„Nie wiedziałem, skąd w nauczycielce córki tyle miłości do dzieci, skoro nie ma własnych. Prawda rozdziera serce”

nauczycielka w szkole fot. Adobe Stock, Drazen
„Trochę mnie zaskoczyło, że kobieta z takim podejściem do maluchów, sama ich nie ma. Ani też żadnego faceta, choć jest sympatyczną, konkretną, inteligentną i przyciągającą uwagę babką. Ciągle jeszcze skupiała na sobie męską uwagę”.
/ 20.09.2023 14:30
nauczycielka w szkole fot. Adobe Stock, Drazen

Nie wyniosłem ze szkoły najlepszych wspomnień. W średniej było już całkiem fajnie, ale o podstawówce wolałbym zapomnieć. Trafiły mi się takie wychowawczynie, że do dziś je pamiętam, a minęło przecież trzydzieści lat! Zwłaszcza ta pierwsza, pani Jola… No po prostu koszmar pierwszoklasisty!

To był strzał w dziesiątkę

Właśnie dlatego zależało mi, żeby moja córka trafiła na jakąś fajną babkę. I tak się szczęśliwie złożyło, że w pobliskiej podstawówce pracowała pani, która miała bardzo dobre opinie. Chwalili ją rodzice i dzieci, a kilka lat temu wygrała nawet plebiscyt lokalnej gazety na najlepszego nauczyciela w mieście. Zapisałem więc Anię do tej szkoły i złożyłem podanie, by mała uczyła się w klasie pani Urszuli.

No i nie rozczarowałem się ani odrobinę. Pani Ula okazała się tak fantastyczna, jak wszyscy mówili. Już w czasie rozpoczęcia roku szkolnego zrobiła na nas fantastyczne wrażenie. Była pewną siebie, charyzmatyczną, zdecydowaną, ale też miłą i zabawną czterdziestolatką.

– Czy ktoś w tej klasie już czuje, że nie wysiedzi na miejscu przez czterdzieści pięć minut? – zapytała maluchy, a one wpadły w konsternację. Żadne nie chciało się przyznać, że już ma dosyć wysiadywania swojego krzesełka.

Pani Ula nie czekała na ich odpowiedź i sama podniosła rękę do góry:

– Ja! Ja nie wysiedzę! Dlatego właśnie przygotowałam dla nas „odprężacze”. Spójrzcie na koniec klasy, na te gumowe wielkie figury. Wstańcie, proszę, i przynieście ja na środek klasy. Tutaj, na nasz dywan.

Dzieciaki wstawały nieśmiało i znosiły te dziwne poduchy na wskazane przez nią miejsce. Pani Ula poprosiła, by się na nich porozsiadały, a potem do nich dołączyła. I opowiedziała dzieciakom, jak będzie wyglądała szkoła. Że to przygoda i nie ma się czego bać, bo klasa będzie jedną wielką, zgraną paczką. Że będą się bawić, śmiać i poznawać świat.

Rozmawiała z dzieciakami, a one z każdą chwilą nabierały odwagi i śmiałości. Na koniec dała każdemu dziecku jakieś bardzo proste zadanie fizyczne. Podskoczyć na jednej nodze, złapać się za ucho, poklepać po głowie. Tak, żeby każde z nich choć trochę się już ośmieliło. Maluchy były zachwycone, ale i grzeczne, bo gdy tylko zaczynały się rozpraszać, natychmiast przyciągała ich uwagę jakim sprytnym trikiem.

Ania była zachwycona

– Niesamowita babka – powiedziałem do żony w samochodzie. – Pedagog z prawdziwego zdarzenia!

– To prawda, fantastyczna kobieta! Ale wiesz, mnie się wydaje, że ja skądś ją kojarzę... Nie masz wrażenia…?

– Nie, raczej nie.

– A ja jestem prawie pewna, że gdzieś ją już widziałam. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie.

– Mnie tam nic nie świta.

– Dobra, to bez znaczenia. Wystarczy, że Ania jest zachwycona!

Pani Ula z każdym miesiącem nauki naszego dziecka zaskakiwała nas nie tylko profesjonalizmem, ale i wrażliwością na dziecięce potrzeby. Potrafiła zmotywować maluchy do wytężonej pracy, ale też dawała im dość wytchnienia, by chodziły do szkoły z chęcią.

Ania co rusz opowiadała historyjki o pani Uli. O tym, jak zdobywa zaufanie dzieci, jak się do niej przywiązują.

– A wiesz, że do niej na przerwach ciągle przychodzą dzieci? Nie my, takie inne. Te, co kiedyś je uczyła. Z szóstej klasy!

– A po co?

– Przychodzą porozmawiać. A niektóre dziewczyny chcą się nawet do niej przytulić. Takie duże! Pani Ula jest dla nas jak mama. Bo ona nie ma swoich dzieci.

– Skąd wiesz?

– Bo kiedyś ją Tomek zapytał na lekcji. Powiedziała, że nie ma męża, nie ma dzieci, ale za to ma dwa koty, psa, papugę i szynszyle!

– Dużo tego.

– Tak. I mówi, że ma jeszcze nas. Dlatego więcej dzieci nie potrzebuje!

Ciekawiła mnie jako człowiek

Była w tym jakaś racja, choć trochę mnie zaskoczyło, że kobieta z takim podejściem do maluchów, sama ich nie ma. Ani też żadnego faceta, choć jest sympatyczną, konkretną, inteligentną i przyciągającą uwagę babką.

Ciągle jeszcze skupiała na sobie męską uwagę. Sam zerknąłem na nią raz czy dwa w takim właśnie kontekście. A tu ani męża, ani dzieci. Dziwne. Dałem jednak spokój tym myślom, bo to przecież jej prywatna sprawa.

