„Szukałem miłości na portalu randkowym. Padłem ofiarą oszustki, a moja wymarzona kobieta okazała się... dzieckiem”

Randkowanie online fot. Adobe Stock
„Zdążyła się jeszcze przyznać, że listy do mnie przepisywała z jakiegoś forum internetowego z poradami dla młodych żon. To już szczyt wszystkiego. Wiem, że powinienem zostać i porozmawiać z rodzicami smarkuli, wszystko im powiedzieć i przykazać, żeby lepiej jej pilnowali, ale byłem na to zbyt wściekły”.
/ 11.03.2022 15:37
Randkowanie online fot. Adobe Stock

Każda potwora znajdzie swojego amatora. Ile razy słyszeliście to powiedzenie? Bo ja przynajmniej ze sto. Przy okazji wszelkich spotkań rodzinnych, obiadków i spacerów rodzina i znajomi mówili: „Nic się nie martw, w końcu i ty trafisz na swoją Julię”. Tylko że jakoś nie trafiałem.

Nieudane poszukiwanie miłości

Nie jestem, chyba, taki ostatni? W czasach studenckich uchodziłem nawet za przystojnego faceta. Ale studia się skończyły, zaczęła się praca, dawne znajomości wygasły w naturalny sposób, a koło mnie dalej nie było kobiety, która chciałaby dzielić ze mną życie. Może dlatego, że mam za duże wymagania.

Cenię się. Owszem, może i mam za dużo w pasie, w końcu obiadki u mamusi nie sprzyjają odchudzaniu, owszem, może w wieku trzydziestu czterech lat włosy zaczynają mi się trochę przerzedzać, ale w końcu i starsi ode mnie jeszcze się zakochują i układają sobie życie, często na nowo.

Tak się pocieszałem, gdy kolejne wypady do pubów w poszukiwaniu nowych znajomości nie przynosiły rezultatów. Księżniczek, które by na mnie czekały w tych miejscach, nie było. I co mi z tego, że niedawno kupiłem mieszkanie, że całkiem nieźle zarabiałem i zamierzałem zmienić samochód na nowszy, jak nie miałem z kim się tymi pieniędzmi podzielić, a rodzice suszyli mi głowę o wnuki? Nic dziwnego. Jestem jedynakiem i zawsze mi powtarzali, że to w moich rękach leży przedłużenie rodu. A ja, jak na złość, nie trafiałem na właściwe kobiety!

Technologia miała być amorem

Pewnego dnia zdecydowałem się pożalić koledze z firmy, Jackowi. Znaliśmy się dziesięć lat, a teraz Jacek właśnie mi oznajmił, że jego żona spodziewa się trzeciego dziecka. Ich życie szło do przodu, coś się w nim działo, u mnie tymczasem wszystko ciągnęło się leniwie niczym spaghetti i, co gorsza, szans na zmianę tej sytuacji na horyzoncie nie widziałem.

– Przecież nie zaproponuję małżeństwa naszej sekretarce, która mogłaby prawie być moją córką, tylko dlatego, że nikogo nie mam, a wszystkie co sensowniejsze kobiety są od dawna zajęte! – uniosłem się. Kumpel na szczęście podszedł do sprawy bardzo poważnie:
– A co robisz, żeby znaleźć tę jedyną? – zapytał poważnie.
– No, tak prawdę mówiąc, to nic – przyznałem po chwili namysłu, bo chyba nie liczą się te rzadkie wypady do pubu.
– A ty musiałeś robić coś specjalnego, żeby poznać swoją Gośkę? – zaatakowałem go, bo przecież romantyczna miłość spada na człowieka jak wiosenny deszcz, a nie szuka się jej uważnie niczym podgrzybka w mchu!
– Ze mną i z Gosią to było jednak, bądź co bądź, ładnych kilka lat temu. Wtedy ludzie inaczej się szukali. Teraz musisz podejść do sprawy nowocześnie. Zarejestruj się na portalu randkowym w Internecie i … tam szukaj swojej szansy.

Na początku zamierzałem się obrazić. Co on, zwariował? Proponuje mi zarejestrowanie się na jakimś portalu dla desperatów, co to ich nikt nie zechciał?! Potem jednak, kiedy zacząłem myśleć o słowach Jacka, dotarło do mnie, że jego propozycja wcale nie jest głupia.

W końcu – teraz bardzo wiele szczęśliwych par poznaje się przez Internet, sam znałem przynajmniej czworo takich ludzi, a w dodatku to tym właśnie przecież jestem – samotnym facetem szukającym swojej drugiej połówki.

Przegląd portali randkowych

W ciągu następnych kilku dni obejrzałem sobie dokładnie kilka portali randkowych, a na dwóch z nich się zarejestrowałem. Oczywiście musiałem określić swój profil i oczekiwania. Przedstawiając siebie, byłem raczej skromny (nie chciałem, by ewentualna zainteresowana rozczarowała się, gdy już się poznamy) i zaniżyłem osiągane przez siebie dochody (słyszałem bowiem historie o grasujących po sieci łowczyniach fortun).

