Kiedy syn z synową poprosili mnie o opiekę nad Sebastianem, od razu się zgodziłam. Co za radość! Nie dość, że spędzę cały tydzień z ukochanym wnusiem, to jeszcze najwyraźniej problemy w ich rodzinie nareszcie się skończyły. Nie leci się przecież na Teneryfę, gdy małżeństwo wisi na włosku!
Da Bóg, wszystko się dobrze ułoży i zapomnimy o ostatnich dwóch latach. Jeszcze teraz, gdy o nich myślę, muszę natychmiast biec do apteczki po krople na uspokojenie. Swoją drogą, co za łajdak z tego Konrada…
Znałam go od dziecka, karmiłam, gdy Maciuś przyprowadzał go ze szkoły, raz nawet zabraliśmy chłopca na wakacje. Przyjaciel syna od zawsze, dałabym sobie rękę uciąć za jego lojalność. A tu proszę, któregoś dnia po prostu zniknął z firmowymi pieniędzmi ich spółki, zostawiając moje jedyne dziecko z tłumem wściekłych kontrahentów. Każdy by się załamał!
– Ale nie każdy zaraz by łapał za flaszkę! – odparowała synowa, gdy próbowałam jej w ciężkich czasach przemówić do rozsądku. – Sama jestem z rodziny alkoholików i nie dopuszczę do tego, żeby Sebuś miał równie parszywe dzieciństwo, co ja!
– Adrianno, wydaje mi się, że robisz z igły widły… – uspokajałam ją. – Maciej musi jakoś odreagować.
– Nie w ten sposób! – ucięła.– To jest wchodzenie w nałóg. Niech chodzi na siłownię, terapię, do kościoła, gdzie chce… Ale wódy w naszym domu nie było, i nie będzie!
Uważałam, że nie ma racji…
Może i miała swoje doświadczenia, ale po co ten paniczny strach? Wiem jedno: w sprawy małżeństwa mieszać się nie wolno, toteż zawsze starałam się trzymać z daleka. Gdy syn czasem przychodził, raczej starałam się go wspierać i tłumaczyć, niż robić jakieś wyrzuty.
Chociaż zdarzało się, że nie był trzeźwy, nigdy się nie awanturował, nie tracił świadomości. Niech Adrianna mówi co chce, ale dla mnie nie był kandydatem na alkoholika. Kiedyś się o to pokłóciłyśmy.
– Według mamy, jak chłop się nie tarza w rynsztoku, to wszystko z nim w porządku? To niech mu mama zabierze te trzy drinki dziennie… Będzie chodził po ścianach jak małpa! Potrzeba się liczy, nie ilość!
Po kilku miesiącach huśtawki Maciek poinformował mnie, że zdecydował się na leczenie. Ponoć Adrianna tego zażądała, jeśli nadal mają być razem.
– Nie martw się, mamo – zapewnił syn. – To formalność, przecież nie jestem żadnym nałogowcem!
– No to po co to wszystko?
– Żeby Ada miała pewność – wyjaśnił.– Wiesz, te jej traumy! Zrobię wszystko, żeby ją uspokoić, rodzina jest dla mnie najważniejsza.
Jego otwartość i chęć zadowolenia żony rozwiały wszystkie moje wątpliwości. Nawet mi zaimponował, że jest gotów na takie poświęcenie. I chyba było warto, bo odkąd Maciuś wrócił z ośrodka, w jego małżeństwie wszystko wróciło do normy. Skończyły się ciche dni, a kiedy do nich wpadałam od czasu do czasu, widziałam, że są szczęśliwi jak kiedyś. A teraz ten wspólny wyjazd!
Czułam się, jakby mi ktoś skrzydła doprawił
Załatwiłam z sąsiadką, żeby miała oko na kwiatki i, gdy nadszedł dzień odlotu młodych, przeprowadziłam się do ich domu. Teoretycznie moglibyśmy z Sebusiem zostać u mnie, ale wiadomo, czterolatek to jeszcze maluszek, zmiany go rozstrajają, mógłby gorzej spać albo być płaczliwy…
Przynajmniej w jednym zgadzałam się z synową: im mniej zmian, tym lepiej dla dziecka. Wystarczy chyba, że mały zostanie bez rodziców na tydzień, po co mu jeszcze dokładać stresów.
Urządziłam sobie kącik w pokoju gościnnym, Sebastian spał u siebie, a dni spędzaliśmy głównie w salonie, bo wiadomo: telewizja. A i miejsca dużo na dywanie, żeby klocki porozkładać albo pojeździć kolejką. Tym bardziej że pogoda była do niczego. Może i październik to dobra pora na wczasy na hiszpańskich wyspach, ale na Mazowszu to już niekoniecznie.
Dwa dni nacieszyliśmy się złotą polską jesienią, a przez resztę przerabialiśmy zebrane kasztany i żołędzie na ludziki. Sprzątania było po tym co niemiara, choć Sebastian mi pomagał, złego słowa nie powiem. I właśnie przy tym sprzątaniu wyrwaliśmy któregoś dnia gniazdko w przedpokoju, bo mały zanadto rozpędził się z odkurzaczem. Tak się wystraszył biedaczysko, że aż się popłakał.
