„Nie umiałam być szczęśliwa z dobrą pracą i kochającym mężem u boku, a teraz co? Jestem sama i nie mam nic”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, leszekglasner
„Nie mogłam wziąć dłuższego urlopu, więc Staszek jeździł sam. Ponadto wynajdywał sobie różne hobby, żeby nie siedzieć sam w czterech ścianach. Wkurzało mnie to, bo ja nie miałam na nic czasu i nieustannie byłam zmęczona. Oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej”.
/ 15.02.2022 08:32
smutna kobieta fot. Adobe Stock, leszekglasner

Rok temu, zaledwie rok temu, wszystko w moim życiu wyglądało inaczej. Po pierwsze, byłam zmęczona. Może to dziwne, ale kiedy przypominam sobie swoje odczucia, to właśnie to wysuwa się na pierwszy plan. Pracowałam wówczas w dużej firmie i zarabiałam krocie.

Ceniono mnie za poświęcenie, za serce, jakie wkładałam w funkcjonowanie firmy, za zaangażowanie. Byłam zadowolona; bo choć czasem harowałam po 10, 12 godzin dziennie, to widziałam efekty. Nie tylko finansowe, ale też uznanie w oczach szefów. To mnie dopingowało i motywowało.

Ale istniała i druga strona medalu. Próbowaliście kiedyś pracować bez wytchnienia, praktycznie bez weekendów i urlopów przez kilka lat? Ja dla kariery zrezygnowałam z wolnego czasu, nawet z dziecka. Nie zdecydowałam się zajść w ciążę, bo to oznaczałoby zniknięcie z rynku pracy na dłuższy czas.

Jako konsultantka musiałam sporo podróżować. W ciągu dnia siedziałam za kółkiem, a potem pisałam raporty, robiłam zestawienia, przygotowywałam prezentacje i bilanse. Kobieta w ciąży po prostu nie dałaby rady!

Widziałam, co działo się z dziewczynami w pracy – na tyle ambitnymi, że nie chciały sobie odpuścić, chociaż wiedziały, że powinny się oszczędzać. Znałam takie trzy – jedna poroniła w czwartym miesiącu, druga zemdlała przy biurku i trzeba było wezwać karetkę. W efekcie całą ciążę przeleżała w szpitalu. No i ta trzecia, której sama wytłumaczyłam, że pracując ponad siły, ryzykuje życie dziecka…

Karierę stawiałam na pierwszym miejscu

Trafiłam do tej korporacji w wieku 28 lat. Za sobą miałam studia i doświadczenie w mniejszej, ale dość prężnej firmie. Dlatego tutaj od razu zaproponowano mi wysoką pensję. Oczywiście w zamian za pełną dyspozycyjność. Wiedziałam, że to jest moja szansa, że mogę się wybić. Jedynie mój mąż nie był tym zachwycony.

– Cały dzień nie ma cię w domu – narzekał. – Co z tego, że dużo zarabiasz? Ja też pracuję, wystarczyłaby nam połowa twojej pensji. A poza tym, nawet nie mamy kiedy tego wydawać. Dawniej wyjeżdżaliśmy na weekendy, a teraz?

– Oj, Stasiu, może to tylko tak na początek – przekonywałam. – Wiesz, jak jest. Teraz odmówię, to drugiej szansy nie dostanę. Poza tym dużo czasu zajmują mi te wszystkie raporty i bilanse, bo ja się tego dopiero uczę. Będzie lepiej, zobaczysz. A wyjazdy… Weekendy mam zajęte, ale za to na wakacje pojedziemy gdzieś daleko. Zawsze chciałeś zobaczyć Meksyk i Brazylię, teraz nas będzie na to stać.

Owszem, było nas stać, ale czasu brakowało. Po pierwszym roku nie dostałam normalnego urlopu. Pozwolono mi wybierać tylko po kilka dni. I szybko się zorientowałam, że to jest tu normalne.

– Jaki urlop, co ty – zdziwiła się koleżanka, która pracuje w firmie na podobnym stanowisku jak ja, o kilka lat dłużej. – My kierujemy całą komórką. Myślisz, że ktoś nas puści na dłużej niż tydzień? Raz mi się udało wyjechać na 10 dni. Ale i tak musiałam skracać pobyt w Grecji o dwa, bo coś tu nawaliło i mnie ściągnęli. Zwrócili oczywiście koszty, ale co z tego? Urlop szlag trafił.

Trochę się zmartwiłam, byłam jednak tak nastawiona na robienie kariery, że pogodziłam się i z tym. Staszek nie.

– Ty chyba żartujesz – zawołał któregoś lata, gdy znowu okazało się, że nigdzie nie wyjedziemy. – Pracujesz tam trzeci rok. Chyba należy ci się solidny odpoczynek? Ja w każdym razie mam tego dość. I oznajmiam ci, że rezerwuję wyjazd do Islandii.

I rzeczywiście zarezerwował. Zadzwonił pewnego dnia, mówiąc, że właśnie kupuje bilety przez internet i chce dopasować terminy.

– Ale przecież tłumaczyłam ci, że ja dwóch tygodni urlopu nie dostanę – przypomniałam mu, ściszając głos. – Wszystko jedno, na kiedy wykupisz te bilety… Może pojedźmy na tydzień?

– Ja nie mówię o dwóch, tylko o trzech tygodniach – oznajmił stanowczo mój mąż. – Chcę zobaczyć gejzery, wulkan, wybrzeża. Chcę tę Islandię poczuć. I jeżeli ty się nie zdecydujesz, to najwyżej pojadę tam sam! Trudno.

O trzech tygodniach urlopu mogłam tylko pomarzyć, nawet o dwóch mój szef nie chciał słyszeć. Myślałam, że mąż to zrozumie, ale tym razem zaciął się i pojechał sam. Z Islandii dzwonił kilka razy, pisał maile, gdy był w hotelu. Tęsknił, ja też. Ale tak naprawdę ten jego wyjazd przypieczętował rozpad naszego związku. Rozpad, który zaczął się dużo wcześniej.

Może z dziećmi byłoby inaczej?

Poza mieszkaniem łączyło nas już niewiele. Może nic. Przez moją pracę, przez to, że ciągle nie było mnie w domu, prawie się nie widywaliśmy. O wspólnych wyjazdach czy wyjściach nie było mowy. Nawet znajomych nie mieliśmy kiedy do siebie zaprosić! Ja byłam zajęta, więc Staszek wynajdywał sobie różne hobby. Wędkował, grał w tenisa, chodził na mecze. Pieniądze mieliśmy, więc miał za co. Złościło mnie to.

– Czy ja ci bronię chodzić ze mną? – pytał, gdy robiłam mu wyrzuty, że ja haruję, a on się bawi. – Dawno temu ci powiedziałem, że pieniądze to nie wszystko. Dla mnie ani kasa, ani praca nie stanowią sensu życia, natomiast dla ciebie tak. Wiesz, czasem się zastawiam, czy to dobrze, że nie mamy dzieci. Może by cię to trochę przystopowało, może znalazłabyś czas i dla mnie?

Dzieci nigdy nie mieliśmy w planach. Nawet o tym nie rozmawialiśmy. Zaraz po ślubie to Staszek oponował, kiedy nasi rodzice pytali o potomstwo.

– Najpierw wyszalejemy się, czegoś dorobimy – odpowiadał mojej mamie.

– A zresztą Michalina też nie bardzo się pcha do pieluch. Prawda?

Fakt, instynkt macierzyński jakoś się we mnie nie rozwinął. Może gdyby wtedy coś się przytrafiło, gdybyśmy wpadli… Bo później to nawet nie było jak o to dziecko się postarać. Staszek miał swoje życie, ja swoje, zamknięte w papierach i sprawach firmy. Poza tym nieustannie byłam zmęczona i wkurzało mnie to, że mąż ma czas na wszystko. W dodatku nie liczył się ze mną. Gdy udawało mi się wygospodarować wolną sobotę, on wyjeżdżał!

– Sorry, ale się umówiłem – powiedział mi raz przy takiej okazji. – Jadę z Maćkiem i Piotrkiem na ryby. Przecież nie mogłem wiedzieć, że akurat masz wolne – dodał z pretensją w głosie. – Zresztą siedzieć w domu i miesiącami czekać, aż ty zechcesz spędzić ze mną parę godzin, to ja nie chcę.

Zabrał wędki i wyszedł, a ja się wtedy upiłam. Z rozpaczy, samotności, smutku. I ze zmęczenia.

Kilka tygodni później, w sylwestra, wypowiedziałam w myślach to życzenie. Byliśmy u znajomych…

– Uwaga! – zawołała tuż przed północą Kryśka. – Pamiętajcie, zanim wypijecie toast, każdy musi pomyśleć swoje największe marzenie. Potem szampan do dna, i na pewno się spełni!

Siedziałam na wersalce i obserwowałam towarzystwo. Byli tacy rozbawieni, weseli, pełni emocji. Czułam się przy nich jak staruszka! Patrzyłam na małżeństwa znajomych i na Staszka.

„Jestem nim zmęczona – uświadomiłam sobie nagle. – Zwyczajnie zmęczona. Mam dość tej pracy, dość tego męża. Co nas jeszcze łączy? Już tylko wspólne mieszkanie… Tak, jestem zmęczona, chcę wreszcie odpocząć”. Wybiła północ i odruchowo wypiłam ten kieliszek szampana. Zastanawiałam się, jak zmienić swoje życie, ale nie widziałam rozwiązania. Każde wydawało mi się zbyt drastyczne.

A potem… Najpierw Staszek ode mnie odszedł. W lutym pojechał na narty

– sam, ja oczywiście nie dostałam urlopu. Zresztą on już nawet mnie nie pytał, tylko oznajmiał, że jedzie. Wrócił jakiś odmieniony. Po kilku tygodniach poprosił mnie o rozmowę.

– Wiem, że to cię zdziwi, ale chcę rozwodu – powiedział bez ogródek, a ja poczułam, jak robi mi się gorąco. – To nie ma sensu. Żyjemy osobno, ty po swojemu, ja po swojemu. Nie mamy już nic wspólnego. A jesteśmy młodzi i możemy sobie jeszcze ułożyć życie. Po co się męczyć? Po co kłócić? Rozstańmy się w zgodzie…

– Masz kogoś – to była pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy.

– Nie wiem – mój mąż się zawahał.

– Owszem, poznałem pewną kobietę, jednak nie zastanawiałem się nad przyszłością z nią. Za to zrozumiałem, że my już przyszłości nie mamy.

Nic mnie już nie cieszyło

Byłam strasznie po tej rozmowie przybita. Wiedziałam, że Staszek ma rację, że nasze małżeństwo dawno straciło sens, lecz – szczerze mówiąc – strasznie się bałam zostać sama.

Rozwód przebiegł nawet szybko i dość łagodnie. Nie mieliśmy przecież dzieci, jedyny majątek stanowiło mieszkanie. Sprzedaliśmy je i podzieliliśmy się zyskiem po połowie. Osobne konta dodatkowo uprościły sprawę. 

Było mi ciężko, smutno, samotnie. Nie cieszyło kupno nowego mieszkania ani urządzanie go. Wybrałam niewielkie, dwupokojowe, bo po co mi większe? I tak w nim prawie nie mieszkałam. A te dni, które miałam wolne, wolałam spędzać ze znajomymi, byle nie siedzieć w ciszy, w czterech ścianach.

Kolejny cios przyszedł po wakacjach. Zwolnili mnie z pracy. Nagle, bez żadnych sygnałów. Wiedziałam, że planowano redukcje, że trzeba zmniejszyć kadrę. Jednak byłam pewna, że mnie to nie dotyczy. Każdego, tylko nie mnie! A jednak… Koleżanka powiedziała, że na moje miejsce przyszła jakaś protegowana szefa. Podobno inne stanowisko i inne pieniądze jej nie interesowały. Wyleciałam z dnia na dzień, bez obowiązku pracy, za to z solidną odprawą.