Natomiast jeśli chodzi o opis przyszłej ukochanej – popuściłem wodze fantazji. Nie ukrywałem, że musi to być kobieta idealna pod każdym względem: śliczna, zgrabna, wykształcona, inteligentna, umiejąca dotrzymać mi kroku w każdej sytuacji. Cóż, chyba przesadziłem.

– Wierzysz, że takie kobiety chodzą jeszcze po ziemi? I na dodatek są stanu wolnego? – śmiał się Jacek na widok mojego opisu. – Ale nie takie cuda się w końcu zdarzają – zmitygował się po chwili, widząc moją obrażoną minę. – W każdym razie szczerze ci życzę, by udało ci się znaleźć kandydatkę choć w części spełniającą przedstawione tu warunki!

Szczerze mówiąc, o tym, że uda mi się znaleźć taką kobietę, przekonany byłem w stu procentach. Szczególnie po tym, jak spłynęła na moją skrzynkę pierwsza część odpowiedzi na anons. Pierwsza, bo takich części było przynajmniej trzy. Pisały do mnie dziesiątki kobiet. Były w różnym wieku, różnych zawodów, mieszkały w różnych częściach Polski, a nawet poza jej granicami.

– Czemu wcześniej nie wpadłem na to, że gdzieś musi mieszkać moja przyszła żona, trzeba tylko wykorzystać nowoczesne narzędzia i ją odnaleźć?! – wyrzucałem sobie, segregując listy.

Z przyjemnością mogłem powiedzieć, że większość ofert była interesująca. Postanowiłem jednak ograniczyć się do dziesięciu, góra dwunastu pań, a pozostałym odpisać coś uprzejmego, lecz jednocześnie nie dającego złudnych nadziei.
– Cóż mi z tego, że miło spędzę w sieci czas z taką „znudzonamezatka75” – myślałem, odrzucając kolejną ofertę. – Przecież szukam poważnej towarzyszki życia, a nie romansu.

Po trzech wieczorach spędzonych przy wybieraniu najlepszych ofert, skompletowałem dziesiątkę pań, spośród których zamierzałem wytypować miłość mojego życia. I tak zaczęła się moja przygoda z odpisywaniem na maile, gorączkowym sprawdzaniem skrzynki, wysyłaniem i odbieraniem zdjęć… Jednym słowem, miesiąc kompletnego szaleństwa. Po tym czasie byłem już pewien – wpadłem po uszy!

Trzysta kilometrów ode mnie mieszkała kobieta, z którą chciałem się zestarzeć! Może to kogoś dziwić,  jak można po takim czasie znajomości, zwłaszcza wirtualnej, dojść do takich wniosków?! No cóż… My z Zuzią (tak bowiem na imię miała moja wybranka) spędziliśmy wiele godzin na rozmowach o życiu i wymianie myśli.

Czy jest lepszy sposób, by poznać drugą osobę?

Zuza od pierwszej chwili wpadła mi w oko. Jej list wyróżniał się spośród innych ofert, które dostałem – wydawała się jakby zdystansowana, nie tak zdesperowana jak niektóre kobiety, które do mnie napisały. Niewiele początkowo pisała o sobie. Potem dowiedziałem się, że od urodzenia jest nieśmiała i nigdy nie poznawała nikogo przez Internet. To tak jak ja.

Dowiedziałem się, że mieszka w niewielkiej miejscowości pod Lublinem i kończy studia zootechniczne. Cóż, dość dalekie to było od tego, czym ja się zajmowałem, ale tym bardziej chyba pociągające. Zuzia zresztą tak pięknie potrafiła pisać o zwierzętach!

Po dwóch tygodniach ożywionej korespondencji odważyłem się i poprosiłem ją o zdjęcie. Wprawdzie miała jakąś fotkę w profilu, ale była zrobiona z dużej odległości, jakby w cieniu, więc niewiele mogłem na niej dostrzec oprócz zarysu sylwetki. Zuzia zwlekała dwa dni, tłumacząc się brakiem dostępu do komputera (zawsze się przecież może zdarzyć, prawda?), w końcu jednak wysłała zdjęcie. Gdy je zobaczyłem, byłem oczarowany. Moja kobieta, tak już o niej myślałem, była po prostu śliczna.

Filigranowa blondyneczka z jasnymi, jakby rozświetlonymi słońcem włosami i dużymi, niebieskimi oczami… Marzenie! Oczywiście dziwiłem się, że taka śliczna kobieta uchowała się tyle lat sama. Zuzanna wytłumaczyła mi, że zawsze była nieśmiała, a to odstraszało od niej mężczyzn. Poza tym mieszka w małej miejscowości, gdzie jest niewielu kawalerów.

