„Nie radziłam sobie z byciem mamą, a ze stresu sięgałam po butelkę. Musiało dojść do tragedii, żebym się opamiętała”

nieszczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– Nie przesadzasz? – zagadnął mnie mąż, kiedy w poniedziałkowe popołudnie otworzyłam lodówkę, by sięgnąć po piwo. – Powinnaś być trzeźwa. Masz pod opieką dziecko. Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki wdech. Poczułam złość na męża. Zrozumiałam jednak, że już dłużej nie wytrzymam tej orki”.
/ 02.12.2023 14:30
nieszczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Ponoć aby odbić się od dna, trzeba najpierw mocno w nie uderzyć. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Zgotowałam piekło sobie i swojej rodzinie. Zaczęło się sypać na całego, kiedy po urlopie macierzyńskim postanowiłam wrócić do pracy. Sama nie wiem, jakim cudem przetrwałam ten rok.

Marzyłam o dziecku, więc od razu po ślubie zaczęliśmy się o nie starać. Udało się już po dwóch miesiącach. Byłam po trzydziestce, więc liczyłam się z tym, że nie wszystko może pójść gładko. Lekarz jednak uspokajał, a ja miałam książkowe wyniki. Poród też przeszłam lekko, niemal bezboleśnie. Miałam wszystko, o czym mogłabym zamarzyć.

Nie radziłam sobie

Tymczasem pokonały mnie szalejące hormony, nadprogramowe kilogramy i nieprzespane noce. Antoś cierpiał z powodu kolki, a gdy ta minęła, zaczęło się ząbkowanie. Zderzenie z rzeczywistością bolało bardziej, niż się spodziewałam. Zwłaszcza po tak sielankowym okresie oczekiwania na dziecko. Oczywiście cieszyłam się, że zostałam matką. Z drugiej jednak strony chciałam jak najszybciej odzyskać dawną figurę, jędrny biust, gęste włosy i choćby pięć minut na zrobienie makijażu.

Chciałam być dawną mną. Świadomość, że w najbliższym czasie nie będzie to możliwe, była dołująca i przytłaczająca zarazem. Bo jak to możliwe? Nie rozróżniałam dni tygodnia, weekendy przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Każdego dnia wstawałam o piątej rano i słaniając się na nogach, przygotowywałam synkowi butelkę ze sztucznym mlekiem. Przestałam karmić piersią zaledwie po kilku miesiącach. Nie miałam do tego cierpliwości. Antoś po każdym karmieniu płakał z powodu kolki, jakby go obdzierali ze skóry. Zaczęłam się czuć jak wyrodna matka trująca swoje dziecko. Narastały we mnie wyrzuty sumienia, smutek i rezygnacja.

Miałam dość wszystkiego

Działałam jak pozbawiona głębszych uczuć maszyna. Wstać, przygotować mleko, przewinąć dziecko, pójść na spacer, zrobić obiad, wstawić pranie… i przetrwać do wieczora, by kolejnego dnia wpaść w ten sam kierat. Dzień świra.

Mój mąż starał się brać czynny udział w opiece nad Antosiem, ale sam wstawał do pracy o szóstej rano, więc sądziłam, że nie powinnam dodatkowo obciążać go domowymi obowiązkami. Teraz wiem, że wzięłam na swoje barki za dużo. Nie dawałam rady, sypałam się.

Jedyne ukojenie dawał mi alkohol. Na początku nalewałam sobie lampkę czerwonego wina w każdy piątek wieczorem. Była to dla mnie nagroda za przetrwanie kolejnego tygodnia, a jednocześnie symbol rozpoczynającego się weekendu. Nie widziałam w tym nic złego.
To była jedyna odskocznia od rzeczywistości, na jaką mogłam sobie wówczas pozwolić. Tak mi się przynajmniej wydawało. Z czasem jedna lampka zamieniła się w dwie, a potem w mgnieniu oka znikała zawartość całej butelki.

Potrzebowałam odskoczni

– Nie przesadzasz? – zagadnął mnie mąż, kiedy w poniedziałkowe popołudnie otworzyłam lodówkę, by sięgnąć po piwo. – Powinnaś być trzeźwa. Masz pod opieką dziecko.

Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki wdech. Poczułam złość na męża. Zrozumiałam jednak, że już dłużej nie wytrzymam tej orki

– To tylko piwo, jedno piwo – burknęłam, zatrzaskując drzwi lodówki, aż brzęknęły stojące w jej wnętrzu butelki.

– Jeśli już musisz, wypij lampkę wina w weekend, gdy jestem w domu.