Byłam całkiem przybita. Zupełnie nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Przecież od ponad sześciu lat każdą chwilę poświęcałam pracy. A tu mnie tak potraktowano! Czułam się oszukana. I nie wiedziałam, co robić. Nie miałam sił na szukanie nowej pracy, a innego zajęcia przecież nie miałam!

– Wyjedź na wczasy, najlepiej gdzieś daleko – doradził Staszek, który dowiedział się od znajomych o moim zwolnieniu, i zadzwonił do mnie.

Byłam tym mile zaskoczona.

– Powinnaś wreszcie odpocząć – przekonywał. – Pieniądze przecież masz, za robotą zdążysz się jeszcze rozejrzeć. Jak chcesz, to wyślę ci mailem parę propozycji? Takich sprawdzonych.

Przysłał. Wybrałam Tunezję. Było fajnie, w każdym razie nie musiałam szukać zajęcia, nie snułam się z kąta w kąt. I nie byłam sama – poznałam tam paru Polaków, Niemców, Anglików. Trochę odżyłam, zregenerowałam siły. Wróciłam do Polski pełna zapału: „Zacznę szukać nowej pracy, zapiszę się na basen, siłownię, będę chodzić na wystawy” – planowałam.

Po miesiącu znowu oklapłam. Może dlatego, że zaczęła się jesień, której nie znoszę? Może przez wizytę na cmentarzu, we Wszystkich Świętych, gdzie człowiek uświadamia sobie to przemijanie? A może przez Wigilię, której tak strasznie się bałam…

– Córciu, przyjedziesz do nas, prawda? – mama zadzwoniła tydzień wcześniej. – Przecież sama nie będziesz siedzieć. A jakie masz plany na sylwestra? Bo wiesz, tu w remizie robią imprezę i my z tatą idziemy. Jak chcesz, to cię zapiszemy, jeszcze jest miejsce.

– Nie, mamo, mam już plany – skłamałam, bo na myśl, że mam się bawić z rodzicami na wiejskiej imprezie, aż mną wzdrygnęło. – Na święta przyjadę, ale potem wracam do siebie.

Siedziałam przy wigilijnym stole i patrzyłam na moich rodziców, którzy przeżyli ze sobą już 40 lat. Na siostrę – pannę z dzieckiem, zapatrzoną w swoją córeczkę, szczęśliwą. I na brata, który od dwóch lat nie może znaleźć pracy, za to właśnie znalazł narzeczoną. „Co ja tu robię? – pytałam samą siebie. – Z nich wszystkich jestem najlepiej ustawiona, mam wykształcenie, mieszkanie, pieniądze, znam języki. Tylko dlaczego nie mogę też być szczęśliwa?”.

Potem wróciłam do swojego pustego mieszkania. Nie odbierałam telefonów – nie chciałam żadnego sylwestra. Kiedy wreszcie nadszedł, siedziałam sama w domu. Zbliżała się północ, strzelały petardy. Nalałam sobie wina, zapatrzyłam się w okno… Co mnie podkusiło, żeby rok temu życzyć sobie tego odpoczynku? Po jaką cholerę wymyśliłam, że praca i Staszek mnie męczą? Co za diabeł mnie wysłuchał? I spełnił moje życzenie. Teraz rzeczywiście nie jestem zmęczona. I nawet nie wiem, czego mam sobie życzyć na ten Nowy Rok.

Czytaj także:
„Gdy zostałam mamą, pozwalałam się rozpieszczać i sobie usługiwać. Mama robiła wokół mnie wszystko, prała i gotowała”
„Mąż przyjaciółki zaczął mnie obłapiać. Od razu jej powiedziałam. Zamiast łajzę zostawić, odcięła się ode mnie”
„Sąsiadka dyrygowała swoimi córkami jak lalkami w teatrzyku kukiełek. Za moją też się chciała wziąć, ale nie pozwoliłam”

Redakcja poleca

REKLAMA