Wiedziałam, że wybrałam sobie trudną branżę. Inżynieria nadal jest środowiskiem zdominowanym przez mężczyzn. Ale dlaczego mam wiecznie udowadniać, że jestem tak samo kompetentna?
Zawsze lubiłam nauki ścisłe
Już w szkole byłam małym majsterkowiczem. Lubiłam tworzyć własne konstrukcje, lubiłam wykonywać w domu drobne naprawy i wprost uwielbiałam pomagać krewnym w remontach. Dawało mi to naprawdę wiele satysfakcji: miałam poczucie, że efekty mojej pracy są szybko widoczne i niezwykle praktyczne.
– Ale złota rączka z tej naszej Basi! – cieszył się tata. – Ona ma lepszy łeb do technicznych spraw niż ja!
– No i cudownie. Teraz wszyscy mówią o tym, że zachęca się kobiety do kończenia politechnik, do wchodzenia w „męskie” branże. Basia świetnie się w tym odnajdzie! Jeszcze kilka dekad temu mogłaby nie mieć takiej możliwości, a teraz, proszę, świat stoi otworem – wtórowała mu mama.
Wyrosłam więc w poczuciu, że naprawdę mogę robić wszystko, co tylko mi się zamarzy. Z jednej strony, powinnam być wdzięczna rodzicom, że wyhodowali we mnie jakąś pewność siebie. Z drugiej... Czasem jestem sfrustrowana, że nie przygotowali mnie na to, jak świat wygląda naprawdę. A ten, pomimo wszechobecnych zapewnień i frazesów o równouprawnieniu, wcale nie jest gotowy na kobiety we wszystkich branżach...
Oczywiście, po liceum poszłam na politechnikę, gdzie studiowałam inżynierię i budownictwo. Wiadomo, sam kierunek był już zdominowany przez chłopców, ale żaden z nich nie ośmielił się nawet podważyć moich kompetencji, bo od początku pracowałam na swoją reputację. Byłam jedną z najbardziej pilnych studentek. Na kilometr można było zauważyć, że jestem prawdziwą pasjonatką i nie przyszłam na ten wydział tylko po to, żeby przejąć firmę budowlaną po ojcu (chociaż nie mam pojęcia o inżynierii), albo żeby znaleźć męża.
Tak, niestety takich dziewczyn też nie brakowało i bardzo mnie drażniły. Miałam wrażenie, że są częściowo odpowiedzialne za psucie opinii kobietom na technicznych studiach. Nie mogłam jednak nic na to poradzić, więc robiłam swoje.
Po studiach szybko znalazłam pracę
Jeszcze podczas studiów zaczęłam pracować w jednej z większych firm budowlanych w kraju. To była międzynarodowa korporacja, która chętnie przyjmowała studentów na praktyki. Miałam szczęście, że należałam do grona najlepszych kandydatów w całej Polsce i nie tylko przyjęto mnie jako praktykantkę, ale także zatrudniono na stałe po odbyciu stażu. Zbiegło się to w czasie z moim dyplomem, który obroniłam na piątkę i otrzymałam za niego wyróżnienie.
Niestety, tutaj miała skończyć się moja prosta i gładka droga do sukcesu... Gdy trafiłam do swojego oddziału jako pełnoprawna członkini zespołu, na początku byłam traktowana jak maskotka drużyny. Wszyscy mnie zagadywali, żartowali, że jestem „rodzynką” w ich zespole, pytali o „typowo babskie” sprawy takie jak to, co najlepiej kupić żonie na prezent... Przez pierwsze miesiące może i było to nawet zabawne, ale szybko zaczęło mnie drażnić.
– Dlaczego oni mówią do mnie „Basiulka”? – żaliłam się przez telefon przyjaciółce. – Nie słyszałam, żeby o żadnym ze swoich kolegów mówili „Andrzejek” albo „Pawełek”!
– Nie daj im się! Myślą, że mogą cię upupiać, bo jesteś jedyną kobietą, ale masz dokładnie te same kompetencje, co oni! – zagrzewała mnie do walki Hanka.
– O wiele większe! Ostatnio musiałam poprawiać drobne błędy po kierowniku nadzoru, bo zwyczajnie by je przegapił. A to oznacza wielkie opóźnienia i straty dla firmy.
– No widzisz! Nie musisz więc nikomu udowadniać, że znajdujesz się w odpowiednim miejscu. Po prostu nie pozwalaj sobie na takie zachowanie.
Z jednej strony, wiedziałam, że Hanka ma rację, ale z drugiej... łatwiej powiedzieć niż zrobić. Zachowanie kolegów z mojej pracy tak bardzo mnie frustrowało, że aż paraliżowało. W środku kipiałam ze złości, a na zewnątrz dalej nie pokazywałam po sobie żadnych emocji. „Jeszcze pomyślą, że jestem furiatką i nie panuję nad emocjami, bo jestem kobietą!”, martwiłam się.
Sytuacja tylko się pogarszała
Byłam w pracy lubiana, owszem, ale nikt nie traktował mnie poważnie. Gdy sugerowałam własne rozwiązania na spotkaniach z klientem, szefowie potrafili mnie uciszać, a następnie przekazywać głos moim kolegom. A ci, nawet gdy powiedzieli dokładnie to samo, co ja przed chwilą, natychmiast byli wychwalani.
– Ty to się znasz na robocie, Darek! – chwalił szef, a ja wyłam ze złości w środku.
Gdy jednak zdarzało mi się upomnieć o swoje i uprzejmie zauważałam, że to ja odpowiadam za jakiś pomysł, byłam bagatelizowana i wyśmiewana.
– Basiula! Przepraszam cię bardzo, to się więcej nie powtórzy – chichotał menadżer czy inny kierownik, mówiąc do mnie jak do dziecka. – Ach, te kobiety! Trzeba je ciągle doceniać, bo inaczej od razu są fochy!
Tak, takie teksty były na porządku dziennym. Kochałam swoją pracę i naprawdę robiłam to, co zawsze chciałam, ale atmosfera w firmie stawała się dla mnie nie do zniesienia. Nieco się poprawiło, gdy do zespołu dołączył chłopak w moim wieku. On jako jedyny nigdy nie traktował mnie z góry.
– Antek, bardzo dobra inwentaryzacja w tym obiekcie sportowym – chwalili go szefowie.
– Dziękuję, ale ja tylko naniosłem to na komputer. Wszystko zrobiła Basia – odpowiadał szczerze.
Mam wrażenie, że szybko wyczuł, z czym się zmagam, dlatego przy każdej takiej sytuacji posyłałam mu serdeczny, dziękczynny uśmiech, a on odpowiadał pokrzepiającym kiwnięciem głową.
Awans? Oczywiście dla mężczyzny
Chociaż z Antkiem współpracowało nam się bardzo dobrze, nie dało się ukryć, że zdarza mu się popełniać sporo błędów i nadal ma przed sobą trochę nauki. Chociaż, gdybym to była ja, faceci aż prześcigaliby się w wytykaniu mi każdej pomyłki i korzystaliby z każdej okazji, żeby trochę się powymądrzać – ja nigdy nie zachowywałam się w ten sposób wobec Antka. Zawsze pomagałam mu przy rzeczach, z którymi miał problem i dodawałam odwagi, gdy zabierał się za coś, w czym nie czuł się mocny. Dlatego, gdy dowiedziałam się, że szefowie chcą awansować jego, zamiast mnie, wpadłam w szał.
– Wyobrażasz to sobie? To ja mu we wszystkim pomagam, jestem od niego dziesięć razy lepsza, bardziej samodzielna, a oni chcą awansować jego! – krzyczałam ze złości, gdy Hanka dolewała mi herbaty w moim mieszkaniu.
– Przecież kompetencje łatwo zweryfikować. Idź do szefów i powiedz, że życzysz sobie konkretnych argumentów za awansem tego faceta. Przedstaw im spokojnie swoje osiągnięcia, swoje projekty, wydajność swojej pracy. A jeśli nie podziała? To zwyczajnie ich pozwij! Może się przyzwyczaili do tego, że w swoim grajdołku układają sobie hierarchię tak, jak im się podoba, ale zaręczam ci, że ich szefowie z głównej centrali w Niemczech będą mieli na ten temat zupełnie inne zdanie – poradziła mi.
Byłam naprawdę u kresu wytrzymałości. Ile można znosić takie traktowanie i jeszcze non stop udowadniać, że jest się w swojej pracy dobrym, bo nikt zdaje się tego nie zauważać? Gdy następnego dnia przyszłam do pracy, od razu zaczepił mnie Antek.
– Basiu, możemy chwilkę porozmawiać? – zagaił.
Zgodziłam się, choć byłam przy tym dość oschła. Wiedziałam, że to nie do Antka powinnam mieć żal, bo akurat on zachowywał się wobec mnie fair, ale ciężko było mi już panować nad swoją złością.
Trafił się jeden przyzwoity
Gdy usiedliśmy w biurowej kuchni, kolega zaczął mówić:
– Słuchaj, wczoraj zaproponowano mi awans. Marek wezwał mnie do siebie i powiedział, że jestem najlepszym młodym inżynierem w tym zespole... – mruknął nieśmiało.
– Rozumiem – odpowiedziałam bezbarwnym głosem.
– Ale odmówiłem. Powiedziałem szefowi, że doceniam tę propozycję, ale uważam, że jesteś ode mnie zdecydowanie bardziej kompetentna i że sprawdzisz się na tym stanowisku o wiele lepiej – odparł.
– Co takiego? – zdziwiłam się szczerze.
– Obydwoje wiemy, że to prawda. Wiesz, nie czułbym się ze sobą dobrze, gdybym postąpił inaczej. Wiesz dużo więcej ode mnie, stale mi pomagasz. Naprawdę, mam nadzieję, że w końcu cię docenią, bo jesteś świetną specjalistką – uśmiechnął się do mnie.
Byłam tak wzruszona, że do oczu napłynęły mi łzy. Podziękowałam Antkowi i wyszłam na krótki spacer, żeby zebrać myśli. „Czyli istnieją w tej branży przyzwoici mężczyźni...”, myślałam pokrzepiona. Tylko co zrobić z tymi, którzy zatrzymali się w sposobie myślenia jakieś pięćdziesiąt lat temu? Walczyć o swoje! Tak, jak poradziła mi Hanka.
Czytaj także:
„Mąż nalega na przeprowadzkę do teściów. Nie mam ochoty zostać ich opiekunką po tym, jak mnie potraktowali”
„Gdy straciłem pracę, żona się zmieniła. Teraz mną pomiata, każe zbierać paragony i tłumaczyć się z wydatków”
„Córka została wdową. Byłam w szoku, bo miesiąc po pogrzebie męża wpuściła do łóżka nowego faceta”