Napisała SMS-a, że będzie za dziesięć minut. Pedałowałem popękaną ścieżką. Ukradli mi już dwa rowery, więc teraz jeździłem starym składakiem, który niemiłosiernie skrzypiał. Zapięcie do niego było pewnie więcej warte. W miasteczku wszystko zdawało się toczyć zgodnie z naturą. Śnieg znikał dopiero, gdy stopniał. Gdy padał deszcz, woda nie spływała do studzienek kanalizacyjnych. Bo ich po prostu nie było. Trzeba było poczekać, aż wyparuje.
Przy ścieżce, w paśmie zieleni, który zaprojektowano jeszcze przed wojną, walały się śmieci. Nikt ich nie sprzątał, przyroda musiała sobie sama radzić. Ja też stałem się wrażliwszy na wymagania otoczenia, chociaż trochę czasu mi zajęło pozbycie się warszawskich nawyków. Ścieżka rowerowa miejscami łączyła się z chodnikiem, którym z pobliskiego sklepu wędrowały kobiety. Już się nad tym zastanawiałem, czemu kobiety, a nie faceci. Z moich pobieżnych obserwacji wynikało, że faceci jeśli już robili zakupy, to przyjeżdżali samochodami, a kobiety głównie pieszo. Mężowie nie pozwalali im prowadzić? Lubiły spacery? Nie wiedziałem, jak to wyjaśnić.
Jechałem powoli. Nie tylko ze względu na pieszych. Cieszyłem się czasem przed spotkaniem, gdy wszystko było jeszcze możliwe. Nic sobie szczególnie nie wyobrażałem. Ot, przyjeżdżała koleżanka ciekawa mojego miasteczka. Słyszała, że u nas ładnie. Przyjeżdżała jednak po zmroku, więc z podziwiania uroków nici. W parku ciemno, nad stawem ciemno, a tam, gdzie jasno – tylko sklepiki „mydło – powidło”, garmażerka, alkohole.
Nie miałem więc pomysłu na to spotkanie. Chociaż tak naprawdę, to i coraz mniejszą miałem na nie ochotę. Wczoraj imprezowałem i dziś byłem senny, wręcz negatywnie nastawiony do świata. Dojechałem na przystanek na minutę przed przyjazdem autobusu. Pusto. W weekendy ruch był minimalny. Za to w dzień powszedni rano jechały stąd tłumy do stolicy, a wieczorem wracały. Ja na szczęście pracowałem w domu.
Ochroniarz z pobliskiego marketu popatrzył na mnie ciekawie. Ja na niego też, bo stała obok niego wysoka krótkowłosa blondynka z twarzą zdradzającą nadużywanie alkoholu. Podkrążone oczy, czerwony nos, ogólne opuchnięcie. Kobieta miała około trzydziestki i naprawdę za wcześnie u niej na taki wygląd. Rozmawiała przez telefon, ale uśmiechnęła się do mnie jak do starego znajomego. Minąłem ich zastanawiając się, czy dobrze zrobiłem przenosząc się tutaj z mieszkanka obok Pałacu Kultury.
Zautobusu wysiadło tylko parę osób. Nie rozpoznałem Zosi od razu, bo wyglądała inaczej niż zazwyczaj. Kręcone włosy, makijaż, elegancki płaszczyk i buty na obcasach. Ja się nie wyszykowałem.
Miałem na sobie podkoszulek ze spranym napisem i zniszczone jeansy. Podeszła bardzo blisko, gdy zdałem sobie sprawę, że ta laska to ona.
– Nie wiedziałam, że to tak daleko – spojrzała na mnie… zachwycona. Dawno już nikt tak na mnie nie patrzył. Właściwie to już zapomniałem, że ktokolwiek patrzył.
– Cieszę się, że przyjechałaś – powiedziałem niepewnie. – Od czego chcesz zacząć? Piwo czy spacer?
– Jeść! Jeść! Jestem prosto z pracy.
Nawet nie wiedziałem, gdzie pracuje. Właściwie to nic o niej nie wiedziałem. Poznaliśmy się w zeszłym roku na spływie kajakowym. Była z jakimś facetem, ale wieczorem przy ognisku chwilę porozmawialiśmy. Siedzieliśmy obok siebie. Jej facet zajął się pieczeniem kiełbasek, ona się trochę nudziła. Zagadałem, odpowiedziała.
Szybko znaleźliśmy wspólny język, mimo że była ode mnie kilkanaście lat młodsza. Zapamiętałem ją, ale nic więcej. W moim związku wtedy się psuło, próbowałem go nieudolnie ratować. Jesienią byłem już sam i znów spotkałem Zosię. Tym razem na urodzinach naszej wspólnej koleżanki. Impreza była na działce, wieczorem rozpaliliśmy ognisko i znów przypadkowo obok siebie usiedliśmy.
– To ty? – spytałem.
Spojrzała obojętnie, po chwili uśmiechnęła się.
