Brzuch mi rośnie, przed rodzicami udaję więc załamaną, ale tak naprawdę to się cieszę. Może nie z dziecka, lecz z tego, że z Jankiem wyszło, jak wyszło.
Moja ciąża to była typowa wpadka. Tamtego wieczoru pojechałam z Elką i Marianną na dyskotekę do miasteczka. Piłyśmy, tańczyłyśmy. W międzyczasie przyplątało się do nas kilku chłopaków. Wśród nich Janek, syn sołtysa z sąsiedniej wsi. Znałam go, może nawet i trochę lubiłam, ale jak kumpla. Żadnego głębszego uczucia. Nie ten typ i ogólnie jakiś taki nieciekawy. Tamtej nocy nieźle się jednak razem bawiliśmy. W pewnym momencie Marianna poszła na bok z takim jednym Krzyśkiem, Elka rzuciła się w ramiona Rafałowi, no więc i ja nabrałam ochoty na przytulanki.
Zwłaszcza że w głowie mi przyjemnie szumiało po drinkach, a Janek był naprawdę miły. Nie protestowałam więc, kiedy zaciągnął mnie w ustronne miejsce. Myślałam, że będzie przyjemnie, ale się zawiodłam. Wszystko trwało ze trzy minuty. Nuda i żenada. Musiałam mieć to wypisane na twarzy, bo zaraz potem Janek poczerwieniał ze wstydu po koniuszki uszu, mruknął, że mogłam być milsza, i czmychnął gdzie pieprz rośnie. Więcej nie pokazał mi się na oczy.
Sama też szybko zapomniałam o tej przygodzie, bo raz, że byłam lekko podpita, a dwa, jak wspomniałam, nie było o czym pamiętać. Nie podejrzewałam, że mogę być w ciąży. Nawet brak okresu nie dał mi do myślenia. Od kilku miesięcy nie miałam chłopaka, no więc z kim mogłabym zaciążyć? Myślałam, że to jakieś zaburzenia, czytałam kiedyś, że w wieku 19 lat takie rzeczy się zdarzają.
Dopiero kiedy zaczęłam rzygać jak kot, wpadłam w panikę
Wszystkie moje starsze siostry na początku ciąży non stop wisiały nad sedesem. Zrobiłam rachunek sumienia, no i przypomniała mi się ta żenada z Jankiem. Pojechałam do miasteczka po test i okazało się, że wpadłam. Matka lamentowała, ojciec od razu wpadł w szał. Raz, że wcale mi się nie spieszyło do macierzyństwa, dwa, w naszej wsi panna z brzuchem to ciągle wstyd i hańba dla rodziny.
Gdzieś tam w mieście na nikim już może nie robi to wrażenia, ale u nas ciągle obowiązuje zasada: najpierw narzeczeństwo, potem wesele, a dopiero później dzieci. Moje starsze siostry zachowały tę kolejność. Tylko ja, najmłodsza miałam się wyłamać, dlatego czułam, że rodzice nie będą zachwyceni.
Poza Jankiem oczywiście. Właściwie to nie wiem, po co do niego poszłam. Może liczyłam na to, że wymyśli jakieś rozwiązanie, pomoże mi? Ale oczywiście nic takiego się nie stało. Gdy usłyszał, w czym rzecz, po prostu mnie wyśmiał. Stwierdził, że nie pamięta przygody w dyskotece, i że pewnie z kimś innym go w ciemnościach pomyliłam. Ależ mnie to wkurzyło. Wrzasnęłam, że takiego łazęgi w tych sprawach to trudno z kimś pomylić i przypomniałam, jak zwiewał po wszystkim zawstydzony. Wtedy to już kompletnie się zaciął. Stwierdził, że nie da się wrobić w bachora, i już. No więc próbowałam sama rozwiązać problem.
Brałam gorącą kąpiel, skakałam z wysoka na wyprostowane nogi. Nie pomogło. Byłam tak przybita, że w końcu postanowiłam się komuś zwierzyć. Pierwszej powiedziałam najstarszej siostrze. Ma prawie czterdziestkę na karku, swoje przeżyła. Myślałam, że usiądziemy, spokojnie pogadamy, coś razem wymyślimy. A ta wywróciła oczami, zwyzywała mnie od idiotek i od razu poleciała powtórzyć wszystko mamie. Miała niedaleko, bo wyszła za chłopaka z naszej wsi i mieszka na sąsiedniej ulicy. Tak pędziła, że nie zdążyłam jej dogonić i zatrzymać.
Przez następną godzinę albo dwie wałęsałam się więc po wsi, żeby przeczekać największą burzę. Czułam, że w domu rozpęta się piekło. W końcu wróciłam. Mama siedziała przy stole, trzymała się za serce i lamentowała wniebogłosy. Z kolei ojciec chodził z kąta w kąt jak tygrys zamknięty w ciasnej klatce. Obrzucił mnie takim spojrzeniem, że miałam ochotę pod ziemię się zapaść. A potem zapytał wprost, czy jestem w ciąży.
