„Głośne, zakrapiane alkoholem imprezy sąsiada spędzały mi sen z powiek. Policja nie dała rady, więc wzięłam sprawy w swoje ręce”

Wściekła kobieta fot. Adobe Stock, filins
„Prawie codziennie z dołu słychać było głośne śmiechy i podniesione głosy świadczące o tym, że gospodarz znowu kogoś podejmuje. Ale najgorzej było w weekendy. Dosłownie w każdą sobotę na parterze odbywała się głośna impreza”.
/ 28.09.2022 07:15
Wściekła kobieta fot. Adobe Stock, filins

– Dum, dum, dum! – na parterze znowu trwała impreza.

– Idę do nich – mruknął Konrad, gramoląc się z pościeli. – Tym razem, jeśli nie ściszą, wzywamy straż miejską!

Nie odpowiedziałam, tylko zakryłam sobie głowę szczelniej poduszką. To nie był pierwszy raz. Lekko licząc, ósmy, może dziesiąty. Mieszkanie na dole było wynajmowane, a ostatnio zmienili się lokatorzy. Miła para z dzieckiem ustąpiła miejsca młodzieńcowi, który najwyraźniej prowadził bujne życie towarzyskie.

Prawie codziennie z dołu słychać było głośne śmiechy i podniesione głosy świadczące o tym, że gospodarz znowu kogoś podejmuje. Ale najgorzej było w weekendy. Dosłownie w każdą sobotę na parterze odbywała się głośna impreza. Nie tylko nam przeszkadzał hałas do czwartej, piątej rano. Sąsiedzi z drugiego piętra wezwali raz straż miejską, a raz policję, inni na zmianę z Konradem chodzili uciszać towarzystwo. Wszystko działało przez kilkanaście minut. Pół godziny po odjeździe radiowozu czy sąsiedzkiej interwencji balanga rozkręcała się na nowo.

– No! – szepnęłam z ulgą, kiedy muzyka na dole przestała wprawiać w drżenie szklanki na półkach.

Po chwili wrócił Konrad.

– Oni wszyscy są pijani i rozbawieni – oznajmił cierpko. – Ten gość powiedział, że ściszy, ale marnie to widzę…

Miał rację. Nie minął kwadrans, a basy znowu wprawiły w drżenie szklanki i słoiki. O drugiej czterdzieści zadzwoniliśmy na straż miejską. Tym razem nawet nie wstałam, żeby obserwować zza firanki, jak parkują pod kamienicą. To przedstawienie już mnie nie ciekawiło. Chciałam tylko wyspać się w weekend, żeby w poniedziałek, jak zawsze, móc zerwać się o piątej pięćdziesiąt, i rozpocząć ciężki i męczący tydzień pracy.

W każdą sobotę urządzał balangę

W poniedziałek musiałam zejść po coś do piwnicy, do której wchodziło się przez suszarnię. Cała kamienica rozwieszała tu pranie na porozciąganych od ściany do ściany sznurkach. Jak zawsze musiałam przedrzeć się przez ścianę wilgotnych ręczników, prześcieradeł i ciuchów.
Szłam pochylona zaraz przy murze, unosząc wiszące wokół ubrania, kiedy nagle na coś wpadłam.

– Auć! – wyrwało mi się, bo uderzyłam się o kant czegoś twardego.

To były metalowe drzwiczki w ścianie. Pamiętałam je, tyle że zawsze wcześniej były zamknięte. Teraz najwyraźniej zamek puścił i mogłam zajrzeć do skrzynki z bezpiecznikami. Z ciekawością odszukałam nasz, bo pod każdym znajdował się numer mieszkania. Stara instalacja, ale dobrze opisana.

Ponieważ skrzynka była blisko podłogi, przyszło mi do głowy, że mogą do niej wejść gryzonie, chociaż tak po prawdzie nigdy żadnego nie widziałam w naszej kamienicy. Zamknęłam jednak drzwiczki, dociskając nogą i znalazłszy to, po co przyszłam, wróciłam na górę. W ciągu tygodnia u sąsiada-balangowicza było nawet spokojnie, ot, tylko parę razy słychać było śmiechy i odgłosy kibicowania podczas jakiegoś meczu.

– Nie, tylko nie to! – stęknął Konrad, kiedy około dwudziestej rozbrzmiały pierwsze takty muzyki z dołu. – Rano muszę iść do pracy. Chciałem się położyć przed północą…

– Kupiłam ci zatyczki do uszu. – wręczyłam mu malutką paczuszkę. – Może choć trochę pomogą.

Niestety, okazało się, że mój mąż nie może wytrzymać w zatyczkach. Bolały go uszy, więc wyszarpnął zatyczki po kilku minutach. Około dwudziestej drugiej trzydzieści usłyszeliśmy nawoływania i chichoty zza okna. Przyjechali kolejni goście naszego sąsiada. Razem z tymi, którzy przyszli wcześniej, musiało się tam zebrać już ze dwadzieścia osób. Wszyscy się przekrzykiwali, co jakiś czas coś śpiewali, wybuchali hałaśliwym śmiechem. O jedenastej muzyka przybrała na sile, najwyraźniej naszła ich ochota na tańce.

– Dobra, ja pójdę tym razem – rzuciłam do męża, który z udręczoną miną próbował jednak zasnąć.

Wiedziałam, że rano ma inwentaryzację, musiał być przytomny, bo jego szef zagroził, że pracownicy będą płacili za błędy z własnej kieszeni. Narzuciłam na grzbiet sweter i zeszłam piętro niżej.

Wtedy zrozumiałam, jak to działało

– Dobry wieczór! – wrzasnęłam, kiedy po pięciu minutach walenia w drzwi, ktoś mi wreszcie otworzył.

Musiałam krzyczeć ze względu na wielokrotnie przekroczoną normę decybeli w mieszkaniu na parterze.

– Aaa, no cześć! – sąsiad, lat dwadzieścia parę, najwyraźniej nie lubił bawić się w konwenanse. – Co tam?

– Może pan ściszyć muzykę? – zapytałam, obstając przy oficjalnej formie. – Jest prawie północ!

– Ale przecież jest weekend, no nie? – uśmiechnął się i lekko zachwiał.

Dopiero teraz zauważyłam, że trzyma w ręce butelkę piwa. Zapewne nie pierwszą tego wieczoru.

– Wyluzujcie, ludzie! Jest weekend, trzeba się bawić! – dodał.

– Mój mąż wstaje rano do pracy – oznajmiłam. – Bardzo proszę o ściszenie muzyki albo wezwiemy policję.

– Oj, nie no, znowu? – młodzieniec nie wyglądał na przestraszonego tą groźbą. – No ale dobra, jak przyjadą, to najwyżej zapłacimy ten mandat…

Imprezowicze najwyraźniej wliczali sobie w koszty kary nakładane przez stróżów prawa i kiedy dochodziło do interwencji, zrzucali się na mandat. A potem podkręcali muzykę od nowa. Po chwili do gospodarza dołączyło kilkoro podchmielonych gości, którzy zaczęli przekonywać mnie, że przecież mogę się wyluzować, bo jest weekend. W pewnym momencie dyskusja straciła sens. Odeszłam stamtąd z poczuciem klęski.

Nagle na schodach coś sobie przypomniałam. W sekundę zawróciłam i zbiegłam do piwnicy. Nawet tam słychać było dudnienie muzyki, miałam wrażenie, że ubrania na sznurkach drżą do rytmu basów.

Skrzynka, bezpieczniki, odpowiedni numer mieszkania i… cisza! Błogosławiona, cudowna cisza!

Odtąd zawsze już stosowaliśmy ten trik

– Jak to zrobiłaś? – zapytał z podziwem mój mąż, kiedy wróciłam na górę. – Nie tylko ściszyli, ale całkiem wyłączyli muzykę!

– Wykręciłam im bezpiecznik – odpowiedziałam, tłumiąc chichot, a potem wytłumaczyłam, na co wpadłam ostatnio w suszarni.

Dwadzieścia minut później goście sąsiada rozeszli się do domów, głośno komentując pod oknem fakt, że „w tej ruderze wywaliło korki”. Kiedy wszystkie głosy ucichły, zeszłam cichutko do suszarni i ponownie wkręciłam sąsiadowi bezpiecznik. W końcu nie chciałam, żeby rozmroziła mu się lodówka, i by woda zalała piwnicę. Zresztą, to co zrobiłam, nie powinno zostać zauważone. W duchu gratulowałam sobie pomysłu.

Tydzień później znowu zjechało się wesołe towarzystwo i ponownie zadudniły basy. Tym razem nawet nie próbowałam negocjacji. Skrzynka, bezpiecznik i nagła cisza w całej kamienicy – taka była kolejność.

Pół godziny później niezadowoleni imprezowicze rozjechali się do domów, a uszczęśliwieni mieszkańcy kamienicy wreszcie mogli odpocząć po ciężkim tygodniu pracy. Sąsiad nie poddawał się łatwo i próbował urządzić imprezę jeszcze dwa razy. Konrad wykręcił mu bezpiecznik, kiedy tylko usłyszeliśmy basy. Więcej goście chyba nie chcieli do niego przyjechać, bo w kolejne piątkowe i sobotnie noce w naszej kamienicy zapanowała słodka cisza.

W końcu ciszę nocną trzeba szanować

Niedawno spotkałam owego młodzieńca na klatce. Poza tym, że miał upodobanie do hucznych przyjęć, był zawsze uprzejmy i pierwszy mówił „dzień dobry”. Ukłonił mi się grzecznie i tym razem, po czym zapytał, czy nie mamy przypadkiem w mieszkaniu problemów z prądem.

– My? Nie, nie mamy… – usiłowałam panować nad twarzą, słysząc jego zafrasowany ton.

– No to chyba mój sprzęt stereo powoduje jakieś spięcia – zadumał się na głos. – Bo wie pani, u mnie wywala korki, jak tylko głośniej włączę muzykę. Nie wiem, co z tym robić.

– Taak, słyszałam, że w tym mieszkaniu czasami tak się zdarzało – odpowiedziałam, kiwając ze współczuciem głową. – W budynku jest stara instalacja elektryczna, chyba właśnie coś z kablami na parterze.

Dwa miesiące później mieliśmy na dole nowych sąsiadów, młode małżeństwo z psem. Żeby uczcić ten fakt, urządziliśmy sobie z Konradem małe party z winem, przekąskami i muzyką. Ale tylko do dwudziestej drugiej. W końcu ciszę nocną trzeba szanować.

Czytaj także:
„Mój mąż postanowił bawić się w obrońcę czci naszej jedynaczki. Zdecydował, że sam sobie wybierze zięcia”
„Moja babcia przypadkowo wyszła za zabójcę swojego ukochanego. Zemściła się dopiero po wielu latach”
„Miałam składać papiery rozwodowe, gdy mąż uległ wypadkowi. Jest sparaliżowany, a rozwód pozostał tylko marzeniem”

Redakcja poleca

REKLAMA