„Nie wiedziałam, że przynoszę wstyd mojej rodzinie. W końcu bezpardonowo wygarnęła mi to córka”

Nie wiedziałam, że przynoszę wstyd rodzinie fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„– Zaskoczył mnie i w dodatku włożył czapkę, czego nigdy nie robi. Podszedł niespodziewanie i znienacka mnie objął. Broniłam się. – Przecież powinnaś go poznać nawet po ciemku! Chcecie się wyprowadzić do domu dziadków, a ja martwię się, jak mama poradzi sobie na wsi. Zanim zapamięta twarze nowych znajomych, wszystkich do siebie zrazi”.
/ 02.07.2023 16:30
Nie wiedziałam, że przynoszę wstyd rodzinie fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Pierwsza, już z daleka, ukłoniłam się nadchodzącemu drogą mężczyźnie i pomachałam mu ręką. Zakładałam, że mieszka w pobliżu, na naszym odludziu rzadko pojawiali się obcy. Bingo! Ucieszyłam się, kiedy zatrzymał się na pogawędkę o wszystkim i o niczym. Tutaj tak było, ludzie żyli razem, lubili się lub nie, plotkowali jedni o drugich, ale nie pozostawali obojętni na drugiego człowieka. Gdyby nie upór Wojtka i trafne spostrzeżenie Mani, minęłabym sąsiada z nieobecnym wyrazem twarzy i dopiero miałabym przechlapane we wsi, od razu zaklasyfikowano by mnie jako nadętą i niemiłą paniusię z miasta. A tak, proszę bardzo! Zręcznie kierując rozmową, dowiedziałam się, jak się nazywa.

Podobno go znałam

Wojtek zapoznał mnie z sąsiadami, jak tylko przeprowadziliśmy się do domu po jego rodzicach. Przyjrzałam mu się uważnie, starając się zapamiętać charakterystyczne szczegóły. Wydatny nos, przerzedzone na czole włosy, zielona kurtka. Nie, kurtka do niczego, zmieni ubranie i go nie rozpoznam. Nie miałam pamięci do twarzy, szczególnie tych rzadko widzianych. Długo nie wiedziałam o tym, uważając, że po prostu jestem mało spostrzegawcza, dopiero córka i mąż uświadomili mi, jak się sprawy mają.

– Mamo, cierpisz na syndrom Brada Pitta – oświadczyła Mania. – Nie rozpoznajesz twarzy, Brad też to ma – wyjaśniła. – Pamiętasz, jak nie rozpoznałaś taty na ulicy? Odepchnęłaś go i chciałaś mu przyłożyć.

– Zaskoczył mnie i w dodatku włożył czapkę, czego nigdy nie robi. Podszedł niespodziewanie i znienacka mnie objął. Broniłam się.

– Przecież to twój mąż, powinnaś go poznać nawet po ciemku.

– Jeszcze nic nie wiesz o małżeństwie, dziecko – zarechotał Wojtek.

– Chcecie się wyprowadzić do domu dziadków, a ja martwię się, jak mama poradzi sobie na wsi. Zanim zapamięta twarze nowych znajomych, wszystkich do siebie zrazi.

– Nie rób ze mnie dziwadła, może i mam drobną przypadłość, ale do tej pory świetnie sobie radziłam – zaprotestowałam oburzona.

– Potwierdzam, jesteś bardzo pomysłowa, szczególnie z profesorem dobrze ci wyszło – pochwalił mnie Wojtek.

Mąż od dwóch miesięcy zatruwał mi życie, narzekając na nowego zwierzchnika.

– Ostry jak żyletka i strasznie nieprzystępny, odzywa się tylko wtedy, gdy musi, nie odpowiada na zwykłe dzień dobry – opowiadał przejęty. – Wszyscy boimy się, że zrobi czystki w instytucie, na pewno ma swoich ludzi i tylko czeka, żeby wprowadzić ich na nasze miejsca.

Przesadzasz, może nie jest tak źle – pocieszyłam go bez przekonania.

Nigdy nie rozumiałam skomplikowanej struktury towarzysko-naukowej, jaka obowiązywała w instytucie. Najwyższe miejsce w hierarchii zajmował profesor, wokół którego kręcił się naukowy światek. Doktorzy i docenci znali swoje miejsce w szeregu i doceniali zwierzchnika ze wszystkich sił. Pamiętali o imieninach, urodzinach jego i szanownej małżonki, śpieszyli z gratulacjami w powodu każdej publikacji czy wystąpienia na zagranicznym sympozjum. Dziwiłam się, że mają jeszcze czas i siły uczyć studentów i rozwijać własną karierę. W tym układzie mój Wojtek zupełnie się nie liczył, nie potrafił zręcznie przypodchlebić się profesorowi, a jeśli już próbował, wyglądało to żałośnie.

Jestem amatorem wśród zawodowców – mawiał o sobie. – Co ja poradzę, że kark mam mało elastyczny, nieskłonny do zginania, wiesz, ile możliwości omija mnie przez tę przypadłość? Nie jeżdżę na sympozja, nie jestem dopuszczany do fajnych projektów, profesor toleruje mnie tylko dlatego, że ktoś musi uczyć studentów. Kto ma najwięcej godzin na wydziale? Ja!