Nie było sensu zaprzeczać, więc powiedziałam, że tak.
O Jezu, co się potem działo!
Napadli na mnie wszyscy jak na jakiegoś bandytę. Czego to ja o sobie nie usłyszałam – że jestem najgłupsza ze wszystkich dzieci, że się nie szanuję, jestem nieodpowiedzialna, lekkomyślna, wstyd rodzinie przynoszę i że powinni mnie z domu wygonić. Co dalej, dokładnie nie wiem, bo tak się rozryczałam, że niczego już nie słyszałam. Wrzeszczeli chyba z pół godziny, a potem nagle się uspokoili.
– No dobra, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Co się stało, to się nie odstanie. Teraz trzeba pomyśleć, co dalej – powiedział ojciec.
– Jak to co, urodzę, i już. Nie mam innego wyjścia – wychlipałam.
– Tak bez ślubu? Tego w naszej rodzinie nie było i nie będzie. Samo się przecież to dziecko nie poczęło. Kto to był? – spojrzał na mnie groźne.
– Nieważne… Zresztą to był tylko jeden raz, na… na dyskotece.
– No i co z tego, że jeden raz. Ważne, że trafiony. W samą dziesiątkę. Albo łachudra się z tobą ożeni, albo pożałuje, że w ogóle przyszedł na ten świat – zagroził ojciec.
– Ale ja go nie kocham i nie chcę za niego wychodzić! – zaprotestowałam. Ojciec aż podskoczył.
– Tak? To po co szłaś z nim do łóżka?! –wrzasnął. Skuliłam się w sobie.
– Nie wiem… Tak jakoś wyszło.
–A wyszło, wyszło, nie ma co zaprzeczać. Mów natychmiast, kto to był, bo nie ręczę za siebie – zacisnął pięści.
– Janek.
– Co za Janek?
– No ten z sąsiedniej wsi, syn sołtysa.
– Aha. Wie, że z nim zaciążyłaś?
– Tak, ale mnie wyśmiał.
– No to czas, żeby przestał się śmiać. Trzeba wsiadać w samochód i jechać się z nim rozmówić. Po męsku, konkretnie. Co myślisz, Irenka? – spojrzał na matkę.
– A trzeba, trzeba – pokiwała głową.
– No to się zbieramy – zarządził.
– Teraz? – jęknęłam
– A kiedy? Aż ci brzuch urośnie? – matka spojrzała na mnie z politowaniem; potem odwróciła się do ojca i zarządziła:
– Waldek, weź ze trzy butelki samogonu, tego na pigwie, i jedziemy. Trzeba wszystko omówić. Nie tylko z tym Jankiem, ale przede wszystkim z sołtysem i sołtysową. Ich błogosławieństwo najważniejsze! – podniosła palec do góry. Ojciec spojrzał na nią z uznaniem.
– Masz rację, Irenka, masz rację. Jak oni powiedzą tak, to sprawa będzie załatwiona – powiedział.
Niestety, nie wszystko ułożyło się po myśli moich rodziców
Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że Janek akurat pojechał do miasta. Sołtys i sołtysowa byli w domu. Akurat kończyli obiad. Byli trochę zdziwieni naszą wizytą, lecz uprzejmie zaprosili nas do środka. Przywitaliśmy się, ojciec postawił butelki na stół. I od razu przeszedł do rzeczy.
– Nie będę owijał w bawełnę. Ta oto tutaj Kasia, moja córka, jest w ciąży. Z waszym Jankiem. Przyznała mu się, a on ją wyśmiał – wypalił.
Gdy to usłyszeli, to omal z krzeseł nie pospadali. Z niedowierzaniem patrzyli to na mnie, to na moich rodziców. Doszli do siebie dopiero wtedy, gdy bimbru posmakowali. Ze cztery kieliszki wypili, jeden po drugim.
– W ciąży z naszym Jankiem? Na pewno? Przecież oni się nawet nie spotykają. No, sama powiedz, Kaśka. Nigdy do nas nie zachodziłaś – sołtysowa patrzyła na mnie przerażona.
– Tak w ogóle to nie. Ale raz się spotkaliśmy. Na dyskotece. No i…
– No i to wystarczyło – dokończył za mnie ojciec. – Kaśka już swoje za to usłyszała, ale nie ona jedna zawiniła. Na pośmiewisko i ludzkie języki wystawiać jej nie dam. Musi być ślub, i to szybko, dopóki jeszcze po dziewczynie nic nie widać. Bo jak nie, to się inaczej z waszym synem policzę. Wszystkie kości mu porachuję! I do sądu pójdę! – huknął pięścią w stół.
Sołtys zrobił się purpurowy. Wstał z krzesła i nachylił się nad ojcem.
– Ty mnie tu nie obrażaj i sądami nie strasz. Wszyscy ludzie wiedzą, że my swój honor mamy. Jak Janek zawinił, to zachowa się jak mężczyzna. I ślub będzie. A wcześniej zaręczyny. Żaden chłop w naszej rodzinie nigdy baby z brzuchem nie zostawił. I nie zostawi. Przysięgam na Najświętszą Panienkę – przeżegnał się.
