„Nie rozumiałem, co kobieta z mych snów widzi w łysiejącym, podstarzałym lekarzu. Bałem się, że jestem tylko parawanem”

Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt
„Nauczyłem się przegrywać. Z pełnym zrozumieniem wysłuchiwałem mętnych tłumaczeń o różnicy charakterów, takim czy innym niedopasowaniu, wszystkich tych bujd wypowiadanych ze łzami w oczach i z wielkim bólem serca”.
/ 16.09.2022 17:15
Zakochany mężczyzna fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt

Zaczęło się w przedszkolu. Na widok Marysi w białych rajtuzach, zrolowanych w okolicach kolan w obwarzanki, z mysimi warkoczykami i wielkimi, błękitnymi, wystraszonymi oczami, mało nie oszalałem. Nie mogłem jeść ani spać, chciałem się żenić i nie umiałem zrozumieć, dlaczego jest to niemożliwe.

Potem było tak samo. Może bez tak wielkich ambicji matrymonialnych, ale jakoś zawsze wybranka moich oczu okazywała się również wybranką serca. Pierwsze szaleństwo nie mijało,  a jeśli już, to nie tak szybko. Pierwsze wrażenie nie myliło, raczej się potęgowało. I do dzisiaj mam w sercu miejsce dla Marysi w rajtuzach, której byłem wierny aż do końca przedszkola, Gosi w kraciastej spódnicy i kolorowych podkolanówkach, którą kochałem przez pół podstawówki i paru innych dziewcząt, które nastały później. Kochliwy jestem, przyznaję.

Kobiety są łase na ordynarny kit

Najgorsze jest to, że sam doskonale zdaję sobie sprawę, jak bardzo moje olśnienia nie muszą należeć wyłącznie do mnie. Nie mają prawa należeć. W tych zjawiskowych dziewczynach i kobietach, w których się zakochiwałem, musieli zakochiwać się również inni. I w ten sposób je traciłem. No bo zawsze nadarzył się jakiś ładniejszy, przystojniejszy, inteligentniejszy, bogatszy.

Bardziej charakterny albo bardziej dowcipny. Wszędzie ich było pełno. Nieustanne poczucie zagrożenia stało się moim stanem naturalnym. Nauczyłem się przegrywać. Z pełnym zrozumieniem wysłuchiwałem mętnych tłumaczeń o różnicy charakterów, takim czy innym niedopasowaniu, wszystkich tych bujd wypowiadanych ze łzami w oczach i z wielkim bólem serca.

Tymczasem dziś jako dojrzały facet jestem już tego pewien – za drzwiami czekał następny „trafiony zatopiony”. Może nie cały świat kochał się w obu moich żonach, ale niektórzy na pewno. Bo skoro ja, to dlaczego nie inni?  I to wystarczało. A co z uczuciami z ich, moich kobiet, strony?

Hmm, nigdy bym nie przecenił kobiecej próżności i tego, co mogą sprawić inteligentne komplementy. Nieraz nie mogłem wyjść ze zdumienia, jak mądra kobieta może kupić bez zastrzeżeń jakiś ordynarny kit. Doświadczenia wiele mnie nauczyły w tym względzie.

Moje postanowienie było jasne. Trzecia żona nie może mieć w sobie nic nadzwyczajnego. Miła, ciepła, subtelna kobieta, ładna, ale w nienachalny sposób. Najlepiej już nie najmłodsza. I żeby nikt nie oglądał się za nią na ulicy, nie zatrzymywał samochodu, by ją poderwać, na przyjęciu nie podchodził prosto do niej albo nie gapił się gdzieś tam z kąta, mrocznym, intensywnym, pełnym pożądania spojrzeniem. 

A co ja? Kto pojawia się na mojej drodze?

Najprościej rzecz ujmując – koniec ze smukłymi, długonogimi, długowłosymi pięknościami, choćbym miał ochotę paść przed nimi na kolana. Niech sobie trzepoczą rzęsami i koniuszek języka przesuwają po krwistoczerwonych wargach, opowiadając przy tym o najnowszych trendach w literaturze albo o nowym premierze Kanady.

Niech padnę trupem, ale nie zakocham się. Szukam kobiety, w której ja, tylko ja odkryję piękno i sam będę się nim zachwycał. Szukam, ale nie znajduję. Wszystkie zajęte. Jak widać, inni osiągają moją mądrość dużo wcześniej.

Oczywiście, spotykam studentkę ostatniego roku AWF-u. Wielkie czarne oczy, burza ciemnych włosów i bardzo wysoka, bardzo smukła sylwetka. Na wszelki wypadek nawet nie patrzę w jej stronę. Stoi w sporym gronie koleżanek, które podobają mi się dużo mniej. Mają szerokie plecy zapaśniczek, umięśnione nogi kolarzy, na głowie irokezy. Nerwowo przesuwam po nich wzrok. Lepiej stąd uciekaj, chłopie. 

Później Kasia wiele razy mi to wypomniała.

– Gapiłeś się na moje koleżanki, a na mnie w ogóle nie zwróciłeś uwagi. Ile wysiłku mnie kosztowało, byś w ogóle mnie dostrzegł. Wygląda na to, że ani trochę nie jestem w twoim typie. Ach, te umięśnione łydki! Te udka na twardo! Przyznaj, że to cię kręci najbardziej.

Ślub wzięliśmy kilka miesięcy później

W głowie miałem jedną, ale za to bardzo natarczywą myśl. Co skłoniło tak atrakcyjną dziewczynę do wyjścia za mąż za faceta dwa razy od niej starszego, prawie łysego, niby dobrze ustawionego w życiu (jestem lekarzem), ale bez przesady?