Karol podszedł bliżej i oparł się o lodówkę. Chciał spojrzeć mi w oczy, ale uciekłam wzrokiem. Na policzki wypełzły mi rumieńce. Czułam, jak mnie palą. Milczałam, zastanawiając się w duchu, dlaczego nagle traktuje mnie tak protekcjonalnie. Jakbym przestała być jego żoną i partnerką, a stała się wyłącznie matką, kucharką, sprzątaczką, która powinna być na chodzie i na każde wezwanie niczym lekarz na ostrym dyżurze.

– Nie zgadzam się na alkohol w ciągu tygodnia – ciągnął. – Wiesz, że nigdy tego nie lubiłem…

To prawda. Karol nie uznawał alkoholu jako panaceum na wszelkie bolączki. Nawet na imprezach ograniczał się do jednego kieliszka i nie ulegał namowom podchmielonych współtowarzyszy zabawy.
Przemknęło mi przez myśl, że w jego oczach jestem nikim, gdy tak siadam na kanapie z butelką wina przy boku.

Chciałam uciec z domu

– A wiesz, kończy mi się urlop macierzyński – zmieniłam temat.

Chciałam, żeby choć raz to on martwił się naszą sytuacją rodzinną i zastanawiał, co zrobić. Podniosłam wzrok. Sukces. Wprawiłam go w konsternację. 

– Jak chcesz iść do pracy, to idź – burknął Karol. – Tylko najpierw znajdź opiekunkę albo żłobek.

– Wal się – mruknęłam pod nosem, opadając na kuchenne krzesło. – To ja siedziałam w domu przez cały rok, znosząc to wszystko… Nie masz nawet pojęcia, jak to jest!

– Przecież chciałaś tego dziecka!

Sądziłam, że Karol już poszedł, ale on wciąż stał w korytarzu. Poczułam, jak krew ścina mi się w żyłach.

Nie chciałam się kłócić. Na to też nie miałam siły. Otworzyłam piwo i pociągnęłam łyk. Zrobiło mi się błogo i już nic nie było ważne.

– Wiesz co? Dorośnij! – głos mojego męża był ostry i nieprzyjemny, chyba nigdy nie mówił do mnie w ten sposób.

Siedziałam przy kuchennym stole i sączyłam piwo, rozmyślając o swoim życiu. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak się czułam i dlaczego wszystko zaczęło się sypać. Najwyraźniej również moje małżeństwo… Karol chyba też inaczej to sobie wyobrażał. Miało być sielankowo. Nic z tego… Był zły, że chcę wrócić do pracy, bo nasze ustalenia były inne. Miałam skorzystać z urlopu wychowawczego przez kolejny rok, zanim Antoś podrośnie na tyle, by mógł pójść do żłobka czy przedszkola.

Zapisałam synka do żłobka i miałam spokój

Kolejne tygodnie przyniosły rewolucję. Jak zapowiedziałam, tak zrobiłam. Znalazłam dla małego żłobek. Była to prywatna placówka, więc dysponowała wolnymi miejscami. Zdawałam sobie sprawę z tego, że sporą część wypłaty pochłonie czesne, ale to była niewielka cena za odrobinę spokoju i normalności. Przekonywałam samą siebie, że Antosiowi również dobrze to zrobi. Dziecko powinno się socjalizować.

Czekając na powrót do pracy, starałam się ograniczyć sięganie po alkohol, ale kiepsko mi to wychodziło. Zaczęłam kryć się z piciem przed mężem, by nie dawać mu pretekstu do kłótni. Miał rację, gdy nie chciał, bym opiekowała się dzieckiem, będąc na rauszu.

Nadal zapijałam każdy stres, niepowodzenie, gorszy dzień. Półlitrową butelkę wódki ukryłam w łazience, pod stertą ręczników. To ja byłam odpowiedzialna za ich wymianę, więc Karol tam nie zaglądał. Brałam tylko łyczek na uspokojenie, kiedy szłam do łazienki. Potrzebowałam tego, by jakoś funkcjonować i nie rozlecieć się na kawałki. Poza tym zbliżał się dzień mojego powrotu do pracy i zjadały mnie nerwy.

Powrót do pracy też mnie stresował

Z jednej strony nie marzyłam o niczym innym jak o rzuceniu się w wir obowiązków zawodowych. Liczyłam na to, że poczuję wtedy namiastkę dawnego życia. Z drugiej jednak strony cholernie się tego bałam. Rok przerwy to dużo. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę i czy coś się nie pozmieniało. Mimo to podjęłam wyzwanie.

Rzeczywistość dała mi kopniaka. Zmieniły się pewne procedury, w które musiałam się na nowo wdrożyć. Poza tym zwolnił się jeden z menedżerów. Jego następczyni okazała się wredną babą.
Kiedy wróciłam z pracy po pierwszym dniu, słaniałam się na nogach – ze zmęczenia, ale przede wszystkim ze zdenerwowania.

– Zadowolona jesteś? – zapytał cynicznie Karol, kołysząc w ramionach przysypiającego po całym dniu w żłobku Antosia.

Wstałam bez słowa i poszłam prosto do łazienki. Uspokoiłam się dopiero, kiedy poczułam, jak wódka spływa w dół przełyku. To chyba wtedy całkowicie straciłam nad tym kontrolę, a najgorsze miało nadejść…

Przestałam nad sobą panować

Po kilku tygodniach w żłobku nasz synek po raz pierwszy się rozchorował.

– Ktoś powinien go od razu odebrać – tłumaczyła mi przez telefon opiekunka ze żłobka. – Biedaczek tylko się męczy, ma okropny katar. Ciągle też kaszle.

– Tak, oczywiście. Postaram się przyjechać jak najszybciej, tylko załatwię sobie zastępstwo – odparłam.

Żołądek ścisnął mi się na samą myśl, że muszę iść poprosić o wcześniejsze zwolnienie z pracy. Nie miałam jednak wyjścia. Jeszcze tylko pobiegłam do łazienki, zamknęłam się w kabinie i usiadłam na muszli. Drżącą dłoń wsunęłam do torebki. Poczułam pod palcami gładkość szkła i odklejającą się od niego etykietę.

Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale wyjęłam buteleczkę i pociągnęłam solidny łyk. Kompletnie nad sobą nie panowałam. Kilka minut później siedziałam za kółkiem i mknęłam przez miasto, by odebrać syna ze żłobka. W duchu przekonywałam samą siebie, że nic złego nie robię. Nikomu przecież nie stanie się krzywda. Obraz nie zamazywał mi się przed oczami i miałam odpowiednie reakcje. To wystarczyło, by uciszyć sumienie.

Do placówki wbiegłam cała rozedrgana. Chciałam jak najszybciej zabrać synka i wrócić do domu. Czułam się dziwnie. Alkohol najwyraźniej zaczął działać i to ostro, bo aż pulsowało mi w skroniach. Nikt nie mógł mnie w takim stanie zobaczyć.

– Czy wszystko w porządku? Nie wygląda pani najlepiej – powiedziała opiekunka, przyglądając się, jak drżącymi rękami wciskam bucik na nóżkę Antosia.

– Po prostu się spieszę, on faktycznie źle się czuje – spuściłam głowę, by zasłonić włosami zarumienioną twarz.

Musiałam się znieczulić

Wzięłam syna na ręce i pospiesznie wyszłam z budynku. Gdy dotarliśmy do domu, rozebrałam Antosia i włożyłam go do rozstawionego w salonie kojca, gdzie miał swoje zabawki. Torebkę rzuciłam na sofę.

– Odpocznę i wszystko będzie dobrze – mruczałam, czując, jak koszulka lepi mi się do pleców.

Byłam zestresowana, spocona i wykończona. Musiałam jednak wziąć się w garść. Antoś był przecież nie tylko przeziębiony, ale też głodny. Wyjęłam mięso z lodówki i wstawiłam je do piekarnika. Zerknęłam na synka: siedział cichutko w swoim kojcu i grzecznie układał klocki.

– Przynajmniej ty jesteś dla mnie łaskawy, kochanie. Zaraz wrócę…
Poszłam do łazienki. Stanęłam przed szafką z ręcznikami, moją tajną skrytką.

Przez chwilę się zastanawiałam: mogę czy lepiej nie? Wydawało mi się, że jestem zupełnie trzeźwa i że zorientuję się, kiedy powinnam przystopować… Jakiś czas później siedziałam na podłodze łazienki, a w dłoni trzymałam niemal opróżnioną butelkę. Wzięłam ostatniego łyka i… zasnęłam. Ocknęłam się, gdy butelka poturlała się po podłodze i stuknęła w zamknięte drzwi łazienki. Dobiegał zza nich szloch wołającego mnie Antosia. Nie byłam jednak w stanie się podnieść. Chciałam coś powiedzieć, lecz z moich ust wydobył się jedynie bełkot. Znowu odpłynęłam.

