Patrzyłem z niepokojem na Józefa, śpiącego na szpitalnym łóżku.
– Wyjdzie z tego? – spytałem lekarza.
– Tak, oparzenia nie są rozległe, ale pacjent jutro chce wypisać się na własne życzenie, bo nie ma ubezpieczenia zdrowotnego – oznajmił.
– W żadnym wypadku, ja pokryję wszystkie koszty leczenia – zapewniłem.
W uszach ciągle brzmiały mi słowa jednego ze strażaków, którzy gasili pożar w moim zakładzie stolarskim:
– Ma pan dobrego stróża, naraził swoje zdrowie, aby ratować pana dobytek – powiedział, kręcąc głową z uznaniem. – Do czasu przyjazdu wozu strażackiego gasił pożar gaśnicą, gdyby nie on, to płomień dotarłby do sąsiedniego magazynu, gdzie składuje pan butle z gazem – tłumaczył.
Józek był moim dozorcą tylko przez kilka dni, zastępował pracownika, który się rozchorował. Nie chciałem zatrudnić go w mojej firmie, bo mieszkał na ulicy i miał kryminalną przeszłość. Nie ufałem mu. Zwłaszcza moja żona Magda uważała go za pospolitego menela i przekonywała, że powinienem trzymać się od niego z daleka.
– Tacy ludzie nie potrafią uczciwe pracować, zaraz będzie kradł, co się da i sprzedawał na wódkę – twierdziła.
Ze wstydem musieliśmy przyznać, że dopiero pożar i poświęcenie Józefa przekonały nas, że to dobry człowiek i warto pomóc mu wrócić do normalnego życia.
Po raz pierwszy zobaczyłem Józefa, jak żebrał przed wejściem do supermarketu. Był brudny, nieogolony i czuć było, że od dawna się nie mył.
– Brakuje ci na wino? – spytałem, gdy chciał naciągnąć mnie na złotówkę.
– Nie, głodny jestem – zapewniał.
Po kilku minutach przyniosłem mu torbę z pieczywem i wędliną oraz kubek gorącej herbaty z automatu.
– Dziękuję bardzo, od dawna nie jadłem takiej dobrej kiełbasy – cieszył się.
Chciałem odjechać, miałem mnóstwo spraw do załatwienia, ale coś mnie zaintrygowało w tym człowieku. Widząc, jak zajada ze smakiem zwykłą kanapkę, uświadomiłem sobie, że jestem szczęściarzem, bo problem biedy mnie nigdy nie dotyczył.
– Co się pan gapi? Nie widział pan głodnego, bezdomnego człowieka? – spytał.
– Od dawna pan tak… żyje? – odważyłem się go spytać.
– Kiedyś miałem pracę, samochód, rodzinę i mieszkanie w bloku – mruknął. – Wystarczyło kilka awantur w domu, trochę grzeszków w pracy i straciłem wszystko, żona się ze mną rozwiodła, szef oskarżył o kradzież i zamknęli mnie w pierdlu na półtora roku – opowiadał wzdychając. – Jak mnie wypuścili, to nie miałem gdzie mieszkać, żona mnie wymeldowała, a siostra sprzedała domek odziedziczony po rodzicach, ot i tyle.
W domu opowiedziałem żonie historię tego człowieka.
– Ma to, na co zasłużył – stwierdziła.
Kilka dni później spotkałem Józefa niedaleko naszego domu. Był mroźny, zimowy wieczór, a on siedział na przystanku.
– Powinien pan pójść do noclegowni – powiedziałem.
– Byłem – wyjaśnił. – Pełno tam chuliganów i złodziei, ukradli mi zegarek i stary portfel, pieniędzy nie miałem, ale trzymałem w nim kilka zdjęć z dawnych czasów – opowiadał rozgoryczony.
– Niech pan tu zaczeka, przyniosę panu moje rękawice – powiedziałem.
W drodze do domu wpadłem na pewien pomysł
– Madziu, daj jakąś starą kołdrę i moje stare ubrania – powiedziałem do żony.
– A po co? – spytała zdziwiona. – Tylko mi nie mów, że ten menel znów się do ciebie przyczepił!
– Oddam mu swoje stare ubrania zimowe i odwiozę go do naszej altanki na działce, niech sobie pomieszka do wiosny – tłumaczyłem.
– Zwariowałeś?! Tyle serca włożyliśmy w urządzanie altanki, a ty teraz oddasz ją bezdomnemu! – krzyczała zdenerwowana. – On tam zaraz sprowadzi swoich kumpli i wszystko zdewastują!
– Jak mu nie pomogę, to on zamarznie, a ja będę miał wyrzuty sumienia.
– To niech idzie do jakiejś noclegowni – złościła się. – Jest tyle różnych instytucji, utrzymywanych z naszych podatków, dlaczego akurat ty masz mu pomagać?!
Rozumiałem obawy Magdy, ale nie potrafiłem inaczej postąpić.
– Bardzo panu dziękuję – powiedział speszony, gdy dałem mu klucze do altanki i torbę z ciepłą odzieżą. – Obiecuję, że wyprowadzę się, jak tylko minie zima.
Tydzień później pojechaliśmy z żoną na działkę. Józef przywitał nas ubrany w mój sweter. Był trzeźwy, umyty i ogolony.
– Zauważyłem, że dach jest nieszczelny, mógłbym to naprawić – powiedział. – Chociaż w ten sposób mógłbym się odwdzięczyć za gościnę.
Przed nastaniem wiosny pan Józef naprawił też ogrodzenie.
– Może zatrudnilibyśmy go w tartaku jako dozorcę? – przekonywałem Magdę.
– Tacy jak on nie umieją uczciwie pracować – twierdziła. – A jeśli nas okradnie?
– Może masz rację – przyznałem.
– Już raz siedział w więzieniu za kradzież w miejscu pracy...
Kilka dni później nasz dozorca zachorował i potrzebne było zastępstwo. Postanowiłem, mimo obaw, dać szansę Józefowi. Mojej żonie to się nie podobało.
– To menel i złodziej! – krzyczała.
Pech chciał, że naszą sprzeczkę usłyszał Józef. Widziałem, że było mu przykro.
– Nie chcę, aby pan się kłócił z żoną z mojego powodu – westchnął ciężko.
Dwa dni później zdarzył się ten pożar i gdyby nie Józef...
– Nie wstyd ci, że tak niesprawiedliwie go oceniałaś? – zapytałem żonę, gdy jechaliśmy do szpitala odwiedzić Józka.
– Skąd mogłam wiedzieć, że to taki bohater, mam nadzieję, że przyjmie przeprosiny – odparła.
Ale Józka nie było już w szpitalu. Szukaliśmy go wszędzie.
– Biedny też ma swój honor – powiedział jeden z wypytywanych bezdomnych.
Józek przepadł jak kamień w wodę. Nie zdążyliśmy mu nawet podziękować ani przeprosić za nasze zachowanie.
Czytaj także:
„40 lat życia przeciekło mi przez palce. Nie mam dzieci, męża… Nikt by po mnie nawet nie zapłakał”
„Przyjaźnię się z byłym mężem przyjaciółki. To, że ona wykreśliła go ze swojego życia, nie znaczy, że ja też muszę”
„Była żona porwała naszą 7-letnią córkę za granicę. Znalazła nowego gacha i postanowiła wykreślić mnie z jej życia”