– O, to ty! Czy za każdym razem, jak ktoś rozpali ognisko, to się zjawiasz?
– Odkryłaś moją tajemnicę.
– Mam nadzieję, że nie jedyną? – prowokowała uroczo.
– Coś wymyślę – lubiłem jej poczucie humoru i też zaczynałem z nią grać.
Znów porozmawialiśmy. Pomyślałem, że jest miła, ale nic więcej. Po ostatnim związku wciąż byłem obolały. Ewa wyprowadziła się i zamieszkała ze swoim nowym facetem. Nic nie wzięła z naszego gniazdka, bo przyznała, że chce o mnie jak najszybciej zapomnieć. Ja nie mogłem jej wymazać, wszystko mi ją przypominało. Dlatego przeniosłem się pod Warszawę, do miasteczka, w którym nigdy nie byliśmy. Tu, w otoczeniu pięknej przyrody, mogłem przeżywać całkiem nie piękną żałobę. Tego jednak Zosi nie opowiadałem. Ona też nic nie mówiła o swoim prywatnym życiu. Kiedyś przyznałem się jej tylko, gdzie mieszkam. Zainteresowała się.
– Słyszałam, że tam jest ładnie. Jest?
– Przyjedź, zapraszam.
– Ja też mogę? – spytała nasza wspólna znajoma, ta, która miała urodziny.
– Oczywiście. Pokażę wam ruiny przedwojennych dworków. Jest ich sporo w okolicznych lasach. Teraz są świetnie widoczne, bo latem otaczają je gęste, zielone chaszcze.
Umówiliśmy się, że przyjadą za tydzień, ale minęło pół roku i odwiedziła mnie tylko Zosia. Zaprowadziłem ją do jedynej restauracji czynnej o tej porze. Jadła pierogi i opowiadała o sobie. Była pielęgniarką, przedłużył się jej dyżur, dlatego przyjechała tak późno. Dowiedziałem się też że ma troje rodzeństwa, lubi podróże i rozstała się ze swoim facetem.
– Przykro mi.
Machnęła ręką i popatrzyła na mnie.
– A ty? – spytała. Nie odpowiedziałem. – Jesteś dziś… bardzo milczący.
– Po prostu nie mam nic ciekawego do powiedzenia.
Podobała mi się. Drobna, dziewczęca. Miała delikatne rysy i niebieskie oczy kontrastujące z ciemnymi włosami do ramion. Była w niej pociągająca niepewność siebie. Nigdy bym nie wpadł, że jest pielęgniarką. Czy ona domyślała się, że ja zajmuję się trollowaniem?
Duże firmy płaciły mi za to, że umieszczałem w internecie niekorzystne opinie o ich konkurencji. Obowiązywała mnie tajemnica zawodowa, więc gdy mnie spytała, co robię, odpowiedziałem ogólnie, że zajmuję się marketingiem internetowym.
– Nie znam się na tym, powiedz coś więcej – naprawdę się zainteresowała.
– Nie chcę mówić o pracy.
– Oczywiście, przepraszam. Pokażesz mi miasteczko?
– Za późno – ciężko westchnąłem. – Tu po zmroku nie ma co oglądać. Za dnia pokazałbym ci stare dworki.
Spojrzała zainteresowana.
– Są w okolicznych lasach i po zmroku lepiej się tam nie zapuszczać. W chaszczach kryją się dziki. Poza tym za dwadzieścia minut masz autobus. Następny jest dopiero za dwie godziny.
Spojrzała na mnie smutno. Wyszliśmy z restauracji. Zrobiło się zimno, wiał nieprzyjemny wiatr. Powstrzymałem odruch przytulenia jej. Szliśmy pustymi ulicami. Latarnie oświetlały popękane płyty chodnika, które pamiętały pierwsze lata po wojnie. Czas się tu zatrzymał. Chociaż nie do końca. Minęło dwadzieścia minut i Zosia odjechała.
Dopiero po tygodniu dotarło do mnie, że ona… mnie podrywała. Te jej spojrzenia, opowieści, przyznanie, że jest sama. Podpytywanie mnie.
Ja jednak myślałem tylko o tym, że jak wsiądzie do autobusu, będę mógł się wreszcie napić. Przez picie straciłem dobrą pracę, prawo jazdy, oszczędności. Przez picie odeszła ode mnie Ewa i teraz piłem, żeby o tym zapomnieć.
Gdy w końcu wytrzeźwiałem, zadzwoniłem do Zosi. Nie odebrała. Może dobrze. Teraz w moim życiu liczyła się tylko butelka alkoholu.
Więcej prawdziwych historii:
„Moja mama skrywała mroczny sekret. Nie byłam jej biologicznym dzieckiem. Nie byłam też adoptowana…”
„W domu ja zarabiałem pieniądze, a żona nimi zarządzała. Przypadkiem dowiedziałem się, że mamy same długi…”
„Mój partner miał romans z moją synową. Uciekł z nią, choć była od niego o ponad 30 lat młodsza”