Od zawsze myślałam o tym, żeby mieć liczne potomstwo. Będąc jeszcze młodą dziewczyną, śniłam o własnych czterech kątach gdzieś pod miastem, wspaniałym partnerze życiowym oraz przynajmniej trójce pociech. W mojej głowie pojawiały się wizje przytulnego gniazdka rodem z reklam, nie mogłam się doczekać momentu poznania mojej drugiej połówki, z którą wcielę w życie swoje pragnienia.
Miałam sporo szczęścia w życiu
Podczas gdy moje przyjaciółki przeżywały różne miłosne przygody, ja stosunkowo wcześnie trafiłam na swoją drugą połówkę. Pewnego razu Jurek zjawił się na tych samych zajęciach co ja. Zagadnął, czy obok mnie jest wolne, a kiedy na niego spojrzałam i nasze oczy się spotkały, od razu poczułam, że to właśnie on. Moja intuicja mnie nie zawiodła – od tego momentu tworzyliśmy praktycznie nierozłączną parę. Wszystko toczyło się tak swobodnie i nie miałam żadnych rozterek.
Jeszcze w trakcie nauki zamieszkaliśmy wspólnie, a po ukończeniu studiów pobraliśmy się. Miałam poczucie, że wszystko układa się po mojej myśli. Co prawda na początku dysponowaliśmy tylko wynajmowanym lokum, a nie wymarzonym domkiem pod miastem, ale pomyślałam sobie, że na każdą rzecz przyjdzie odpowiedni moment i cieszyłam się tym, co mam. Gdy po raz pierwszy zaczęłam sugerować, że być może nadszedł czas na powiększenie naszej rodziny, Jurek odparł:
– Skarbie, a może byśmy najpierw poszukali czegoś na dłużej? W końcu oboje obecnie jesteśmy na zleceniach. No i fajnie by było mieć własne mieszkanie…
– Rozumiem – westchnęłam. – Ale ja tak strasznie marzę o bobasku… Może jednak to przemyślimy?
– I co? Bobas będzie z nami wieczorami zajadał chleb z konserwy? – parsknął śmiechem. – Martusiu, poczekajmy jeszcze trochę. Daję ci słowo, że już niedługo. Ja też tego pragnę, ale chcę mieć pewność, że maluchowi niczego nie zabraknie.
Jurek cmoknął mnie w czoło, a ja pomyślałam, że chyba ma rację.
Dopiero co skończyliśmy studia historyczne z tytułem magistra w kieszeni, ale perspektywy na dobrze płatną i stabilną pracę były marne. Udało nam się jednak zdobyć jakieś fuchy w firmach i ledwo wiązaliśmy koniec z końcem do wypłaty. Ale i tak czułam się spełniona, bo miałam u swojego boku faceta, którego kochałam i z optymizmem myślałam o tym, co przyniesie los. W końcu najważniejsze było to, że byliśmy razem i mogliśmy na siebie liczyć!
Byliśmy na to gotowi
Z biegiem czasu poczułam się swobodnie w swojej firmie, otrzymałam umowę na czas nieokreślony i przestałam rozważać pracę w wyuczonym zawodzie. Postanowiłam związać się z branżą reklamową na dłużej. Jurek z kolei został zatrudniony na etacie na uniwersytecie. Posiadanie stałego zatrudnienia umożliwiło nam zaciągnięcie kredytu i zakup niewielkiego mieszkania na peryferiach. Nie byłam w pełni usatysfakcjonowana, że to nie ten wymarzony domek, ale jakoś to przełknęłam. „Gdy przyjdą na świat nasze pociechy, na pewno rozejrzymy się za czymś przestronniejszym" – pocieszałam się w duchu.
Dni leciały, a nasza sytuacja ulegała systematycznej poprawie – zarówno w kwestii kariery, jak i relacji małżeńskiej. Ponadto nasze finanse prezentowały się coraz lepiej. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli utrzymamy takie tempo, to kredyt mieszkaniowy uda nam się spłacić dużo szybciej, niż zakładaliśmy. W związku z tym ja i mój mąż stwierdziliśmy, że nadszedł odpowiedni moment i nie warto już dłużej zwlekać. Przepełnieni optymizmem i entuzjazmem postanowiliśmy postarać się o maleństwo.
Ten moment, gdy przestałam brać pigułki, był dla mnie niezwykle istotny. Miał to być początek drogi prowadzącej do realizacji naszych pragnień. Spojrzałam na ukochanego i od razu wiedziałam, że myśli dokładnie o tym samym.
Kiedy już podjęłam tę decyzję, poczułam niesamowitą euforię. Zaczęłam zaglądać do sklepów z artykułami dla dzieci, wiedząc, że niedługo stanę się ich stałą bywalczynią. Pochłaniałam informacje na temat ciąży i pierwszych miesięcy życia maluszka, przyglądałam się wózkom młodych mam, próbując sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało nasze dziecko. Bez przerwy rozmyślałam, czy będzie miało moje oczy, a może Jurka? Zastanawiałam się też, czy urodzi się chłopiec, czy może dziewczynka? Snucie tych wszystkich wyobrażeń wprowadzało mnie w stan totalnej błogości.
Upłynęło kilka tygodni, a potem kolejne i kolejne – ale nic z tego nie wynikło. Zaczął ogarniać mnie niepokój.
– Słuchaj, może byśmy poszli do specjalisty? Może potrzebujemy jakiegoś leczenia? – zapytałam.
– Daj spokój, skarbie, czasami to trwa dłużej niż myślimy. Wstrzymajmy się jeszcze trochę. Na bank wszystko będzie dobrze – Jurek starał się mnie uspokoić, więc odpuściłam.
Dwie kreski się nie pojawiały
Czas płynął nieubłaganie, a kolejne tygodnie i miesiące wciąż nie dawały upragnionego rezultatu. Z wielkim zaangażowaniem czytałam wszelkie dostępne poradniki i artykuły w sieci dotyczące zajścia w ciążę. Zażywałam niezliczone ilości witamin i minerałów, próbowałam różnych metod, zarówno tych popartych badaniami, jak i mniej konwencjonalnych – wszystko na próżno. W końcu, niemalże przemocą, zaciągnęłam mojego męża do gabinetu lekarskiego.
– Niech państwo się nie przejmują, wykonamy niezbędne testy i sprawdzimy, co jest przyczyną – powiedział ginekolog, spoglądając na nas życzliwie. – Na razie sugeruję nie ustawać w wysiłkach i dalej próbować.
Od tamtej chwili zaczął się prawdziwy maraton z badaniami, wynikami i wszystkimi możliwymi analizami. Czułam się totalnie wykończona, ale byłam pewna, że robię to, co trzeba. Poddawałam się wszelkim badaniom i starałam się o siebie dbać jak tylko mogłam. Męża też namawiałam, żeby zrobił to samo.
– Daj spokój z tym burgerem – często zwracałam mu uwagę. – Powinieneś zadbać o zdrowe odżywianie. Przecież wiesz, że to ważne – tłumaczyłam mu jak jakiemuś dzieciakowi, a on tylko zastygał z fast foodem w rękach i wlepiał we mnie ten swój błagalny wzrok.
Nie oponował, ponieważ również był pełen determinacji. Nasze zbliżenia zaczęły się skupiać przede wszystkim na konkretnych datach. Nasze życie kręciło się wokół moich płodnych dni, a każdy miesiąc mijał na przemian – między nadzieją a frustracją, która pojawiała się za każdym razem, gdy dostawałam okres.
Niedługo potem oboje mieliśmy nerwy w strzępach. Atmosfera zrobiła się napięta. Wdawaliśmy się w awantury, czego nigdy wcześniej nie było. Martwiło mnie to. Ja coraz częściej zalewałam się łzami, a Jurek wymykał się z domu, żeby z kumplami wypić browara albo zostawał po godzinach w robocie. Miałam wrażenie, że się od siebie oddalamy… Zaczęłam nawet myśleć, że tylko dziecko może sprawić, że znów się do siebie zbliżymy.
Niby wszystko było w porządku
Lekarz stwierdził po całej serii badań:
– Z medycznego punktu widzenia wszystko jest w porządku, nic nie stoi na przeszkodzie, aby mieli państwo dzieci – oznajmił bezradnie.
– Więc o co chodzi? – zadałam pytanie, bo już byłam przygotowana na zdiagnozowanie u mnie albo u męża jakiejś poważnej choroby, a nawet totalnej bezpłodności.
– Niestety, w niektórych przypadkach ciężko znaleźć przyczynę, nauka wciąż nie potrafi odpowiedzieć na wszystko – odparł wymijająco, a ja poczułam, jakby świat nagle stanął na głowie. Nie miałam pojęcia, co dalej robić, skoro odpowiedzi nie mogła dać nam nawet medycyna. – Muszą państwo po prostu być cierpliwi – uzupełnił, dostrzegając moją zatroskaną twarz. – Proszę potraktować to jako dobrą nowinę.