Z ojca jakby nagle cała złość uszła
Uśmiechnął się od ucha do ucha, wyściskał się z sołtysem i sołtysową, i zaczął napełniać kieliszki. Pili, aż opróżnili wszystkie trzy butelki. Sołtys zwalił się pod stół, ojciec też nie był lepszy. Musiałyśmy z matką we dwie targać go do auta, bo nie był w stanie iść o własnych nogach. A o prowadzeniu samochodu to już w ogóle nie było mowy. Ja musiałam jechać, choć nie mam prawa jazdy.
Zanim jednak sołtys z ojcem popadali, ustalili, że jak Janek wróci z miasta, to sołtys się z nim rozmówi i da znać, co dalej. Przecież trzeba było z księdzem pogadać i brać się za organizowanie weseliska.
– Sołtys to honorowy człowiek. Jak powiedział, że jego syn się z tobą ożeni, to tak będzie – powiedziała mi matka, gdy jechaliśmy do domu. Z jednej strony się cieszyłam, bo wiedziałam, że przynajmniej ludzie nie będą mnie wytykać palcami, ale z drugiej… Przecież nie kochałam Janka, nawet mi się nie podobał. Na samą myśl, że miałabym z nim spędzić resztę życia, robiło mi się niewesoło. Nie zamierzałam o tym jednak nikomu mówić. Pomyślałam, że i tak już rodzicom dużo krwi napsułam. A miłość? Może przyjdzie... Rozwódka z dzieckiem to nie to samo co panna.
Rodzice byli pewni, że sołtys pojawi się u nas już następnego poranka. Oczywiście z synem. Ale minął dzień, potem drugi, a oni się nie pokazywali. Ojciec chodził nerwowy, wciąż wyglądał na drogę, aż stracił cierpliwość.
– Dość tego. Jak dziś nie przyjadą, to drugi raz się do nich wybiorę. Tym razem z siekierą, a nie z flaszką. I wtedy zmiłuj już nie będzie. Nie dam z siebie durnia robić! – zaczął odgrażać się przy kolacji.
– Nie mów tak. To porządni ludzie. Jak obiecali, że rozmówią się z synem, to dotrzymają słowa. Może Janek dłużej został w mieście i jeszcze nie zdążyli z nim pogadać – łagodziła matka.
– E tam, został dłużej. Nie chce się żenić, i już. Nie kocha mnie, ja jego też nie – wtrąciłam się. Spiorunowali mnie wzrokiem.
– Tfu, tfu, wypluj to słowo – zdenerwował się ojciec.
– Żebyś w złą godzinę nie wypowiedziała, odpukaj w niemalowane drewno – przeraziła się matka. Odpukałam, ale było już za późno. Sołtys nie pojawił się u nas następnego dnia. Przyszła za to sołtysowa. Miała taką minę, jakby na ścięcie szła.
– A gdzie wasz? – zapytał ojciec.
– Siedzi w domu i pije. Ze wstydu i złości – odparła.
– Na kogo? – zdziwił się.
– Na Janka.
– A co z nim?
– Uciekł. Ślubu nie będzie – wykrztusiła; a potem opowiedziała, jak to sołtys wszelkimi sposobami próbował namówić Janka do ożenku. Po dobroci i na ostro. Spokojnie, i krzykiem. Nawet wydziedziczeniem zagroził. Ale syn się zaparł. Powiedział, że nie będzie się żenił z dziewczyną, której nie kocha, że nie zmarnuje sobie życia przez jeden błąd i ojciec nie ma prawa decydować za niego. – Na koniec mąż zagroził, że go siłą przed ołtarz zaciągnie. Bo przysięgał na Najświętszą Panienkę i słowa musi dotrzymać. Myślałam, że Janek ulegnie. Ale on się w nocy spakował i wyjechał. Nawet się nie pożegnał – wychlipała na koniec.
Nie muszę chyba pisać, co było dalej. Matka uderzyła w lament, ojciec wpadł w szał. No i tak lamentują i szaleją do dziś. Ojciec grozi, że jak Janek pojawi się w okolicy, to go dorwie i poobcina mu to i owo. Nie będzie to łatwe, bo chłopak nie zamierza wracać. Podobno znalazł pracę za granicą. A ja? Udaję, że jestem zrozpaczona, a tak naprawdę to się cieszę. Bo jakie by było z nas małżeństwo bez miłości?
Czytaj także:
„Mój mąż popełnił samobójstwo. Zostawił mnie z dwójką małych dzieci, bez grosza przy duszy, za to z ogromnymi długami”
„Miałem dobrą pracę, luksusowy dom i piękną narzeczoną. I to przez jej pazerność wszystko straciłem…”
„Straciłem pracę, pieniądze i szansę na miłość. Wszystko dlatego, że miałem jeden priorytet: napić się”