Wątek prywatności pani Uli wracał jednak regularnie, ponieważ Ania ciągle coś o niej opowiadała. Dowiedzieliśmy się na przykład, że jej nauczycielka ma siostrzeńca, który ją regularnie odwiedza. Że w wakacje wyjeżdża z dziećmi na kolonie, że chodzi do klubu fitness w naszym sąsiedztwie. Że jeździ z grupą znajomych w góry i działa w fundacji wspomagającej dzieciaki z biednych rodzin. Nigdy jednak z tych opowiastek nie dało się wywnioskować, czy pani Ula jest starą panną, rozwódką, czy może wdową.

Żona miała rację

Powód tej samotności poznaliśmy dopiero gdy spotkaliśmy ją pierwszego listopada na cmentarzu. Wtedy też wyjaśniło się, dlaczego moja żona odniosła wrażenie, że skądś zna panią Ulę. Musiała ją tam zauważyć w poprzednich latach – gdy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to przyszła nauczycielka naszej córki.

Tym razem to Ania dostrzegła swoją panią jako pierwsza. Staliśmy przy grobie mojego ojca i rozmawialiśmy z rodziną, gdy mała nagle zaczęła wesoło pokrzykiwać:

– Pani Ula, pani Ula, mamo!

– Ania, ciszej, jesteśmy na cmentarzu! – zdenerwowała się żona.

– Ale tam jest pani Ula! – pokazywała palcem w jej stronę.

Wtedy i ja ją dostrzegłem. Stała nad grobem leżącym kilka ścieżek od naszego. Nie zastanawiając się długo, wziąłem Anię za rączkę i ruszyliśmy w jej stronę, żeby się przywitać. Szybko jednak pożałowałem swojej spontaniczności. Pani Ula była tak zamyślona, że głośne i radosne „dzień dobry” mojej córki niemal ją wystraszyło.

– Dzień dobry, Anusiu – przywitała się z małą, ściskając ją serdecznie.
Spojrzała też na mnie i kiwnęła głową. Wtedy właśnie dostrzegłem, że nie jest w swoim zwykłym, optymistycznym nastroju. Wzrok miała smutny, a oczy nawet trochę załzawione. Speszyłem się i zacząłem tłumaczyć:

– Przepraszam bardzo, ale Ania, jak tylko panią zobaczyła, zaczęła tak krzyczeć…

– Jasne, jasne. Dobrze cię widzieć, pączuszku. Co tam u ciebie? Kogo odwiedziłaś na cmentarzu? – zwróciła się do mojej córki.

– Dziadka! A pani? – wypaliła mała.

– Kogoś bardzo szczególnego, kochana – odpowiedziała, a ja szybko wszedłem córce w słowo, żeby nie zadawała kolejnych pytań.

– Mój ojciec zmarł sześć lat temu.

– Współczuję…

– Dziękuję bardzo… A my już zmykamy. Miło było panią zobaczyć. Jeszcze raz przepraszam. Do widzenia w szkole!

– Nie ma problemu, nic się nie stało. Do widzenia. Pa, Anulko! – pani Ula pożegnała się, a potem znów pogrążyła w myślach.

Poznaliśmy smutną prawdę

Wyszła z cmentarza pół godziny przed nami. Nawet w jej kroku można było dostrzec zmianę nastroju. Zazwyczaj energiczna i żwawa teraz poruszała się powoli i ciężko, jakby dźwigała ze sobą wspomnienie bliskiej osoby. Odprowadziłem ją wzrokiem i odczekałem chwilę, a potem podszedłem do grobu, przy którym stała. Nagrobek wyjaśniał wszystko. Tam było pochowane jej dziecko.

Nie potrafię ukrywać emocji, więc żona od razu zorientowała się, że coś jest nie tak. Zerkała na mnie z nerwową ciekawością, więc szepnąłem jej tylko: „Córka, dziewięcioletnia…”, a ona skrzywiła się z bólu.

– To tutaj musiałam ją kiedyś widzieć! – powiedziała z westchnieniem.

– Kogo, mamo? – wtrąciła się Ania.

– Nikogo, córeczko. Chodź, idziemy.

Poszliśmy na rodzinną kolację zajęci myślami o dramacie tej kobiety. A gdy Ania zajęła się zabawą, zapytałem mamę o panią Ulę. Ona znacznie częściej niż ja przychodzi do taty i wie wszystko o ludziach odwiedzających sąsiednie groby. Wyjaśniłem jej, o którą mogiłę chodzi, i bardzo szybko skojarzyła, o kim mowa. Znała historię pani Uli, bo rozmawiała o niej z koleżankami. Dowiedziałem się więc, że dziecko pani Uli zmarło na raka, a dwa lata po śmieci córki rozpadło się jej małżeństwo.

Teraz, za każdym razem, gdy spotykam nauczycielkę naszej Ani, myślę o tragedii, która ją spotkała. O tym, że ona w naszych dzieciach zapewne widzi swoją córeczkę. Podziwiam ją za to, że nie jest zgorzkniała, wciąż potrafi się uśmiechać i znajduje w sobie tyle serdeczności dla swoich uczniów.   

Czytaj także: „Wnuk chciał ze mnie zrobić fit babcię, a ja wolałam siedzieć na ławce. Uknuł jednak sprytny plan”
„Miałam słabość do przystojniaków z klasą i kasą. Prawda wyszła na jaw i zostałam z niczym”
„Kochanek miał być środkiem do celu. Chciałam tylko zajść w ciążę, nie potrzebowałam faceta do niczego więcej"

Redakcja poleca

REKLAMA