„Nie wierzyłam w szczere intencje Zosi. Ta dziewucha uwiodła mojego niepełnosprawnego syna, bo chce jego kasy”

Niepełnosprawny mężczyzna, który odnalazł miłość fot. Adobe Stock, SASITHORN
„Nie obchodzi mnie, czy ta dziewczyna odczuwa niezdrową ciekawość, czy chce sobie zarobić punkty w niebie, zajmując się kaleką. To maż dopuścił, żeby jakaś kobieta, która najwyraźniej ma nierówno pod sufitem, zwodziła naszego syna, a ja musiałam to przerwać”.
/ 16.02.2022 08:39
Niepełnosprawny mężczyzna, który odnalazł miłość fot. Adobe Stock, SASITHORN

Była prawie 18 i leciałam do domu, ledwie łapiąc oddech. Miałam wyjść tylko na godzinę, ale okulistka się spóźniła dwadzieścia minut, a potem dziesięć straciłyśmy na kłótnię o to spóźnienie. Tak, wiem, bez sensu, ale byłam strasznie zdenerwowana.

Czekałam na tę wizytę miesiącami, nie było mnie stać na prywatnego specjalistę, a przestawałam już cokolwiek widzieć z bliska i musiałam mieć te okulary. Dla niektórych ludzi czas innych nie ma żadnej wartości. Więc musiałam powiedzieć lekarce, że w domu czeka na mnie niepełnosprawny syn, a ona sobie przychodzi spóźniona.

Później jeszcze usłyszałam od niej, że to ja przyszłam zadziwiająco późno. Nie, nie spóźniona o kilkadziesiąt minut, tylko o kilkanaście lat.

– Jak pani w ogóle funkcjonowała z taką wadą? – zapytała z przyganą w głosie. – Powinna była pani się zgłosić zaraz po czterdziestce.

– Mam niepełnosprawnego syna – powtórzyłam. – Brakuje mi czasu na własnych lekarzy, wystarczy, że z nim ciągle siedzę w przychodniach i szpitalach.

Nie odezwała się więcej, tylko wypisała mi receptę na okulary. Wojtkowi na szczęście nic nie było, mimo że spędził sam prawie dwie godziny. Nim ściągnęłam buty, zadałam mu serię standardowych pytań. Czy chce do toalety, czy coś go boli, czy jest głodny. Po uzyskaniu trzech „nie” mogłam spokojnie iść do łazienki, żeby umyć ręce.

Tego dnia Zbyszka nie było. Wysłali go do jakiejś kopalni, którą mieli likwidować. Mój mąż jest specjalistą górnictwa, często gdzieś jeździł. Wtedy zostawałam sama z naszym synem i starałam się nie opuszczać go na dłużej niż godzinę. Nie odbierałam tego jako zniewolenia. Po prostu tak żyłam od dwudziestu trzech lat.

Spakowali się i pojechali nad morze. Zostałam sama

Wojtek miał dwa lata, kiedy zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak. Nie nauczył się chodzić jak inne dzieci, był wyraźnie słabszy, miał kiepską koordynację ruchową. To wtedy przestałam chodzić do własnych lekarzy. Na przestrzeni dwóch dekad tylko raz byłam u ginekologa i teraz, u okulisty.

Wszystkie siły i czas inwestowałam w umawianie i realizowanie wizyt z Wojtkiem. Miałam wrażenie, że w poczekalniach spędzaliśmy więcej czasu niż w domu. Kiedy padła diagnoza, usłyszałam, że tak teraz będzie wyglądało moje życie. Bo ta choroba jest nieuleczalna i w sposób nieunikniony tylko pogłębia się z wiekiem, aż do przedwczesnej śmierci pacjenta. 

Fizjoterapia i rehabilitacja mogą tylko trochę spowolnić i złagodzić jej przebieg, ale nie uzdrowią mojego dziecka – lekarze starali się, bym dobrze to zrozumiała.

Nie mieliśmy ze Zbyszkiem czasu na przetrawienie tej wiadomości, musieliśmy przestawić się na życie z niepełnosprawnym dzieckiem natychmiast, z dnia na dzień. Lekarze mieli rację: z roku na rok było gorzej. Choć w wieku dwudziestu czterech lat Wojtek był dorosłym mężczyzną, to opieka nad nim przypominała opiekę nad małym dzieckiem. Tylko ważył więcej, chociaż też nie za dużo, bo jego niemal pozbawione mięśni ciało było wiotkie i lekkie.

