„Nie umiem zaakceptować swojego zięcia. Według mnie nie nadaje się ani na męża, ani tym bardziej na ojca”

kobieta która nie akceptuje zięcia fot. Adobe Stock, Drazen
Jestem osobą raczej konserwatywną, więc długowłosy facet od razu odpada u mnie w przedbiegach. Może rzeczywiście uprzedziłam się do niego, może powinnam zaczekać, bo przecież nic złego na jego temat nie mogłam powiedzieć. Poza tymi długimi kudłami.
/ 02.06.2021 16:38
kobieta która nie akceptuje zięcia fot. Adobe Stock, Drazen

Ludzie rzadko przyznają się do błędu, ale ja postanowiłam to zrobić. Myślę, że jestem to winna mojemu zięciowi. Tym razem okazało się, że nie mam racji. Moje przypuszczenia były chybione. Na szczęście, ponieważ dotyczyły przyszłości córki…

Mówi się „małe dzieci, mały kłopot, duże dzieci, duży kłopot”. Tak było i w moim wypadku. Gdy Agnieszka była mała, nie miałam z nią praktycznie żadnych problemów. Uczyła się dobrze, rzadko chorowała, była pogodna i radosna. Było to dla mnie ważne, ponieważ zakosztowałam trudów samotnego macierzyństwa. Mój mąż nie sprostał zadaniom wynikającym z ojcostwa. Wprost wyznał, że jeszcze nie dorósł do małżeństwa, chociaż w dniu ślubu miał 27 lat. Któregoś dnia po prostu spakował się i wyszedł. Spotkaliśmy się tylko na sprawie rozwodowej, a jedynym jego śladem w naszym życiu były co miesiąc przesyłane alimenty.

Za wszelką cenę chciałam uchronić córkę przed podobnymi przeżyciami

Agnieszka z nieopierzonego pisklęcia wyrosła na piękną dziewczynę i ta uroda była przyczyną moich niepokojów. Nie było chłopaka, który by się za nią nie obejrzał. Szczerze mówiąc, wolałam, żeby jak najdłużej była dzieckiem, a ona wprost przeciwnie, chciała jak najszybciej dorosnąć. Ja pierwszy raz spotkałam się z chłopakiem w ósmej klasie szkoły podstawowej, a i to z duszą na ramieniu, bałam się bowiem gniewu ojca.
– Mamo, ale to było sto lat temu – krzywiła się Agnieszka.

To „sto lat temu” bardzo mnie bulwersowało, ale nie to było najważniejsze. Martwiło mnie, że dzisiejsza młodzież tak szybko dorasta. Czara goryczy przepełniła się, gdy córka mojej koleżanki zaszła w ciążę w wieku 18 lat. Oczywiście, przeprowadziłam rozmowę uświadamiającą ze swoją 17-letnią wówczas córką.
– Ale o co ci chodzi, mamo? Żebyś nie została za wcześnie babcią, tak? Nie bój się, nie polecę do łóżka z przygodnie spotkanym chłopakiem. Uznaję tylko seks z miłości, a ponieważ nie spotkałam jeszcze nikogo takiego, wciąż jestem dziewicą, podobnie jak wiele moich koleżanek.

Rzeczywiście, Agnieszka nie dawała mi podstaw do niepokoju. Świetnie zdała maturę, wybrała zarządzanie i marketing. Byłam z niej bardzo dumna. Do czasu, gdy przedstawiła mi Roberta. O mało nie umarłam na jego widok. Jestem osobą raczej konserwatywną, więc długowłosy facet od razu odpada u mnie w przedbiegach. Może rzeczywiście uprzedziłam się do niego, może powinnam zaczekać, bo przecież nic złego na jego temat nie mogłam powiedzieć. Poza tymi długimi kudłami. Włosy miał dłuższe od Agnieszki. Brakowało mu tylko kolczyka w nosie albo w uchu. Nie podobało mi się, że gra na gitarze, że jeździ jakimś piekielnie hałaśliwym motorem.

Nie powiedziałam słowa krytyki, ale w głębi duszy miałam nadzieję, że to przelotne uczucie. Niestety. Po roku moja córka nie tylko chodziła z nim nadal, ale wręcz postanowili się pobrać. Kończyła licencjat i uważałam, że to zdecydowanie za wcześnie na taką decyzję. Ze swoją urodą moja córka mogłaby mieć każdego chłopaka, jakiego zechce.
– Dlaczego za wcześnie? I tak mieszkamy razem, a teraz chcemy wziąć ślub. Kochamy się, wszystko przemyśleliśmy i szczerze mówiąc, wolałabym, żebyś zaakceptowała naszą decyzję. Kocham cię i nie wyobrażam sobie jakichś sporów między nami. Aha, od razu uprzedzę twoje pytanie – nie jestem w ciąży.
– Wszystko rozumiem (tak naprawdę nie rozumiałam niczego), ale po co od razu ślub? – upierałam się. – Dwa lata zostały ci do egzaminu magisterskiego, czy nie lepiej teraz skupić się na nauce, a dopiero potem zakładać rodzinę?
Córka nie dała za wygraną:
– Wiesz dobrze, że wiek nie ma znaczenia. Pozwól nam zrealizować marzenia. Proszę, nie stawaj na drodze naszej miłości.

No i nie stanęłam. Nie chciałam stracić jedynej córki. Swoje jednak myślałam, nie spałam po nocach, śniłam koszmary, stałam się nerwowa i opryskliwa.
– Co się dzieje, Asiu – mówił mój szef i jednocześnie kolega. – Masz problemy?
Opowiedziałam mu pokrótce, co przeżywam. I zapytałam zrozpaczona:
Do emerytury daleko, co zrobię, jeśli będę musiała zająć się wnukiem?
– Kobiety to lubią martwić się na zapas – stwierdził. – Twoja córka jest dorosła, wie, co robi. Jestem pewien, że sobie poradzi. Może czas radykalnie odciąć pępowinę? Widocznie ona tego potrzebuje.

Nie było to łatwe. Cały czas czekałam na jakiś krach, grom z jasnego nieba, kataklizm, ale nic takiego się nie działo. Młodzi na szczęście nie chcieli dużego wesela, zaprosili głównie znajomych, my nie mamy dużej rodziny. Bardzo się obawiałam pierwszego spotkania z teściami, jednak zupełnie niepotrzebnie, ponieważ okazało się, że to całkiem normalni, mili i kulturalni ludzie. Nie wiem, chyba spodziewałam się pary hippisów albo jeszcze kogoś gorszego.

Po ślubie młodzi razem wynajęli mieszkanie. Nadal wspomagałam finansowo Agnieszkę, ponieważ wyszłam z założenia, że i tak dawałabym jej pieniądze na utrzymanie na studiach. Raz w miesiącu przyjeżdżali do mnie na weekend, raz do teściów, dwa weekendy mieli dla siebie. Utrzymywaliśmy poprawne, ale raczej chłodne stosunki. Roberta tolerowałam, ale o żadnym cieplejszym uczuciu nie mogło być mowy. Nawet było mi na rękę, że są daleko, że nie muszę być zbyt często narażona na jego towarzystwo.
Gdy córka była na ostatnim roku, stało się to, czego się cały czas obawiałam.
– Mamo, będę miała dziecko – powiedziała Agnieszka, cała rozpromieniona.

Udawałam, że to łzy wzruszenia, tak naprawdę były to łzy niepokoju, przerażenia. Mimo że Robert też wyglądał na uradowanego, jakoś nie wyobrażałam go sobie w roli troskliwego tatusia. Dopiero teraz naprawdę się przeraziłam. Przez tych kilka miesięcy dręczyły mnie najgorsze przeczucia. Już nawet zaczęłam się orientować, czy mogę – w razie czego – zostać rodziną zastępczą dla tego dzieciątka. A Agnieszka była szczęśliwa. Czuła się dobrze, więc nie zdecydowała się na urlop dziekański. Robert pracował i uczył się zaocznie, za co go nawet podziwiałam, choć głośno nigdy tego nie powiedziałam. Gdy Michaś przyszedł na świat, byłam najbardziej zestresowaną i nieszczęśliwą babcią na świecie. Tymczasem minął miesiąc, drugi, trzeci…

Michaś rósł jak na drożdżach, widywałam go stosunkowo rzadko, ale co dzień budziłam się z trwogą, czy nie rozdzwoni się telefon… Chyba nie wierzyłam w moją córkę, w to, że może im się udać.
Teraz muszę przyznać, że to ja się pomyliłam w ocenie. Ku mojemu zdumieniu tak sobie potrafili ułożyć zajęcia, że tylko od czasu do czasu prosili kogoś ze studentów o pomoc przy dziecku. Najdziwniejsze było to, że Agnieszka nawet nie przerwała studiów. Gdy musiała iść na zajęcia albo na konsultację do promotora, z Michasiem zostawał Robert. Kiedyś przyjechałam do nich zupełnie niespodziewanie, nie wiedząc, co zastanę.

Ku mojemu zaskoczeniu i radości, mieszkanie było posprzątane, w kuchni gotował się rosół, mój wnusio był na spacerze z tatusiem, a moja córka siedziała przed laptopem, kończąc pracę magisterską. Oniemiałam. Robert nie wyglądał mi na takiego, kto wyjdzie z dzieckiem na spacer. Zmyśliłam na poczekaniu, że przyjechałam do lekarza, bo było mi głupio, że przyjechałam na „wizytację”.
Michaś skończył roczek, moja córa obroniła pracę dyplomową i jest świeżo upieczoną panią magister. Na razie nie pracuje, opiekuje się synkiem. Robert jest wspaniałym ojcem, w wolnych chwilach chodzi z dzieckiem na spacery i gotuje mu obiadki, a nawet gra małemu kołysanki na gitarze. Cieszę się, że im się udało.

Mam nadzieję, że tak będzie do końca. Ale mnie nie dawało spokoju to, że od początku przekreśliłam swojego zięcia. Musiałam uspokoić sumienie.
– Agnieszko, muszę ci coś powiedzieć, córeczko – zagaiłam pewnego razu podczas rozmowy telefonicznej.
– Coś się stało, mamo?
– Nie, nie, tylko chciałam cię przeprosić. Nie wierzyłam ani w ciebie, ani w Roberta. Ale cieszę się, że się pomyliłam.
– Ja też się cieszę, mamo. Mam dla ciebie nowinę. Dostałam pracę! Na razie na pół etatu, ale to nawet lepiej, bo nie będę musiała nikogo szukać do Michasia. I wiesz, cieszę się, że zadzwoniłaś. Wpadnij do nas na weekend, Michaś stęsknił się za tobą, cały czas woła „baba”.

Czytaj także:
„8 lat znosiłam przemoc ze strony męża. Odeszłam dopiero, gdy rzucił naszą kilkuletnią córką o ścianę”
„Mój mąż uważa, że opieka nad dziećmi to nic takiego. Według niego całymi dniami tylko lenię się w domu”
„Pawełek był wychudzony, bity, miał porażenie mózgowe. I te oczy, te wielkie, smutne oczy…”

Redakcja poleca

REKLAMA