Po opuszczeniu gabinetu ginekologa nie padło między nami ani jedno słowo. W ciszy rozważaliśmy usłyszane przed momentem wieści.
– Zdaje mi się, że jakaś choroba byłaby lepsza, tę da się chociaż wyleczyć… – przerwałam ciszę.
– O czym ty mówisz?! – małżonek obdarzył mnie zdumionym wzrokiem. – Nadal możemy próbować… Ewentualnie po prostu zaakceptować fakt, że bycie rodzicami nie jest nam pisane – dorzucił ściszonym głosem.
– Zwariowałeś do reszty?! Moje szczęście wcale cię nie obchodzi?! Jak nam się nie powiedzie klasycznymi metodami, to… skorzystamy ze sztucznego zapłodnienia lub in vitro! – wyrzuciłam z siebie to, co chodziło mi po głowie od paru tygodni.
– A czy ciebie w ogóle obchodzi to, czy jestem szczęśliwy? A może jestem dla ciebie tylko reproduktorem, w dodatku wadliwym?! Uprawiasz ze mną seks jak robot! Mam wrażenie, że jedyne co się dla ciebie liczy to zapłodnienie… – warknął, a ja oniemiałam, bo nigdy wcześniej nie odzywał się do mnie takim tonem. – Również pragnę zostać rodzicem, ale chcę też po prostu cieszyć się życiem! Nieważne czy z dzieckiem, czy bez! – podniósł głos.
– Jak śmiesz? – ledwo wydusiłam z siebie.
Nadeszły chwile milczenia, których wcześniej nie doświadczyliśmy jako małżeństwo. Bolało mnie serce, widząc cierpienie Jurka, ale jednocześnie czułam się głęboko dotknięta. Miałam wrażenie, że moje cierpienie jest bardziej dojmujące, a mąż zdawał się tego nie dostrzegać. Mój świat legł w gruzach i nigdzie nie widziałam ratunku...
Potrzebowałam się oderwać
I wtedy właśnie przyjaciółka wyszła z propozycją kilkudniowego wyjazdu w damskim gronie.
– Zrelaksujesz się, oderwiesz od codzienności i nabierzesz nowej perspektywy – stwierdziła Iwona, a jej pomysł wydał mi się całkiem sensowny.
Momentalnie poczułam ogromną chęć, by uciec od wszechobecnych kłopotów i... obrażonego małżonka. Jurek zareagował na wieść o moim wypadzie bez większych emocji, co jeszcze bardziej przekonało mnie o trafności tego pomysłu.
Po upływie paru dni czekałam z bagażem na peronie. Naprawdę przypadł mi do gustu ośrodek wypoczynkowy, w którym się zakwaterowałyśmy: uroczy, spokojny, praktycznie tuż przy wybrzeżu. Wyszłam na taras, zaczerpnęłam głęboko tchu i delektowałam się morską bryzą. Ogarnęło mnie przeświadczenie, że trafiłam tam, gdzie powinnam być. Wyłączyłam komórkę i zdecydowałam, że przez najbliższe kilka dni nie będę zaprzątać sobie głowy problemami.
Dni spędzałyśmy na przyjemnych rozmowach przy filiżance kawy i długich przechadzkach wzdłuż plaży. Zdarzały się chwile, gdy ogarniała mnie tęsknota za moim mężem, ale robiłam co w mojej mocy, by ją stłumić. W głowie zakiełkowała nawet idea rozstania, która choć sprawiała ogromny ból, to ostatecznie skłoniła mnie do refleksji, że być może jest to jedyna słuszna decyzja w obecnej sytuacji.
Gdy nadszedł finałowy wieczór wyjazdu, nasze bagaże były już gotowe do drogi, a moja przyjaciółka smacznie chrapała w najlepsze. Postanowiłam zajrzeć do hotelowego baru, by w samotności wypić pożegnalnego drinka i mentalnie przyszykować się na ciężką przeprawę, jaka czekała mnie w domu z małżonkiem.
– Coś się stało? Wygląda pani na zmartwioną – odezwał się młody, przystojny barman, zupełnie jakby czytał w moich myślach.
– Ano tak, a to dopiero czubek góry lodowej...
– No to słucham, podobno barmani umieją wysłuchać lepiej niż księża – popatrzył na mnie w taki sposób, w jaki mój mąż już od wielu lat na mnie nie patrzy...
Oddałam się namiętności
Sama nie wiem, jak do tego doszło, ale zwierzyłam się temu nieznajomemu facetowi ze wszystkiego. Opowiedziałam mu o swoich pragnieniach, związku z mężem i cierpieniu, które rozdziera mi duszę, a także o tym, co je powoduje. Barman uważnie słuchał i wyglądało na to, że naprawdę mnie rozumie.
