„Miałam słabość do przystojniaków z klasą i kasą. Prawda wyszła na jaw i zostałam z niczym”

Smutna kobieta fot. iStock by GettyImages, Image Source
„Gdy tylko go zobaczyłam w wypasionym samochodzie, wiedziałam, że będzie mój. Zgrywałam niewiniątko, a Oskar połknął haczyk. Wszystko by się udało, gdyby nie dopadły mnie demony przeszłości”.
/ 17.09.2023 11:15
Smutna kobieta fot. iStock by GettyImages, Image Source

Jaka ja wtedy byłam szczęśliwa! Otoczona wianuszkiem rozchichotanych druhen jeździłam od sklepu do sklepu, wyszukując najlepsze ciuszki na wieczór panieński, ślub i wesele. Wybór sukni, czyli najważniejszą sprawę, zostawiłam sobie prawie na sam koniec. To miało być wielkie zwieńczenie moich „łowów”.

Oczywiście miałam już upatrzony salon mody ślubnej, a nawet zaklepany termin przymiarki. Wstępnie uzgodniłam już też model i odcień bieli sukni, w której wystąpię w najważniejszym dniu mojego życia.

Ostateczna przymiarka miała być więc formalnością, zabawą, świętem w gronie nowych przyjaciółek. Na razie jednak dawkowałam sobie przyjemności. Bielizna, buty, dodatki, kiecka do założenia po oczepinach – i tak sporo tego było do zdobycia. Ale najprzyjemniejsze, że za nic nie musiałam płacić z własnych pieniędzy – przyszły teść wyrobił mi specjalną kartę płatniczą zasiloną kwotą, jaka wystarczyłaby na zakup średniej klasy auta!

Ach, byłam taka radosna, lekka, pełna nadziei. Po raz pierwszy od lat czułam się znowu, jak wkraczająca dopiero w dorosłe życie nastolatka. A do tego – od razu królowa balu! Otaczały mnie przyszłe druhny, które już teraz uważałam za przyjaciółki. Jeszcze pół roku wcześniej żadnej z nich nie znałam. Były koleżankami albo mojego przyszłego męża, albo jego młodszej siostry.

Ja swoich znajomych nie miałam. Żadnych. Dlaczego? To oczywiste. W mojej sytuacji mogłam zrobić tylko jedno – kompletnie odciąć się od przeszłości. I na szczęście dobrze mi się to udało. Spaliłam za sobą wszelkie mosty.

Groźby nie robiły na mnie wrażenia

Oskara, mojego narzeczonego, poznałam w swoim rodzinnym Gdańsku. Nasze spotkanie było przypadkiem, niezwykłym zbiegiem okoliczności. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? A było to tak.

Zawsze byłam pyskata. I ostra. W mojej branży ktoś pozbawiony tych cech szybko przegrywa, spadając na sam dół w hierarchii. A tam nie jest miło… Kiedy więc idąc ulicą, zobaczyłam handlującą z prowizorycznego straganu kwiatami (to był początek wiosny) dziewczynę w zaawansowanej ciąży, do której przyczepił się patrol straży miejskiej, próbując wlepić jej mandat, od razu się wkurzyłam. Właściwie, to nie wiem dlaczego. Ani nie znałam tej kobitki, ani mnie grzał czy ziębił ten jej żałosny stragan.

Chyba się wściekłam z powodu jej stanu. Cholera, coraz częściej myślałam, że sama chciałabym mieć dziecko! Tyle że w moim zawodzie to była kompletna mrzonka. Jak to mawiała moja babka – wóz albo przewóz. A więc albo pracuję i zarabiam, albo rzucam wszystko w diabły i zmieniam pieluchy. Tylko kto wziąłby mnie wtedy na utrzymanie? No i sprawa zasadnicza – z kim miałabym to maleństwo zmajstrować? Bo przecież na pewno nie z jednym z facetów, z którymi miałam do czynienia na co dzień!

– Czego się jej czepiacie? Chuliganów lepiej na plaży ganiajcie! Bohaterzy ostatniej akcji! – bez ceregieli naparłam na dwóch grubych strażników w wieku mojego ojca.

– Nie wolno rozkładać straganów byle gdzie! – sapnął pierwszy.

– A ty się, paniusiu, nie wtrącaj! – pogroził mi palcem drugi.