Uwierzyłem jej, czemu nie… I zacząłem nalegać na spotkanie. Nasze pisanie trwało już miesiąc, a ja chciałem usiąść koło ukochanej, przytulić ją… jak każdy normalny facet, to jasne. Moja wybranka jednak zwlekała ze spotkaniem. A to miała kogoś chorego w rodzinie i musiała z nim zostać, a to nie miała warunków, by mnie przenocować, a to pojawiły się inne przeszkody, które absolutnie uniemożliwiały poznanie się…

A ja po prostu nie mogłem czekać. I wtedy wpadłem na ten głupi, jak teraz myślę, pomysł. Postanowiłem zrobić mojej ukochanej niespodziankę… Jeszcze kilka razy upewniłem się w mailu, że mam dobry adres, wziąłem dzień wolny w pracy, bo w końcu to kawałek drogi, kupiłem bukiet róż i uzbrojony w marzenia o tym, jak pięknie zapowiada się nadchodzący dzień, a może i cały weekend – wyruszyłem do podlubelskiej wsi, gdzie mieszkała Zuza.

Oszukała mnie zwykła małolata

W miejscu zamieszkania mojej ukochanej mógł czaić się bandyta, złodziej albo inny przestępca. Mogło jednak też być po prostu normalnie. Mogła tam na mnie czekać moja Zuzanna. Ale nie czekała…

Na początku wszystko wyglądało normalnie. Dom znalazłem bez problemu, wyglądał dokładnie tak, jak w jednym z maili opisała mi Zuzia. Dla pewności zapytałem jeszcze spotkaną kobietę, czy to ten adres, a ona bez wahania przytaknęła, lekko się tylko dziwiąc:
– Pan do Zuzi? A to wujek jakiś?

Nie wiedziałem za bardzo, o co jej chodzi, czy ja wyglądam na wujka kobiety, która jest praktycznie w moim wieku (co to są dwa lata różnicy!), ale wzruszyłem tylko ramionami.

Podszedłem do furtki i zadzwoniłem. Drzwi otworzyła jakaś dziewczyna, nastolatka. Trochę się zdziwiłem, bo przecież Zuza nie mówiła nic o młodszej siostrze, przeciwnie, często powtarzała, że czuje się samotna, bo nie ma rodzeństwa, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Może to sąsiadka, może kuzynka… dom spory, dziewczyna może być każdym.

– Dzień dobry, zastałem Zuzannę? – zapytałem, starając się ukryć drżenie głosu.
– To ja – odpowiedziała dziewczyna, a mnie zamurowało. Na chwilę. Bo miałem jeszcze nadzieję, że to pomyłka, że za chwilę wyjdzie moja Zuza, a ta nastolatka okaże się, bo ja wiem, jej imienniczką… ale już czułem, że coś jest nie tak. Że Zuzanna nie istnieje, a ta dziewczyna po prostu ze mnie zakpiła.

Przedstawiłem się swoim nickiem z portalu randkowego, a dziewczyna zaczerwieniła się po czubki uszu.
– Jak mnie znalazłeś? – wyjąkała ze złością. – Przecież pisałam ci, żebyś nie przyjeżdżał.

Ta bezczelna nastolatka chyba naprawdę uwierzyła, że internet gwarantuje pełną anonimowość, że pobawi się ze mną jeszcze trochę, a potem po prostu – przestanie odpowiadać na listy i zniknie z mojego życia! I wyobraźcie sobie, że była na tyle sprytna, że przesłała mi zdjęcie – jakiejś znanej modelki! I pewnie nawet miała ubaw, że się nie zorientowałem…

Zdążyła się jeszcze przyznać, że listy do mnie przepisywała z jakiegoś forum internetowego z poradami dla młodych żon. To już szczyt wszystkiego. Wiem, że powinienem zostać i porozmawiać z rodzicami smarkuli, wszystko im powiedzieć i przykazać, żeby lepiej jej pilnowali, ale byłem na to zbyt wściekły. Po prostu wsiadłem do samochodu i odjechałem.

Miałem jeszcze maile od pozostałych kobiet, na pewno nie wszystkie oszukiwały i zasługiwały na swoją szansę. Ale nie potrafiłem już żadnej zaufać ani zrozumieć, jak mogłem być tak naiwny…
Gdy opowiedziałem tę historię moim współpracownikom, oni uznali ją za… bardzo zabawną?! Świat po prostu zwariował!

Dlatego nie zamierzałem już dłużej szukać ukochanej przez Internet. Co to, to nie. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Zaprosiłem na kolację naszą sekretarkę. I co z tego, że jest sporo ode mnie młodsza? Przynajmniej nie jest znudzoną nastolatką, która z braku lepszego zajęcia kopiuje cudze wpisy i odpowiada na listy samotnych mężczyzn!

Czytaj także:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA