„Mój przyjaciel czuł się winny śmierci znajomego. Ta tragedia zniszczyła mu życie i zmieniła je w koszmar”

Tuż przed ślubem zorientowałem się, że jestem gejem fot. Adobe Stock, Tiko
„– To miejsce powoli mnie wykańcza, dlatego chciałem, żebyś przyjechała. Przyszłaś mi do głowy, bo nie zostało mi wielu przyjaciół, właściwie nigdy ich nie miałem. – Godna podziwu szczerość – wtrącił zjadliwie mój mąż”.
/ 12.06.2022 05:30
Tuż przed ślubem zorientowałem się, że jestem gejem fot. Adobe Stock, Tiko

Dostałam list od dawno niewidzianego znajomego. Nie wiedziałam, że czeka mnie coś więcej niż zwykłe spotkanie po latach...

Niecierpliwie rozerwałam kopertę, przebiegłam wzrokiem nierówne linijki tekstu i skupiłam się na podpisie. Tymoteusz!

To miało być zwykłe spotkanie znajomych

Uwielbiałam go, prowadził z moim rokiem zajęcia z doskonalenia malarstwa na Akademii. Wtedy był artystą z niewielkim dorobkiem, jego kariera eksplodowała, kiedy odszedł. Nikt nie wiedział, gdzie zniknął, podobno zaszył się gdzieś na odludziu i tworzył jak szalony.

– Tymoteusz napisał! Zaprasza nas do siebie na weekend – krzyknęłam podekscytowana, wchodząc do mieszkania.

Wojtek oderwał się od komputera i spojrzał nieprzytomnie. Kiedy pracował, niewiele do niego docierało.

– Pamiętam go – powiedział z niechęcią Wojtek. – Strasznie cię wyróżniał, żeby nie powiedzieć podrywał. Przez pewien czas miałem wrażenie, że jesteście parą, tylko się ukrywacie. Ucieszyłem się, kiedy rzucił Akademię. Czego chce i skąd zna nasz adres? Tymek zniknął kilka lat temu, a my mieszkamy tu od niedawna.

– Dowiedział się od kogoś, przecież to nie tajemnica – zniecierpliwiłam się. – Nie udawaj zazdrosnego, tylko skup się na przeżywaniu zaszczytu. Zaprasza nas wielki artysta.

– Ciebie zaprasza, o mnie najwyraźniej nie ma tu ani słowa – Wojtek zabrał mi list i przebiegł go wzrokiem. – Dziwnie pisze. „Przyjedź, jesteś mi potrzebna, spaprało się”. Co się spaprało?

– Tak nazywał próby na płótnie, jeśli uważał, że idą w złym kierunku.

– Dalej uważam, że to dziwne.

Tymek jest artystą, wyraża siebie inaczej niż zwykli ludzie.

– Tacy jak ja? – kpiący ton mnie nie zwiódł.

Wojtek nie skończył Akademii, ciężko to przeżył i nigdy już nie wrócił do malowania. Długo go namawiałam, żeby pojechał ze mną do Tymoteusza, wiedziałam, że jeśli sama odwiedzę artystę, Wojtek mi tego nie daruje.

Dopięłam swego, ale panowała ciężka atmosfera

– Dwa dni wytrzymam, nie dłużej. W niedzielę wyjeżdżamy – oznajmił Wojtek kategorycznie, skręcając w leśną drogę.

– O, zobacz. To chyba tutaj, o ile nawigacja dobrze nas prowadzi.

Po kilku kilometrach las zgęstniał, jechaliśmy przez uroczysko.

– Na pewno? Tu nie ma ludzkich siedzib – powiedziałam z wahaniem.

– Teraz nie zawrócę, nie ma miejsca – warknął Wojtek starając się ominąć leśny wykrot. – Pięknie, zgubiliśmy się.

I wtedy zapomniana przez Boga i ludzi droga wyprowadziła nas prosto na podwórko przed domem z czerwonej cegły. Nie było ogrodzone, posiadłość integrowała się z napierającym lasem, stawiając marny opór.

