„Nie wiem, jakim cudem zaszłam w ciążę, ale nie mogę urodzić. Nie nadaję się na matkę. Zniszczę temu dziecku życie”

młoda kobieta w ciąży fot. Adobe Stock
Wszystko, tylko nie to! Ja po prostu nie mogę! Ani teraz, ani nigdy! Na mnie musi się skończyć ta przeklęta rodzina. Dość już nieszczęść!
/ 06.04.2021 13:56
młoda kobieta w ciąży fot. Adobe Stock

Siedziałam na wannie i, zszokowana, gapiłam się na różowy pasek obok niebieskiego. Z instrukcji obsługi testu wynikało, że jestem w ciąży. Jakim cudem? Przecież stosowałam pigułki antykoncepcyjne. Zaraz po obudzeniu sięgałam po listek leżący na półce obok łóżka. Nigdy o tym nie zapomniałam. Jak ognia bałam się ciąży. Na myśl o nowej istocie rosnącej w moim wnętrzu oblał mnie zimny pot. Strach nie tyle przed bólem porodu i wywróceniem mojego życia do góry nogami, co przed odpowiedzialnością. Miałam dwadzieścia cztery lata, kończyłam studia, fizycznie byłam zdrowa i w idealnym wieku do reprodukcji, tyle że w ogóle nie planowałam dziecka. Nigdy. Kompletnie nie nadawałam się na matkę. Byłam tchórzem, egoistką i szantażystką. Wdałam się w swoich rodziców; oni też nigdy nie powinni mieć dziecka. Swego czasu spróbowałam nawet naprawić tę pomyłkę, ale mi się nie udało…

Odwróciłam dłonie i spojrzałam na nadgarstki. Blizny, choć już zbladły, zostaną mi na zawsze. Głęboko cięłam, nie planowałam powrotu. Miałam szczęście – a może pecha – że tego dnia matka wcześniej wróciła do domu i znalazła mnie nieprzytomną w wannie pełnej czerwonej wody.
Wezwała pogotowie, założyła mi opaski uciskowe. Nie straciła zimnej krwi, pomyślała o wszystkim. List, który zostawiłam, wyrzuciła. Musiała go przeczytać i już wiedziała, miała prawdę czarno na białym, a jednak w szpitalu wzrokiem błagała mnie o milczenie. Jeżeli próba samobójcza to krzyk, desperackie usiłowanie zwrócenia na siebie uwagi – to pozostała na niego głucha. Gadania już i tak nie dało się uniknąć, sąsiedzi dowiedzieli się, że naszą z pozoru idealną rodzinę toczył rak, ale po co mieszać w to policję, media…

Matka była radną, szanowaną i wpływową osobą w dzielnicy. Prawda mogła zniszczyć jej karierę, a ta zawsze liczyła się dla niej bardziej niż ja. Więc odpuściłam. Ale nie za darmo. Nie miałam siły więcej krzyczeć. Chciałam tylko, żeby się ode mnie odczepili. Pytana, twierdziłam więc, że się pocięłam z powodu nieszczęśliwej miłości. Cóż za eufemizm! Potrzymali mnie na obserwacji w szpitalu psychiatrycznym i chcieli puścić do domu. Za nic! Wymogłam na matce prywatne liceum w stolicy, bursę, wakacje i ferie za granicą, potem studia, wynajem mieszkania i spore kieszonkowe na miesięczne wydatki. Słono kazałam sobie płacić za milczenie. Było jej na rękę, że zniknę z horyzontu, więc nie szczędziła kasy. Do czasu, aż obronię pracę magisterską i znajdę pracę, zgodziła się mnie utrzymywać. W domu – i to pełnym gości – pojawiałam się dwa razy do roku, w święta, żeby znajomi, rodzina i sąsiedzi widzieli, że żyję. Taka była umowa.

