„Moja córka była w ciąży, a ksiądz nie chciał udzielić jej ślubu w rodzinnej parafii. Gdyby to zrobił, nie doszłoby do tragedii”

panna młoda wsiada do samochodu fot. Adobe Stock, Ivan
„Wraz z mężem i rodzicami Jaśka wypatrywaliśmy młodych. Mijały jednak minuty, a ich auto się nie pojawiało. Zaczęliśmy nerwowo spoglądać na zegarki, ze świadomością, że to wszystko zbyt długo trwa. Nagle minęła nas pędząca na sygnale karetka…”.
/ 16.11.2022 12:36
panna młoda wsiada do samochodu fot. Adobe Stock, Ivan

To drzewo na rozstaju dróg w pobliżu mojej miejscowości zawsze mnie przerażało. Jakbym podświadomie wyczuwała, że kiedyś stanie się przyczyną największej tragedii mojego życia....

Pamiętam, że jeszcze jako młoda dziewczyna czułam, iż jest w nim coś złowrogiego. Wyrastało jakby na środku drogi, bo w tym miejscu było rozwidlenie prowadzące do dwóch sąsiednich miejscowości. Kiedy jeździłam tamtędy samochodem z ojcem, zawsze zamykałam oczy, bo miałam wrażenie, że tata zapomni skręcić i pojedzie prosto – wprost na spotkanie z białym pniem. 

Lata mijały, a drzewo sobie stało i nic się nie działo

Urodziłam dwoje dzieci: syna i córkę, którzy dorośli i zbierali się do odfrunięcia z rodzinnego gniazda. Syn ożenił się z koleżanką z klasy i przejęli gospodarstwo po jej dziadkach. Bartek był zachwycony, bo zawsze powtarzał, że swoje życie chce związać z rolą, z ziemią.

Beatka natomiast wyrosła na prawdziwą piękność. Starało się o nią wielu chłopaków, ale ona była wpatrzona tylko w Jaśka. Nie miałam nic przeciwko tej miłości, bo chłopak był dobrze wychowany i z porządnej, dość majętnej rodziny. Jego matka od lat siedziała w Stanach i chociaż teraz w Polsce dolar już nie znaczy tyle, co dawniej, to nadal słała do domu pokaźne sumy. Bałam się tylko trochę, że Jasiek będzie chciał do niej pojechać i pociągnie za sobą moją Beatkę. 

Mimo obaw sprzyjałam ich miłości i wierzyłam, że są dobraną parą. Dlatego nie było dla mnie żadną tragedią, kiedy Beatka zaszła z Jaśkiem w ciążę jeszcze przed ślubem. Tym bardziej, że chłopak nie uchylał się od odpowiedzialności. Wręcz przeciwnie, był zachwycony, że zostanie ojcem!

Od razu więc młodzi przystąpili do organizowania ślubu. Pojawił się jednak pewien problem – przyszła teściowa Beatki nie mogła, ot tak, rzucić swojej pracy na kilka dni i przyjechać do Polski. Wesele jedynego syna nie było dla jej szefa żadnym argumentem...

Bał się, że wezmą go na języki

Matka Jaśka poprosiła więc o przesunięcie terminu o trzy-cztery miesiące. Nie byłam tym zachwycona, bo zdawałam sobie sprawę, że przecież wtedy będzie już doskonale widoczny brzuszek Beatki. Ale córka się tylko ze mnie śmiała, że jestem staroświecka i pruderyjna.

– Mamo, prawie połowa par idzie do ołtarza, kiedy panna młoda jest w ciąży! – cytowała mi statystyki.

Ja jednak po prostu inaczej sobie wyobrażałam ten dzień. Ale cóż – w końcu to nie miał być dzień spełniania moich marzeń, tylko jej… Sęk jednak w tym, że w końcu brzuch zobaczył proboszcz. Ten sam ksiądz z naszej parafii, który dziesiątki razy był u nas po kolędzie, znał Beatkę od małego dziecka i zawsze ją lubił, twierdząc, że Bogu podoba się taka rezolutna młodzież. Tymczasem teraz… odmówił mojej córce ślubu w jej własnej, rodzinnej parafii!

Proboszcz stwierdził, że nawet szczera spowiedź nie zmaże grzechu Beaty na tyle, aby mógł jej udzielić sakramentu. A kiedy moja córka przypomniała mu o dwóch pannach młodych w ciąży, którym ostatnio udzielił ślubu, odparł, że „u nich jeszcze nic nie było widać”.

– Ksiądz proboszcz chyba żartuje? – zatkało mnie. – Bóg widzi wszystko!

– Ale jego owieczki nie. Ludzie by mnie wzięli na języki… – odparł, robiąc wielce zatroskaną minę.

Powinniśmy chyba lepiej sypnąć groszem...

Nie chciałam jednak tego robić. Obrażona, wyprowadziłam z zakrystii Beatkę i przyszłego zięcia, sugerując, że mogą przecież wziąć ślub w którejś z sąsiednich miejscowości. O ile tamtejszy proboszcz także nie odmówi…

Zapakowałam więc młodych do auta i pojechaliśmy załatwić sprawę. Niestety, w dniu, który nas interesował, były już zapisane dwa śluby i ksiądz mógł udzielić sakramentu mojej córce i jej narzeczonemu dopiero o osiemnastej.

– Trudno! – stwierdzili młodzi, nie chcąc dalej szukać.

Wszystko zostało więc ustalone.

W dniu ślubu Beatki niebo poskąpiło słońca. Było szaro i deszczowo, szybciej także zapadł zmierzch. Kiedy córka w swojej pięknej białej sukni, z wyraźnie rysującym się pod koronką brzuszkiem wsiadła do samochodu i pomachała mi przez szybę na pożegnanie, widziałam tylko rozmazany kontur jej twarzy. Po szybie spływały bowiem krople deszczu.