– To chyba poniemiecka leśniczówka, spójrz na harmonijne proporcje. Kiedyś potrafiono budować – Wojtek wysiadł z samochodu, wpatrując się w dom. – Wygląda na niezamieszkałą, nie ma szczekającego psa, z komina się nie dymi. Strasznie tu cicho, nawet ptaki nie śpiewają, ściemnia się, a jest dopiero popołudnie. Sprawdźmy, czy ktoś jest w środku, wolałbym nie zostawać na noc w lesie.

– Przed chwilą byłeś zachwycony domem, nie próbuj mnie przestraszyć. Wiem, że nie znosisz Tymoteusza – zakryłam usta dłonią, bo na ganek wyszedł obgadywany.

– Majka, jednak przyjechałaś – stał bez ruchu, najwyraźniej nie zamierzając nas przywitać. – A to kto?

– Mój narzeczony, znasz go z Akademii – popchnęłam opornego Wojtka naprzód.

– Nie pamiętam wszystkich studentów – mruknął Tymek bez entuzjazmu.

Obaj mierzyli się spojrzeniem rewolwerowców, pierwszy ustąpił gospodarz. Oderwał wzrok od Wojtka i rozejrzał się wokół niespokojnie.

– Lepiej wejdźcie do środka, wyjmijcie z samochodu bagaż, żeby nie chodzić niepotrzebnie dwa razy.

– Mamy się bać? Czego? – Wojtek wyciągnął z bagażnika torbę.

– Jeżeli czegoś, to tylko mnie – roześmiał się nieprzyjemnie Tymoteusz.

Zaczęłam żałować, że odpowiedziałam na zaproszenie

Tymek nie przypominał otwartego i pogodnego faceta, z którym kiedyś coś mnie łączyło. Otaczał go mrok, podobny do tego z lasu.

– Co za niesamowite miejsce. Tu zawsze jest tak ciemno? – zagadnęłam, żeby przełamać ciążącą ciszę.

Tymoteusz nie odpowiedział, więc spróbowałam ponownie.

– Malarz potrzebuje światła. Pamiętam, jak mówiłeś, że gra promieni słonecznych, to jedyne co warto oglądać.

– Zgadza się. Ale to było kiedyś, w poprzednim życiu – uciął Tymek.

– Jesteś inny, niż cię zapamiętałam, zmieniłeś się. Pasujesz do tego miejsca.

Tymoteusz zatrzymał się nagle i odwrócił. Cofnęłam się, nie przypuszczałam, że niewinne słowa mogą go tak rozzłościć.

Nigdy nie porównuj mnie do tego miejsca, słyszysz? Nigdy! – krzyknął.

Wojtek natychmiast znalazł się między nami, odgradzając mnie od Tymka.

– Majka, to nie był dobry pomysł, myślę, że powinniśmy poszukać hotelu.

Tymoteusz natychmiast oklapł, jakby uszło z niego powietrze.

– Nie rób mi tego, Maja, muszę z tobą pogadać. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale to się nie powtórzy, wybaczcie. Odzwyczaiłem się od ludzi i mam trudny charakter. Paskudny ze mnie gość. Powiedziałem dość, czy mam się dalej upokarzać?

Pytanie skierował do Wojtka, ale tym razem odpowiedziałam ja:

– Zostaniemy, wyjedziemy rano.

Tymoteusz skinął głową.

– Tyle mi wystarczy. Pokażę wam pokój, odpocznijcie po podróży, spotkamy się wieczorem na dole.

Czekał na nas w salonie, w kominku trzaskały szczapy, ogień dawał złudne wrażenie ciepła i przytulności, ale od korytarza ciągnęło chłodem. Owinęłam się szczelniej swetrem. Tymoteusz uśmiechnął się i zaprosił mnie na sofę, usiadłam obok niego, zostawiając dla Wojtka fotel.

Spojrzałam z niepokojem, niepewna, jak przyjmie tę roszadę, ale nie zwrócił na mnie uwagi, wpatrywał się w oparty o ścianę obraz. Kłębiły się na nim ciemne chmury, opadały na siną wodę jeziora, różne odmiany szarości atakowały się, przenikały, walczyły ze sobą o prymat. Obraz był ponury, ale tętnił niesamowitą energią, zagarniał widza, biorąc go w niewolę i nie pozostawiając wyboru. Był piękny, jednak nie powiesiłabym go w domu, budził niepokój. Przełknęłam ślinę.

– Robi wrażenie – powiedziałam.