– Nie podnoś go – upominał mnie mąż i sam zajmował się higieną i przebieraniem syna. – I idź do ortopedy, nie możesz ciągle brać tabletek na ból kręgosłupa.

Kiedy wyjeżdżał, ból był jeszcze silniejszy, bo pod jego nieobecność musiałam syna dźwigać sama. Obiecywałam sobie, że zapiszę się do ortopedy, ale naprawdę nie miałam kiedy. Aż Zbyszek nie wytrzymał i powiedział, że zabiera Wojtka na urlop, a ja w tym czasie mam się zająć swoim zdrowiem.

Kazał mi poumawiać się prywatnie do potrzebnych specjalistów i zapowiedział, że nie wrócą, dopóki nie prześlę mu zdjęć recept i skierowań na badania. I pojechali nad morze, chociaż to była jesień.
Ale Wojtek i tak był wniebowzięty, że zmieni otoczenie. Usłyszałam, jak żartował z ojcem, że skoro ja zostaję w domu, to będą „chodzili na dziewczyny”. Zrobiło mi się przykro, bo wiedziałam, że dla mojego syna nie ma żadnych „dziewczyn”.

Był inwalidą, chudziutkim, niemogącym sam załatwić swoich potrzeb toaletowych chłopakiem na wózku, który jednak miał normalnie działające hormony. Widziałam, jak patrzył na dziewczynę swojego kuzyna, która – ku mojej złości – ciągle się do niego kleiła podczas wizyty u nas. I pękało mi serce, że mój syn tego nigdy nie zazna… Dlatego byłam w takim szoku, kiedy zadzwoniłam do nich, a Zbyszek powiedział:

– Wojtek nie może teraz z tobą rozmawiać, bo jest u niego dziewczyna. Potem oddzwoni.

– O czym ty gadasz? – nie zrozumiałam. – Załatwiłeś mu prostytutkę?? Czyś ty oszalał, stary?!

Mąż się oburzył, o co ja go posądzam, i wyjaśnił, że Zosia to nie żadna prostytutka, tylko recepcjonistka z ośrodka, w którym kwaterowali.

– Jest dwa lata starsza, bardzo miła. Mówię ci, Wojtek świata za nią nie widzi! Kiedy tylko ona nie pracuje, spędzają cały czas razem, jeżdżą na spacery, byli nawet u niej w domu, pokazała mu swoje psy.

Nie mogłam uwierzyć w to, co on gadał. Jakaś dziewczyna spędzała czas z naszym niepełnosprawnym synem? Tak po prostu, na własne życzenie?

Nie zostaniesz babcią, śmiał się. Co on mówi?!

W nocy nie mogłam spać. Zastanawiałam się, o co chodzi tej całej Zosi. Myślała, że Wojtek ma bogatych rodziców? A może – absurdalne, lecz prawdopodobne – zakochała się w moim przystojnym mężu i starała się wkupić w jego łaski poprzez Wojtka?

Następnego dnia syn miał czas, żeby ze mną porozmawiać i przeraził mnie jeszcze bardziej.

– Zosia jest niesamowita, musicie się poznać! Już ją do nas zaprosiłem – oznajmił tonem, jakiego jeszcze u niego nie słyszałam.

– Synku… – zaczęłam, nie wiedząc, jak dokończyć zdanie. – Cieszę się, że masz koleżankę, ale… musisz uważać… Takie relacje… no wiesz, żeby to się źle nie skończyło…

Miotałam się, aż usłyszałam charkotliwe popiskiwanie. Mój synek się śmiał.

– Nie martw się, mamuś. Będziemy ostrożni, nie zostaniesz babcią!

Musiałam zakończyć tę rozmowę, bo mnie zatkało. Przecież nie o to mi chodziło! Chciałam mu powiedzieć, żeby uważał w sensie emocjonalnym! Żeby nie wziął sympatii, ciekawości czy litości tej dziewczyny za prawdziwe męsko-damskie zainteresowanie. Ale najwyraźniej było za późno. Wojtek już uznał, że ona widzi w nim mężczyznę. Natychmiast zadzwoniłam do męża.

– Musisz to przerwać! – krzyczałam. – Albo złap ją i daj mi do telefonu! Ja jej powiem, żeby przestała to robić Wojtkowi! Przecież on się za chwilę załamie! I wiesz, co będzie! Straci motywację do ćwiczeń, przestanie jeść, wpadnie w depresję… Idź, poszukaj jej, muszę z nią porozmawiać!