O prokreacji ani słowa. Jakbyśmy założyły, że na mnie przeklęty ród się skończy

Dlatego nie mogłam być w ciąży! Nie wolno mi! Zmarnuję dzieciakowi życie. Może ten test był zepsuty? Potrząsnęłam nim, mając nadzieję, że różowy paseczek zniknie.
– Co tam tak długo robisz? – Kacper zastukał w drzwi łazienki. – Nie chcę cię poganiać, ale tu ludzie w kolejce stoją.
– Już, już! – W panice rozejrzałam się po ciasnym wnętrzu.
Ukryłam test w koszu z brudną bielizną i otworzyłam drzwi.
– Jacy ludzie? Widzę tylko półnagiego szympansa przestępującego z nogi na nogę.

Mój wzrok bezwiednie prześlizgnął się po torsie Kacpra. Miał silne, umięśnione ciało sportowca i mocno owłosione ręce, nieco za długie w stosunku do korpusu, stąd żarty o szympansie. Nie był specjalnie przystojny, do roli intelektualisty też nie aspirował. I co z tego? Jego mądrość wynikała z dobroci, nie z ilorazu IQ. Studiował na AWF-ie i chciał w przyszłości zostać rehabilitantem. Nadawał się. Mnie już zrehabilitował. Czułością, cierpliwością i tymi wielkimi, mocnymi rękami sprawiał, że zmory przeszłości pierzchały, a ja miękłam niczym wosk. Zdenerwowana czy nie, lubiłam na niego patrzeć. I dotykać go. Wciąż mi było mało mało pieszczot i pocałunków. Jakby mi czegoś zadał…
– Przestań się tak gapić! Bo nieprzyzwoitych myśli dostaję. Najpierw fizjologia, potem gimnastyka erotyczna – jednym ruchem wypchnął mnie z łazienki.
– Obiecanki cacanki… – uśmiechnęłam się i na odchodnym klepnęłam go w jędrny pośladek. Nie mogłam się powstrzymać. Na chwilę zapomniałam o wyniku testu, o trudnej decyzji, jaką będę musiała podjąć. Bez niego.

Nie odważę się mu powiedzieć o dziecku, bo musiałabym wyznać, czemu go nie chcę. Nie byłam na to gotowa. Pewnie nigdy nie będę, zbyt się wstydziłam. Bałam się odrzucenia i pogardy w jego oczach. Dowiódł, że niełatwo go zniechęcić, ale wolałam nie ryzykować. Za bardzo mi na nim zależało. Nie sądziłam, że jestem zdolna do głębszych uczuć, o zaufaniu jakiemukolwiek facetowi w ogóle nie wspominając. Wynosząc się domu na dobre, obiecałam sobie, że nigdy więcej nie dam się złapać w emocjonalną pułapkę, w bagno zwane miłością. Ale pojawił się Kacper i z lekarstwa stał się narkotykiem, od którego się uzależniłam.

Z początku miał być jednym z wielu. Zmieniałam facetów jak rękawiczki, by w powodzi wciąż nowych erotycznych wrażeń utopić niechciane wspomnienia. Seks bez psychicznej intymności pomagał tyko na chwilę, ale dobre i to… Najpierw byłam przez miesiąc z jego kolegą z roku, potem  zaczęłam uwodzić Kacpra. Znałam go wcześniej i czasem trochę rozmawialiśmy. Umiałam wyczuć, że się komuś podobam; a napięcie seksualne między nami można było kroić.
Na imprezie w klubie studenckim tańczyłam tylko z nim, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że jestem wolna i chętna. Trochę pijana, ale dotąd żadnemu to nie przeszkadzało. Zareagował właściwie. Odwiózł mnie do domu i położył do łóżka. Jednak nie chciał się kochać.
– Poczekam. Nie wykorzystuję pijanych lasek – powiedział od razu.
– Nawet jak one chcą być wykorzystane…? – kusiłam.
– Zwłaszcza wtedy. Nie zamierzam być epizodem w twoim życiu. Chcę się do ciebie zbliżyć, a nie cię zaliczyć. Obserwuję cię od jakiegoś czasu. Intrygujesz mnie. Skomplikowana z ciebie dziewczyna, mocno pokręcona, nawet jak na studentkę psychologii. Odnoszę wrażenie, że wybrałaś ten kierunek, by lepiej zrozumieć samą siebie. Ale wciąż wydajesz się zagubiona. Chciałbym się tobą zaopiekować, jeśli mi pozwolisz…

