„Nie wiedziałam, jak długo jeszcze pożyję. Wydałam wszystkie oszczędności na podróż marzeń. Zrobiłabym to jeszcze raz”

Kobieta na Bali fot. iStock by GettyImages, Prapass Pulsub
„Kiedy usłyszałam możliwą diagnozę od lekarza, załamałam się. Najgorsze było to, że nie miałam z kim o tym porozmawiać. Postanowiłam uciec na drugi koniec świata żeby wykorzystać - jak mi się wydawało - ostatnie chwile, które mi zostały”.
/ 16.08.2023 19:45
Kobieta na Bali fot. iStock by GettyImages, Prapass Pulsub

Dziwny wzgórek, który wyrósł obok paznokcia, wyglądał jak zwykła grzybica, sprawdziłam w internecie. Była tylko jedna różnica – zmiana umiejscowiła się trochę obok, omijając płytkę. Nie jestem na tyle nierozsądna, żeby sama się leczyć, więc chociaż kupiłam w aptece płyn leczniczy, przy najbliższej okazji pokazałam palec lekarzowi pierwszego kontaktu.

– Proszę z tym iść do chirurga – poradził, nie odrywając oczu od mojej karty zdrowia. – Widzi pani, ile mam papierkowej roboty? Ledwie wystarcza czasu dla pacjentów, a powinno być odwrotnie.

Takiego obrotu sprawy nie brałam pod uwagę

Na wizytę u chirurga trzeba było czekać do przyszłego roku, więc zrezygnowałam. W zamian dokupiłam więcej płynu do smarowania paznokcia i okolic. Miesiąc później palec nie wyglądał najlepiej, więc zdecydowałam się na wizytę u dermatologa. W prywatnej klinice.

Pani doktor spojrzała i aż wstała z miejsca.

– Pani wie, co to jest?! Jak długo pani z tym chodzi? – Takie zmiany trzeba natychmiast usuwać i badać – ciągnęła surowo doktor, podnosząc słuchawkę i wybierając numer wewnętrzny. – Sławek? Mam pilną konsultację. Tak, natychmiast, nie ma na co czekać.

– Pójdziemy teraz do chirurga, niech rzuci na to okiem – oznajmiła, podnosząc się z miejsca.

Na miękkich ze strachu nogach ruszyłam za nią do gabinetu.

Chirurg też nie miał dla mnie dobrych wieści.

Źle to wygląda – oznajmił. – Zdaje sobie pani sprawę z konieczności jak najszybszego usunięcia zmiany? Miejmy nadzieję, że nie objęła jeszcze kości.

– Panie doktorze, czy to rak? – słowa ledwie przechodziły przez ściśnięte gardło.

– Nie wiem. Musimy zrobić badania histopatologiczne. Obejrzymy komórki pod mikroskopem i wtedy się okaże. Proszę zapisać się na zabieg.

Poszłam do recepcji. Jak szybko, to szybko, nie będę przecież czekać z tym do przyszłego roku. Właśnie dostałam wyrok, a badania miały go tylko potwierdzić, co do tego nie miałam złudzeń. Lekarze nie bez przyczyny byli tak poruszeni.

„Dlaczego mnie to spotyka? Jeszcze nie przeżyłam niczego, co warto byłoby wspominać – myślałam rozżalona. – Nie zaznałam prawdziwej miłości, nawet z przyjaźnią miałam kłopoty. Tylko nudna praca i samotne wieczory. Nic mi się nie układało, nie miałam nawet kota, który dotrzymywałby mi towarzystwa!”.

Nawet nie mam komu się wyżalić

Zapisałam się na zabieg i powlokłam do domu. Po drodze wyjęłam telefon i przejrzałam listę kontaktów. Najchętniej podzieliłabym się z kimś moją tajemnicą, ale przecież nie z rodziną! Nie chciałam przedwcześnie martwić rodziców i brata.

Odrzucając liczne wątpliwości, wybrałam Małgosię. Kiedyś się przyjaźniłyśmy, ale potem jakoś tak się rozeszło. Może dlatego, że Gośce niespecjalnie zależało.

– Och, Ewa, świetnie, że dzwonisz – ucieszyła się Małgosia. – Chętnie bym pogadała, ale właśnie wychodzimy z Arturem. Do jubilera! Zgadnij po co?

Po obrączki? – zaryzykowałam.