Mąż nie bardzo rozumiał, o co mi chodziło, więc mu wyjaśniłam dobitnie, że nie obchodzi mnie, czy ta dziewczyna odczuwa niezdrową ciekawość, czy chce sobie zarobić punkty w niebie, zajmując się kaleką. Mój syn uważał, że ma u niej szanse jako mężczyzna i należało to jak najszybciej skończyć, nim dostanie cios prosto w twarz.

– Hm… nie wiem, o co ci chodzi – mąż starał się mnie uspokoić. – Zosia naprawdę go lubi. Wczoraj wszedłem do pokoju i siedziała mu na kolanach. I, tego… całowali się.

Tego już nie wytrzymałam. Zaczęłam krzyczeć na męża, że jest nieodpowiedzialny, bo dopuścił, żeby jakaś kobieta, która najwyraźniej ma nierówno pod sufitem, zwodziła naszego syna. I że ma go stamtąd zabrać, bo to się skończy dla niego dramatem.

– I tak przecież pojutrze wracamy – Zbyszek nadal zdawał się nie widzieć problemu. – Co z twoim kardiologiem? Byłaś?

Nie obchodził mnie kardiolog ani nic innego poza tym, że za chwilę mój syn osunie się w czarną otchłań. Już to przerabialiśmy. Depresja często towarzyszy chorym przykutym do wózka. Nie omija młodych ludzi.

Bywało, że Wojtek nie chciał się rehabilitować, jeść, ani nawet z nami rozmawiać. Że mówił o eutanazji i patrzył godzinami w jeden punkt. Nie mogłam dopuścić, żeby to znowu się stało!
Ale kiedy mąż i syn wrócili, Wojtek opowiadał tylko o Zosi.

– Pracuje w recepcji, ale studiuje zaocznie hotelarstwo i chce być menedżerką w jakiejś dużej sieci hoteli. Ma ambicje! A żebyś widziała, jak ona tańczy! Widziałem jej filmiki, jest świetna! No a poza tym to cholernie dobra osoba. Spodoba ci się, mamuś. Czuję, że się polubicie! – nawijał, a mnie tężało serce w piersi.

Niech przyjedzie! Już ja sobie z nią pogadam

Miałam tylko nadzieję, że to się rozejdzie po kościach. Dobrze, dziewczyna zaspokoiła swoją ciekawość, jak to jest pocałować niepełnosprawnego, a teraz po prostu przestanie się odzywać, i tyle. Jakoś wytłumaczę synowi, że na pewno jest zajęta pracą i studiami – myślałam gorączkowo.

Jednak Zosia wcale nie zniknęła z życia Wojtka. Co wchodziłam do jego pokoju, to widziałam jej twarz na ekranie jego laptopa. Rozmawiał z nią przez komunikatory. Słyszałam tylko jego wypowiedzi, bo miał słuchawki, ale chyba sporo mówiła, bo Wojtek głównie słuchał. Albo się śmiał. Któregoś dnia poprosił ojca, żeby wstawił mu do pokoju drzwi.

– Ale wtedy będzie trudniej się przeciskać wózkiem – zaoponowałam. – Przecież to dla twojej wygody.

– Dzięki za wygodę, mamuś, ale zależy mi na prywatności, kiedy rozmawiam z moją dziewczyną – oznajmił twardym tonem. – Tato? Wstawisz mi te drzwi?

Zgodziłam się na drzwi, chociaż to oznaczało mniejszy komfort jeżdżenia wózkiem po domu. Nie mogłam tylko zrozumieć, po co mu te drzwi. O czym niby rozmawiali, że trzeba mu było „prywatności”? Przekonałam się o tym bardzo dobitnie, kiedy – wciąż nieprzyzwyczajona, żeby pukać – weszłam do pokoju syna i na ekranie laptopa zobaczyłam nie twarz, a… nagie piersi Zosi.

– Mamo, wyjdź! – krzyknął.

To znaczy, krzyknąłby, gdyby nie jego atrofia mięśniowa. Bo wyszło to raczej jak głośne charczenie. 

– Czy ta cała Zosia o tym wie? – zadałam pytanie mężowi. – Co ona w ogóle robi? Czego od nas chce?

– Od nas pewnie niczego. To nie nasza dziewczyna, tylko Wojtka – stwierdził Zbyszek. – Zresztą, może sama ją zapytasz, jak tu przyjedzie. Wojtek mówił, że próbują ustalić datę, kiedy będzie mogła zostać na dłużej niż weekend.

Oooo, tu się ucieszyłam! Uradowała mnie zbliżająca się okazja osobistego poznania Zosi. Chciałam z nią szczerze porozmawiać. Wyczuć, czego chce i o co jej chodzi, a najchętniej obnażyć jej ukryte zamiary. Bo wciąż nie rozumiałam, po co tak zwodzi niepełnosprawnego chłopaka.