Naraziłam dziecko na niebezpieczeństwo

Obudziło mnie głośne walenie do drzwi. Zerwałam się przerażona. Moim ciałem wstrząsnęły torsje i zwymiotowałam wprost na podłogę. Zataczając się, wyszłam z łazienki. W mieszkaniu było pełno dymu. W kojcu siedział zalany łzami Antoś. Był purpurowy na twarzy, a blond loki przylepiły mu się do mokrego czoła. Płakał wniebogłosy i wyciągał do mnie ręce. Nie wiedziałam, co robić – otwierać okna na oścież, wziąć dziecko w ramiona czy otworzyć drzwi wejściowe, do których wciąż ktoś się dobijał.

– Pali się? Boże drogi! Sąsiadko, co z panią?! – do mieszkania, nie czekając na zaproszenie, wpadła pani Irena.

Widać nie zamknęłam drzwi na klucz.

– To tylko pieczeń… Przypaliła się… Nic się nie stało… – mamrotałam, starając się utrzymać pion.

Pani Irena zmarszczyła brwi i… wymierzyła mi siarczysty policzek. Syknęłam z bólu i zatoczyłam się do tyłu.

– Dziewczyno, co ty wyrabiasz?

Pani Irena podeszła do okna i otworzyła je na oścież, a potem wzięła na ręce zanoszącego się szlochem Antosia.

– Jesteś pijana w sztok. Zostaw! – warknęła, odsuwając się ode mnie wraz z synkiem, którego chciałam jej odebrać. – Wystarczy jeden telefon do opieki społecznej!

Stoczyłam się na dno

W pierwszym odruchu chciałam coś odpyskować, kazać jej się wypchać, ale tylko osunęłam się na podłogę i wybuchnęłam płaczem. Wylewał się ze mnie cały żal. Płakałam jak nigdy dotąd. Wręcz wyłam. Zrozumiałam, do czego samą siebie doprowadziłam. Byłam alkoholiczką, która naraziła na niebezpieczeństwo swoje dziecko.

– Niech mi ktoś pomoże… – wyszeptałam.

Pani Irena westchnęła i położyła mi dłoń na głowie w matczynym, pocieszającym geście.

– Szkoda, że nie poprosiłaś o pomoc wcześniej – powiedziała, a moje serce znów ścisnęły żal i poczucie winy.

Miała rację. Powinnam być dojrzała, rozsądna i szczęśliwa. Miałam upragnione dziecko, męża, mieszkanie i pracę. Tymczasem ja… Chciałam po prostu zapaść się pod ziemię. Czułam się jak przestępca, który został zdemaskowany. Zalewały mnie wyrzuty sumienia i potworny wstyd.

Potrzebowałam pomocy

O wszystkim oczywiście dowiedział się mój mąż. Pani Irena nic przed nim nie kryła.

– Zrozumiem, jeśli złożysz pozew… Ale nie odbieraj mi Antosia, błagam cię na wszystko.

– Co ty bredzisz? – Karol zamknął mnie w silnym uścisku.

Tak bardzo tego potrzebowałam. Tak bardzo, że znowu zalałam się łzami. Tym razem z ulgi.

Paradoksalnie czułam ogromny spokój, kiedy Karol wiózł mnie do ośrodka leczenia uzależnień. Czekała mnie rozłąka z najbliższymi, ale wiedziałam, że nie odpuszczę i będę walczyć o naszą przyszłość.
Niezdiagnozowana depresja poporodowa i alkoholizm nie mogły być silniejsze od miłości. Leczenie przeszłam pomyślnie, a teraz na co dzień kontynuuję terapię. A pani Irena stała się dla nas członkiem rodziny. Sama nie ma wnuków, więc chętnie pomaga mi przy Antosiu.

Moi najbliżsi wierzą we mnie, wierzą, że koszmar beznadziei, w której tkwiłam, już nigdy nie wróci. Ja jestem ostrożniejsza. Nauczyłam się, by nigdy nie mówić „nigdy” ani „zawsze”. Ja mówię sobie: przeżyjemy dobrze ten dzień. 

Czytaj także: „Zdradziłem żonę, bo pragnąłem jędrnych przygód. Po rozwodzie Kasia wypiękniała i schudła, a ja marzę by do niej wrócić”
„Po rozwodzie Jan obudził we mnie kobietę. Tylko zamiast kochanki zrobił ze mnie babcię, bo zdradził mnie z moją córką”
„Mąż stracił pracę, a moją traktuje z pogardą. Chyba zapomniał, że to ja mam kasę i jest teraz na moim utrzymaniu”

 

Redakcja poleca

REKLAMA