„Nie widziałam matki od 20 lat, bo zbyt była zajęta swoimi sprawami. Teraz chce ode mnie kasy. Nie zobaczy ani grosza”

kobieta, którą opuściła matka fot. Adobe Stock, ArtushFoto
„Moja matka jest samotna, chora. Wiem, powinnam się nią zaopiekować. Ale czuję, że to niesprawiedliwe. Bo gdzie była przez te wszystkie lata? A właściwie przez całe moje życie! Nawet nie wiedziałam, że wyszła za mąż. Ba – ona ani razu nie widziała swojego wnuka!”.
/ 13.06.2022 06:15
kobieta, którą opuściła matka fot. Adobe Stock, ArtushFoto

Kiedy dostałam ten list, byłam mocno zaskoczona. Napisano w nim, że gmina wzywa mnie do uiszczenia opłat za pobyt w domu opieki społecznej niejakiej Urszuli Z. Po pierwsze, w ogóle nie znam takiej osoby. Po drugie, dlaczego w ogóle mam płacić za pobyt w domu opieki? To chyba powinno być darmowe? Chciałam wyrzucić list do kosza, ale mąż mnie zastopował.

– Słuchaj, może jednak dowiedz się, o co chodzi – powiedział. – Wiesz, jak się nie odezwiesz, to cholera wie, oni mogą skierować sprawę do sądu.

– Jaką sprawę, do jakiego sądu, o co? – denerwowałam się. – Przecież to pomyłka!

– Ale pismo przyszło na twoje nazwisko i na twój adres, prawda? – Tadek jak zwykle myślał logicznie. – Więc owszem, to pomyłka, jednak trzeba ją wyjaśnić. Lepiej teraz niż potem odkręcać wszystko na przykład w sądzie. A pracujesz niedaleko gminy, więc może uda ci się wyskoczyć na chwilę. Albo zadzwoń do tego ośrodka.

Miał rację, co przyznałam z niechęcią. Nie lubię urzędów, lecz innego wyjścia nie było.

To ona. Pomyłka nie wchodzi w grę

Dwa dni później udało mi się na chwilę wyrwać z pracy. Powiedziałam zresztą szefowej, dokąd idę i po co. Sama się przejęła tą tajemniczą sprawą. Urzędniczka w gminie powaliła mnie informacjami.

– Pani Urszula Z. wskazała jako osobę mogącą pokryć koszty jej pobytu w domu opieki swoją córkę, czyli panią – powiedziała obojętnym tonem, gdy po kwadransie poszukiwań wróciła do mnie z jakąś teczką.

– Ale ja… – zaczęłam oponować i zamilkłam.

Moja matka ma na imię Urszula. Nie rozmawiałam z nią od ponad 20 lat. Może przez ten czas wyszła ponownie za mąż?

– Wie pani, mam kłopot – powiedziałam, starając się panować nad nerwami. – Nie utrzymuję kontaktu z matką, a ostatni raz, gdy rozmawiałyśmy, miała inne nazwisko… Być może wyszła ponownie za mąż, a być może to pomyłka. Czy mogłaby pani jakoś to sprawdzić? Może jest tutaj jakiś akt jej małżeństwa…

Urzędniczka wbrew moim obawom okazała się dość operatywna i kompetentna. Poprosiła, żebym poczekała, i poszła gdzieś. Wróciła po dobrych kilku minutach z plikiem kartek.

Tu mam akt małżeństwa tej pani oraz akt urodzenia – powiedziała, podając mi papierki. – Wynika z nich, że to ta sama osoba. To znaczy wcześniej nazywała się Urszula K.. Podejrzewam więc, że to jednak pani matka. Mam tu też dokumentację dotyczącą miejsca w domu opieki. Ale nie mogę jej pani przekazać. Najlepiej by było, gdyby pani pojechała do tej instytucji i osobiście porozmawiała z dyrektorem i księgowym. Bo wygląda na to, że to nie jest pomyłka.

Wyszłam z urzędu załamana. Cholera, tego mi jeszcze brakowała, jakbym nie miałam innych kłopotów na głowie! Rzeczywiście wyglądało na to, że będę musiała wyjaśnić wszystko do końca. Inaczej ściągnę na siebie poważne kłopoty. Szefowa, gdy jej zrelacjonowałam swoją wizytę w gminie, dała mi wolne na resztę dnia.

Najlepiej od razu jedź do tego domu – powiedziała. – To rzeczywiście jakaś podejrzana sprawa. I zadzwoń potem do mnie, powiedz, jak to wygląda. Martwię się…

Pojechałam.

W domu opieki przyjęła mnie jakaś pani, bardzo zdziwiona tym, że chcę się zobaczyć z dyrektorem, a nie z matką. Podejrzewam, że w głębi duszy na dzień dobry mnie potępiła, ale miałam to w nosie. Dyrektor też przyjął mnie nieco podejrzliwie.

– Wie pani, na dzieciach ciąży obowiązek utrzymania rodziców na starość – zaczął od pouczania, co natychmiast mnie zdenerwowało.

– Owszem, pod warunkiem że ci rodzice utrzymywali dzieci, a nie podrzucali jak kukułcze jaja – odparowałam. – Moja matka jest dla mnie praktycznie obcą osobą. I to nie dlatego, że ja jej nie chcę znać. To ona mnie odrzuciła, dawno temu. I nie odzywała się przez ostatnie 20 lat, chociaż ja do niej próbowałam dzwonić i pisać. Dlatego pismo od państwa tak mnie zaskoczyło.

– Rozumiem – skinął głową dyrektor. – Z naszej strony sytuacja wygląda następująco: pani matka nie ma przyznanej emerytury. A nasz ośrodek działa na konkretnych zasadach. Miejsce jej przysługiwało, lecz ona wystąpiła o lepsze warunki, osobny pokój i tak dalej. Jako płatnika wskazała panią. Ma takie prawo. Postąpiliśmy więc zgodnie z procedurami.

– To co ja mam zrobić? – zapytałam bezradnie.

Dyrektor mnie w pełni rozumiał. Powiedział, że muszę wystąpić do sądu i udowodnić, że matka na mnie nie łożyła, że nie utrzymywała kontaktów. Zasugerował wizytę u prawnika.

I na koniec zapytał.

– Czy chciałaby pani teraz odwiedzić mamę?

Podobno jest samotna i schorowana

Zawahałam się. Z jednej strony, było mi trochę głupio być tu i nie zobaczyć się z nią. Poza tym byłam ciekawa, co się z nią działo, za kogo wyszła za mąż i co teraz dzieje się z tym mężem. Dlaczego on jej nie pomaga? Ale z drugiej strony, nie byłam gotowa na takie spotkanie. A w obecnej sytuacji byłam na nią po prostu zła! Pokręciłam więc głową. Dyrektor chyba i to zrozumiał.

– Gdyby pani zmieniła zdanie, to proszę po prostu przyjechać – powiedział. – Nie wyznaczamy żadnych godzin odwiedzin ani nic. No, oczywiście obowiązuje cisza nocna, ale w ciągu dnia nasi podopieczni nie są niczym ograniczeni.

Wychodząc, zapytałam jeszcze, czy moja matka jest zdrowa.

– Z dokumentów wynika, że nie – stwierdził, otwierając teczkę. – Ma początki alzheimera, trafiła do nas wycieńczona i niedożywiona. Zresztą, przyjechała tu prosto ze szpitala. Zdaje się, że jest samotną, schorowaną osobą. Według opinii lekarskiej nie powinna mieszkać sama, nie radzi sobie z codziennymi obowiązkami. Na tej podstawie ją tu przyjęliśmy.

– A jej mąż? Dlaczego jej nie pomaga? – zapytałam.

– Nie żyje – dyrektor jeszcze raz spojrzał do dokumentów. – Renta po nim to jedyne źródło utrzymania pani Urszuli. Poza tym nie ma nic. Nawet mieszkania, właśnie dlatego musieliśmy ją przyjąć. Jednak jej renta nie wystarcza na opłacenie pojedynczego pokoju, w lepszych warunkach, a tego zażądała.

– Jak to? – zdziwiłam się. – Przecież miała własne, duże mieszkanie i pieniądze.

– To już ona musiałaby pani wszystko opowiedzieć – dyrektor rozłożył ręce. – A nie ma pani rodzeństwa?

– Owszem, brata, ale on od wielu lat mieszka za granicą. Chyba nie kontaktował się z matką w ogóle.

– Nie wskazała go jako ewentualnego płatnika – pokiwał głową dyrektor. – No cóż… Radzę skontaktować się z prawnikiem i od niego dowiedzieć się, jak można rozwiązać ten problem.

Wróciłam do domu i od razu sięgnęłam po teczkę ze starymi dokumentami i zdjęciami. Położyłam ją na stole i poszłam zaparzyć sobie herbatę. Musiałam to wszystko przemyśleć. Usiadłam przy stole i otworzyłam teczkę. Wysypały się z niej listy, które wysyłałam do matki, wszystkie z adnotacją na kopercie: „Adresat nieznany”. To był dowód mojej ostatniej próby szukania z nią kontaktu. „Dobrze, że je zachowałam – pomyślałam. – Przynajmniej będę miała podkładkę, że to nie ja zerwałam kontakt!”.

Pod listami było zdjęcie. Jedno z niewielu, na których jestem z matką. Siedzimy w jakimś parku, ja mam może z pięć lat. Matka czyta książkę, a ja kucam koło ławki i coś rysuję patykiem na ziemi. Zdjęcie zrobił mój starszy brat. Zdaje się, że dostał wtedy aparat fotograficzny i wypróbowywał go przy każdej okazji.

Zamyśliłam się. Niewiele pamiętam momentów, gdy spędzałam czas z matką. Zresztą, to zdjęcie znakomicie oddaje, jak to wyglądało – ona czytała, a ja się nudziłam. To w jej przekonaniu nazywało się spacerem z dzieckiem.

Nigdy nie miała dla nas czasu. Kiedy byliśmy mali, to tata zabierał nas na rower czy sanki, to on szalał z nami podczas wakacji. Matka była zawsze zmęczona albo zajęta. Nie mam pojęcia czym, bo pracowała jako nauczycielka, 5 godzin dziennie. Ale była tak skupiona na sobie, że dla nas już nie starczało jej cierpliwości. A z drugiej strony, ciągle wychodziła do koleżanek, do kina, na imprezy. Na to jakoś nie była zmęczona…

Nie wiem, dlaczego rodzice się rozwiedli. Podejrzewam, że tata po prostu tego nie wytrzymał – jej egoizmu, lenistwa i wiecznego latania po sklepach i na imprezy. Nigdy go o to nie pytałam. Po rozwodzie zostaliśmy z matką, tata najpierw mieszkał u babci, a potem poznał Monikę i zamieszkał z nią. Wolałam być z nim. Nawet z ciocią Moniką, która była fajna. Ale matka się nie zgodziła.

Pamiętam, że strasznie mnie to złościło, bo i tak więcej czasu spędzałam w domu taty albo u babci niż w naszym. Matka  podrzucała mnie komuś w każdy weekend, a bywało, że i po szkole musiałam iść na obiad do kogoś, bo ona gdzieś wychodziła. Nie rozumiałam, dlaczego w związku z tym nie mogę na stałe zamieszkać z tatą. Dziś już wiem, o co chodziło – o alimenty. Sąd przyznał opiekę nade mną i bratem jej, więc tata płacił. A że i tak to on się nami zajmował? Widocznie nie chciał się z nią procesować.

Nigdy nie miała dla mnie czasu

Brat wcześnie uciekł z domu. Wyjechał na studia do Poznania, a potem do Stanów. Tam skończył szkołę i już został. Ja też wykorzystałam pierwszą lepszą okazję, żeby uciec. Tylko dlatego zakuwałam jak głupia w liceum – bo chciałam iść na studia. Wybrałam Kraków. Matka wcale nie była z tego powodu zadowolona. Narzekała, że zostanie sama, że będzie tęsknić, że przecież w Lublinie też jest uniwerek. Wtedy tata po raz pierwszy wypowiedział się przeciwko niej.

– To ty podejmujesz decyzję – oznajmił mi twardo. – A co do mamy – sądzę, że jej chodzi o alimenty. W momencie, kiedy się wyprowadzisz, będę je płacił tobie, nie jej.

Podejrzewam, że miał rację, bo jakoś nie widziałam po niej olbrzymiej tęsknoty. Owszem, bywało, że dzwoniła do mnie, lecz gdy przyjeżdżałam na ferie czy wakacje, ona i tak nie miała dla mnie czasu. Żyła własnym życiem, niezmiennym od lat.

Pamiętam, raz wyrwałam się do niej na weekend. Ucałowała mnie na przywitanie, usiadła ze mną przy kawie i prawie natychmiast oznajmiła, że wychodzi.

– Jadę z koleżankami za miasto, na dwa dni – powiedziała beztrosko. – Nie zdążyłam ci zrobić obiadu ani zakupów, ale babcia wie, że przyjechałaś, i chętnie cię ugości. Ona też się za tobą stęskniła.

Ubodło mnie wtedy to „też”. Niby kto jeszcze – ona? Wiedziała, że przyjeżdżam, a mimo to zaplanowała sobie wycieczkę! I mogła mi zaproponować, żebym pojechała z nią…

Po tym incydencie długo nie chciałam przyjeżdżać do matki. Miałam nadzieję, że dzięki temu dotrze do niej, jak mnie zraniła. Tymczasem jej zupełnie nie przeszkadzało, że się nie widzimy. Co więcej – po prawie rocznej przerwie w kontaktach – odmówiła spotkania w święta.

– Nie robię w tym roku świąt – oznajmiła mi, gdy zadzwoniłam, żeby się z nią umówić. – Wiesz, jestem sama, a jedna moja koleżanka co roku wyjeżdża w tym czasie w góry. Mówi, że tam jest organizowana Wigilia i sylwester. Więc pojadę.

To była kropka nad i. Tamte święta spędziłam z tatą i Moniką. Na następne nawet nie próbowałam umówić się z matką. Wtedy już znałam Tadka i jego rodzice mnie zaprosili.

Pewnie gdyby nie Tadek, czułabym się z tym wszystkim strasznie źle i samotnie. Ale on był kimś więcej niż tylko chłopakiem. Tadek i jego rodzice zastąpili mi rodzinę, której przecież tak naprawdę nie miałam. Po dwóch latach nawet zrezygnowałam z akademika i zamieszkałam u nich. A po trzech postanowiliśmy się pobrać. Zaprosiłam mamę i tatę na ślub. Matka zastrzegła, że albo ona, albo Monika. Wtedy nie wytrzymałam.

– Monika jest żoną taty – wycedziłam do słuchawki, gdy mi postawiła to ultimatum. – A poza tym to chyba częściej widywałam ją niż ciebie. Ty zawsze gdzieś biegałaś poza domem, a ona gotowała mi obiady i sprawdzała lekcje.

– Ale to ja jestem twoją matką! – krzyknęła.

– Formalnie tak, jednak to nie wystarczy – po raz pierwszy się w ten sposób do niej odzywałam. – Zrobisz, jak uważasz. Ja wychodzę za mąż i chciałabym na swoim ślubie widzieć i tatę, i ciebie. Jeżeli nie stać cię na takie poświęcenie dla córki, to trudno. Jakoś to przeżyję.

Jednak przyjechała. Co prawda, ani razu nie odezwała się do taty, Monikę na dzień dobry zmierzyła wrogim spojrzeniem, ale ogólnie zachowywała się bez zarzutu.

Po raz kolejny rozmawiałam z nią, gdy się okazało, że jestem w ciąży.

– Teraz skończy się twoja wolność – powiedziała z jakąś satysfakcją w głosie. – Pieluszki, zupki, spacerki… Przekonasz się, co to znaczy być matką.

– Mam nadzieję! – rzuciłam z furią w głosie.

Czy ta kobieta w ogóle nie miała w sobie uczuć?! Przecież rozmawiała ze swoją córką, która spodziewała się dziecka. Jej wnuka!

– Ja bardzo chcę być matką. Prawdziwą matką.

Nie zrozumiała mojego sarkazmu, a zresztą zaraz zmieniła temat i zaczęła opowiadać o sobie. Że rezygnuje z pracy w szkole, otwiera własną działalność, będzie udzielać korepetycji.

– Mamo, to bardzo ryzykowne – przestraszyłam się.– Pensja to pensja, a korepetycji możesz przecież i tak udzielać.

– Ależ co ty opowiadasz, kiedy? – żachnęła się. – Całe dnie w szkole i jeszcze potem mam pracować? To ponad moje siły.

Nie dyskutowałam z nią. W końcu to jej życie, a ja musiałam się teraz skupić na sobie, a przede wszystkim niczym się nie denerwować.

Jakoś się uporam ze swoim sumieniem

Oczywiście, gdy tylko urodził się Wojtuś, zadzwoniłam do niej. Nie miała czasu przyjechać i zobaczyć wnuka. Powiedziała, że się przeprowadza.

– Mam dość Lublina, sprzedaję nasze mieszkanie, kupię sobie kawalerkę w Gdańsku.

– Ależ to olbrzymia zmiana… – zdziwiłam się, nawet nie zwracając już uwagi na to, że niespecjalnie zainteresowała się faktem narodzin wnuka.

Nawet nie poprosiła, żebym przysłała jej zdjęcie Wojtusia! Nadal nie mogłam się przyzwyczaić do jej egocentryzmu…

– Wiem, to wspaniale! – zakrzyknęła, pełna optymizmu. – Ale wreszcie odżyję. Będę miała pieniądze, no i moje ukochane morze pod nosem.

Ostatni raz widziałam ją na pogrzebie babci. To tata zawiadomił mnie o jej śmierci, pytając, czy znam aktualny numer matki albo jej adres.

– Dzwoniła do mnie sąsiadka babci – powiedział. – Szukali namiarów na Urszulę, ale u babci w notesie nic nie znaleźliśmy. Nawet nie wiem, czy one się ostatnio kontaktowały. Jakoś trzeba ją powiadomić…

Podjęłam się tego zadania. I nawet zdziwiło mnie, gdy matka rozpłakała się do słuchawki. Tak przywykłam do jej zimnego tonu, do braku emocji, że nie spodziewałam się takiej reakcji. Pojawiła się na pogrzebie, lecz to ja i Tadek musieliśmy się wszystkim zająć. Ona przyjechała na gotowe. Powiedziała, że zostanie parę dni, posprząta w mieszkaniu babci, uporządkuje rzeczy. Ja musiałam wracać z Tadkiem do Krakowa. Oboje pracowaliśmy, tam czekał też na nas mały Wojtuś, który na czas pogrzebu został u moich teściów.

Dopiero później dowiedziałam się, że zaraz po pogrzebie matka zlikwidowała mieszkanie babci. Wiem, że babcia miała mi je zapisać. Być może nie zdążyła, bo odeszła nagle, miała wylew. Ale o tym, że to miało być dla mnie, wiedzieli wszyscy. Właśnie dlatego sąsiadka babci zadzwoniła do mnie zdziwiona, gdy dowiedziała się, że mieszkanie jest sprzedane i wprowadzają się tam nowi lokatorzy.

Matka też wiedziała o planach babci. Byłam na nią zła. Liczyłam, że to ja je sprzedam albo wynajmę i chociaż trochę dołożę się do naszego życia. Przecież wszystko, co mieliśmy, dostaliśmy od rodziców Tadka. Mój tata nam pomagał, ale mieliśmy kredyt do spłacenia! Byłam na tyle zła, że zadzwoniłam do matki w tej sprawie. O dziwo, przeprosiła mnie.

– Wiem, miało być twoje, tylko że ja mam teraz kłopoty finansowe – powiedziała. – Czy raczej nowe plany… – dodała jakby z dumą. – Przenoszę swój biznes do Warszawy, więc potrzebne mi pieniądze na start, jakieś mieszkanie. Ale z czasem ci wszystko oddam! Obiecuję!

Wówczas rozmawiałam z nią właściwie ostatni raz. Zadzwoniła po powrocie, lecz nie miała czasu na „pogaduszki”. Potem ja dzwoniłam do niej kilka razy – albo nie odbierała, albo po minucie rozmowy przepraszała, że nie ma czasu. W pewnym momencie my też przeprowadziliśmy się do stolicy. Tadek dostał tu genialny kontrakt, ja bez problemu znalazłam pracę. Pomyślałam, że skoro w moim życiu nastąpiły takie zmiany, mogłabym spotkać się z matką. To właśnie mniej więcej wtedy wysłałam do niej te listy. Wszystkie wróciły…

Denerwowałam się wówczas, że coś jej się stało, ale Tadek mnie uspokajał.

– Wiesz, jaka jest, ma swoje życie – mówił. – I pewnie jest jej dobrze, skoro się nie odzywa.

No a teraz dostałam ten list z domu opieki. Moja matka jest samotna, chora. Wiem, powinnam się nią zaopiekować. Ale czuję, że to okropnie niesprawiedliwe. Bo gdzie była przez te wszystkie lata? A właściwie przez całe moje życie! Nawet nie wiedziałam, że wyszła za mąż. Ba – ona ani razu nie widziała swojego wnuka! Do tego stopnia była zajęta sobą, że nawet nie spróbowała się ze mną skontaktować w czasie choroby.

Może się bała, że ją odtrącę? Nigdy nie dałam jej powodu, żeby miała tak myśleć. Za to ona zachowała się jak zwykle egoistycznie – zamiast ze mną porozmawiać, pozwała mnie o alimenty – bo tak to trzeba nazwać! I nie dlatego, że głoduje. Po prostu zamarzył jej się jednoosobowy pokój.

Podjęłam decyzję – pójdę do prawnika. A ze swoim sumieniem może kiedyś się uporam.

Czytaj także:
„Siostra twierdzi, że powinnam udawać smutek na pogrzebie męża, bo wezmą mnie na języki. Jak mam płakać, skoro mi wesoło?”
„Babcia ma 70 lat, a ikry pozazdrościłby jej niejeden młodzian. Samodzielnie odzyskała dom, który odebrano jej za komuny”
„Przyjaciółka traktowała mnie jak świnkę-skarbonkę. Wyciągała kasę, kiedy chciała. Ale z kredytem to już przesadziła...”

Redakcja poleca

REKLAMA