„Młodzi powinni mieszkać osobno. Gdy pod jednym dachem spotykają się dwa pokolenia, tarcia są nieuniknione. Wierz mi, wiem o czy mówię. Sama to przerabiałam” – ostrzegła mnie Magda, moja przyjaciółka, gdy lata temu zwierzyłam się jej, że wprowadzam się do rodziców Bartka, wówczas jeszcze mojego chłopaka. Miała rację, ale o tym musiałam przekonać się na własnej skórze.
Czas, który spędziłam pod dachem Lucyny i Bronisława mogę podsumować jako najgorszy okres w moim życiu. A teraz, gdy zdołałam już pogrzebać te bolesne wspomnienia, mój mąż nalega, żebyśmy znów przeprowadzili się do ich domu. Co to, to nie. Kiedyś popełniłam ten błąd, ale to i tak o jeden raz za dużo.
Kiedyś byłam naiwna
Przygarnęli nas tylko po to, byśmy zaspakajali wszystkie ich potrzeby
Z Bartkiem zaczęłam spotykać się 10 lat temu. Po roku chodzenia oboje stwierdziliśmy, że łączy nas coś poważnego. Następny krok był dla nas oczywisty – wspólne gniazdko. Wynajęliśmy niewielkie mieszkanie w centrum miasta. Niewielkie, ale płaciliśmy za nie jak za apartament. Dla młodych na dorobku takie obciążenie było trudne do udźwignięcia. Wtedy Lucyna, matka mojego chłopaka, wyciągnęła do nas pomocną dłoń i zaproponowała, żebyśmy przeprowadzili się do ich domu.
„Dzieci, przecież u nas jest dość miejsca. Nie musicie nam płacić, wystarczy tylko, że dorzucicie się do rachunków” – zapewniała. Długo wahaliśmy się, czy skorzystać z tej propozycji. W końcu uznaliśmy, że jeżeli wszystkie pieniądze dalej będziemy pakować w cudze mieszkanie, nigdy nie dorobimy się swojego kąta. Zapadła decyzja o przeprowadzce. Szybko przekonaliśmy się jednak, że Lucyna nie wyciągnęła do nas pomocnej dłoni, a brzytwę.
Teściowa to despotka
Wkrótce po przeprowadzce do głosu doszła jej despotyczna natura. Nie mogliśmy urządzić po swojemu pokoju, w którym mieszkaliśmy. To ona zadecydowała, na jaki kolor mamy pomalować ściany i jakie firanki mamy zawiesić w oknach. Musieliśmy dokładać się do każdej jej zachcianki. A to wymyśliła sobie nową kabinę prysznicową (choć stara wcale nie wymagała wymiany), a to zapragnęła nowych paneli w całym domu. Gdy nadeszła wiosna, stwierdziła, że na tarasie trzeba położyć nowe płytki. Kolejna inwestycja – nowa szopa na narzędzia, bo stara nie pasowała jej do aranżacji ogrodu.
Nie mieliśmy nic do powiedzenia. Zresztą, nie tylko my. Bronek, ojciec Bartka, tylko jej przytakiwał. Gołym okiem było widać, że boi się postawić swojej żonie. Całkowicie go zdominowała i to samo chciała zrobić z nami. W końcu doszło do tego, że mieszkanie pod jej dachem kosztowało nas więcej niż wynajem. Jakby tego było mało, co rusz wymyślała dla nas nowe zajęcia. Oczywiście, doskonale rozumiałam, że żyjąc pod jednym dachem, trzeba sobie pomagać. Jest jednak różnica między proszeniem o pomoc a zwykłym wykorzystywaniem.
Nie mogliśmy dłużej tego tolerować
W końcu musieliśmy powiedzieć, co leży nam na sercu. Lucyna sama stworzyła dogodną ku termu okazję, gdy zażądała, byśmy wyjęli z portfela kilka tysięcy złotych na nowe ogrodzenie.
– Nie mamy takich pieniędzy, mamo. Nie dołożymy się – stwierdził Bartek.
– Co to znaczy, że się nie dołożycie? Czy wy uważacie, że będziecie mieszkać tu za darmo? Jak nie macie pieniędzy, to weźcie kredyt – oburzyła się Lucyna.