Nie zwlekając, sami także wsiedliśmy z mężem do auta i pojechaliśmy za młodymi. Wiedziałam, że powinnam dotrzeć do kościoła przed nimi, jednak przyzwyczajenie pokierowało mnie dłuższą, okrężną drogą. Kiedy zbliżałam się do kościoła, odetchnęłam z ulgą, bo nie było tu jeszcze pięknie przystrojonego samochodu młodych. Wysiadłam i witałam kolejno gości.

Czuć było podniosły nastrój oczekiwania. Zaczął padać silniejszy deszcz, wszyscy goście schronili się w kościele, a my z mężem i rodzicami Jaśka cały czas wypatrywaliśmy młodych. Mijały jednak minuty, a ich auto się nie pojawiało. Zaczęliśmy nerwowo spoglądać na zegarki, ze świadomością, że to wszystko naprawdę zbyt długo trwa i w takim tempie to by tutaj doszli prawie na piechotę…

Było ciemno, nie zauważył drzewa

A wtedy nagle minęła nas pędząca na sygnale karetka… Nie mam pojęcia, skąd wiedziałam, że leży w niej moja córeczka, nieprzytomna i w sukni poplamionej krwią swoją i ukochanego Jaśka... Nie wiem, ale moje serce matki zamarło z przerażenia, a ciało poderwało się do biegu.

Dopadłam do auta i pojechałam za karetką. Zapomniałam o mężu, o przyszłych teściach. Chciałam tylko być blisko mojego dziecka. I wnuczki, którą Beatka nosiła pod sercem.

Kiedy wieziono córkę na salę operacyjną, udało mi się na moment dotknąć jej zwisającej bezwładnie ręki. Była zimna jak lód. Tylko ona przeżyła ten koszmarny wypadek… Pozostali pasażerowie zginęli – druhna Beatki, Wiola, jej najlepsza przyjaciółka od serca, Jasiek oraz jego kuzyn Paweł, który prowadził to nieszczęsne auto. Kierowca nie znał w ogóle drogi, zapadał zmierzch, coraz silniej padający deszcz ograniczył widoczność właściwie do minimum. Na tej przeklętej szosie, na rozwidleniu dróg, wpakował się prosto w rosnące tam drzewo! To, którego zawsze tak się bałam…

Chociaż powiedzieć o mojej córce, że przeżyła, to by było za wiele… Od natychmiastowej śmierci uratowało ją to, że nie miała zapiętych pasów, aby nie pognieść ślubnej sukni, więc impet uderzenia wyrzucił ją z samochodu na miękką trawę. Lekarze najbardziej bali się o dziecko, ale jemu na szczęście nic się nie stało. Chroniące je wody płodowe zamortyzowały uderzenie o ziemię.

Niestety sama Beatka miała mniej szczęścia, uderzając głową w pieniek. Zapadła w śpiączkę i mimo błyskawicznej operacji lekarzom nie udało się przywrócić funkcji życiowych mózgu. Działało tylko sztucznie pobudzane serce, pompujące krew do ciała mojej córki i jej sześciomiesięcznego dziecka.

– Postaramy się je uratować! – obiecano mi w szpitalu, a ja krzyczałam z rozpaczy po utracie córki. Jednocześnie szalałam z niepokoju, co będzie z wnuczką. 

Odeszła, ale dała życie córce

Kiedy Adelka skończyła siódmy miesiąc, jej nieszczęsnej mamie zrobiono cesarskie cięcie i wydobyto wcześniaka, który powędrował od razu do inkubatora. Tam moja wnusia doczekała wyjścia ze szpitala, a ja z mężem mogłam pochować moje ukochane dziecko, odłączone od aparatury po przeszło miesiącu od wypadku. Spoczęła w grobie przy swoim niedoszłym mężu, ukochanym Jaśku. Na szczęście jego rodzice też się zgadzali, że to właściwe miejsce pochówku.

Mszę żałobną wyprawił jej ten sam ksiądz, który odmówił jej innego sakramentu – ślubu. Nie oponowałam, składając moje uczucia, które nosiłam w sercu, w ofierze Jezusowi. Wszak to on uczy nas, aby wybaczać. Mimo to jednak przez całe nabożeństwo nie mogłam wyzbyć się myśli, że gdyby moja córeczka wzięła ślub w naszym kościele, to nigdzie by nie jechała i żadne drzewo nie stanęłoby na drodze do szczęścia.

Od tamtego strasznego wypadku minęły już cztery lata. Adelka rośnie jak na drożdżach i jest prawdziwą radością moją i męża oraz drugich dziadków. Mama Jaśka wróciła bowiem na stałe do Polski, nie mogąc znieść myśli, że może być daleko od ukochanej wnusi, której omal nie straciła.

Nie jechałam do tej pory tą fatalną drogą, na której się zdarzył wypadek i pewnie już nie pojadę. Nie zniosłabym widoku tamtego rozwidlenia, na którym nie ma już na szczęście tego okropnego drzewa. 

Czytaj także:
„Mój pracownik sfingował napad i pobicie, by mnie okraść. Tłumaczył, że uzbierał za mało kasy na weselu i musiał dorobić”
„Miałem ją za naiwną gęś z prowincji, a ona była przebiegłą lisiczką. A myślałem, że ją uwiodę, wykorzystam i wrócę do żonki...”
„Rodzina traktowała naszą działkę jak kurort z all inclusive. Za pęto najtańszej kiełbasy wymagali królewskiej obsługi”

Redakcja poleca

REKLAMA