„Gdy straciłem pracę, żona się zmieniła. Teraz mną pomiata, każe zbierać paragony i tłumaczyć się z wydatków”

pokłócona para fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Początkowo Danuta wspierała mnie ze wszystkich sił, ale szybko przestała. Zaczęła robić mi wyrzuty, jakbym sam wybrał życie na bezrobociu. Polecenia wydawane rozkazującym tonem stały się dla niej standardową metodą komunikacji ze mną. Jakby tego było mało, zaczęła wymagać, bym spowiadał się jej z każdej wydanej złotówki”.
/ 24.03.2024 19:15
pokłócona para fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Niektórzy myślą, że tylko miłość scala małżeństwo. Nic bardziej mylnego. Oprócz uczucia, potrzebne są też pieniądze. Przed ołtarzem ślubowaliśmy, że będziemy trwać przy sobie w dostatku i w biedzie. Tymczasem gdy straciłem pracę, żona pokazała mi, ile naprawdę dla niej znaczę. Z ciepłej i kochającej kobiety zmieniła się w kontrolującą mnie zołzę.

Zarabiałem sporo, więc żyliśmy wygodnie

Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, co przyniesie jutro. Przez długie lata pracowałem w fabryce okien. Zacząłem tuż po studiach, jako pracownik biurowy najniższego szczebla. Nie była to praca moich marzeń, ale od zawsze wychodzę z założenia, że skoro ktoś mi płaci, w powierzone mi obowiązki angażuje się w stu procentach. Wykazywałem sporo entuzjazmu, aż w końcu dotarłem do końca ścieżki rozwoju zawodowego. Zostałem dyrektorem oddziału.

Moje nowe stanowisko wiązało się z zupełnie nowymi obowiązkami i nieporównywalnie większą odpowiedzialnością, a to miało przełożenie na zarobki. Mówiąc wprost i bez ogródek, każdego miesiąca moje konto bankowe było zasilane pięciocyfrową kwotą, na początku której widniała cyfra większa niż jeden.

Zarabiałem dobrze, więc mogliśmy wieść wygodne życie. Było nas stać na ładny dom. W garażu parkowaliśmy dwa samochody. Dwa razy w roku wyjeżdżaliśmy na urlop, a nasi synowie chodzili do prywatnych szkół. Człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego, ale gdy trzeba obniżyć standardy, adaptacja do nowych warunków nie przebiega już tak bezproblemowo.

Myślałem, że to zwykłe zebranie

– Zostajesz w Warszawie na noc, czy wracasz dziś do domu? – zapytała mnie żona, gdy poinformowałem ją, że muszę wyjechać na spotkanie służbowe w centrali.

– Jeszcze nie wiem, ale chyba wrócę jeszcze dziś. To nadprogramowe zebranie, a takie trwają najwyżej kilka godzin.

– Nie rozumiem, dlaczego zarząd nie może zorganizować wideokonferencji. Byłoby szybciej.

– Wiesz, jaki jest prezes. To tradycjonalista, który najchętniej nie nosiłby przy sobie komórki. Nie martw się, wrócę do domu jeszcze przed kolacją.

Kadra zarządzająca zbierała się w centrali minimum raz na kwartał. Spotkanie, na które jechałem tamtego dnia, nie było zaplanowane, ale nie wzbudziło to mojego niepokoju. Czasami zdarzało się, że prezes zwoływał wszystkich bez uprzedzenia. Byłem przekonany, że będzie chciał omówić nową strategię handlową, ale pomyliłem się.

Nagle straciłem pracę

Mimo korków na trasie, udało mi się dotrzeć do Warszawy na wyznaczoną godzinę. Zaparkowałem samochód przed siedzibą i ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie dojechał jeszcze żaden z moich kolegów dyrektorów. Udałem się do sali konferencyjnej. Zarząd czekał już w pełnym składzie.

– Dzień dobry wszystkim – przywitałem się ze zgromadzonymi.

– Witaj, Tadeuszu. Siadaj, proszę. Musimy już zaczynać – powiedział prezes.

– Nie zaczekamy na pozostałych? – zapytałem ze zdziwieniem.

– Dziś spotykamy się tylko z tobą. Mamy ci do przekazania złą wiadomość.

– Powinienem się niepokoić? Nie pracuję wystarczająco wydajnie?

– To nie o to chodzi, Tadeuszu. Od wielu lat wspierasz tę firmę swoim profesjonalizmem i zaangażowaniem i nigdy nie mogliśmy powiedzieć złego słowa na temat tego, jak wywiązujesz się ze swoich obowiązków. Ale nadeszły dla nas trudne czasy. Jak zapewne sam wiesz, już przed dekadą Chiny zaczęły podgryzać nas po kostkach, a dziś ledwo możemy z nimi konkurować. Musimy ograniczyć koszty, inaczej to wszystko runie, jak domek z kart.

– Do czego pan zmierza?

– Nie da się powiedzieć tego inaczej, jak prosto i bezpośrednio. Zarząd zadecydował o likwidacji twojego oddziału. Twojego i kilku innych.