Sama nie wiem, czy to przez promile we krwi, czy dlatego, że tak bardzo mnie komplementował i zabiegał o moje względy, ale tak czy inaczej… skończyliśmy w pościeli. Poczułam żal, gdy tylko było po fakcie. Leżałam obok przystojniaka w kwiecie wieku i zdałam sobie sprawę, że oddałabym wszystko, by na jego miejscu znalazł się Jurek. A przecież doszły do tego jeszcze wyrzuty sumienia i to, jak sobą pogardzałam…
Z trudem powstrzymując płacz, udałam się z powrotem do sypialni, a rankiem z ulgą weszłam do wagonu kolejowego. Iwonka nie zadawała żadnych pytań, co przyjęłam z wdzięcznością. Kiedy dostrzegłam Jurka czekającego na peronie z bukietem róż, ponownie zalałam się łzami. Nagle uświadomiłam sobie, jak bardzo go kocham i jak okrutnie go potraktowałam.
– Nie płacz już, proszę. Byłem okropny, przepraszam cię za to. Od teraz wszystko będzie inaczej… – szeptał mi do ucha, gdy wtuliłam się w jego ramiona. Mój mąż nie miał pojęcia, że mogę mieć nieczyste sumienie.
Miniony weekend był po prostu niesamowity! Nagle cofnęliśmy się w czasie, mając wrażenie, że znowu jesteśmy młodzi, pełni energii i zapału. Cieszyliśmy się swoim towarzystwem i wspólnie marzyliśmy o tym, co przyniesie jutro. Krok po kroku zaczęliśmy odzyskiwać wewnętrzny spokój. Pragnienie posiadania dziecka wciąż nam towarzyszyło, ale doszliśmy do wniosku, że nie może ono zdominować całego naszego życia.
Kto jest ojcem?
Sądziłam, że powoli udaje mi się poukładać wszystko w życiu, mimo że dręczyły mnie ogromne wyrzuty sumienia. Jednak po paru tygodniach zorientowałam się, że spóźnia mi się okres… Jeszcze nigdy wcześniej tak bardzo nie trzęsły mi się ręce, jak podczas robienia testu ciążowego. Kiedy ujrzałam dwie kreski, po prostu nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Zachowałam to w tajemnicy przed wszystkimi i po cichu udałam się do lekarza.
– Moje gratulacje, minął piąty tydzień od poczęcia! – na twarzy doktora pojawił się uśmiech, a ja poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Ta wiadomość mogła znaczyć tylko jedno: maluch jest efektem spontanicznego wypadu we dwoje z ukochanym… ewentualnie niewierności z mojej strony…
Już wtedy postanowiłam, że absolutnie nikt się o tym nie dowie – ani mąż, ani rodzice, ani którakolwiek z moich koleżanek. To musi pozostać tylko i wyłącznie moim sekretem. Jurek wprost skakał z radości, a ja nie byłam gorsza.W trakcie ciąży miałam się świetnie, zupełnie jakbym przez całe dotychczasowe życie wyczekiwała na tę chwilę – i chyba faktycznie tak było.
Kiedy na świat przyszła nasza córeczka Kasia, z niepokojem szukałam u niej jakichkolwiek oznak mojego przewinienia. Na całe szczęście jak do tej pory nic na to nie wskazuje. Kocham moją małą księżniczkę, a obserwując, jakim cudownym tatą jest Jurek, wiem, że dobrze zrobiłam, rezygnując z pomysłu rozwodu. Tylko od czasu do czasu nachodzi mnie strach, że pewnego dnia prawda może wyjść na jaw…
Nie pozostaje mi nic innego jak wznosić modły do nieba, by taki scenariusz nigdy się nie ziścił. W przeciwnym razie moja radość życia może pęknąć niczym bańka mydlana. Póki co jednak wychodzi na to, że moja niewierność wobec męża okazała się być na swój pokrętny sposób zbawienna dla naszego związku.
Marta, 33 lata
Czytaj także:
„Uważałem przyjaciela za brata, ale srogo się pomyliłem. Przez jego zazdrość straciłem wszystko”
„Na emeryckich wakacjach mój mąż nagle pokochał wędkarstwo. Złowił jednak coś więcej niż tylko sandacze i flądry”
„Wyszłam za mąż z miłości, a on dla wygody. Nie szukał żony, a niańki, kucharki i darmowych rąk do pracy w oborze”