Tymoteusz wzruszył ramionami, nie był łasy na komplementy.

To moja Nemezis, nieubłagana, karząca sprawiedliwość – powiedział nieoczekiwanie. – Odkąd tu przyjechałem, potrafię tylko tak malować, to wypływa ze mnie.

– Nie narzekaj, słyszałem, że stałeś się sławny, twoje obrazy są sprzedawane na pniu – przerwał mu Wojtek.

Ale Tymek patrzył tylko na mnie.

– To miejsce powoli mnie wykańcza, dlatego chciałem, żebyś przyjechała. Przyszłaś mi do głowy, bo nie zostało mi wielu przyjaciół, właściwie nigdy ich nie miałem.

Godna podziwu szczerość – wtrącił zjadliwie Wojtek. – Czegoś jednak nie rozumiem. Wybrałeś ten dom, zaszyłeś się na uroczysku i twierdzisz, że ci się tu nie podoba. Dlaczego nie wyjedziesz?

Tymoteusz pokręcił głową i rzucił mi udręczone spojrzenie, kolejny raz całkowicie pomijając Wojtka.

– Nie mogę, próbowałem. Tylko tu potrafię malować, to miejsce mnie nienawidzi i jednocześnie inspiruje. Osacza mnie mrokiem, atakuje, wciska się do serca, dusi. Od lat maluję wibrującą życiem ciemność, próbuję ją uchwycić i pokazać, odrzeć z tajemnicy. Wiem, że mi się to uda, mrok się rozwieje, odzyskam spokój. Kiedyś tak będzie, na razie osiągnąłem tyle, że marszandzi czekają jak hieny na nowe płótna. Myślisz, że mnie to obchodzi? Maluję, bo muszę pozbyć się wroga, chcę zabić mrok, zanim on weźmie się za mnie.

Jaki „on”? Kogo masz na myśli? O co ci chodzi? – spytałam szybko.

Tymoteusz podszedł do okna i szczelniej zasunął zasłony.

– Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiesz – odparł po chwili milczenia. – Jestem zmęczony, pójdę się położyć, wy zróbcie to samo. Dokończymy rozmowę rano, dobranoc.

Nie ruszył się jednak z miejsca, dając do zrozumienia, że czas na nas.

Odesłał nas do łóżek jak parę smarkaczy

Długo nie mogłam zasnąć, leżałam, nasłuchując płynących zza okna odgłosów lasu. Wojtek cicho pochrapywał, nie obudziłyby go nawet armaty, nie drgnął, gdy na dole rozległ się łomot. Narzuciłam sweter i wyszłam z pokoju.

Tymek, wszystko w porządku?

W salonie nie było nikogo, zapaliłam światło i zobaczyłam leżące na podłodze odłamki szkła. Ktoś wybił okno. Włamywacze! W popłochu odwróciłam się i wpadłam na Tymka. Złapał mnie mocno, silne palce wbiły się w moje przedramiona.

– Puść, to boli – wywinęłam się.

– On tu jest, krąży, chce mnie dopaść – głos Tymka był matowy, oczy nieruchome.

Wyglądał jak człowiek poddany hipnozie.

Jestem jego więźniem, ściągnął mnie tutaj, żeby się zemścić. Ale to był wypadek.

– O kim mówisz? – bałam się go jak diabli, ale ciekawość była silniejsza.

Spojrzał na mnie przytomniej. Pokazałam wybitą szybę. Kątem oka zobaczyłam stojącego na schodach rozbudzonego Wojtka i nabrałam odwagi. Tymek przeczesał włosy palcami i przymknął oczy.

– Widziałem go, stał pod oknem. Podchodzi coraz bliżej, niedługo wejdzie do domu, ośmiela go mrok. To on mu daje siłę, dlatego z nim walczę. Tym razem rzuciłem butelką, pękła szyba.

– Czy to prawda, że zabiłeś człowieka? – spytał głośno Wojtek.