Czego tu się bać? Takie naprawy po dwudziestu latach wdowieństwa babcia ma w małym palcu! Wiedziałam, że odkąd Sebastian połakomił się na klej do tworzyw, Maciej przeniósł wszystkie swoje klamoty na pawlacz, żeby były poza zasięgiem dziecięcych rączek.
Przyniosłam więc zza szafy drabinkę i zabrałam się do szukania potrzebnych narzędzi. Opalarka, szlifierka, cuda na drągu, a zwykłego śrubokręta jak nie było, tak nie ma! Bobrowałam więc w rzeczach syna coraz śmielej i głębiej. A to co?!
Mało nie spadłam z drabiny, gdy w kącie pawlacza zauważyłam schowaną za wiertarką opróżnioną do połowy butelkę wódki…
Rany boskie, co to ma znaczyć?!
– Babcia, masz? Naprawisz pana prąda? – dopytywał z dołu zaniepokojony moim milczeniem Sebastian.
– Mam i już schodzę, kochanie – odkrzyknęłam drżącym głosem.
Zreperowałam szybko gniazdko ku wielkiej radości malca, ale w głowie wciąż kłębiły mi się nieprzyjemne myśli, i gdy dzień dobiegł końca, a wnuczek zasnął smacznie w swoim łóżeczku, udałam się na poszukiwania w innych częściach domu. Głównie po to, by nic nie znaleźć i udowodnić sobie, że wódka znaleziona w pawlaczu nic nie znaczy, ot, czysty przypadek. Może nawet to Ada ją tam wrzuciła, żeby nie wpadła dziecku w ręce?
Niestety, mój plan się nie powiódł, a nadzieje legły w gruzach, bo w rzeczach syna odkryłam jeszcze piersiówkę w biurku za papierami, a także bidon. Ten ostatni tkwił sobie spokojnie na widoku, tuż przy rowerze na balkonie – komu przyszłoby do głowy wąchać, co w nim jest?
Co teraz robić? Porozmawiać z synem, wyznać, że poznałam jego tajemnicę i nakłaniać go do PRAWDZIWEGO leczenia? Pominąć go, jako niepoprawnego kłamcę i ostrzec Adę? Ale czy ona zechce dać mu kolejną szansę, czy kiedykolwiek mu zaufa? Co, jeśli przez to zrujnuję ich małżeństwo? O nie, to ostatnia rzecz, jakiej bym chciała.
Biłam się z myślami do rana, aż w końcu zdecydowałam. Powylewałam zawartość wszystkich butelek do zlewu i napełnione wodą powkładałam z powrotem tam, gdzie były wcześniej schowane. Niech Maciek wie, że nie jest bezpieczny ze swoimi ciągotami! Młodzi wrócili z Teneryfy tacy szczęśliwi, że nie miałam serca psuć im humoru, więc tylko pożegnałam się z nimi i z wnuczkiem, i wróciłam do siebie.
Teraz byłam pewna, że Maciej pije
Prawdę mówiąc, w głębi serca liczyłam na to, że syn mnie odwiedzi i jakoś się wytłumaczy z tej poutykanej po schowkach wódki. Nic takiego się jednak nie stało. Za to po dwóch dniach zadzwoniła do mnie synowa. Była jakaś dziwnie oschła, ale gdy podziękowała mi za opiekę nad Sebastiankiem, pomyślałam, że może jestem uprzedzona. Nasze stosunki z Adą zawsze były takie trochę niezręczne. Ot, taki miała charakter…
– Maciej uważa, że nie powinnam z mamą o tym rozmawiać – dodała znienacka, gdy już myślałam, że będzie się rozłączać. – Ale ja mam inne zdanie. Jest mi bardzo przykro, że pobyt u nas w domu wykorzystała mama w taki sposób.
– W jaki sposób? – zatkało mnie.
– W taki, żeby przetrząsać nasze rzeczy! – wybuchła. – Jego biurko, moją szufladę z bielizną, szafki…
– O czym ty mówisz, dziewczyno? – spytałam szczerze zdumiona.
– Och, niechże mama nie udaje… Zawsze tyle gadania o szczerości i zasadach, a wystarczy zniknąć na tydzień i co? Jak policja śledcza!
Rzuciła słuchawką, a ja siedziałam jak skamieniała. Czy to możliwe, żeby aż tak nie znać swojego dziecka? Teraz byłam pewna, że Maciej ma kłopoty z piciem, i to jakie! Ale kto mi uwierzy?
Czytaj także:
„Emerytura nie wystarczała nawet na biedne wakacje, więc poszłam do... programu telewizyjnego. Co zwiedziłam za darmo, to moje”
„Przelewałam oszczędności życia i pomyliłam numer konta. Urzędników nie interesuje, że nie mam teraz za co żyć”
„Na wakacjach poznałam przystojnego Greka. Zaufałam mu i powierzyłam swoje sekrety, a on... robił sobie ze mnie żarty”