Zanim mnie poznała, prowadziła w miarę samodzielne życie, jej rodzice mieszkają w innym mieście, kupili jej kawalerkę i bez problemu utrzymywali ukochaną jedynaczkę, która na perfumy i kosmetyki dorabiała sobie jako modelka albo hostessa. Miała duże powodzenie, bywała na rozmaitych imprezach i oczywiście dobrze się bawiła. Mnie samemu nasze małżeństwo wydawało się kompletnie nienormalne. Co innego spotkać się parę razy na dobrej kolacji czy nawet iść do łóżka, a co innego wydać się za starego zgreda!

Żeby było jeszcze dziwniej, po zrobieniu magisterki dostała świetną pracę i z miejsca zaczęła odnosić sukcesy. Istne cudo. Co robi w moim życiu, w moim mieszkaniu, w moim łóżku? Nie opuszcza mnie przeświadczenie o jakiejś wielkiej tajemnicy, która otacza nasz związek. Co się stanie, gdy wreszcie wybuchnie prawda, o której nie mam pojęcia?

Na wszelki wypadek bacznie się rozglądam. Coraz baczniej, żeby zaskoczenie nie bolało zbyt mocno. Od czasu do czasu jakoś tak niechcący wpadnie mi w ręce jej smartfon, więc sprawdzam listę połączeń, mejle, nowych znajomych na fejsbuku. Kto przybył? Jak wygląda? Co robi?

Zdarza się, że wpadnę do niej do pracy, swoją w szpitalu najczęściej kończę wcześniej, więc mogę posiedzieć chwilę, porozglądać się. Czasem przestudiuję wyciąg z jej banku. Niby niedbale zapytam, w jakiej knajpce umówiła się z koleżankami („może cię podrzucić?”), a potem niby przypadkiem zahaczę o tę knajpkę.

Bywa, że mnie zauważy, bywa też, że nie. Oczywiście wolę, jak mnie nie zauważa, ale gdy mnie widzi, nie wygląda na specjalnie speszoną. Zachowuje się jak osoba, która nie ma nic do ukrycia. Absolutnie nic. Czyżby była tak biegła również w sztuce kamuflażu?

Czy małżeństwo to dla niej parawan?

W każdym razie kocham ją do szaleństwa. Uwielbiam. Jeśli mogę, szykuję jej śniadania. Lubi rano dobrze zjeść, więc smażę jej jajka sadzone. Do tego grzanki, kawa, sok pomarańczowy. Ona rewanżuje się kolacjami, jak to teraz często bywa, gotowanie jest jej pasją. Zawsze mamy o czym pogadać, kłócimy się rzadko, a jeśli już, to o jakieś drobiazgi. Często wychodzimy, spotykamy ludzi, prowadzimy życie barwne i wesołe. Chyba naprawdę jestem w czepku urodzony. Ale tym bardziej się boję. Boję się jak cholera.

Kolega w pracy opowiedział mi historię, która przytrafiła się jego bratu. Po dwudziestu kilku latach związku, który przynajmniej on uważał za bardzo szczęśliwy, jego żona oświadczyła mu, że odchodzi… do kobiety.

Małżeństwo było dla niej parawanem, ale teraz już go nie potrzebuje. Zadrżałem. Przypomniałem sobie koleżanki Kasi ze studiów. Te, z którymi stała, gdy ją pierwszy raz zobaczyłem. Ale dureń ze mnie! Tylko która?! Tak naprawdę mogłaby to być każda z nich.

Najprędzej ta Aśka, ciągle ze sobą gadają, dzień nie może minąć, by sobie nie musiały wszystkiego opowiedzieć. I te teksty na fejsbuku, pod każdym zdjęciem Kasi: „piękna”, „coraz piękniejsza”, „kwitniesz, Kasiu!”. Towarzystwo wzajemnej adoracji. No tak, wszystko pasuje. Wczoraj Kasia zaprosiła mnie na uroczystą kolację.

– Chcę zobaczyć, co się dzieje w tej knajpce, gdzie mieliśmy naszą pierwszą randkę. Dawno tam nie byliśmy.

Czyżby nadszedł właśnie TEN moment?

Powie mi o różnicy charakterów czy niedopasowaniu seksualnym? Że zrobiłem się dla niej za stary? W tej samej knajpce. Tak okrutna?  Zamiast tego słyszę:

– Musimy coś uczcić. Coś bardzo ważnego.

– ???

– Jestem w ciąży.

Patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi czarnymi oczami, są pełne łez. Trzepocze rzęsami i już dwie krople płyną po jej delikatnych bladych policzkach.

– Kasiu, czy muszę ci mówić, jak jestem szczęśliwy? Nie muszę. Ale powiedz, ty jesteś? Naprawdę?

– Przecież widzisz. Bardzo!

– Ze mną?

– Tak, tak. Z tobą. 

– Jak to możliwe? Taka cudowna kobieta jak ty…

– Czego tu nie rozumieć? Przecież wiesz, że musiałam się nieźle natrudzić, żeby cię wreszcie złowić. Takie starania zaostrzają apetyt. Chciałam cię mieć tylko dla siebie. I udało się. Robert, to wszystko jest jak cudna bajka. Uwierz wreszcie, że pokochałam cię od pierwszego wejrzenia.

Czytaj także:
„Powiedziałem żonie i dzieciom, że mój ojciec nie żyje. To nieprawda, ale chyba lepiej dla wszystkich, żeby tak myśleli”
„Facet wmawia mi, że jest po rozwodzie, kocha mnie i wkrótce będziemy razem. Tylko dlaczego nadal mieszka z byłą żoną?”
„Imprezy rodzinne oznaczały harówę, terror i ogromne wydatki. Matka wpoiła mi, że to goście są najważniejsi, nie ja”

Redakcja poleca

REKLAMA