– Śmierć Leszka została uznana za nieszczęśliwy wypadek, nikt mnie nie oskarżył. Obaj mieliśmy wtedy nieźle w czubie, niewiele pamiętam, oprócz nagłego ataku gniewu, który mnie zaślepił. Prawdopodobnie Leszek powiedział coś obraźliwego o Majce. Wiesz, asystent na uczelni i studentka. Pchnąłem go i być może uderzyłem, upadł na chodnik, ale jak odchodziłem, właśnie się podnosił. Tak mi się wydawało. Następnego dnia dowiedziałem się, że nie żyje. Nikt nie łączył mojego imienia z tą śmiercią, chciałem nawet się przyznać, ale po namyśle uznałem że to nie ma sensu. Nie czułem się winien, wpadłem w złość i stało się. Przypadek, równie dobrze Leszek mógł zakończyć ten wieczór z siniakiem pod okiem. Nie zamierzałem się kajać, każdemu się może zdarzyć. Rzuciłem Akademię i wycofałem się na ubocze, miałem zamiar posiedzieć tu trochę, ochłonąć, przeczekać. I zostałem, chociaż nienawidzę tego miejsca. Jestem pewien, że on przyszedł za mną. Zacząłem go widywać zaraz po przyjeździe, stał na skraju lasu, teraz podchodzi bliżej.

– Kto? Jakiś sąsiad? Czy Leszek? – spytałam cicho.

Tymoteusz spojrzał na mnie bezradnie

– Nie wiem, ale mi się wydaje, że to właśnie on.

– A nie pomyślałeś, że dręczą cię wyrzuty sumienia? Przyczyniłeś się do śmierci człowieka – odezwał się głośno Wojtek. – Nie szarp mnie, Majka, prawdę mówię. Tu nie ma co deliberować, z rana wyjeżdżamy.

Pociągnął mnie na górę, zamknął drzwi pokoju i przystawił je komodą.

– Lepiej dmuchać na zimne – wyjaśnił. – Ten facet jest szalony, nie zasnąłbym spokojnie, wiedząc, że krąży wokół.

Tej nocy żadne z nas nie spało. Słyszeliśmy, jak Tymoteusz wykrzykuje pojedyncze słowa, ale żadnego nie udało nam się zrozumieć. Szarzało na dworze, kiedy trzasnęły drzwi i wszystko ucichło. Ubraliśmy się i wymknęliśmy do samochodu. Ja pierwsza zobaczyłam Tymoteusza, leżał koło drewutni, oczy miał szeroko otwarte, na twarzy zastygł wyraz nieludzkiego przerażenia. Odruchowo rozejrzałam się wokół, przyszło mi do głowy, że to, co zabiło Tymka, musiało wyjść nocą z lasu.

Wątpiłam, by umarł ze strachu na widok dzikiego zwierzęcia, ale bałam się roztrząsać tę sprawę. Zaczynałam wierzyć, że Tymoteusz nie był szalony i widywał coś, co wziął za ducha przypadkowo zabitego kolegi. A jeśli się mylił i miał do czynienia ze znacznie gorszym bytem, który oddziaływał na jego obrazy i stopniowo próbował go opętać? Lekarz stwierdził zawał serca. Jakiś czas później skontaktował się ze mną brat Tymka. Przywiózł mi obraz.

– Tymoteusz wyraźnie zaznaczył w testamencie, że to właśnie ty masz go otrzymać, mnie zostawił resztę. Największy kłopot mam z leśniczówką, wynająłem ją pewnemu prawnikowi, ale zwrócił klucze i zażądał zwrotu pieniędzy. Jego żona stwierdziła, że wyczuwa demoniczne wibracje i nie chciała zostać tam ani chwili dłużej. Podobno widziała kogoś nocą pod domem.

Płótno było niedokończone, ale wyglądało znajomo, jak wczesne prace chłopaka, którego kiedyś podziwiałam. Emanował z niego spokój, delikatne muśnięcia pędzla wydobywały z niebytu rozkołysane słońcem jezioro i samotny, na wpół zrujnowany pomost wbijający się w trzciny.

Taki byłeś, zanim utonąłeś w mroku – powiedziałam na głos. – Wpadłeś w zasadzkę, targany wyrzutami sumienia, stałeś się idealną ofiarą. Żałuję, że wcześniej ci nie uwierzyłam.

Miałam dziwne wrażenie, że Tymek mnie słyszy, nie odszedł i wciąż krąży niedaleko, nie mogąc odnaleźć spokoju. Nie umiałam mu pomóc, tę sprawę będzie musiał załatwić sam.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA