczyć i ranić. Albo niespodziewanie ciężką pięść...

Kretynka, przecież to nie może dotyczyć Jurka, oczywiście, że nie! On na pewno nie jest taki. Czemu to ja zamieniam się w sadystkę i męczę tę nieszczęsną Alę? Wyszłyśmy z baru i przypięłyśmy narty. Jak tylko pojawiła się możliwość, Ala dołączyła do męża.

A we mnie rosło to coś...

Po powrocie zagrzałam dzban wina z goździkami i cynamonem, nalałam sobie od razu wielki kubek. Robert rzucił w moją stronę krótkie i ostre spojrzenie. Wypiłam duszkiem, do dna, napełniłam ponownie. Starałam się być wesoła i beztroska, opowiadałam nawet jakieś kawały, ale z marnym, a wręcz żałosnym skutkiem. Ala zachowywała się trochę sztywno. I nie tuliła się do Jurka tak jak zwykle. Szybko poszliśmy spać, obie wymówiłyśmy się zmęczeniem. Ale następnego dnia Ala sama zaproponowała mi kawę.

– Niech sobie pojeżdżą, a my odpoczniemy, ogrzejemy się – mruknęła.

Byłam zaskoczona i trochę wystraszona. O czym będziemy rozmawiać po moim wczorajszym występie? Rozmawiałyśmy o ciuchach, butach, lakierach do paznokci i włosów, kremach na twarz i stopy. Takie tam – kobiece sprawy. I dopiero gdy już miałyśmy się podnieść, nagle przemówiła:

A z Roberta kiedy wyszedł damski bokser? W jakich sytuacjach wychodzi?

Zamurowało mnie. Teraz ja odpowiedziałam jej pytającym wzrokiem.

– Jak za dużo wypijesz?

Więc dostrzegła jego wczorajsze spojrzenie. Mordercze. No tak, ja się przyzwyczaiłam, ale jej musiało dać do myślenia. Może też słyszała coś z późniejszej dyskusji w pokoju. Boże, oby nie. Bo jeśli połączyła różne końce…

– Nie piję tak znowu dużo. Tylko czasem. Jak nie mogę już wytrzymać.

– Czego?

Jak miałabym jej to wytłumaczyć? W tej przepełnionej wesołymi ludźmi knajpce u podnóża wielkiej góry?

Czego nie możesz wytrzymać, Olu?

Jej oczy wysyłały teraz promienie rentgena. I tak się domyśla. Cholerna bystra bestyjka. Wszystkie teraz takie mądre? Ale w końcu sama zaczęłam…

– No, jak mam dość podwójnego życia, podwójnych standardów. Malowanej fasady i nadgniłego środka. No, różnych takich.

– Nadgniłego? To aż tak? Nigdy bym nie przypuszczała.

– Tak. Każdemu, kto nas zna, wydajemy się świetną parą. Dobraną, dopasowaną, spełnioną. Dwoje miłych kulturalnych ludzi, rozumiejących się, wspierających. Gdyby wiedzieli…

– Co?

– Domyśl się. Niekoniecznie mam ochotę wchodzić w szczegóły. Nie tutaj, nie teraz.

Wyglądała na wstrząśniętą i bez moich zwierzeń

Siedziała cicho, wreszcie spytała.

– To dlatego nie możesz uwierzyć, że się z Jurkiem naprawdę kochamy?

– My z Robertem też się kochamy. W każdym razie ja jego kocham, ale on mnie chyba też. Czasem bywa między nami dobrze, nawet bardzo. To skomplikowane. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale nie potrafię od niego odejść, wiem, bo kilka razy próbowałam. Nawet niedawno… Zawsze kończyło się na niczym.

– To znaczy – na nowych siniakach?

Wolałam nie kontynuować tego tematu.

– Akurat zostałam z własnej, nieprzymuszonej woli. Ale tak, trudno mi uwierzyć w wasze szczęście, to prawda. Wydaje mi się podejrzane. Przywykłam, że to, co widoczne dla świata, jest zawsze jedynie pozą, maską. Prawda wygląda zupełnie inaczej. Im lepiej, tym gorzej, rozumiesz.

– Rozumiem.

Miała taką smutną minę. Nagle zrobiło mi się jej żal.

– To nasze kłopoty, Aluniu. Nie mam prawa i nawet nie miałam takiego zamiaru, by cię nimi obarczać. Przepraszam. To moja wina, że w ogóle zaczęłyśmy o tym rozmawiać. Zupełnie niepotrzebnie.

– Jaka wina, Olu? Czemu miałabyś być winna? Szukasz pomocy. Powinnaś, powinniście zgłosić się na jakąś małżeńską terapię, przecież tak być nie może. Jeśli nie chcesz mówić, nie mów, ale jeśli czujesz taką potrzebę… Jestem gotowa cię wysłuchać, cokolwiek mi powiesz.

– Nie, nie. To zbyt trudne. Nie czuję się na siłach. Nie chcę.

Poczułam łzy pod powiekami.

– Nie jest aż tak źle, jak może teraz myślisz. Wcale nie tak źle, naprawdę, uwierz mi.

Przesadziłam trochę dla efektu dramaturgicznego, rozumiesz. Przewróciłam oczami, w swoim mniemaniu komicznie. Wróciła mi wściekłość na siebie samą. Kretynka, sama to sprowokowałam. I na co mi cała ta rozmowa? I to współczujące spojrzenie. Nienawidzę współczucia. Nie chcę litości.

Trzeba trochę pozjeżdżać, trzeba korzystać ze śniegu – rzuciłam rozpaczliwie i zerwałam się na równe nogi. – Po to tu przyjechaliśmy, a nie, żeby smęcić i biadolić. Życie jest piękne, wystarczy spojrzeć na nie z odpowiedniej perspektywy, prawda? Kto jak kto, ale ty na pewno to wiesz, widać po tobie, że orientujesz się w możliwościach i prawidłach perspektywy. Tak, wracajmy na stok i zapomnijmy o całej rozmowie. Jak również o jej temacie...

Mam nadzieję, że i ja, i ona zapomnimy

O rozmowie. O plecach, które jeszcze trochę bolą po ostatnim spotkaniu z kaloryferem. O ciągle krwawiących, niegojących się ranach w duszy. Najważniejsze, że twarz w porządku. Gładka, jasna i bez skazy. Elegancko umalowana. Sprawdzam w każdym lustrze. Podniosłyśmy się wolno i ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Otworzyłam ciężkie drzwi na zewnątrz i przytrzymałam je dla niej. Nasze spojrzenia raz jeszcze na sekundę się skrzyżowały.

Znów dostrzegłam tę znajomą już czujność w jej ogromnych oczach. Nie miałam już siły, by się zastanawiać, co oznacza, by się w nią zagłębić. Chciałam tego przecież, ale stwierdziłam, że chyba lepiej na razie się wycofać. Może następnym razem. Może w przyszłą zimę?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA