W małych miasteczkach życie jest trudne. Może czasem jest więcej zieleni i mniejszy ruch samochodowy niż w wielkich aglomeracjach, ale to chyba jedyne plusy. Być może w dużych miastach panuje obojętność, ale jeśli ktoś w małych chciałby postępować wbrew zwyczajom, to nie tylko musiałby być absolutnie niezależny finansowo, ale i mieć skórę grubą jak u słonia. Żeby go nie bolały plotki, obmowa i społeczne wykluczenie. Nawet gdybym chciała wyjechać z L. do większego miasta, nie zrobiłabym tego ze względu na chorobę mamy.
Miała tylko mnie
Ale nie narzekam, zaakceptowałam moje życie i byłam wdzięczna za każdy uśmiech losu. Na przykład za to, że wyszłam za mąż za chłopaka, w którym podkochiwałam się od podstawówki. Cieszyłam się też, kiedy dostałam pracę w jedynym zakładzie przemysłowym w okolicy, czyli w fabryce przetwórstwa nabiału należącego do pana G. Pracował tam także w dziale techniczno-naprawczym mój mąż, Witek. Zresztą więcej niż połowa mieszkańców L. w ten czy inny sposób była zależna od przedsiębiorstwa rodziny G. Nie było mądrą sprawą się mu sprzeciwiać czy iść z nim na wojnę. Kiedy zaczęłam pracę – miałam wtedy dwadzieścia lat – usłyszałam plotki o tym, że pan G. czasami prosi kobiety do siebie do biura, by dać im premię za „wyjątkowe zasługi dla zakładu”. Kiedy spytałam, za jakie zasługi, niektóre kobiety zaśmiały się, a nasza kierowniczka zmiany, powiedziała:
– Ty się, Martyna, lepiej tym nie interesuj, bo jak się dowiesz, to będzie już za późno.
Nie byłam taka głupia, by się nie domyślić, o czym mówiły. Dlatego gdy pan G. przyjeżdżał do zakładu i chodził po halach, sprawdzając jak pracujemy, spuszczałam wzrok i starałam się zniknąć mu z oczu.
Udawało mi się przez dwa lata
W międzyczasie wyszłam za mąż za Witka i zamieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkaniu jego babci. Byłam pewna, że to początek szczęśliwego życia. Ale pan G. wreszcie mnie zauważył. Kiedy wezwał mnie pierwszy raz do swojego biura, wyjaśniłam mu, że mam męża i jestem katoliczką. W swojej naiwności myślałam, że to go powstrzyma. Powstrzymała go sekretarka, która przez interkom uprzedziła szefa, że jego żona właśnie wysiadła z samochodu na parkingu zakładu. Szybko mnie odesłał. Odetchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że zapomni o mnie.
Niestety, nie zapomniał. Kilka dni później znów wezwał mnie do siebie i powiedział:
– Moja droga. Ja cenię u pracowników lojalność i poświęcenie. Za które jestem skłonny dobrze zapłacić. Rozumiesz?
W ciągu tych kilku dni, które minęły od pierwszego wezwania do gabinetu prezesa, dostałam od pracujących ze mną kobiet kilka cennych rad: „nie wychylaj się”, „nie wykłócaj się”, „nie musisz okazywać entuzjazmu, ale też nie daj mu poznać, że cię brzydzi”. No i najcenniejsza rada kierowniczki zmiany:
– Martyna, nie rób takiej przerażonej miny. Od tego się nie umiera.
– Ale ja nigdy z innym mężczyzną… tylko z Witkiem. Nie chcę tego!
Wzruszyła ramionami.
– A która chce? Stary dziadyga z brzuchem. Musisz podjąć decyzję. I pamiętaj, jeśli się nie zgodzisz, on się nie zawaha przed wyrzuceniem z pracy i ciebie, i twojego męża. Już to robił. I uwierz mi, są większe nieszczęścia niż pół godziny udawania, że jest ci przyjemnie.
Więc zrobiłam to. A pieniądze, które dostałam za te pół godziny, włożyłam do banku. Pomyślałam, że aż tak dobrze się nam nie wiedzie. I może kiedyś te pieniądze w czymś pomogą.
Mąż dziwnie przyjął wiadomość o ciąży
Trzy miesiące później zorientowałam się, że jestem w ciąży. Nie miałam miesiączki, pojawiły się poranne mdłości. Poszłam do lekarki w ośrodku, żeby się upewnić, że wszystko jest dobrze. Pogratulowała mi. Jak na skrzydłach wróciłam do domu, upiekłam ciasto, ubrałam się pięknie i czekałam na męża, by mu oznajmić radosną nowinę. Gdy wrócił z boiska – grał z przyjaciółmi w piłkę nożną – spojrzał na mnie, na przystrojony stół.
– Co jest? – spytał. – Wygrałaś w totka?
– Lepiej – zawołałam. – Jestem w ciąży!
Przez jeden moment na jego twarzy ujrzałam jakiś dziwny, nieprzyjemny grymas. Ale po chwili uśmiechnął się, otworzył ramiona i powiedział:
– To świetnie!
Urodziłam chłopca, Jasia. Zdrowy, duży, niebieskooki, jak ja. Witek był dobrym ojcem, choć czasami chciałam, żeby był bardziej czuły. Czasami też zastanawiałam się, dlaczego moi teściowie nie cieszą się z wnuka. Dlaczego niechętnie z nim rozmawiają, nie zabierają go do siebie. Jednak w życiu takim jak moje – między domem, pracą, mężem i dzieckiem – nie ma za dużo chwil na takie refleksje. Zwłaszcza że bardziej niepokoiło mnie pytanie, dlaczego Witek zaczął się ode mnie oddalać.
Coraz mniej było w nim czułości, radości na mój widok. Gdy pytałam, co się dzieje, mówił, że sobie to tylko wyobrażam. I że jak każda kobieta jestem przeczulona. Może, pomyślałam. Może ja potrzebuję więcej czułości, niż on jest mi w stanie dać. Ale przecież i tak nie powinnam narzekać. Inne mają gorzej. Kiedy Jaś miał sześć lat, pan G. zmarł na atak serca. Chodziły plotki, że zdarzyło się to w jakiejś agencji towarzyskiej. Ale ludzie mówią różne rzeczy, jak powiedziała kierowniczka na odprawie przed naszą zmianą. Nie należy dawać im posłuchu ani powtarzać plotek. A to między innymi dlatego, że pani G. może się zdenerwować. Pani G., czyli wdowa po naszym szefie, przejęła rządy nad zakładem. Jakieś trzy dni po pogrzebie pana G. kierowniczka zmiany podeszła do mnie przy umywalce w łazience zakładowej i powiedziała szeptem:
– Martyna, jeśli chcesz tu dalej pracować, to pamiętaj, że „premii” nigdy nie było, i żadna z dziewczyn nie chodziła do szefa. Ty także. Rozumiesz?
– Czy ona wiedziała? – spytałam.
– To nie ma znaczenia. Tego nigdy po prostu nie było. No, chyba że nie zależy ci na pracy.
Zrozumiałam. Minęło kolejne osiem lat
Przeszłość powoli zacierała się w pamięci ludzi, zwłaszcza że rządy pani G. były całkiem inne niż jej męża. Stworzyła żłobek przy zakładzie, opiekowała się kobietami w ciąży, i w ogóle dużo działała na rzecz miasteczka. A jednocześnie tworzyła legendę pana G. jako wspaniałego męża, pracodawcy, społecznika. Nikt nie protestował. To się nie opłacało.
Pewnego dnia mój mąż powiedział, że odchodzi. Wyjeżdża do pracy do Niemiec i nie zamierza wracać. I że chce rozwodu. W ciągu tych czternastu lat po urodzeniu dziecka oddaliliśmy się od siebie, więc nie protestowałam zbytnio. Powiedziałam tylko, że może przestać być moim mężem, ale nie ojcem. Żeby nie zapominał o synu i przysyłał pieniądze na jego utrzymanie. Mnie samej będzie trudno.
– Nie będę płacił na bękarta – powiedział wtedy.
Nie zrozumiałam.
– Jakiego bękarta?
– Przecież wiem, że Jasiek nie jest moim synem. Skąd wiem? Bo ja nie mogę mieć dzieci. Świnka w dzieciństwie, rozumiesz?
Zrozumiałam wtedy wiele spraw. Brak jego uczuć w stosunku do syna. To, że teściowie ledwie Jasia tolerowali. Wychowywanie bękarta było jednak mniej wstydliwe niż ujawnienie, że Witek jest bezpłodny. Jak mówię, specyfika małych miasteczek. Dlatego oni wszyscy milczeli i udawali. Tak bardzo się tego wstydzili, że nawet mnie nie powiedzieli, że nie mam szans mieć dziecka z Witkiem. Los jednak zdarzył, że urodziłam cudownego synka i nie interesowało mnie, kto był jego prawdziwym ojcem. Teraz Witek wyjeżdżał i miał w nosie, co ludzie o nim pomyślą. Powiedziałam mu, kim jest ojciec Jasia, i że zrobiłam to, byśmy mieli tu przyszłość. Pracę. Poświęciłam się dla naszego małżeństwa. I że to on mnie oszukał, nie mówiąc prawdy. Zupełnie go to nie wzruszyło.
– Jak w sądzie zapytają, to powiem, że wiedziałaś, że jestem bezpłodny. I moi rodzice potwierdzą. Ty przeciw nam.
Wiedziałam, że przegrałam. Gdyby tylko na tym poprzestał – wyjechał i zniknął z mojego życia – nie byłoby najgorzej. Ale on powiedział komuś, że Jaś jest synem zmarłego pana G. Nie wiem, komu powiedział i dlaczego, ale dotarło to do pani G. I zaczęła się na mnie nagonka. Opowieści były różne i wzajemnie sobie zaprzeczały. A to, że kalam pamięć wspaniałego obywatela, oskarżając go o wykorzystywanie stanowiska do celów seksualnych. A to, że uwiodłam pana G., żeby potem szantażować go dzieckiem. Tę najbardziej prawdopodobną przyczynę nagonki podał mi adwokat pani G.
– Nie uda się pani zrobić testu na ojcostwo, bo ciało pana G. zostało skremowane – powiedział zimno, kiedy przyszedł do mojego domu po południu. – A upieranie się, że to jego syn i żądanie części spadku spotka się ze stanowczym odporem. Proszę pamiętać, że pani G. ma pieniądze i znajomości.
Oczywiście straciłam pracę pod pretekstem niskiej wydajności. Kierowniczka zmiany nie patrzyła mi w oczy, gdy dawała mi wymówienie.
– Pani G. okazała wspaniałomyślność, zgadzając się na porozumienie stron – powiedziała.
Wkrótce okazało się, że jestem niemile widziana i w sklepach, u fryzjera, i w bibliotece. Syn wracał ze szkoły i mówił, że dzieciaki się z niego śmieją. To przelało czarę goryczy. Zabrałam syna i wyjechałam do rodziny w olsztyńskie. Byle dalej.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”