– Tak! Wychodzę za mąż! Musisz być moją druhną!

Popłynęła opowieść o przymiarkach do ślubu, nie miałam więc szans przebić się z wieścią o raku.

– Małgosiu, cieszę się razem z tobą, ale nie wiem, czy będę mogła być twoją druhną – spróbowałam nawiązać do mojego problemu.

– A co, wyjeżdżasz? Koniecznie musisz mi wcześniej dać znać, żebym mogła zaprosić Iwonę na twoje miejsce – zaniepokoiła się Małgosia.

Jeśli wcześniej miałam wyrzuty sumienia, że moja choroba może popsuć uroczystość przyjaciółki, to właśnie zostałam zapewniona, że nie ma takiej opcji. Iwona czeka w blokach startowych, żeby mnie zastąpić. Wszystko gra.

Więcej nie próbowałam naprowadzać rozmowy na moje kłopoty. Małgosia najwyraźniej nie była w nastroju, by je ze mną przeżywać. Zresztą jak zawsze – nasza znajomość była dość powierzchowna, chociaż nazywałyśmy ją przyjaźnią.

Pożegnałam Małgosię i zamyśliłam się nad listą koleżanek. Tyle nazwisk, a w trudnej sytuacji nie mam do kogo zadzwonić! Ze złością wykasowałam z telefonu pierwszą dziewczynę, a potem już poszło.

– Nadeszła chwila prawdy – mruczałam mściwie, pozbywając się nieużytecznych numerów.

Musiałam wyjechać

Trzy dni później chirurg wyciął niepokojącą zmianę, zabandażował palec i kazał czekać na wyrok. To jest na wyniki badania mikroskopowego. Całe trzy tygodnie! Jak miałam przeżyć ten czas?

Rozwiązanie przyszło samo. Jeśli chciałam oszczędzić rodzinie strachu o moje zdrowie, musiałam zniknąć, inaczej mama natychmiast wypatrzyłaby gruby opatrunek na moim palcu i zażądała wyjaśnień.
„Powinnam wziąć urlop i zaszyć się na odludziu – myślałam ponuro. – Gospodarstwo agroturystyczne byłoby idealne”.

Ale zaraz przyszło otrzeźwienie. Czy chcę spędzić ostatnie chwile na samotnych spacerach po polach, wydana na pastwę niewesołych myśli? O tym, co miałabym robić na wsi wieczorem, pozbawiona internetu i być może zasięgu, wolałam nie myśleć.

Miałam trochę oszczędności, mogłam raz w życiu zaszaleć i wyjechać w atrakcyjne miejsce. Kolejna okazja raczej się nie trafi, a pieniądze? Raczej nie będą mi już potrzebne.

Powodowana impulsem zaczęłam przeszukiwać internet. Rozsądek podpowiadał, żeby znaleźć niedrogi, dwutygodniowy pobyt w Chorwacji albo Grecji, ale im dłużej przeglądałam oferty, tym bardziej ciągnęło mnie w egzotyczne strony. Nigdy nie widziałam oceanu ani palm kokosowych, po głowie tłukła się natrętna myśl: „To ostatnia okazja. Zafunduj sobie podróż życia”. Ze łzami w oczach kliknęłam w nazwę hotelu i klamka zapadła.

Bali, Indonezja – oto gdzie zamierzałam spędzić czas w oczekiwaniu na wyniki badań.

Aż się przestraszyłam. Gdzie mnie niesie, nigdy nie wyjeżdżałam sama tak daleko. Ale z drugiej strony – co miałam do stracenia? Zostało mi tylko kilka miesięcy życia. Może rok? Niezbyt wiele.
Odrzuciłam więc bezpieczeństwo i rutynę i spakowałam walizkę. Nie byłam gotowa na podbój świata, ale zdecydowana zmienić coś w życiu, choć na chwilę, nim będzie za późno.

Tutaj chyba wszyscy są uśmiechnięci

Po męczącej wielogodzinnej podróży dotarłam na rajską wyspę i od razu, na lotnisku, zostałam zasypana przez Balijczyków wyrazami życzliwości, wręcz uwielbienia.

– Ewa? – rosły blondyn z włosami spłowiałymi od słońca zręcznie wyłuskał mnie z tłumu uśmiechniętych ludzi. – Czekam na ciebie, zawiozę cię do hotelu. Gdzie masz bagaż?

Uśmiechał się, nie przejawiając zniecierpliwienia, chociaż moją walizkę musiał siłą odebrać szczupłemu Indonezyjczykowi, który najwyraźniej już przyzwyczaił się do myśli, że będzie moim osobistym tragarzem.

– Jestem Jean-Paul – przedstawił się, otwierając drzwi furgonetki oklejonej reklamą centrum nurkowania.

– Pracujesz w hotelu czy w biurze podróży? – próbowałam się zorientować, z kim mam do czynienia.

– Nie trafiłaś – znów się uśmiechnął. Tutaj chyba wszyscy byli zadowoleni i wyluzowani. – Jestem instruktorem nurkowania, będziesz mogła u mnie pobierać lekcje. Pierwsza za darmo! A może i druga – obrzucił mnie ciepłym, ale nie nachalnym wzrokiem. – Przyjechałem po ciebie, bo John mnie poprosił.

Poznasz go, pracuje w recepcji. Nie miał kogo wysłać, a ja się nawinąłem, no i jestem.

Widząc, że nie rozumiem, wyjaśnił: – Na wyspie tak jest. Dziś pomożesz sąsiadowi, jutro on tobie. Lubię to. Także i to, że tu ludzie czasu nie liczą. Przekonasz się, że balijskie „za godzinę” może oznaczać wieczność.

– Tak ci się podoba brak punktualności i niedotrzymywanie obietnic? – spytałam z niedowierzaniem.

– Podoba mi się balijska życzliwość i sposób życia, radosny, bez pośpiechu. Dlatego tu jestem – powiedział stanowczo Jean-Paul. – No, dojeżdżamy. Wyspa jest mała, wszędzie blisko, to też zaleta.
Wysiadłam, a on wyjął walizkę.

– Spotkamy się wieczorem – zapowiedział, odjeżdżając w tumanach czarnych spalin.

Czy on się właśnie ze mną umówił? Oszołomiona zmęczeniem i upałem stałam przed hotelem jak kołek.

– Ewa? Czekamy na ciebie. Jestem John – facet, który po mnie wyszedł, był jeszcze bardziej wyluzowany, o czym świadczył również jego ubiór: szorty, wygnieciona koszulka i japonki. Tak wygląda na Bali hotelowy recepcjonista?

– Jean-Paul pojechał do siebie, ale wróci. Większość wieczorów spędza w naszym hotelu, klienci zapisują się do niego na lekcje, lubią oglądać podwodny świat. Ty też powinnaś, skoro tu przyjechałaś. Nurkowanie to niezła zabawa.

Aha, więc to nie będzie randka, co też mi przyszło do głowy! Jean-Paul przyjedzie w interesach. Powinnam iść do pokoju, odpocząć i zmienić w końcu opatrunek na palcu.

– Skaleczyłaś się? Morskie kąpiele cię uleczą – orzekł recepcjonista.

Nie wiedzieć czemu jego słowa zasiały w mojej duszy ziarno nadziei.

Wreszcie mogłam z kimś porozmawiać

Wieczorem usiadłam na patio. Jean-Paul pojawił się, jak obiecał, czyli zupełnie nie w lokalnym stylu. Pogadał z tym i owym, pokręcił się między turystami, wreszcie usiadł koło mnie.

– No i jak ci się podoba na wyspie? – zagaił.

– Jeszcze nic nie zdążyłam zobaczyć, może później opowiem ci o wrażeniach.

– Jesteś ranna? – wskazał na biały bandaż na mojej ręce. – Szkoda, myślałem, że jutro zabiorę cię na nurkowanie.

Spojrzałam na opatrunek i nagle przypomniałam sobie, dlaczego się tu znalazłam. Słowa popłynęły jak rzeka, zaczęłam bez opamiętania zwierzać się obcemu człowiekowi. Powiedziałam o swoich obawach i o tym, że prawdopodobnie niewiele czasu mi zostało. Żaliłam się na niesprawiedliwy los i na swoje nieciekawe życie. Nagle usłyszałam, co mówię i urwałam zawstydzona. Co ja robię! Znam tego faceta zaledwie od kilku godzin.

Jean-Paul siedział nieporuszony. Zapadło krótkie milczenie, a mnie skręcało z zażenowania, że tak się odsłoniłam. Nurek upewnił się, że z niczym więcej nie wyskoczę, i powiedział.