Pogłaskał mnie chłodną dłonią, w którą wtuliłam rozpalony policzek. Odmówił mi, co się jeszcze nie zdarzyło, i było bardzo podniecające. Zamruczałam jak kotka. Przesunął rękę wzdłuż mojego ramienia.
Czego szukasz, miotając się od jednego faceta do drugiego? Albo raczej przed czym uciekasz? – spytał szeptem, łapiąc mnie za nadgarstek i delikatnie całując bladą bliznę. – Przed tym? Czy przed tymi bliznami, których w ogóle nie widać?
Zesztywniałam i spróbowałam się wyrwać. Nie pozwolił mi na to. Ogromny niczym góra położył się obok mnie na kołdrze i splótł moje palce ze swoimi. Paradoksalnie nie poczułam się osaczona, ale ogarnęło mnie kojące, nieznane mi dotąd poczucie bezpieczeństwa.
– Wynoś się – warknęłam, ale niegroźnie i raczej bez przekonania.
– Nie zamierzam. Nalegać na zwierzenia też nie będę. Kiedyś mi opowiesz…
– Długo sobie na to poczekasz – mruknęłam, ziewając.
– I fajnie. To znaczy, że przed nami długi związek. Dzisiaj nici z seksu, ale będziesz spać bez koszmarów, obiecuję.

Skąd wiedział, że mnie dręczą? Po prostu odgadł, a co ważniejsze dotrzymał słowa. Spędziłam tę noc w jego objęciach, spokojnie i bez żadnych snów.
Wkrótce wprowadził się do mnie i od prawie dwóch lat żyliśmy jak para. Nasz pierwszy raz był niespieszny, delikatny i tkliwy. Wstrząsnął mną do głębi – jako wyraz czegoś znacznie potężniejszego niż żądza. Przynajmniej z jego strony.
Ja jak ognia unikałam słów „kocham cię” i „na zawsze”. Niemniej stopniowo ulegałam urokowi bezpieczeństwa, cierpliwości i bezwarunkowej miłości, jaką mnie otaczał. Tak samo kochałby i dbał o nasze dziecko. Bez wątpienia. To ja nie nadawałam się na matkę. Niby skąd miałam czerpać wzorce?

Kacper na szczęście nie drążył tematu moich dziwacznych układów z rodzicami – tego, że bez najmniejszego zażenowania biorę od nich pieniądze, zarazem zachowuję się tak, jakbym była sierotą, a świąteczne pańszczyzny potem odchorowuję – mam fatalny nastrój i cierpię na bezsenność.
Parę tygodni temu matka zadzwoniła, on przypadkiem odebrał; tak się dowiedzieli o swoim istnieniu. Zawitała akurat do stolicy i zaprosiła nas na lunch do hotelowej restauracji. Nie zamierzałam iść, ale Kacper nalegał. Z początku było jak na starych amerykańskich reklamach płatków śniadaniowych. Tak miło i grzecznie, że aż sztucznie. Wersal się skończył, gdy przyszedł ojciec. Nie od razu go zauważyłam. Siedziałam tyłem do wejścia. Poza tym nie sądziłam, że się odważy. A on bezczelnie grał swoją rolę. Wpasowując się w obraz idealnej rodzinki, jowialnie pogratulował Kacprowi gustu.
– Wiktoria zawsze była ślicznym dzieckiem, ale teraz po prostu promienieje. Twoja zasługa, jak mniemam. Dbaj o moją księżniczkę – poklepał go po plecach, a potem pochylił się, by mnie pocałować.
Odskoczyłam wraz z krzesłem. Mało się nie wywróciłam.
– Nie histeryzuj! – syknęła matka. – Czy ty nie możesz wreszcie zacząć zachowywać się normalnie? Było, minęło. Na Boga, ile można przepraszać?

Aż mnie zamurowała, a ona ciągnęła:
Większość to pewnie i tak twoje konfabulacje. Zawsze miałaś bujną wyobraźnię. Gdzie idziesz? Zostań, ludzie patrzą!
Wybiegłam do holu. Serce biło mi jak oszalałe, dusiłam się. Łapczywie chwytałam powietrze. Kacper pognał za mną.
– Oddychaj powoli, nie mam pojęcia, co tam zaszło, i boję się pytać – patrzyłam na niego, nie mogąc wydusić słowa. – Oddychaj, powoli, zaraz ci minie. To hiperwentylacja. Z szoku. Powoli, jestem tu, więcej się z nimi nie spotkamy, ten jeden raz mi wystarczył. Nie wiem, co ci zrobili, czemu nie umiesz im wybaczyć, ale więcej cię na coś takiego nie narażę.

Dzięki Bogu, zrozumiał. Jak dobrze, że był, że pojawił się w moim życiu. Kolejnym cudem było to, że mnie pokochał bez zastrzeżeń, taką pokręconą. To wtedy się stało… Przez dwa dni od spotkania w hotelu chorowałam; nie mogłam jeść, wszystko zwracałam. Kacper mnie pocieszał, tulił. Nie chciał się kochać, ale zmusiłam go. Rozpaczliwie pragnęłam, by złe wspomnienia odeszły. Wtedy musiałam zajść w ciążę. Przy wymiotach pigułki mogły zawieść. Ale dziecka nie mogłam mu urodzić. Nie ja! Nie tak spłodzonego, z desperacji, wstydu i wyrzutów sumienia. Byłam skażona, zepsuta, zła. Nie pomogło studiowanie psychologii, poznanie mechanizmów. Wiedziałam, że to mnie skrzywdzono. Ale co z tego? Wszystko na nic, gdy gdzieś głęboko czułam inaczej, czułam się winna. Nie zasługiwałam, by zostać matką.

Zdecydowałam. Kacprowi nic nie powiem, nie wybaczyłby mi tego.
Nerwowo potarłam bliznę, starając się opanować. Drzwi szczęknęły, Kacper wyszedł z łazienki. Gdy stanął w progu pokoju, był śmiertelnie poważny. W ręku trzymał test. Sztuczny uśmiech zszedł mi z twarzy.
– Chciałem nastawić pranie i znalazłem to. Nie zamierzałeś mi powiedzieć? Chciałaś sama załatwić sprawę, co? Dowiedziałbym się po fakcie albo wcale.
Potaknęłam, błagając wzrokiem, by zrozumiał i nie robił afery.
Zraniony, zacisnął usta. A mnie żołądek podszedł do gardła na myśl, że zachowuję się dokładnie tak, jak moja matka.
– Nie naciskałem, czekałem, aż dojrzejesz i na tyle mi zaufasz, by się zwierzyć, ale to… – rzucił test na stół, między nas. – Jak możesz? To część mnie i ciebie. Nasze dziecko. Zabić je to zbrodnia!

Wydało mi się, że dostrzegłam w jego wzroku pogardę i potępienie. Właśnie tego chciałam uniknąć i to mi się nie udało. Straciłam Kacpra. Wtedy coś we mnie pękło, było mi już wszystko jedno.
Nic o mnie nie wiesz, bo nie chcesz! – prychnęłam wyniośle. – Jak moja matka, wolisz nie pytać, nie drążyć. Tak wygodniej, łatwiej, bo prawda jest obrzydliwa! Chcesz usłyszeć o prawdziwej zbrodni, przy której usunięcie parotygodniowego zarodka to pikuś? Proszę bardzo. Niby mnie kochasz, tak? – zaśmiałam się gorzko.