Jeśli myśleli, że takie pomruki na mnie podziałają, to się srodze pomylili. Nie tacy jak te dwa ciecie mi już grozili. I zawsze, gorzej czy lepiej, dawałam sobie z nimi radę.

– A niby dlaczego mam się nie wtrącać?! – ujęłam się pod boki. – Jakie wy, dziadki leśne, macie prawo mówić mi, co wolno a czego nie? Odczepcie się od dziewuchy! Co? Nie widzicie, że laska jest w ciąży? To może okulary trzeba przetrzeć? Chcecie, żeby kobieta się zestresowała i poroniła?!

Darłam się tak, że przechodnie zaczęli się zatrzymywać. Nawet jakiś wysoki facet w koszuli zatrzymał się obok zaparkowanego przy ulicy samochodu, jakim miał zdaje się właśnie odjechać. Samochodu? Cholera, to było porsche! Choć tylko kątem oka rzuciłam na niego okiem, z fotograficzną dokładnością zarejestrowałam wszystkie szczegóły.

– Niech pani przestanie krzyczeć na funkcjonariuszy! – próbował odzyskać resztki autorytetu jeden z nich.

Drugi w tym czasie już zerkał tęsknie na ich zaparkowany w pobliżu samochód. Tego miałam już chyba z głowy.

– Wy nie jesteście funkcjonariusze, tylko bandyci, co napadają ciężarne kobiety!

Chyba nieco przesadziłam, bo facet aż spurpurowiał na twarzy, przeszył mnie wściekłym wzrokiem i wycedził:

– Proszę się uspokoić, bo zaraz zakuję panią w kajdanki.

Trochę mnie to ostudziło. Raz i drugi byłam już skuta. Wiedziałam więc, że w takiej sytuacji trudno się dyskutuje. Nie mogłam jednak tak po prostu skapitulować. Wzięłam więc wdech, by powiedzieć coś w miarę pojednawczego, gdy nagle poczułam na ramieniu ciepłą męską dłoń, a potem usłyszałam sympatyczny, inteligentny głos:

– Nie ma co się kłócić, panie strażniku. Wykonujecie swoją pracę, choć czasem faktycznie moglibyście nie być aż takimi służbistami.

Obejrzałam się. Tuż za mną stał ten wysoki facet, którego wywołana przeze mnie awantura powstrzymała przed odjazdem swoim porsche. Pachniał dobrą wodą kolońską, miał idealną fryzurę, a na nadgarstku – o kurczę! – zegarek za 20 tysiaków!

– A pan co? Kolejny adwokat diabła? – warknął ten bardziej nieprzejednany strażnik.

Mężczyzna roześmiał się lekko. Onieśmielał wszystkich swoją spokojną pewnością siebie. Nawet mnie.

– Zabawne, że wspomniał pan o adwokacie… Ale to teraz nieistotne. Nie będziemy przerzucać się tytułami. Ile chcecie wlepić tej sprzedawczyni mandatu? Śmiało! Ja płacę!

Oskar jest synem właściciela kancelarii

Pół godziny później zaśmiewaliśmy się z min funkcjonariuszy, siedząc w restauracji sopockiego hotelu. Tak, przystojniakiem, który wyratował mnie i ciężarną handlarkę z opresji był Oskar, który już na początku lata stał się moim narzeczonym.

Powiedzieć, że od razu strzelił w nas piorun i na zabój zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia, byłoby jednak lekkim nadużyciem. Owszem, podobaliśmy się sobie. Nawet bardzo. Ja jestem wysoką, atrakcyjną i zadbaną dwudziestoośmiolatką, a on… No cóż. Zawsze miałam słabość do przystojniaków z kasą i władczym usposobieniem. Brzmi banalnie? Być może, ale która z dziewczyn powie z ręką na sercu, że stan majątkowy i wysoki status mężczyzny zupełnie nie robią na niej wrażenia?

Spędziliśmy ze sobą czas aż do wieczora. Wczesny obiad, romantyczny spacer po molo, potem szalona gonitwa po najdroższych klubach. Podczas tego korowodu zdarzeń Oskar sporo mi o sobie opowiedział.