– Przenosi mnie pan do centrali?

– Nie, Tadeuszu. Zamknięcie oddziału jest jednoznaczne ze zwolnieniem dyrektora zarządzającego, czyli ciebie. Od jutra wdrażasz procedurę likwidacyjną. Masz czas do końca miesiąca.

– I po tylu latach, ot tak mnie wyrzucacie? Przecież mam jedne z najlepszych wyników w kraju! – oburzyłem się.

– Daj spokój. Dla nas to też jest trudne. Oczywiście dostaniesz należną ci odprawę, a za kilka lat, gdy koniunktura się zmieni, być może wrócisz do nas.

Byłem za stary na szukanie pracy

Po powrocie do domu przekazałem żonie złą wiadomość. Danuta pocieszyła mnie, że z tak dużym doświadczeniem na pewno raz, dwa dostanę nową pracę. Ja nie byłem takim optymistą. Facetowi po pięćdziesiątce trudno znaleźć zatrudnienie. Każda branża przeżywa kryzys i nikt nie szuka nowych pracowników w pionie zarządzania, a przy aplikowaniu na niższe stanowiska, pozycja „dyrektor zarządzający” w CV nie pomaga, a przeszkadza.

Mijały miesiące, a ja wciąż byłem bezrobotny. Czułem się fatalnie, a po każdej rozmowie kwalifikacyjnej mój nastrój tylko się pogarszał. „Ma pan imponujące kwalifikacje, panie Tadeuszu. Chyba nawet za wysokie na to stanowisko” – słyszałem to na każdym spotkaniu. Na domiar złego, atmosfera w domu stała się nie do zniesienia.

Żona przestała mnie wspierać

Początkowo Danuta wspierała mnie ze wszystkich sił, ale szybko przestała. Już po kilku tygodniach stała się zupełnie inną kobietą. Zaczęła robić mi wyrzuty, jakbym sam wybrał życie na bezrobociu. Polecenia wydawane rozkazującym tonem stały się dla niej standardową metodą komunikacji ze mną. Jakby tego było mało, zaczęła wymagać, bym spowiadał się jej z każdej wydanej złotówki.

„Masz posprzątać mieszkanie. Gdy wrócę, wszystko ma lśnić”. „Pozmywaj naczynia”. „Zrób mi herbatę”. „Przynieś mi koc z szafy”. We własnym domu straciłem wszelkie prawa. Stałem się służącym na zawołanie. Najbardziej boli mnie, że rozlicza dosłownie każdy mój wydatek. Zaczęło się kilka miesięcy temu, gdy wróciłem z zakupów.

Pokaż paragon – nakazała.

– Paragon? Przecież wiesz, że nigdy ich nie biorę.

– No tak, pewnie nakupowałeś masę niepotrzebnych rzeczy dla siebie i boisz się przyznać! – wykrzyczała.

– O czym ty mówisz? Jakich niepotrzebnych rzeczy? Kupiłem tylko to, co było nam potrzebne.

– Mnie nie nabierzesz. Gdzie schowałeś te pierdoły? W bagażniku?

– Danuta, co się z tobą dzieje?

– Ze mną? To ty nie pracujesz i myślisz, że możesz trwonić moje pieniądze. Od tej pory masz zbierać wszystkie rachunki ze sklepów.

Dla pełnej jasności nadmienię tylko, że nie jestem utrzymankiem żony. Zapracowałem na wszystko, co mamy. To ja sfinansowałem edukację naszych synów i zapewniłem im start w dorosłość. To dzięki mnie Danuta może jeździć wygodnym samochodem i mieszkać w ładnym domu, a oszczędności, które mamy na koncie, zgromadziliśmy przede wszystkim dzięki mojej pracy.

Straciłem pracę, ale nie godność

Atmosfera stała się na tyle nieznośna, że myślałem nawet, by zatrudnić się jako stróż na parkingu. Nie chodzi o pieniądze, bo bieda nam nie grozi, przynajmniej na razie. Po prostu, nie chcę dłużej znosić pomiatania mną. Straciłem pracę, nie godność.

Wiem jednak, że takie zajęcie nie da mi żadnej satysfakcji. Jestem jednym z tych mężczyzn, którzy do normalnego funkcjonowania potrzebują wyzwań. Skoro nikt nie chce ich przede mną stawiać, muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Odprawa wystarczy mi na otwarcie małego biznesu. Jeszcze nie wiem, czym się zajmę. Na razie badam rynek.

Czytaj także: „Dziadek był hulaką i lekkoduchem. Gdy zostawił rodzinę dla innej kobiety, nie wziął ze sobą nawet majtek”
„Nie szukałam tatusia dla mojego synka. Przypadek sprawił, że obcy facet skradł jego serce i moje”
„Dawałem żonie wszystko, oczekując w zamian tylko dziecka. A ona zdradziła mnie na naszej kanapie z obcym facetem”

 

Redakcja poleca

REKLAMA