Ojciec też to w kółko powtarzał, że kocha mnie najbardziej na świecie, a nasza miłość jest jedyna i niezwykła. Dlatego kazał mi ją ukrywać, „żeby mamusi nie było przykro, że kocham cię bardziej od niej”, mówił, głaszcząc mnie i całując. Z początku dalej się nie posuwał, czekał, aż dojrzeję… Jak ty! – rzuciłam w jego pobladłą, zmartwiałą twarz.

– A ja czułam się dumna i wyróżniona. Właśnie tak! Bo był moim bohaterem, moim przyjacielem, bo się ze mną bawił, bo miał dla mnie czas, którego matce wciąż brakowało, bo córka przeszkadzała jej w karierze. Ale z czasem pojawiło się skrępowanie, coraz większe. Ono dowodziło, że to, co robi kochający tatuś, jest chore, nie niezwykłe. Ale skąd miałam o tym wiedzieć? Byłam tylko dzieckiem! Już nie płodem, a i tak mnie uśmiercił. Nienawidzę go! Powinien odsiadywać dożywocie za morderstwo z premedytacją i ze szczególnym okrucieństwem. Bo zabijał mnie na raty, przez kilka lat, bo umierałam każdego wieczoru, gdy mamy znowu nie było, a on przychodził ukochać mnie na dobranoc. Truchlałam ze strachu i z obrzydzenia. Ale nie broniłam się, bo dzięki temu szybciej było po wszystkim. I potem na jakiś czas dawał mi spokój. Co gorsza, siebie winiłam za całą sytuację, za uczucie wstrętu. Nie jego. Przecież był moim tatą, nie mógł postępować źle. Aż się wierzyć nie chce, co? Ale wtedy nie trąbiono tyle w mediach o złym dotyku. Przypadkiem u koleżanki obejrzałam film o molestowaniu i kiedy w wieku lat piętnastu pojęłam, że mój własny ojciec to zboczeniec, podcięłam sobie żyły. A potem, zamiast go wydać i posłać do więzienia, kazałam sobie płacić za milczenie. To tyle. Teraz powiedz, że chcesz taką matkę i takich dziadków dla swojego dziecka! – zakończyłam wyzywająco, walcząc ze łzami.
– Chcę ciebie – szepnął łamiącym się głosem. Wstał i po prostu odsunął dzielący nas stół. Przytulił mnie i kołysał w objęciach.
– Teraz, gdy już poznałem prawdę, kocham cię jeszcze bardziej, choć nie sądziłem, że to możliwe. Nasze dziecko będzie miało wspaniałą mamę. Zechcesz postawić swoich biologicznych rodziców przed sądem, to cię wesprę. Wykreślisz ich raz na zawsze z życia i zapomnisz – też dobrze. Zaakceptuję każdą twoją decyzję. Wiedz tylko, że moi staruszkowie doskonale spiszą się w roli dziadków i chętnie adoptują córkę, o której zawsze marzyli. Przecież wiesz, jak cię lubią… Już nie jesteś sama. Masz mnie, masz rodzinę. Moją. Innej nam nie potrzeba.

Uwierzyłam mu. Uwalniając się od ciężaru potwornej tajemnicy, pozbyłam się strachu, że nie potrafię kochać. Odnalazłam w sobie miejsce na miłość. Dla Kacpra i tej bezbronnej kruszyny, bezpiecznie rosnącej we mnie. Poczułam się lekka, wolna i pierwszy raz w życiu popłakałam się ze szczęścia.

Więcej prawdziwych historii:
„Rodzice wychowali mnie w przekonaniu, że jestem gorsza i głupsza od mojej siostry. Ona traktowała mnie jak służącą”
„Gdy ojciec umarł, nie uroniłam nawet jednej łzy. Nie dlatego, że go nie kochałam. Ja po prostu nic nie czułam”
„Mąż bił ją w ciąży, a po urodzeniu dziecka jeszcze mocniej. Wszystko przez to, że ich syn urodził się bez nóżki”

Redakcja poleca

REKLAMA