Otóż okazało się, że jest synem właściciela wielkiej kancelarii adwokackiej z siedzibą w stolicy i oddziałami we wszystkich większych miastach Polski. Sam też był adwokatem, ale między wierszami wyczytałam, że raczej nie pojawiał się na sali sądowej, a w zamian robił trochę za chłopca na posyłki swojego bajecznie bogatego i wpływowego taty. Krótko mówiąc, syn milionera.

To wtedy, kiedy późną nocą, napalony jak rakieta balistyczna, Oskar próbował mnie w swoim samochodzie pocałować, namawiając, żebym dała się zaprosić do hotelu, przyszło mi do głowy, że chyba nadeszła długo oczekiwana odmiana losu. Normalnie nie robiłabym ceregieli. Uwielbiam seks we wszelkich jego postaciach i chętnie wskoczyłabym „panu porsche” do łóżka, ale wtedy mój milioner pobawiłby się mną najwyżej miesiąc, a potem wrócił do swojego nobliwego towarzystwa. A ja tym razem mierzyłam wyżej.

– Nie jestem tego rodzaju dziewczyną – powiedziałam mu urażonym głosem.– Natychmiast odwieź mnie do domu! Albo wezwij taksówkę!

Niewinne kłamstewka

Oskar, chłopczyk dorastający w cieniu, a więc wyjątkowo czuły na każdą krytykę, a do tego z kompleksem synka, który całe życie stara się zasłużyć na słowo pochwały, omal nie stanął na baczność. Zaczął mnie przepraszać, błagać, żebym się do niego nie zrażała, zapewniać, że wcale nie należy do tego rodzaju facetów. Aż się skręcałam w duchu ze śmiechu.

– Podobasz mi się – szepnęłam skromnie, spuszczając wzrok i uśmiechnęłam się.

A potem szybko cmoknęłam go w policzek i już mnie nie było. Zwiałam z jego wypasionej bryki jak Kopciuszek z balu. W przeciwieństwie jednak do tej baśniowej sieroty nie miałam wątpliwości, że książę mnie następnego dnia odszuka. I tak się oczywiście stało.

Nie chcę przez to wszystko powiedzieć, że cynicznie okręciłam sobie Oskara wokół palca. Przecież on mnie też się podobał! A nawet czułam na jego widok coś, jakby drżenie serca. I takie ciepło rozlewające się w brzuchu. Faktem jest jednak, że to on pierwszy kompletnie stracił dla mnie głowę. Kiedy już wrócił do tej swojej Warszawy, dzwonił codziennie po kilka razy, no i przylatywał w każdy weekend.

A ja, po raz pierwszy w życiu w ten sposób adorowana, zakochiwałam się w nim naprawdę. Wciąż jednak zachowywałam rozsądek – pozwalałam mu tylko na pocałunki i delikatne pieszczoty. Reszta, jak tłumaczyłam, czekała na mężczyznę mojego życia. Biedaczek. Tak bardzo starał się udowodnić, że chodzi o niego. Był taki słodki w tych swoich umizgach. Uwielbiałam je.

Wiedziałam jednak, że prawdziwa batalia rozegra się nie tutaj, w Trójmieście, ale w stolicy. A moim przeciwnikiem będzie wtedy jego ojciec. To on o wszystkim decydował. Jego musiałam sobie zjednać. A to już mogło nie być takie łatwe.

I w końcu, pod koniec czerwca nadszedł ten dzień. Oskar oznajmił, że chce mnie przedstawić rodzicom. Byłam już wtedy przygotowana. Miałam w głowie wykutą na blachę historyjkę byłej modelki (to akurat prawda), która poszła na studia (fałsz), bo świat modellingu wydawał się jej pusty i nieciekawy (bzdura – chętnie dalej paradowałabym po wybiegu, ale gdy się ma grubo ponad 20 lat nie tak łatwo utrzymać się w branży).

– Po zrobieniu dyplomu postanowiłam sprawdzić się za granicą – ubrana w skromny żakiecik, z włosami upiętymi w kok, opowiadałam przy herbatce swoją „legendę” seniorowi rodu. – Wyjechałam więc do Stanów Zjednoczonych i w Nowym Jorku założyłam firmę konsultingową.