– Nie, wcale tak nie uważamy – powiedziałam. – Ale przecież umawialiśmy się, że zamieszkamy u was najwyżej na kilka lat, aż odłożymy na zaliczkę na mieszkanie. Przecież nie zabierzemy ze sobą naszej części ogrodzenia. Nie zabierzemy naszej części płytek, paneli i połowy szopy.
– Właśnie – przytaknął mi Bartek. – Wymagasz od nas, byśmy wyremontowali ci cały dom. A przecież to wasza posesja, nie nasza.
– Ale póki co mieszkacie tutaj i korzystacie z tego wszystkiego, więc musicie się dokładać.
– Musimy dokładać się do niezbędnych wydatków, nie do twoich zachcianek, mamo. Jeżeli dalej będziemy finansować wszystkie twoje fanaberie, nigdy nie odłożymy na swoje mieszkanie. Chcesz nowego ogrodzenia? Proszę bardzo, ale nie każ nam za nie płacić.
– Widzę, że się nie rozumiemy. A skoro nie potrafimy się dogadać, nie ma wyjścia. Musicie coś sobie wynająć i wyprowadzić się. Dwa tygodnie powinny wam wystarczyć – stwierdziła i zakończyła rozmowę.
Jakoś sobie poradziliśmy
To był czas, kiedy było nam naprawdę ciężko. Firma, w której pracowałam redukowała etaty. Byłam tam zatrudniona od niedawna, w związku z czym moje nazwisko znalazło się na liście osób do zwolnienia. Problemy piętrzyły się nam pod sam sufit, a ona ot tak wyrzuciła nas ze swojego domu, do którego przecież sama nas zaprosiła. Wpędziła nas w niemałe tarapaty, ale jakoś przetrwaliśmy ten trudny czas.
Kłopoty finansowe ciągnęły się za nami przez kilka kolejnych lat. Doszło do tego, że musieliśmy brać chwilówki, by związać koniec z końcem. W końcu jednak odbiliśmy się od dna. Gdy zyskaliśmy względną pewność, że stoimy już na w miarę stabilnym gruncie, wzięliśmy kredyt i kupiliśmy swoje wymarzone mieszkanko. Byłabym zapomniała, rok wcześniej wzięliśmy ślub. Nie dlatego, że banki przychylniejszym okiem patrzą na małżeństwa. Po prostu, kochaliśmy się i oboje uznaliśmy, że to najwyższy czas, by zalegalizować nasz związek.
Długo nie mieliśmy kontaktu
Moje relacje z teściami? Po tym, jak musieliśmy wyprowadzić się z ich domu, przez kilka lat nie utrzymywaliśmy z nimi kontaktu. Wcale za nimi nie tęskniłam. Przeciwnie, byłam szczęśliwa, że w końcu nie muszę oglądać tej tyranki. Widziałam jednak, że cała ta sytuacja jest wyjątkowo trudna dla Bartka. Nie dziwiłam się temu. W końcu to jego rodzice.
Zakopaliśmy topór wojenny i zaczęliśmy utrzymywać w miarę poprawne stosunki. Zrobiłam to dla Bartka, ale nie tylko. Nie chciałam pozbawiać Igora kontaktu z dziadkami. Jeszcze przed ślubem urodziłam synka, nasz największy skarb. Chciałam, żeby Bartek miał matkę i ojca, a Igor babcię i dziadka. Nie oznacza to jednak, że zapomniałam o tym, co nam zrobili. Pewnych rzeczy nie da się wymazać z pamięci. Ku niezadowoleniu Lucyny, bo moja teściowa najwyraźniej liczyła, że nie jestem zbyt pamiętliwa.
Teściowa znów miała propozycję
Dwa tygodnie temu Bartek zadzwonił do mnie z informacją, że wróci do domu trochę później.
– Po pracy muszę podjechać do mamy. Ma do mnie jakąś sprawę – poinformował mnie mąż.
– Jasne, nie ma problemu. Daj znać, jak będziesz wracał, to odgrzeję ci obiad.
Spędził u nich jakieś trzy godziny. Gdy wrócił, od razu zorientowałam się, że coś się święci. Miał niepewną minę, jakby za chwilę musiał przekazać mi złą informację. Przeczucie mnie nie zawiodło.
– Co u seniorów? – zapytałam.