– Dlaczego zakładasz, że ona musi coś kombinować? – zapytał Zbyszek, chyba zmęczony moimi podejrzeniami.

– Może po prostu się zakochała? Wiem, że widzisz w Wojtku tylko niepełnosprawne dziecko, ale to mężczyzna. Może właśnie mężczyznę ona w nim widzi? Owszem, Wojtek ma niepełnosprawność, jest inny niż sprawni ludzie, ale jest inteligentny, wrażliwy, ma coś do powiedzenia. Czymś jej najwidoczniej zaimponował. Dlaczego nie możesz w to uwierzyć?

Spojrzałam na niego, kręcąc głową nad jego naiwnością. Jasne, młoda, zdrowa dziewczyna „widziała mężczyznę” w chłopaku z atrofią mięśni, który nie mógł sam zjeść zupy ani się wysikać. No, już pędzę w to uwierzyć!

Na trzy dni przed jej przyjazdem, Wojtek nie mógł usiedzieć w miejscu. To taki nasz rodzinny czarny humor. Kazał się zawieźć do fryzjera i modnie ostrzyc, zażądał nowego swetra, kilka razy widziałam, jak zajeżdża przed lustro i się sobie przygląda.

W końcu Zbyszek pojechał na dworzec po Zosię. Nie chciała się zatrzymać u nas, miała jakąś zniżkę na najlepszy hotel w mieście. Ale przyjechała na kolację zapoznawczą. I podczas tej kolacji coś we mnie pękło… Zobaczyłam, jak ta obca dziewczyna patrzy na mojego syna oczami, w których widać autentyczne ciepło.

Jak się przytula do jego chudego ramienia i jak dotyka jego włosów, chwaląc nową fryzurę. W jej spojrzeniach, gestach, tonie głosu nie wyczuwałam żadnej gry, żadnego fałszu.

Zosia ma temperament, więc często się kłócą…

Po kolacji zapytała Wojtka, czy nie chciałby jechać z nią do hotelu. Miała jakiś pokój superior, przystosowany do potrzeb osób z niepełnosprawnościami. Byłam lekko zszokowana tą propozycją, ale chyba głównie tym, że nie zwróciła się z pytaniem do nas, rodziców Wojtka, tylko do niego.

Bo zawsze wszyscy traktowali go jak dziecko, to było naturalne, skoro się nim opiekowaliśmy i woziliśmy go wózkiem. Tymczasem ta zdrowa, pełna energii dziewczyna widziała w nim dorosłego mężczyznę, który sam podejmuje decyzje. I chyba dopiero to mnie przekonało, że jej uczucia są prawdziwe. Że naprawdę uważa Wojtka za swojego chłopaka. Boże, jak bardzo poczułam się wtedy szczęśliwa!

Oczywiście Zbyszek chciał ich zawieźć, ale Zosia powiedziała, że dadzą sobie radę sami. Wezwała specjalną taksówkę i chwyciła za rączki wózka. A potem wyszli.

– I co? Już wierzysz, że ona wie, co robi? – zaśmiał się Zbyszek, widząc moją minę, kiedy drzwi się zamknęły. – Z tego, co widzę, to ona dość dobrze wie, w co się pakuje. I najwyraźniej oboje chcą się w to pakować dalej.

Miał rację. Pół roku później Zosia sprowadziła się na stałe do naszego miasta. Zamieszkała z Wojtkiem i są normalną parą. Normalną, bo Zosia, jak się okazało, ma niezły temperament, więc Wojtek mówi, że czasami kłócą się, aż wióry lecą. A potem się godzą i dalej są razem.

Dzisiaj związek syna wydaje mi się rzeczą oczywistą. Przecież jest dobrym, mądrym, wrażliwym mężczyzną; dlaczego miałby nie mieć obok siebie kobiety, która go kocha i wspiera? Każdy może znaleźć miłość i każdy na nią zasługuje.

Czytaj także:
„Ksiądz nie chciał udzielić mojej córce ślubu w rodzinnej parafii, bo była w ciąży. Gdyby to zrobił, nie doszłoby do tragedii”
„Jak rozkochać na nowo stetryczałego męża? Wystarczy pewność siebie i... jeden gorący przystojniak”
„Od dziecka byłam pracoholiczką. Nie miałam koleżanek ani hobby, całe życie harowałam. W wieku 30 lat byłam wrakiem człowieka”

Redakcja poleca

REKLAMA