– Dobrze, że przyjechałaś na wyspę. Uspokoisz się. Tu czas liczy się inaczej, godziny odmierzają zachody słońca i barwne ceremonie religijne. Ludzie się uśmiechają, pachną kwiaty. Jeżeli zostało ci niewiele czasu, to najlepiej spędzić go tutaj. Ale wiesz co myślę? Że nie powinnaś się przejmować, tylko korzystać z życia. Może nie jest tak źle, jak uważasz?

– Łatwo ci powiedzieć – czułam gorycz, że tak lekko mnie potraktował. On był zdrowy i wolny jak ptak na słonecznej wyspie. Nie to co ja.

– Spróbowałbym zabezpieczyć ten opatrunek – Jean-Paul patrzył z namysłem na moją dłoń. – Szkoda, żebyś nie mogła skorzystać z takiej atrakcji, jaką jest pływanie w przejrzystej wodzie i obserwowanie kolorowych ryb.

– O, a duże są? – nie wytrzymałam.

– Olbrzymie! – nurek zakręcił moim krzesłem z siłą, o jaką bym go nie podejrzewała.

To spróbuję – obiecałam.

– No widzisz, już jest lepiej. Widzimy się jutro. I pamiętaj, pierwsza godzina gratis!

Dotychczas marnowałam czas

Mimo jego hojności nie mogłam pozwolić, by uczył mnie za darmo. Po pierwszej i drugiej godzinie nie odmówiłam sobie kolejnych, a oszczędności topniały w zastraszającym tempie. Nie robiło to jednak na mnie wrażenia, bo nie spodziewałam się, że pieniądze będą mi jeszcze potrzebne. Po co oszczędzać, jeśli nie ma się przed sobą przyszłości?

Pobyt na Bali dobrze mi zrobił, spędziłam cudowne dwa tygodnie. Żałowałam tylko, że za późno spotkałam Jeana-Paula. Dzięki niemu zrozumiałam, że marnowałam czas, kisząc się w nielubianej pracy i spotykając z ludźmi, którym na mnie nie zależy. Nie miałam dość odwagi, by szukać lepszego losu.

Właśnie, poszukiwanie. Taka była filozofia Jean-Paula, nurka z Bali, który porzucił pracę za biurkiem, by wylądować na rajskiej plaży. Dzięki niemu nie myślałam o czekających na mnie w Polsce wynikach badań.

Trzy dni przed zakończeniem rajskich wakacji zorientowałam się, że skończyły się oszczędności. Z żalem zrezygnowałam z nurkowania, pozostała mi plaża. Na szczęście miałam opłacony powrotny lot i wyżywienie. Powinnam przetrzymać.

Przez moment poczułam żal, że tak łatwo przehulałam ciężko zarobione pieniądze, ale zaraz przypomniałam sobie, dlaczego to zrobiłam. Przynajmniej spotkało mnie coś fajnego – egzotyczna podróż, podwodne pływanie i Jean-Paul. Warto było.

Byłam goła i wesoła

Po powrocie nie spieszyłam się z odebraniem wyników. Bałam się. W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam po kopertę z nadrukiem „Laboratorium analityczne”. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam ją. Przebiegłam wzrokiem treść wydruku, potem jeszcze raz. Nic nie rozumiałam. Jak to? Byłam zdrowa! Osunęłam się na krzesło w poczekalni.

Mogłam robić plany, jechać, dokąd chcę, i nie martwić się o przyszłość. Żyć pełną piersią jak Jean-Paul. Może uciec na Bali? Była tylko jedna przeszkoda – brakowało mi kasy. Byłam kompletnie spłukana.

Zaczęłam się histerycznie śmiać. Ogromna ulga spłynęła ze łzami szczęścia, które po pewnym czasie przerodziło się w zakłopotanie, bo zorientowałam się, że chwilowo nie mam za co żyć. Byłam goła jak turecki święty. I równie wesoła!

Czytaj także:
„Po latach ciułania kasy porzuciłam nudną pracę i wyruszyłam w podróż życia. Los zdecydował, że to nie koniec zmian”
„W obliczu choroby rzuciłam wszystko i wyjechałam w podróż życia. Szastałam kasą, bo na co miałam oszczędzać? Na trumnę?”
„Urlop przyniósł mi ciążę z nieznajomym. Po latach przekonałam się, jak wielki błąd popełniłam, nie mówiąc mu o dziecku”

Redakcja poleca

REKLAMA