„Nie ukrywałam, że nie lubię własnej córki. Gdy się wyprowadziła, odetchnęłam z ulgą. Niech ktoś inny się z nią męczy”

Matka, która nie lubi córki fot. Adobe Stock, artmim
„Nie chodziło tylko o typowy konflikt między matką a córką, lecz o to, że nie potrafiłam pokochać jej bezwarunkowo. Owszem, wyznawałam jej miłość, robiłam wszystko, by czuła się akceptowana i bezpieczna, ale nie kochałam jej tak jak młodszego syna”.
/ 16.06.2022 07:30
Matka, która nie lubi córki fot. Adobe Stock, artmim

–  Córcia, czy ty słyszysz, co mówisz? Masz dopiero 18 lat! Krystyna, powiedz coś! – zwrócił się do mnie. – Przecież ona nie może nam tego zrobić! Nie zgadzam się, rozumiesz? Oboje z mamą mówimy „nie”! Juleczko, nie wyprowadzisz się do tego chłopaka!

Wyczułam, że Radek jest już u kresu wytrzymałości, więc postanowiłam przerwać jego tyradę.

– No nie wiem… Może warto się zastanowić nad propozycją Julki – rzuciłam ostrożnie, na co Radek i Julka jednocześnie spojrzeli w moją stronę, nie dowierzając temu, co właśnie usłyszeli.

W zasadzie mogłam udać oburzenie i nawrzeszczeć na córkę, podobnie jak zrobił to mąż, tylko po co miałabym oszukiwać ich i siebie? Od najmłodszych lat Julki darłam z nią koty. Nie tylko nie rozumiałam, ale wręcz jej nie lubiłam.

Nie potrafiłam pokochać jej bezwarunkowo

Do szewskiej pasji doprowadzało mnie jej ciągłe wymądrzanie się, robienie mi na złość i głupi upór, który sprawiał, że w każdej, najdrobniejszej nawet kwestii musiała postawić na swoim.

Dokładnie pamiętam, jak w dniu siódmych urodzin córki pomyślałam, że mam dość testowania przez nią mojej wytrzymałości. Wydawało mi się, że pragnę tego dziecka, ale kiedy się urodziła, nie było dnia, żebym nie żałowała swojej decyzji.

„Po prostu nie da sobie w kaszę dmuchać” – Radek zawsze bagatelizował nasze utarczki, ale mnie nie było do śmiechu, bo to ja spędzałam z Julką całe dnie i noce, gdy on zostawał na dyżurach w szpitalu.

Nie chodziło tylko o typowy konflikt między matką a córką, lecz o to, że nie potrafiłam pokochać jej bezwarunkowo. Owszem, wyznawałam jej miłość, robiłam wszystko, by czuła się akceptowana i bezpieczna, ale nie kochałam jej tak jak młodszego syna.

Z Arturem od początku przypominaliśmy jeden organizm. „Trudno, nie wszystkie dzieci kocha się tak samo, szczęśliwie Jula ma zapatrzonego w nią tatusia” – pocieszałam się.

Dlatego tak się zdziwiła, że stanęłam po jej stronie, gdy po okresie buntu przeciwko szkole, rodzinie i religii oznajmiła nam, że wyprowadza się do swojego chłopaka. Właściwie do jego rodziców, którzy odstąpili młodym górę domu.

Niech kto inny się z nią męczy

– Nie martwcie się, skończę liceum, ale na studiach mi nie zależy – dodała, jakby to było oczywiste, że się na nie dostanie.

– Niech robi, jak uważa, w końcu jest pełnoletnia – stwierdziłam, widząc jednak przerażenie w oczach męża, dodałam: – Nie myśl sobie, że cię popieram, Juleczko. Uważam, że postępujesz pochopnie, zaczynając dorosłość od związku, ale nie mogę zatrzymać cię wbrew twojej woli. Chcesz się uczyć na swoich błędach, proszę bardzo – ostatnie zdanie osłodziłam ciepłym uśmiechem, żeby nie wyczuła ulgi w moim głosie.

„Niech idzie i komu innemu uprzykrza życie” – pomyślałam, gdy cmoknęła mnie w policzek, szepcząc: „Dziękuję”.

Po jej wyprowadzce mąż nie odzywał się do mnie przez miesiąc. Odzyskał humor, gdy podczas odwiedzin u córki zobaczył jej oceny. Zrozumiał, że Julka podchodzi do nauki równie poważnie jak do swojego związku.

Puchł z dumy, gdy dobrze zdała maturę. W głębi duszy sądził zapewne, że jednak złoży papiery na wymarzoną medycynę, ale nie dał po sobie poznać, jak bardzo poczuł się rozczarowany, kiedy zamiast tego oznajmiła nam na jesieni, że spodziewa się dziecka.

– Wszystko przez ciebie! – zarzucał mi potem, ale oboje dobrze wiedzieliśmy, że Radek straci głowę dla tego maluszka równie szybko jak dla naszych dzieci.

W końcu się jej pozbędę...

Przyznam, że mnie też ucieszyła wiadomość o ciąży, ale z całkowicie innego powodu. Julka czuła się u teściów na tyle dobrze, że mogłam przerobić jej dawny pokój na naszą małżeńską sypialnię i zwolnić salon, w którym sypialiśmy z mężem przez ostatnie lata.

Skoro mąż uznawał zakup większego mieszkania za fanaberię, lokując wszystkie dodatkowe pieniądze na kontach oszczędnościowych dzieci, to chociaż tyle mogłam ugrać dla siebie.

Mimo zapewnień Radka, że pomożemy córce w wychowaniu dziecka, nie ukrywałam, że mam inne problemy na głowie. 17-letni Artur zaczął sprawiać nam coraz więcej problemów wychowawczych.

Najpierw znalazłam w jego pokoju skręta, ale wmówił mi, że podrzucił mu go kolega. Potem dowiedziałam się od nauczycieli, że mój syn, dotąd najlepszy uczeń w klasie, stracił zainteresowanie nauką i coraz częściej w czasie lekcji przebywa poza szkołą w podejrzanym towarzystwie. 

– Nie martw się mamuś, przejdzie mu jak grypa. Przecież ja też nie należałam do aniołków, a zobacz, co ze mnie wyrosło – próbowała pocieszać mnie Julka.

Synek mamusi przestał być ideałem

Już chciałam jej powiedzieć, że gdyby dała bratu lepszy przykład, nie szukałby dzisiaj szczęścia w bramach czy spelunach, ale w porę ugryzłam się w język. Skąd Julka mogła wiedzieć, że wiązałam z Arturem większe nadzieje?

A tak właśnie było. Uważałam, że w przeciwieństwie do niej brat jest niezwykle wrażliwym i wszechstronnie utalentowanym dzieckiem. Potrafił pięknie się wysłowić, świetnie rysował i grał na skrzypcach.

Do tego nauczyciel matematyki doceniał jego nieprzeciętne umiejętności. Bez trudu mogłam sobie wyobrazić, jak robi międzynarodową karierę i prowadzi światowe życie, które teraz oddalało się od niego w astronomicznym tempie.

Nie byłabym jednak sobą, gdybym pozwoliła synowi niszczyć sobie życie. Zmusiłam go do wizyt u psychologa, zapisałam na zajęcia w świetlicy dla trudnej młodzieży, żeby poznał życie takich dzieciaków od mniej kolorowej strony.

Uruchomiłam wszystkie znajomości, aby wyciągnąć go z podejrzanego towarzystwa, i po dwóch latach walki mogłam pogratulować sobie sukcesu w postaci świetnie zdanej przez niego matury.

W głębi duszy marzyłam, że wybierze studia za granicą. To otwierałoby przed nim tyle możliwości! Pieniądze nie grały roli, mieliśmy sporo oszczędności, a i dziadkowie dorzuciliby co nieco do stypendium zdolnego wnuka, tyle że Artur miał inne plany.

– Mamuś, ale ja chcę zostać we Wrocławiu – marudził. – Tu też są dobre uczelnie, no i nie musiałbym się wyprowadzać… Jest mi z wami tak dobrze, więc po co to zmieniać?

Bardzo się na nim zawiodłam

Mąż śmiał się, że maminsynek nie chce puścić się mojej spódnicy, ale mnie wzruszyło przywiązanie syna. W zasadzie trudno było nie przyznać mu racji. Nasze uczelnie nie należą do najgorszych, poza tym zawsze może jeszcze aplikować na zagraniczną uczelnię albo wyjechać na stypendium. 

Pięć lat studiów jednak niczego nie zmieniło w życiu syna. Owszem, bywał za granicą i nawiązał zawodowe kontakty, ale uznał, że nigdzie się nie wyprowadzi ani nie będzie walczyć o etat w korporacji.

– Zostanę wolnym strzelcem, tutaj będzie całe moje biuro – oznajmił, wskazując na najnowszy model komputera kupiony mu przez ojca.

Odmówił nawet przeprowadzki do własnego mieszkania, które kupiliśmy mu z mężem. Nie czuł się skrępowany, przyprowadzając do nas swoje kolejne dziewczyny czy kumpli. Raz nawet zastałam w gościnnym pokoju jakiegoś jego kontrahenta ze Szwecji.

– Super, że jesteś! – ucieszył się, przedstawiając mi mężczyznę w drogim garniturze. – Zrobisz nam kawy?

Czy ja popełniłam błąd?

Dosłownie zaniemówiłam z wrażenia, mężczyzna też wyglądał na skonfundowanego, ale mój syn nawet nie zauważył niestosowności tej sytuacji. Zresztą nie zauważa jej do dzisiaj, a ma już trzydzieści pięć lat.

Śmieje się, gdy pytamy z mężem, kiedy w końcu się wyprowadzi albo założy rodzinę. O karierze też nie myśli. Owszem, przyjmuje zlecenia, ale tylko te, które wydają mu się interesujące. Nie lubi przeciążać się pracą, więc robi sobie po trzy miesiące wolnego w roku i w tym czasie podróżuje i się bawi.

Nie ma żadnych oszczędności, bo wszystko inwestuje w siebie – ciuchy, samochód, motocykl, dobry sprzęt. Swoje mieszkanie kazał nam wynająć, puszczając mimo uszu uwagę ojca o swojej niedojrzałości.

W tym czasie jego siostra zdążyła urodzić drugie dziecko, zbudowała z mężem dom i rozpoczęła zaoczne studia z psychologii.

– Chcę pomagać dzieciom budować tak zdrowe relacje jak moje z wami – tłumaczyła swoją decyzję. 

Słuchając jej, zaczęłam się zastanawiać, czy nie popełniłam błędu, kochając Artura za bardzo… Może gdybym obdarzyła go jedynie odrobiną miłości, jak Julkę, byłby bardziej samodzielny, a my szczęśliwi?

Czytaj także:
„Mieszkamy z partnerem w 2 oddzielnych domach. Nie wchodzimy sobie w drogę, odpowiada nam to”
„Byłam wniebowzięta, gdy mój facet zdecydował się wreszcie odejść od żony. Wkrótce moja radość pękła jak bańka mydlana”
„Mój przyjaciel czuł się winny śmierci znajomego. Ta tragedia zniszczyła mu życie i zmieniła je w koszmar”

Redakcja poleca

REKLAMA