Starszy pan kiwał ze zrozumieniem głową i choć jego ostre spojrzenie przeszywało mnie na wylot, widziałam, że łyka moje kłamstewka. Oczywiście, gdyby zaczął zadawać szczegółowe pytania, poległabym natychmiast. Ja jednak dobrze znam mężczyzn. I wiem, jacy to megalomani. Od razu przeszłam więc do pytań na temat jego wspaniałej kancelarii. I połknął haczyk. Przez resztę wieczoru nudził na temat wygranych procesów i trików, którymi powalał na kolana konkurencję. Piałam z zachwytu,

Oskar wpatrywał się we mnie jak w obrazek, a jego sympatyczna mama podsuwała kolejne kawałki upieczonego przez siebie ciasta (było okropne!).

Zniknęłam ze starego życia

A jaka jest moja prawdziwa historia? Pewnie już się domyślacie… Tak, byłam prostytutką. Takie jak ja – luksusowe piękne byłe modelki z własnym apartamentem – nazywa się call girl. Nic więc dziwnego, że nie zamierzałam się chwalić swoją przeszłością ani przed Oskarem, ani – tym bardziej – przed jego ojcem.

Że ich oszukałam? Tak, to prawda. Lecz czy takie jak ja także nie mają prawa do swojego księcia z bajki? Poza tym, od razu po pierwszym spotkaniu z Oskarem, wyrzuciłam „służbowy” telefon, którego numer można było znaleźć na kilku portalach z ofertami towarzyskimi. Wymówiłam też umowę najmu apartamentu i pousuwałam swoje anonse z internetu. Zniknęłam z oczu wszystkim znajomym, którzy znali moją profesję. Zupełnie, jakbym nagle odzyskała straconą wiele lat temu niewinność.

Dobrze pamiętam tamtą chwilę. Miałam 16 lat – ostatni moment na start w modellingu. Tak bardzo pragnęłam sławy! Wywodzę się z normalnego domu, mam zwyczajnych kochających rodziców, lecz odkąd wyrosłam na zjawiskowo piękną dziewczynę, średnia krajowa przestała mnie satysfakcjonować.

A ponieważ nauka i sport w najmniejszym stopniu mnie nie pochłaniały, zamarzyła mi się kariera modelki. Zaczęłam wystawać na imprezach i w supermarketach jako hostessa, a także biegać od fotografa do fotografa. Jeden z nich, całkiem znany, postawił sprawę jasno:

– Przedstawię cię komu trzeba, ale najpierw seks.

Zgodziłam się bez wahania, a on – o dziwo – słowa dotrzymał.

Musiałam kłamać

Kiedy jednak po kilku latach umiarkowanej kariery, która przyzwyczaiła mnie do życia na raczej wysokiej stopie, okazało się, że już jestem za stara, zostałam dziewczyną do towarzystwa. Cholera, szkoda że nie wpadliśmy na siebie z Oskarem, zanim nie przyjęłam pierwszego klienta! Wtedy moja karta byłaby czysta. A tak… musiałam kłamać.

Na szczęście wszystko zmierzało do happy endu. Oskar mnie kochał (z wzajemnością, rzecz jasna), teść był mną oczarowany, a druhny jadły mi z ręki. Jako kandydatka na żonę następcy tronu byłam przedstawiana różnym ważniakom – adwokatom, biznesmenom, politykom, aktorom. Wszyscy patrzyli na mnie jak na zjawisko. Szczególnie taki jeden znajomy teścia – pan mecenas Szacicki. Gapił się na mnie okrągłymi oczami!

No i nadszedł wielki dzień. Miałam przymierzyć swoją piękną suknię. Byłam umówiona z druhnami na dziewiątą rano w salonie. Podjechałam taksówką, ale żadnej jeszcze nie było. Dziwne, to przecież zawsze ja się spóźniałam!

Postanowiłam zaczekać w środku. Takie salony mają nie tylko wygodne sofy, ale i świetną kawę!

– Przepraszam, ale pani rezerwacja została odwołana – chłodnym głosem poinformowała mnie ekspedientka. – Proszę wybaczyć, ale nie mogę pani wpuścić, mamy już inną klientkę.

Wściekła jak osa, upokorzona i żądna zemsty, zaczęłam wydzwaniać do druhen. Nie odebrała ani jedna! Co za cholera?! Zmówiły się czy powaliła je epidemia dengi? Wybrałam numer Oskara, żeby się wypłakać, lecz tu znów zaskoczenie: „nie ma takiego numeru”.

Czy to zły sen?

Rzutem na taśmę wybrałam numer rezydencji teściów. Odebrał Jan, ich lokaj. Zawsze był dla mnie miły, ale tamtego poranka lodowatym głosem oznajmił, że nie ma sensu wydzwaniać pod ten numer, bo Oskar wyjechał za granicę.

Za granicę? Jak to? Na kilka tygodni przed ślubem?

– Kiedy wraca? – wydyszałam.

– O ile mi wiadomo, nie pojawi się już w Polsce w tym roku.

Omal nie klapnęłam z wrażenia tyłkiem na chodnik. Ledwo starczyło mi sił, żeby dowlec się do najbliższej kawiarni i zamówić wodę. Siedząc przy stoliku i popijając ją małymi łyczkami, nie mogłam się uspokoić. Świat wokół mnie zwariował, grunt usuwał mi się spod stóp. Nie byłam w stanie zebrać myśli, żeby znaleźć jakiekolwiek wyjście z tej matni. Co się działo? Przecież niemożliwe, żeby Oskar mnie rzucił! Może zaraz odezwie się komórka i go usłyszę. Zapewni mnie, że wszystko to jedno wielkie nieporozumienie.

W końcu ochłonęłam na tyle, żeby móc pojechać do hotelu, w którym wynajęto mi apartament. Poprosiłam kelnerkę o rachunek i przyłożyłam kartę do czytnika.

„Brak środków” – wyświetlił się komunikat.

Cholera! Wyglądało na to, że straciłam absolutnie wszystko. Nie stać mnie było nawet na wodę.

– Proszę pozwolić, ja ureguluję należność – odezwał się niski męski głos.

Spojrzałam w tamtym kierunku i przy sąsiednim stoliku dostrzegłam barczystego faceta w wieku około czterdziestki o wyglądzie policjanta.

– Kim pan jest? – spytałam, opadając na krzesło obok niego.

W jego twardym wzroku odnalazłam dobrze skrywany ślad współczucia.

– Jestem prywatnym detektywem – zamruczał basem. – Wynajętym przez pani niedoszłego teścia.

Czyj to był pomysł?

Zaniemówiłam z wrażenia. Tymczasem on otworzył teczkę, w której miał jakieś dokumenty.

– Prześwietliłem panią dokładnie. Na miejscu, w Gdańsku. I dowiedziałem się, że nie tylko nigdy nie była pani studentką, ale też tego… jaka do niedawna była pani profesja. Wydaje mi się, że to najbardziej zaszokowało mojego zleceniodawcę i sprawiło, że… – detektyw rozejrzał się wokół, jakby w poszukiwaniu nieobecnych druhen, zamkniętego mi przed nosem salonu oraz uciekającego przede mną narzeczonego i dokończył – wszystko szlag trafił.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Przykro mi – mężczyzna zaczął się zbierać do wyjścia.

– Chwileczkę! – zatrzymałam go. – Nie wierzę, że to ojciec Oskara wpadł na pomysł z tym śledztwem. Czy… ktoś mnie zdradził? Doniósł na mnie?

Detektyw przyglądał mi się chwilę. Wreszcie powiedział:

– A nie przyszło pani na myśl, że mogła pani spotkać swojego byłego klienta? Kogoś, kto często jeździ z Warszawy do Trójmiasta w interesach? Szacownego obywatela, przykładnego męża i ojca, który z dala od swojego miasta korzysta z grzesznych uciech?

Wtedy mnie olśniło. Dobry znajomy niedoszłego teścia! Do licha, ja go nie pamiętałam, ale on mnie owszem. To dlatego gapił się na mnie takimi wielkimi oczami!

– Niestety, nie da się wymazać przeszłości – usłyszałam głos detektywa. – Mam nadzieję, że mimo wszystko ułoży sobie pani życie.

Czytaj także:
„Marcin zostawił mnie 14 dni przed ślubem, a byłam w ciąży. Jego matka odkryła, że przemycał narkotyki i gnije w więzieniu"
„Narzeczony zostawił mnie miesiąc przed ślubem. Teraz robi wszystko, by odebrać mi też naszą córeczkę”
„Mąż zostawił mnie bez grosza przy duszy. Żeby opłacić rachunki, musiałam zostać prostytutką”

Redakcja poleca

REKLAMA