– Jesteś doskonałym nauczycielem akademickim, kochanie.

Pewnie tak, ale nie rozwijam się naukowo, a czas biegnie.

Zmiana na stanowisku szefa instytutu nie wpłynęła na poprawę sytuacji. Nowy profesor co prawda był nieczuły na pochlebstwa, co dawało nadzieję, że doceni kreatywność i wiedzę Wojtka, ale mąż zupełnie nie potrafił nawiązać z nim kontaktu, nawet wzrokowego. Twierdził, że profesor mija go na korytarzu jak powietrze, więc pewnie ma o nim nie najlepsze mniemanie.

Był pewny, że zwierzchnik chce się go pozbyć

Pewnego dnia Wojtek zadzwonił do mnie bardzo zdenerwowany.

– Mama prosiła, żebym przyjechał do niej na wieś, kiepsko się czuje. Zaraz kończę zajęcia na wydziale, ale nie mam samochodu, bo ty go wzięłaś. Podrzucisz mi kluczyki?

Zwolniłam się z pracy i podjechałam pod politechnikę. Zaparkowałam, odszukałam właściwy budynek na kampusie, drzwi przytrzymał mi uprzejmie starszy pan. Przyglądał mi się intensywnie, nie robiłby tego, gdybyśmy się nie znali. Za skarby świata nie potrafiłam sobie przypomnieć kto zacz, rzadko widywałam współpracowników Wojtka, co wiele tłumaczyło.

– Dzień dobry, ja do męża. Dawno pana nie widziałam, co słychać? – zagadnęłam sympatycznie, żeby nie wyjść na gbura.

Dobrze zrobiłam, że nie minęłam go bez słowa. Starszy pan rozpromienił się i poszedł ze mną korytarzem. Był uroczy, elokwentny, świetnie się czułam w jego towarzystwie. Prawie nie dopuszczał mnie do głosu, tak wiele miał do powiedzenia, rozmowa płynęła wartko, odprowadził mnie z kurtuazją pod drzwi pokoju Wojtka. Zerknął na przyczepioną do ściany fiszkę z nazwiskami i wyraźnie stracił werwę. Nie wiedział, do kogo przyszłam. Zlitowałam się nad nim.

– Barbara, żona doktora Wojciecha – podpowiedziałam. – Nie poznał mnie pan?

– Ależ oczywiście, że poznałem, pięknych kobiet nigdy nie zapominam – skłamał elegancko – chociaż przyznam, że z twarzami innych ludzi mam kłopot. Ot, roztargnienie. Pracuję z zespołem bardzo zdolnych ludzi, ale wszyscy są nowi, jak siedzimy razem, doskonale wiem kto jest kim, ale nie daj Boże, zobaczyć kogoś w innej sytuacji, na przykład na korytarzu. Wtedy nie bardzo wiem, kogo mijam, ale wypracowałem pewien sprytny sposób. Udaję zamyślonego.

Przypomniałam sobie żale Wojtka i nagle zrobiło mi się gorąco.

Pan jest nowym szefem mojego męża? – zapytałam, drżąc jak osika.

– Do usług – profesor przedstawił się, ucałował moją dłoń i na tej dżentelmeńskiej poufałości nakrył nas wracający z zajęć Wojtek.

– Pan profesor pozwoli, że przedstawię moją małżonkę – wydukał sztywno.

Profesor spojrzał na niego ciepło.

– Miałem to szczęście, już się poznaliśmy. Ma pan uroczą żonę, od dawna z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało, zwykle ludzie traktują mnie inaczej, z chłodnym dystansem. Albo przypodchlebiają się, a to jest jeszcze gorsze. Nie cierpię tego. Mówią, że szef zawsze jest sam, ale nigdy nie zdołałem się do tego przyzwyczaić.

Wojtkowi wyraźnie opadła szczęka

W tym momencie wyglądał, jak na pracownika naukowego, wyjątkowo nieinteligentnie. Miałam nadzieję, że profesor tego nie zauważy. Od tej pory Wojtek przestał być dla niego niewidzialny, profesorowi udało się go zapamiętać i mój mąż przestał narzekać na ciężkie życie naukowca. Poczuł się doceniony. Jak wyprowadzaliśmy się na wieś, zaprosiłam profesora, żeby do nas przyjechał z wizytą, obiecał, że jeśli to niedaleko, z przyjemnością skorzysta. Słowa dotrzymał, powitałam go jak starego znajomego, on też nie miał kłopotów z identyfikacją.

– Nie jest ze mną tak źle, nie mam pamięci do twarzy, ale jak kogoś zapamiętam, to na całe życie – uśmiechnął się sympatycznie.

Ja też! Doskonale pana rozumiem – ucieszyłam się. – Ma pan syndrom Brada Pitta.

Profesor spojrzał w wiszące w sieni lustro i uśmiechnął się skromnie, przygładzając siwe włosy na skroniach.

– Co też pani mówi, pani Basiu, gdzie mi do tego przystojniaka. Może kiedyś, przed laty… – przyjrzał się sobie z upodobaniem – …ale te czasy już minęły.

Wprowadziłam go na pokoje, nie wyjaśniając, że ja też jestem Bradem Pittem. No, prawie. Nie chciałam mu psuć humoru, w końcu był szefem mojego męża. 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA