– Cholera jasna! – zaklął Jacek, gapiąc się w ekran i drapiąc po głowie. – Za diabła nie pamiętam, co to było…
– O co chodzi? – zainteresowałem się jego zmartwieniem.
– Transakcja w jakimś sklepie „Dobry Biznes”, za trzydzieści dwa złote, trzy dni temu. Nie wiem, co kupiłem, nic nie pamiętam – kolega wyglądał na poważnie poirytowanego.
– Sama nazwa przecież mówi, że z pewnością zrobiłeś dobry biznes – starałem się pocieszyć go dowcipem. – Stary, spokojnie. Ja wielokrotnie po wizycie w centrum handlowym nie mogłem się zorientować co do połowy wydatków na moim koncie. Pieniądze idą jak woda, szczególnie te z karty.
– To chyba pierwsze oznaki demencji starczej – mruknął Jacek, przeglądając dane na swoim koncie. – Dotychczas byłem w stanie zidentyfikować każdą płatność.
– Może to żona? – podsunąłem mu dość oczywisty trop, jednak Jacek stanowczo pokręcił głową.
Pracowaliśmy razem w biurze dużego magazynu. Przewijało się tu mnóstwo ludzi: magazynierzy, kierowcy, personel sprzątający, pozostali pracownicy biura. Minęło kilka dni od tej rozmowy, kiedy zajrzał do nas pan Stachu, stary pracownik. Zaczynał jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, gdyby ktokolwiek honorował u nas takie rzeczy, dostałby na pewno dodatek stażowy albo chociaż dyplom za wysługę lat.
Jednak w naszej firmie nikt się wiekiem nie przejmował, a jedyną formą uznania zasług pana Stacha była powszechna cierpliwość w wysłuchiwaniu jego przydługich historyjek.
Od czasu do czasu zachodził do któregoś z biur i opowiadał nowinki oraz ciekawostki: co się dzieje u ludzi pracujących w magazynie, kto jest typowany do podwyżki, a kto do odstrzału, kto kogo lubi, a kto kogo wręcz przeciwnie. Tego dnia padło na nas. Siedzieliśmy z Jackiem, a pan Stachu snuł swoje opowieści.
Nikt nie pamiętał, aby robił tam zakupy
– Kiedyś było prościej. Dostawało się wypłatę do ręki, od pani z okienka. Żona inkasowała większość na życie, a reszta szła na wydatki własne. Jak człowiek zaszalał, to po prostu w pewnym momencie papierki się kończyły i finito. A teraz karty, automaty, systemy bezgotówkowe, kredyty i… zmartwienie gotowe – marudził.
– A co się stało? – mruknąłem, marząc, żeby już sobie poszedł, bo z powodu jego gadatliwości nie byłem w stanie skupić się na robocie.
Jednak zadawanie pytań podtrzymujących konwersację było oznaką szacunku dla pana Stacha.
– Mamy takich dwóch u nas na dole. Mówią, że wydają pieniądze nie wiadomo na co – odpowiedział.
– A bo to oni jedni? – ponownie podtrzymałem konwersację, przeklinając w duchu autorytet pana Stacha, który nie pozwalał mi go wyprosić.
– Nie, ale oni się zgadali, że zrobili kartą jakieś niby zakupy w sklepie, w którym nigdy nie byli. Ani tego dnia, co mówi data w banku, ani nigdy wcześniej – tłumaczył pan Stachu.
Jacek nagle wyprężył się jak struna i wlepił wzrok w pana Stacha.
– Sklep „Dobry Biznes”? – zapytał.
– O, tak, tak… To chyba brzmiało jakoś podobnie – potwierdził. – Mówią, że ktoś ich oszukał.
– Którzy to? – zapytał Jacek, a gdy się dowiedział, pobiegł na halę.
Kiedy wrócił po kilkunastu minutach, był bardzo rozemocjonowany.
– Oni też mają zaksięgowaną płatność w tym samym sklepie co ja – zakomunikował mi.
– No i co z tego?
– Nie rozumiesz? To podejrzane. Nikt z nas nie pamięta, żeby tam coś kupował. W internecie nie ma takiego sklepu, już sprawdzałem.
– Czasem nazwa na rachunku nie jest nazwą sklepu…
– Nie, nie, tu się dzieje coś podejrzanego – kategorycznie stwierdził Jacek. – Idę na rekonesans.
I znowu wybiegł z biura. Po kilkunastu minutach wrócił z mocno niepokojącymi wynikami.
Zakupy miały dzisiejszą datę
– Jeszcze dwóch się przyznało, że znaleźli u siebie podejrzaną transakcję – oznajmił Jacek.
– Znasz ich? – spytałem.
– Nie. Nie mamy ze sobą nic wspólnego, oprócz tego, że pracujemy w jednym miejscu. To coś znaczy.
– Niby co? – zdziwiłem się.
– Nie wiem, ale coś na pewno! – gorączkował się Jacek. – Musi istnieć jakiś związek między naszymi sprawami. Nie wierzę w takie przypadki. To spisek albo coś jeszcze gorszego.
– Wątpię – mruknąłem, całkowicie nieprzekonany do koncepcji seryjnych oszustw w naszej nudnej firmie.
Ów stan pełen wątpliwości trwał jeszcze kilka minut, a konkretnie do momentu, w którym sprawdziłem, zgodnie z codzienną rutyną, listę moich własnych transakcji kartą.
– Czterdzieści osiem złotych w sklepie „Dobry Biznes”… Co?! – jęknąłem. – Ja też? Kiedy? Gdzie?
A przecież nic nie kupowałem w drodze do pracy! Kiedy tylko odkryłem u siebie to samo, co Jacek kilka dni wcześniej, natychmiast poczułem się ofiarą nowoczesnego oszusta grasującego po naszej firmie. Taki cwaniak nie grzebie w torbach i kieszeniach płaszczy, tylko jakimś cudem ściąga pieniądze prosto z naszych kont.
Kiedy tylko Jacek wrócił do biura, opowiedziałem mu o wszystkim. Decyzja mogła być tylko jedna: śledztwo. Dodatkowo powiadomił mnie, że napisał już do swojego banku i operatora karty o domniemanym oszustwie. Jednak z ich strony nie liczyliśmy na zbyt wiele. Do grupy dochodzeniowej dołączyli jeszcze dwaj magazynierzy.
– Panowie! Po pierwsze, musimy przypomnieć sobie wszelkie okoliczności, a konkretnie daty. Co się wtedy działo, co robiliśmy, gdzie mógł ktoś coś zrobić z naszą kartą. Po drugie, trzeba odkryć, jaką metodą pracuje oszust, w jaki sposób ściąga pieniądze – Jacek przejął dowodzenie w grupie.
Nikt niczego nie pamiętał
Okazało się, że nasze dni były podobne jeden do drugiego i wszystko zlewało się w szarą masę. Odnośnie metody działania doszliśmy do wniosku, że to może być transakcja zbliżeniowa. Do pięćdziesięciu złotych nie wymaga ona podania PIN-u. Ktoś mógł podejść do każdego z nas, przyłożyć czytnik do portfela i pobrać stamtąd kwotę.
– Ja pierniczę! – zdenerwował się jeden z magazynierów. – Przecież ten typ może chodzić po szatni i skanować nasze szafki. Jak trafi na pozostawiony portfel, może mu się znowu udać.
– Jasne, ale raczej byśmy zauważyli kogoś obcego – uspokajał kolegę drugi z magazynierów.
– To musi być ktoś załogi, ktoś… z nas.
Zapadła cisza. Wniosek był racjonalny, ale wcale nie pocieszał. Któryś z pracowników firmy był złodziejem.
Po pracy dużo myślałem o grasującym wśród nas oszuście. Jak działa? Pomimo rzekomej łatwości skanowania czytnikiem zbliżeniowym, jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, że ktoś chodzi po pomieszczeniach i niezauważenie wodzi urządzeniem po płaszczach i torbach. Już dawno byśmy go przyuważyli. Czy ktoś w naszym zakładzie ma dostęp do rzeczy osobistych bez wzbudzania podejrzeń?
Rany…. Był ktoś taki! Na dokładkę z całą pewnością miałem z nim kontakt feralnego dnia, gdy niby zrobiłem zakupy w „Dobrym Biznesie”. Postanowiliśmy na technologię odpowiedzieć technologią.
Podobno tak się teraz wygrywa wojny – liczbą dronów i automatów na polu walki. Zamontowaliśmy kamerę z dyskiem, na którym można było zapisać do kilkunastu godzin filmu. Przekazaliśmy nasze podejrzenia szefowi, który zgodził się na eksperyment, acz wielce się dziwił, że ktoś może w tak wyrafinowany sposób okradać współpracowników. Rejestrator nagrywał obraz przy portierni, gdzie ludzie wchodzili i wychodzili, a dyżur pełniła służba ochrony.
Miała ona również prawo zrobić każdemu kontrolę przy pomocy wykrywacza metali. Rzadko się to zdarzało, ponieważ od wielu lat nic nie zginęło z magazynu, a tym samym czujność spadła. Jednak od czasu do czasu funkcjonariusz ochrony prosił kogoś na bok i sprawdzał, całkiem jak na lotnisku. Czytnik kart mógł udawać wykrywacz metalu. Po całej dobie nagrywania zaczęliśmy z Jackiem przeglądanie filmu.
– O, tego wziął, a godzinę później tego… – spisywaliśmy pracowników.
Wyrywkowych kontroli było kilka
Po spisaniu personaliów sprawdzanych osób udaliśmy się do nich z pytaniem, czy na ich kontach nie pojawił się zakup w „Dobrym Biznesie”. Okazało się, że dwóch pracowników pozbyło się kilkudziesięciu złotych na rzecz tej właśnie firmy. Sprawdzał ich ten sam ochroniarz.
– No i mamy go! – westchnął Jacek.
Kilka godzin później podejrzany zaczął swoją zmianę. Chwilę później podeszliśmy do niego w towarzystwie prezesa i szefa ochrony.
– Panie Henryku, proszę pokazać nam, czym pan sprawdza obecność metali podczas… – szef ochroniarzy nie skończył, ponieważ pan Henryk zerwał się nagle jak oparzony
i… w panice uciekł z budynku.
Spojrzeliśmy po sobie skonsternowani. Takie zachowanie aż nadto świadczyło o jego winie.
– Chyba powinniśmy zgłosić sprawę na policję – powiedział prezes, a jego mina wyrażała niedowierzanie, że takie sprawy naprawdę się tu dzieją.
Pan Henryk został zatrzymany dwa dni później. Tłumaczył się ciężką sytuacją, długami i wydatkami na chorą małżonkę. Znaleźliśmy u niego w szufladzie czytnik kart i skrupulatnie prowadzoną listę, kogo „zeskanował” i kiedy. Poszkodowanych było bardzo wielu, niektórych naciągnął kilka razy.
Początkowo ochroniarz ustawiał drobne sumy i uaktywniał się bardzo rzadko. Liczył, że tak niewielkie wydatki przejdą niezauważone. I miał rację. Jednak z czasem interes się rozkręcił, a apetyt na dodatkową gotówkę urósł. Nie przewidział, że w końcu znajdzie się ktoś tak skrupulatny jak Jacek, kto zacznie kojarzyć fakty i przepytywać innych ludzi.
Technologie są wygodne i ułatwiają życie, ale czasem zastawiają na nas niespodziewane pułapki.
Czytaj także:
„Wyprowadziłem się z domu przez młodszego brata. Okłamywał rodziców, że go dręczę, a to on nie dawał mi żyć”
„Mój tata wyparł, że mama nie żyje. Dzień po jej pogrzebie rzucał żartami i flirtował z samotnymi kobietami w sklepach”
„Mój dziadek całe życie kochał inną kobietę. Z babcią ożenił się z przymusu, bo nikt inny jej nie chciał”