– Wszystko w porządku. Chociaż nie, nie do końca.
– Co się stało?
– Właściwie to nic takiego. U ojca zaostrza się artretyzm, a i mama czuje się coraz gorzej.
– Cóż, można było się tego spodziewać. W ich wieku choroby nie cofają się, a postępują.
– No właśnie – przytaknął mi i zamyślił się.
– Bartek, czy ty chcesz mi o czymś powiedzieć? Bo wyglądasz, jakby coś ciążyło ci na sercu.
– Mama poprosiła, byśmy się do nich wprowadzili.
– A dlaczego mielibyśmy wyprowadzać się ze swojego mieszkania?
Drugi raz nie popełnię tego błędu
– Ala, posłuchaj. Lat im nie ubywa. Ojciec niedługo nie będzie w stanie zajmować się domem. Poza tym wszystko drożeje, tylko emerytury nie idą w górę. A utrzymanie takiej posesji kosztuje, zwłaszcza w sezonie zimowym. Nie uważasz, że powinniśmy im pomóc? Poza tym, jeżeli zamieszkamy u nich, wynajmiemy nasze mieszkanie i szybciej spłacimy kredyt.
– Nie – odpowiedziałam stanowczo.
– A może powinniśmy o tym porozmawiać?
A o czym tu rozmawiać? Już raz popełniłam ten błąd. Przekonałam się, że Lucyna nie jest osobą, z którą można zgodnie żyć pod jednym dachem. Rozumiem, że starość daje się im we znaki, ale to nie oznacza, że mam się teraz nimi zajmować i zostać ich dziewczynką na posyłki. Nie po tym, jak nas potraktowali.
– Nie ma o czym rozmawiać. Może ty nie pamiętasz, jak było, gdy lata temu mieszkaliśmy razem, ale ja nie zapomniałam.
– Ala, oni naprawdę przestają sobie radzić.
– Więc niech sprzedadzą dom – trwałam przy swoim. – Dostaną za niego niezłą sumkę. Spokojnie wystarczy im na mieszkanie i jeszcze sporo zostanie na godne życie.
– Jesteś niesprawiedliwa. Wiesz przecież, że starych drzew się nie przesadza.
– Więc niech stare drzewa uschną, jeżeli wolą, ale na moją pomoc nie mogą liczyć.
– Ala, posłuchaj...
Byłam nieugięta
– Nie skarbie, teraz ty mnie posłuchasz – przerwałam mu. – Lata temu twoja matka zaproponowała nam dach nad głową, ale tylko po to, byśmy finansowali każdą jej zachciankę i wyręczali ją we wszystkich pracach. Nie wierzę, że się zmieniła. Nie popełnimy drugi raz tego błędu, czy ci się to podoba, czy nie. Nie będę ich dziewczynką na posyłki, ani sponsorką. Ty też nie. Masz teraz syna i to o niego musisz zadbać w pierwszej kolejności. Mogłabym się nad tym zastanowić, gdyby twoi rodzice byli w beznadziejnym położeniu, ale nie są. Jak powiedziałam, mogą sprzedać dom. Przy mieszkaniu nie ma tyle pracy. Jeżeli nie chcą skorzystać z takiej możliwości, to wyłącznie ich sprawa.
– I nie zmienisz zdania?
– Nie i byłabym szczęśliwa, gdybyś zrozumiał moją motywację i doszedł do tych samych wniosków.
Trochę to trwało, ale Bartek w końcu przyznał mi rację. O żadnej przeprowadzce nie mogło być mowy i sama powiedziałam o tym Lucynie. Co ona na to? Nazwała mnie wyrodną synową i powiedziała, że Bartek nigdy nie powinien się ze mną żenić. Niech mówi, co chce. Nie zdoła zburzyć naszego szczęścia.
Czytaj także: „Gdy remontowałam dom po dziadku, znalazłam skarb. Dzięki niemu wiem, że wszyscy całe życie mnie okłamywali”
„Rodzina chłopaka mnie nie akceptuje, bo jestem rozwódką. Dla nich ślub cywilny jest papierkiem bez znaczenia” „Bez pardonu zdradzałem żonę, a chętnych mężatek mi nie brakowało. Gustowałem w zajętych, bo trzymały język za zębami”