„Nie wiedziałam, dlaczego mąż i szwagier żrą się, jak pies z kotem. Lecz jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”

Skłóceni bracia fot. Adobe Stock, motortion
„Byłam pewna, że nie ma takiej siły, która by mogła sprawić, że mąż i szwagier się pogodzą. Nie naciskałam, bo jak wspomniałam wcześniej, przywykłam, że choć żyjemy obok, to nic nas nie łączy. Wkrótce miałam się przekonać, jak bardzo się myliłam”.
/ 18.02.2023 19:15
Skłóceni bracia fot. Adobe Stock, motortion

Nie mam pojęcia, o co mąż pokłócił się ze starszym bratem. Gdy za niego wychodziłam, wojna między nimi trwała w najlepsze. Mateusza nie było nawet na naszym ślubie. Nieraz pytałam o przyczyny konfliktu, ale Wojtek mnie zbywał.

– To nasze sprawy, nic ci do tego – burczał tylko.

Od ludzi we wsi słyszałam, że poszło o spadek po tragicznie zmarłych rodzicach – mąż uważał, że brat zagarnął bezprawnie większą część gospodarstwa – ale nie wiedziałam, ile w tym prawdy, a ile gadania dla samego gadania. Zresztą z czasem przestałam się tym interesować. Miałam ważniejsze sprawy na głowie. Praca na roli, dom, potem jeszcze dzieci… Przywykłam do tego, że choć mieszkamy po sąsiedzku, to ze sobą nie rozmawiamy.

Ba, nawet się z tego cieszyłam, bo szwagier miał wredny charakter i zalazł za skórę nie tylko Wojtkowi. Nie było osoby we wsi, której by nie obraził. A im był starszy, tym bardziej kłótliwy i złośliwy się robił. Doszło do tego, że nikt z nim nie rozmawiał, nie zapraszał do siebie. Żył samotnie, jak odludek, bo nawet się nie ożenił. Normalny człowiek to by z tej samotności i wredności chyba sczezł…

Tymczasem on był zdrowy i silny jak tur. Choć był już po sześćdziesiątce, pracował z taką werwą, jakby połowy tego nie miał. Trzeba uczciwie przyznać, że gospodarz był z niego dobry. O konia, krowy, świnie, dwa psy i chyba ze trzy koty dbał jak nikt we wsi. Bliżej mu było do zwierząt niż do ludzi.

Tego się nie spodziewałam…

Ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Zdrowie też. Mateusza w końcu dopadła choroba. Właśnie wstaliśmy z mężem od kolacji, gdy usłyszeliśmy za oknem wycie karetki. Wybiegliśmy na ulicę zobaczyć, do kogo jedzie, a ona zatrzymała się za płotem. Okazało się, że szwagier ma zawał. Gdy wynosili go z domu na takim specjalnym krzesełku, miał twarz wykrzywioną bólem, z trudem oddychał. Mimo to nie chciał jechać do szpitala. Mamrotał przerażony, że nie może zostawić gospodarstwa, a zwłaszcza zwierząt, bo mu zmarnieją.

– Naprawdę musimy już jechać. Każda minuta się liczy. A zwierzęta? Ktoś ze wsi na pewno o nie zadba. Sąsiedzi nie zostawią pana w potrzebie –  przekonywał go ratownik.

– Szczerzę wątpię! Za dużo krwi ludziom napsuł. Nikt palcem nie ruszy! – wyrwało mi się.

Szwagier przeraził się jeszcze bardziej. Myślałam, że za chwilę wstanie z tego krzesełka.

– Nie gadaj głupot! Ja zadbam! – usłyszałam nagle głos męża.

– Ty? – wykrztusiłam, bo tego się nie spodziewałam.

Mateusz też wybałuszył oczy.

– Ty?! – powtórzył.

– A ja – mąż podszedł do brata. – I nie próbuj nawet protestować. Między nami nic się nie zmieniło. Robię to dla zwierząt, nie dla ciebie. One nie są niczemu winne. Jedź więc spokojnie i lecz się. Będę chodził koło nich jak koło swoich. Przyrzekam – poklepał go po ręce, a potem odwrócił się na pięcie i ruszył do domu.

Poszłam za nim. Byłam trochę zła, że mnie obsobaczył i nie zapytał o zdanie, ale nie robiłam mu wymówek. W sumie przecież miał rację. Zwierzęta nie były niczemu winne. Nie można było ich zostawić na pastwę losu. To nie po ludzku i nie po bożemu. Kiedy więc kładliśmy się spać, myślałam tylko o jednym: jak poradzi sobie z dodatkowymi obowiązkami.

Zwłaszcza że odkąd dzieciaki wyjechały do miasta, zostaliśmy na gospodarstwie tylko we dwoje. Ale wiedziałam też, że choćby miał stanąć na głowie, dotrzyma słowa danego bratu. Taki już jest ten mój Wojtek. Przysięgi nie złamie. Od następnego poranka mąż dzień w dzień chodził do zagrody brata. Karmił zwierzęta gospodarskie, sprzątał w oborze i chlewie. Dbał, żeby psy i koty miały wodę i pełne miski. Te dodatkowe obowiązki zajmowały mu kilka godzin dziennie i kosztowały sporo wysiłku, więc wieczorami był tak zmęczony, że nie mógł zasnąć.

Mówił, że nie chce nic zmieniać

– Ciekawe, czy Mateusz chociaż podziękuję ci za pomoc i poświęcenie. Czy chociaż doceni… – zagadnęłam któregoś razu.

– Nie robię tego dla podziękowań i hołdów, tylko z ludzkiej życzliwości i przyzwoitości. A zresztą, jak ma mi podziękować? Przecież ze sobą nie gadamy.

– Zanim pojechał do szpitala, zamieniliście kilka słów…

– To był wyjątek, a nawet konieczność. Więcej się nie powtórzy – stanowczym tonem ogłosił Wojtek.

– To może jest okazja, żeby to zmienić? I się powtórzyło?

– Nie ma mowy. Za dużo między nami żalu i złości. Niech zostanie tak, jak było – odburknął.

Byłam pewna, że nie ma takiej siły, która by mogła sprawić, że mąż i szwagier się pogodzą. Nie naciskałam, bo jak wspomniałam wcześniej, przywykłam, że choć żyjemy obok, to nic nas nie łączy. Wkrótce miałam się przekonać, jak bardzo się myliłam.

Mateusz wrócił ze szpitala po dwóch tygodniach. Stałam przy oknie i widziałam, jak wchodzi na swoją posesję. Jak na człowieka po zawale wyglądał naprawdę krzepko. Energicznym krokiem obszedł wszystkie zabudowania gospodarskie, przywitał się z psami i kotami, a potem, nie wchodząc nawet do swojego domu, ruszył do nas. Chwilę później już pukał do drzwi. Spodziewałam się, że przyjdzie chociaż trochę uśmiechnięty. Przecież Wojtek tyle dla niego zrobił! Tymczasem on wyglądał jak zwykle, czyli jak chmura gradowa.

– Jest mój brat? – burknął.

– Dzień dobry – specjalnie położyłam nacisk na te słowa. – Jest. Myje się po pracy. Zaraz wyjdzie z łazienki.

– Mogę wejść? Chcę z nim pogadać. Bez świadków, w cztery oczy.

– A wejdź, proszę bardzo – zaprosiłam go do środka i posadziłem za stołem w dużym pokoju. – A przeszkadzać wam nie będę. Idę zaraz do remizy, na spotkanie koła gospodyń. Nie będzie mnie ze trzy godziny. Wystarczy ci na tę rozmowę?

– Wystarczy – skinął głową.

Gdy wychodziłam, pomyślałam, że powinnam go była poczęstować herbatą, ale szybko się rozgrzeszyłam. Skoro się nawet nie przywitał, nie uśmiechnął, nie powiedział dobrego słowa, to nie zasługiwał na staropolską gościnność.

Na spotkaniu w remizie było jak zwykle: gwarno i wesoło. Ale mnie tym razem wcale nie było ani do śmiechu. Zastanawiałam się, co dzieje się w domu. Wyobraźnia podpowiadała mi tylko czarne scenariusze. Przez głowę przebiegła mi nawet myśl, że szwagier i mąż skoczyli sobie do oczu. Bo pewnie Mateusz miał zastrzeżenia do pracy Wojtka, a jego to wkurzyło.

– Przepraszam, dziewczyny, ale muszę już iść – powiedziałam w końcu.

Weszłam do środka z duszą na ramieniu. Naprawdę spodziewałam się najgorszego. Stanęłam w progu pokoju i aż zamarłam. Mąż i szwagier… gawędzili sobie miło przy herbacie.

– O, już jesteś? Mateusz mówił, że wrócisz dopiero za trzy godziny – zdziwił się Wojtek.

– Ale przyszłam trochę wcześniej. A wy co? Siedzicie sobie i tak po prostu gadacie? Jak gdyby nigdy nic? – spytałam, wciąż zszokowana.

– To źle?

– Nie, no dobrze… Tylko… Nie spodziewałam się…

Od tamtej pory minęło już trochę czasu

– A to dlaczego? Przecież jesteśmy braćmi. Wiadomo było, że wcześniej czy później się dogadamy – włączył się szwagier.

– No właśnie… Wyjaśniliśmy sobie kilka spraw. Wyrzuciliśmy smutki i żale. I wybaczyliśmy. Przez pierwsze minuty było gorąco, ale teraz jest już tak, jak powinno. Prawda, Mateusz? – mąż spojrzał na brata.

Tamten uśmiechnął się i przytaknął. To nie był sen ani złudzenie…

– To może wreszcie dowiem się, o co się w ogóle pokłóciliście?

– To nasze sprawy, nic ci do tego! – zakrzyknęli obaj i się roześmieli.

Wojtek i Mateusz żyją w pełnej zgodzie. Szwagier co i rusz do nas przychodzi, by zapytać, czy w czymś nie trzeba pomóc. Chyba chce się odwdzięczyć za opiekę nad zwierzętami.

W ogóle nieco złagodniał i próbuje naprawić stosunki z innymi mieszkańcami wsi. Pewnie to jeszcze trochę potrwa, ale bardzo mocno trzymam za niego kciuki. A nadchodzące Święta Wielkanocne będą zupełnie inne niż wszystkie do tej pory. Bo spędzimy je z naszymi dziećmi i z Mateuszem!

Czytaj także:
„Narzeczony stracił pracę, straciłam ukochanego dziadka. Chciałam mieć ślub z głowy, niech się skończy to fatum”
„Mama straciła pracę, ale odrzuciła moją pomoc. Zamiast niańczyć wnuka, siedzi za granicą i dogląda staruszków”
„Żona go rzuciła, stracił pracę i mieszkanie. Byłam jego pocieszycielką i przyjaciółką, ale marzyłam o jego dotyku”

Redakcja poleca

REKLAMA